Przed Pierwszą Komunią chodziłem do Kościoła Piotra i Pawła, na ulicę Grodzką, na różne przedkomunijne spotkania i celebracje. Miałem do Niego jeden przystanek tramwajowy, a potem około 400 metrów pieszo ulicą Grodzką. Pewnej niedzieli rano, wsiadłem do tramwaju i kiedy ruszył, zorientowałem się, że zamiast dwudziestu, mam tylko dziesięć groszy. Wpadłem w ogromną panikę. Konduktor powoli zbliżał się do mnie. Kiedy tramwaj przymierzał się do zakrętu, otworzyłem gwałtownie drzwi i wyskoczyłem. Wiele metrów musiałem wyhamowywać prędkość tramwaju. Zatrzymałem się w objęciach milicjanta. Podejrzewam, że nie skojarzył naszego zderzenia z moim kaskaderskim skokiem.
Bardzo lubiłem Kościół pod wezwaniem Piotra i Pawła. Czułem się w nim bezpieczny. Miał w sobie coś mistycznego. Pierwsza Komunia odbyła się 25 maja. Kojarzy mi się ona z ogromnym głodem. Prawie, że omdlewałem. Co prawda papież Pius XII zniósł zasadę ścisłego postu przed Pierwszą Komunią Świętą, która zakazywała spożywania wszelkich pokarmów i napojów od północy dnia poprzedniego, ale nie było jeszcze tej świadomości. Do godziny jedenastej byliśmy bez śniadania. Po uroczystościach komunijnych, tata zabrał mnie do mojej matki chrzestnej, jego siostry, która była sparaliżowana. Otrzymałem od niej w prezencie różaniec. Innych prezentów nie było, nie miałem też do nikogo żadnych pretensji. Cieszyłem się Komunią. Nie rozumiałem wszystkiego, ale wyczuwałem pewne sacrum uroczystości. Bóg zakorzeniał się we mnie w sposób naturalny.
W klasie trzeciej zmieniono katechetę na katechetkę. Młodzież przyjęła ją makabrycznie. Rzucano w nią wszystkim, co było do rzucania. Mnie się również ta zmiana nie podobała.
Zabawek miałem niewiele. Szczególnie upodobałem sobie drewnianego konia na biegunach. Można było nie tylko go ujeżdżać, ale przywiązywać do stołka jak do furmanki. Nogami poruszałem bieguny i tak człapałem w świat moich marzeń i fantazji. Któregoś dnia, gdy wróciłem ze szkoły, mama powiadomiła mnie, że mój ukochany koń został poświęcony wyższym racjom – ociepleniu mieszkania. Była zima, brakowało pieniędzy i węgla.
Papieże w okresie 1417–1447
Papież Marcin V (1417–1431) – postanowił odbudować autorytet papieży. Pojawiło się jednak nowe zjawisko. Koncyliaryzm był doktryną uznającą wyższość soboru nad papieżem. Na soborze w Konstancji uchwalono dekret wyższości soboru na papieżem. Ponadto od czasów papieża Wiktora (189–198) aż po dzień dzisiejszy występuje spięcie pomiędzy absolutystycznymi tendencjami Rzymu i autonomicznymi rewindykacjami Kościołów lokalnych. Na soborze w Nicei koncyliaryzm był bardzo widoczny. Papież przybył do Rzymu dopiero w 1420 roku. Dżuma, epidemie i wojny zrujnowały Rzym. Na ulicach grasowali biedacy i złoczyńcy. Powrót papieża zapowiadał odrodzenie się miasta. Papież 2/3 dochodu poświęcił na odbudowę swego Państwa. Na soborze w Pawii (1423) papież potępił koncyliaryzm. Żądał aby kardynałowie wyrzekli się rażącego życia w zbytkach. Nie wiele zyskał. Niestety uprawiał nepotyzm. Swoją rodzinę obdarzał dobrami kościelnymi.
Papież Eugeniusz IV (1431–1447) – powstał olbrzymi spór pomiędzy zwolennikami koncyliaryzmu a papieżem. Nikt nie chciał ustąpić. Powołując się na dekret z soboru w Konstancji postawiono papieża w stan oskarżenia. Papież zignorował nakaz stawienia się na rozprawę sądową w Bazylei. Sobór w Bazylei pozbawił go prawa mianowanie kardynałów. Sobór pracował bez papieża. Ogłaszał dekret za dekretem, w tym zwalczał zło (symonię) trawiące Kościół. Agresywna postawa soboru zaczęła odstręczać jego uczestników. Wielu opuściło sobór, aby przejść na stronę papieża. Sobór w Bazylei ogłosił dogmat wiary prymatu soboru nad papieżem. Niepokornego Eugeniusza IV złożono z urzędu i powołano papieża, który przyjął imię Feliksa V (ostatni w historii antypapież). Po 10 latach uznał zwierzchność prawowitego papieża. Nadzieja na demokratyczne rządy w Kościele wygasła.