Ci, którzy w swoim sercu przyjęli istnienie Boga wyczuwali Jego inną naturę – naturę duchową. Pierwotnie nie bardzo zdawano sobie sprawę czym ona jest, jednak wyczuwano ją w sobie. To pozwalało na jej rozpoznawanie. Im bardziej człowiek otwierał się na nią, tym bardziej była ona dla niego dostępna i rozpoznawalna. Człowiek rozpoznawał Boga wychodząc od siebie. Intuicyjnie dostrzegał Jego nieskończoną moc, nieskończoną dobroć i mądrość. Poligonem doświadczalnym jest nie tylko Wszechświat, ale ludzkie wnętrze (serce, sumienie, dusza). Nawet ci, którzy nie znają praw przyrody mogą podziwiać atuty i piękno Świata. Wykształceni dostrzegają w nim mądrość, logiczność, wzajemne powiązania, współzależności. Natomiast we własnym sercu każdy, niezależnie od wykształcenia, może wyczuwać Boga i Jego bliskość.
Własne doświadczenia duchowe pozwoliły zobrazować Boga w postaci ducha, czystego tchnienia. Kto jest w stanie to pojąć, dostrzega Boga jako Akt działający, bez postaci, wyglądu. Bóg jako samo Istnienie. Hagiograf Księgi Wyjścia napisał słowa Boga usłyszane w natchnieniu: Jestem, który jestem (Wj 3,14). Na początku Księgi Rodzaju Starego Testamentu hagiograf napisał: a Duch Boży unosił się nad wodami (Rdz 1,2) dając świadectwo Jego natury.
Czy można zrozumieć istotę natury duchowej. Nie. Ona pochodzi z zewnątrz świata i jest ponad nim. Jednak przenika stworzony Świat i jest dostępna dla człowieka. Wyczuwalna, bo człowiek otrzymał dar jej rozpoznawania. Człowiek ma w sobie tę samą naturę. Ta sama natura może rozpoznawać siebie. Zwierzęta nie mają tej zdolności i dlatego nic o niej nie wiedzą. Człowiek jest więc wyróżniony przez Stwórcę. To z kolei pokazuje jak ważny jest człowiek dla Stwórcy. Człowiek jest miarą wszechrzeczy (Protagoras). Od początku człowiek czuł swoją wyższość w świecie biotycznym.
Pełne świadectwo wielkości człowieka ukazał nam Jezus Chrystus. Był On w koncepcji Boga i w jego ekonomii Objawienia się. Chrystus pokazał nam również Ojca. Wcielenie jest więc ogromnym darem od Boga. Bóg zniżył się do swojego stworzenia, aby był lepiej rozpoznany. Człowiek z Bogiem stanowią jedność duchową. To jest niezwykłe, to wymaga właściwej postawy. Choć człowiek jest wielki, wobec Ojca powinien przyjmować postawę syna.
Wiele osób pyta mnie dlaczego nie wierzę w ufo i w istoty pozaziemskie. Nie potrafię. Nie potrafię przyjąć, że jesteśmy jedni z wielu inteligencji we wszechświecie. Świat został stworzony dla człowieka i pragnę do końca życia wierzyć, że jesteśmy tymi jedynymi i wybranymi. Historia Jezusa, Jego oddanie, śmierć i Chwała utwierdza mnie w tym przekonaniu. Kościół przebąkuje, że mogą istnieć inne światy, i że nie ma to większego znaczenia dla wiary. Ich asekuracja pokazuje ich słabość wiary. Niektórzy dziwią się, że geofizyk (informatyk), człowiek racjonalny, wykształcony znający fizykę itp. może prezentować postawę sceptyczną, wręcz zacofaną. Tak, mój ogląd bierze się z głębokiego wyczucia i relacji jaka istnieje między Bogiem a mną. To, że Bóg istnieje wynika z konieczności logicznej. To proste i graniczy z wiedzą. Wiara natomiast jest przyjęciem tego, co jest niedorzeczne, nieprawdopodobne.
Papieże w okresie 1534–1555
Papież Paweł III (1534–1549) – w młodości miał wiele dzieci. Troje uznał za swoje. Umiał zachować neutralność, co pozwoliło odzyska papieski autorytet. Słabego zdrowia miał odwagę zwołać sobór. Swoich bratanków w wieku 14–18 lat obdarzył godnością kardynalską. Za swój nepotyzm przepraszał w chwili śmierci. Syna uczynił wodzem naczelnym papiestwa. Pomimo rozrywkowego trybu życia postanowił odważnie. Zwołał sobór trydencki, który przejdzie do historii. Pierwsza komisja uznała, że całe zło, jakie stało się udziałem chrześcijaństwa, zrodziło się z wygórowanych pretensji papiestwa do zwierzchności nad światem[1]. Sobór trwał 18 lat z przerwami. Powszechny sprzeciw wobec Kościoła spowodował w kontrapunkcie powstanie wielu nowych zakonów (teatyni, kapucyni, urszulanki, jezuici…)[2]. Papież sam nie był dobrym przykładem, ale uczynił wiele dobrego dla Kościoła. Stworzył warunki do reformy i stał się prekursorem reformacji.
