Marek był krewnym Barnaby. Wraz z nim towarzyszył Pawłowi w czasie jego pierwszej podróży misyjnej i po kilkuletniej przerwie ponownie. Jak utrzymuje najstarsza tradycja Marek spisał Ewangelię głoszoną przez Piotra. Niezależnie od przekazów Piotra, Marek korzystał z cudzych źródeł.
W nich były już zawarte wizje, interpretacje teologiczne i konceptualne obrazy: chwili gdy wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na siebie. A z nieba odezwał się głos: “Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie” (Mk 1,10–11; Łk 3,21;). W tej perykopie można dostrzec słowa Izajasza: Oto mój Sługa, którego podtrzymuję. Wybrany mój, w którym mam upodobanie. Sprawiłem, że Duch mój na Nim spoczął; On przyniesie narodom Prawo (Iz 42,1). Łącząc fakty można odczytać zamysł ewangelistów. Jezusa chciano przedstawić jako umiłowanego Syna Bożego. Teologicznie należy odczytywać jako deklarację (epifanie) i zapowiedź pełnego Wcielenia Boga. Słowa: To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie (Mk 9,7; Łk 9,35) zostaną powtórzone przy opisie przemienienia na górze Tabor.
Czy nacisk w nazywaniu Jezusa Synem Bożym była konieczna? Może dla ówczesnych tak. Dzisiaj nie koniecznie. Jezus zostanie uwielbiony dopiero na Krzyżu i w tym momencie zstąpi na Niego Chwała Boża. W czasie życia Jezus był Synem umiłowanym, jak każde dziecko Boże. Nie można zaprzeczyć, że szczególnie wybranym przez Boga. Gloryfikowanie Jezusa za życia i Jemu czasem przeszkadzało. Często bronił się od Bożej etykiety. Z drugiej strony wiedział, że jest Osobą publiczną i jeżeli chce zrealizować swoje zamiary musi przyjmować postawy niezwyczajne. Ludzie muszą być zaintrygowani, zafascynowani, zainteresowani, pobudzeni i zaciekawieni. Jesus był strategiem. U mnie wzbudza On zdumienie. Pokazuje, że można łączyć dobroć, miłość, wrażliwość z postawą twardziela, lwa. Jezus był ikoną przywódcy, którego bronią było słowo, nie miecz.
Chrzest jest znakiem. Ze względu na sakramentalny charakter nabrał mocy. Stał się czymś ważnym w życiu Ludu Bożego. Szkoda, że nadgorliwość teologów przerysowała jego rolę. Jezus korzystając z chrztu Janowego pokazał sposób zaznaczenia przynależności do Ludu Bożego. Swoim autorytetem dał do zrozumienia, że uczestniczy w tym akcie sam Duch Święty. Pomimo Boskiego uczestnictwa nie zachodzi żadna zmiana ontologiczna na duszy. Parafrazując, chrzest to wpisanie się do świętego rejestru Ludu Bożego. To ważne, ale nie niezbędne dla Zbawienia. Przerysowanie następuje, gdy warunkuje się Zbawienie od chrztu. Uroczystości chrztu towarzyszy rozgrzeszenie z dotychczasowych grzechów. Trudno, aby było inaczej. Chrzest jest aktem woli człowieka. Już sam fakt woli przynależności do Rodziny Bożej jest oczyszczające. Bóg jest Miłosierny i sowicie wynagradza wszystkich tych, którzy tego pragną. Przez chrzest stajemy się ponownie pełnymi dziećmi Bożymi i w następstwie łaski przychodzi usprawiedliwienie wszystkich grzechów (Rz 5,16).
Piękny literacki opis: W chwili gdy wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na siebie (Mk 1,10) jest teologicznym wyrazem. Czy był to widoczny cud trudno dać temu wiarę. Głos Boga słyszany przez wielu, kojarzy się z cudem słońca w Fatimie w 1917 roku, gdzie wiele osób było świadkami tego samego niezwykłego wydarzenia.
Chrzest Jezusa podzielił teologów. Polemizują oni nad koniecznością chrztu Jezusa, który był już obrzezany: Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe (Mt 3,15). Słowa „godzi się” potwierdzają wręcz konieczność chrztu, a słowo „sprawiedliwe”, że jest to słuszne.
Chrzest znaczy też «odrodzić się od nowa». Aby się odrodzić trzeba zanurzyć się w śmierci. Woda jest znakiem oczyszczenia. Wyjaśnienie konieczności chrztu Jezusa znajduje się dopiero po Krzyżu i Zmartwychwstaniu: Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie (Łk 12,50).