Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź. Wnioskuję z tego, że Pan wierzy w to, co sam Pan sobie opracował poprzez lata ciężkiej pracy. Podziwiam Pana za to, ale sam nie zamierzam iść w Pana ślady. Po prostu chciałbym zająć się w życiu czymś innym. Jeśli więc chcę wierzyć w cokolwiek konkretnego, to muszę uwierzyć człowiekowi. Choćby Panu. Ale czy ja mam taki obowiązek? Przyznam – sumienie podpowiada mi, że nie. Wydaje mi się, że w zaistniałej sytuacji mogę uznać, że nie wiem o Bogu nic. Długo myślałem, że odrzucenie jakichś konkretnych ludzkich przekazów byłoby przejawem braku pokory. “Bo skoro alternatywą jest niewiedza, to należy wierzyć w to, co zostało powiedziane. Bo może Bóg faktycznie postanowił przemówić do mnie przez innych i nie wolno mi tego zignorować.” Ale obecnie takie podejście wydaje mi się coraz mniej słuszne. Ludzie opracowali mnóstwo koncepcji na temat sensu/bezsensu ludzkiego istnienia. Niektóre z nich uwzględniają istnienie Boga/Bogów, inne nie. Ja nie mam szans ich zweryfikować i określić, która jest słuszna. Pisze Pan, że odnalazł w Biblii jakąś spójną i logiczną treść. Ale czy to świadczy o jej boskim pochodzeniu? To, że coś nie jest sprzeczne z rozsądkiem, nie oznacza moim zdaniem, że jest to prawda. Filozofowie-ateiści również miewają jakieś swoje spójne koncepcje. Einstein podobno twierdził, że najbliżej mu do buddyzmu. Czy nie dziwi Pana, że jego ścisły umysł nie doprowadził go koncepcji Boga osobowego?
Ja dostrzegam w tej chwili olbrzymi pluralizm myśli i koncepcji na temat “natury wszechświata”. Niektórzy ludzie twierdzą, że posiadają wiedzę daną od Boga. Czy to jest powód, dla którego powinienem im wierzyć bardziej, niż innym? W pierwszym odruchu tak. “Bo być może odrzucając to, co mówią odrzucam to, co mówi sam Bóg.” Ale tak zupełnie “na zimno” patrząc: Czy to nie jest świetny chwyt marketingowy? Nie twierdzę, że Biblia jest jakimś uknutym spiskiem jej autorów. Przypuszczam, że faktycznie byli przekonani, że przemawia przez nich Bóg. Ale czy to faktycznie dodaje im wiarygodności? Im bardziej obiektywnie staram się patrzeć na docierające do mnie informacje, tym bardziej dochodzę do wniosku, że jednak nie. Że ich koncepcje są tak samo prawdopodobne, jak te, których autorzy nie odwołują się do boskiego natchnienia. Mówiąc najkrócej: Dochodzę do wniosku, że człowiek argumentujący swoje poglądy bożym natchnieniem nie jest bardziej wart posłuchu, niż ten, który do takiego natchnienia się nie odwołuje. Zarówno jeden, jak i drugi może być geniuszem, oszustem, albo wariatem. A pokora wobec domniemanego Boga nie zobowiązuje mnie do wierzenia któremukolwiek z nich. Czy uważa Pan mój wniosek za błędny?
pozdrawiam, Tomasz K.
Panie Tomaszu
Tym razem Pańskie stanowisko przyjmuję z aprobatą. Nic Pan nie musi. Wystarczy, że będzie Pan godnym człowiekiem. Jak kiedyś pisałem, ateiści są często bliżej Boga niż niejeden gorliwy wyznawca religijny. Pan pozostanie przy etyce humanistycznej, która jest również piękna jak etyka chrześcijańska. Różnica polega na tym, że w mojej etyce na pierwszym miejscu jest Bóg, a w przypadku humanisty człowiek.
Humanista pozostanie w przeświadczeniu istoty człekokształtnej, ja szczególnie wyróżnioną istotą przez Boga. Humanista wie, że wraz ze śmiercią kończy się ludzki przypadek istnienia, ja wierzę w życie wieczne. Humanista pozostaje w pewnym odosobnieniu i nie ma do kogo się zwrócić, ja mam Stwórcę. Humanista musi odpowiadać sam za wszystko, ja mogę prosić Boga o pomoc. Ja będę korzystał z przeżyć duchowych, humanista będzie chłodno kalkulował fakty. To co dla mnie jest miłością, dla humanisty będzie chemią.
Proszę wybierać.