Papież Juliusz III (1550–1555) – był rodowitym Rzymianinem. Przyjęto go entuzjastycznie. Zabawy (w tym pogańskie) trwały przez całe 10 dni. Nie bardzo przejął ducha trydenckiego. Uwielbiał rozrywki, zabawy, polowania, wystawne uczty. Zgorszył, gdy nadał godność kardynalską zdeprawowanemu piętnastolatkowi. Chłopak opiekował się małpami Jego Świątobliwości. Później uwięził go za podwójne morderstwo.
Papież Marceli II (1555) – miał wielkie zdolności manualne, wysoką kulturę. Nie chciał niczego zmieniać, nawet swojego imienia chrzestnego. Zabronił wstępu do Rzymu swojej rodzinie. Nie chciał rozbudzać nadziei na jakiekolwiek względy. Niestety zmarł trzy tygodnie po elekcji.
Wspomnienia biograficzne cz.9
27 maja 1962 roku bp Karol Wojtyła udzielił mi sakramentu bierzmowania w kościele pw. Bożego Ciała w Krakowie.
W szóstej klasie podstawowej koleżanka mamy, pani Sura, pracująca jako stażystka w Teatrze Starym na scenie Kameralnej, przyszła do nas w odwiedziny. Widząc mnie, krzyknęła odkrywczo, że właśnie jej reżyser pan Władysław Krzemiński (1907–1966) poszukuje chłopca do swoje reżyserowanej sztuki Koriolan Williama Shakespeare’a. Wiadomość ta i ewentualna zgoda mamy, kompletnie mnie sparaliżowała. Ja na scenie, przed publicznością?! To mnie przeraziło. A nie daj Bóg, gdyby mi kazali jeszcze coś powiedzieć. Uciekłem tam, gdzie czułem się bezpiecznie – pod fortepian. Siedziałem w kucki i długo myślałem. Nie mogę być tchórzem, muszę spróbować. W końcu będę sławny. Pycha i strach walczyły ze sobą.
Reżyser Władysław Krzemiński przyjął mnie serdecznie. Po krótkiej rozmowie zostałem przekazany młodej aktorce pod opiekę i edukację. Dostałem też krótki tekst do odegrania. Nie chcąc być osobą absorbującą, nie zgłosiłem, że dali mi buty sceniczne o jeden numer za mały. Cierpiałem z tego powodu do końca wystawiania tej sztuki. Początkowo grałem przy boku znanego wspaniałego aktora Leszka Herdegena, a później znakomitego Krzysztofa Chamca. Byli oni moimi scenicznymi ojcami. Okres pobytu w teatrze był dla mnie, wrażliwego i lękliwego chłopca, niezmiernie owocny. Poznałem wielu ciekawych artystów i ludzi. Nauczyłem się stepować, walczyć na miecze, robić miny, wygłupiać się. Nabierałem odwagi do życia i ludzi. Do dnia dzisiejszego mam ślad na dłoni, który pozostał po ścięciu mieczem. Bardzo ważne było moje zderzenie z żywą kulturą i sztuką. Szybko dojrzewałem. Musiałem być odpowiedzialny, zaradny i punktualny. Do domu wracałem po dwudziestej drugiej wieczorem. Dzielnica Kazimierz nie należała do spokojnych. Do domu przeważnie biegłem.
Sztuka Koriolan grana była na przełomie roku 1962/63. Byłem wtedy w siódmej klasie. Przez ten okres opuściłem jedynie trzy spektakle na skutek przeziębienia. Pamiętam pierwszy dzień choroby. Około południa zwróciłem się do mojej mamy z żalem, że mam 38 stopni gorączki, a wieczorem mam występ. Mama zaniepokoiła się tą wiadomością, ale cóż miała zrobić. Była ona ciągle zajęta i absorbowana przez moje rodzeństwo i nie tylko. Pamiętam, że zrobiło mi się przykro brakiem jej reakcji i czułości. Mój problem musiał zostać moim problemem
. Na scenie dostałem dreszczy. Zszedłem z niej dzielnie po skończonym spektaklu. Przypadek ten był również dla mnie pouczający.
W teatrze otrzymywałem wynagrodzenie. Za próby płacono mi 12,50 zł, a za występ 24,50 zł. Pieniądze najczęściej oddawałem mamie. Poznałem wartość pracy i smak wynagrodzenia. Od tej pory miałem zawsze szczęście do zarabiania pieniędzy. Nauczyłem się też nimi gospodarować. Gra w teatrze dała mi bardzo dużo. Zakorzeniła we mnie miłość do sztuki. Miłość ta rodziła się bardzo wolniutko. Musiała jednak czekać wiele lat, aż wyzwoli się na zewnątrz.
Dostałem drugą propozycję zagrania w teatrze. Miałem grać murzynka w sztuce p.t. Cud w Alabamie. Przed jej premierą zrezygnowałem jednak ze względu na liceum. Zajęcia miałem mieć po południu.
Otoczenie moje myślało, że pójdę dalej drogą kariery aktorskiej. Mylili się, byłem samokrytyczny. Widziałem w sobie niedoskonałości do zawodu aktora. Sam pozbawiłem się szansy zostania nim. Jednak nabyte umiejętności aktorskie przydały się później wielokrotnie. Póki co, ogarnęła mnie pasja poznawania nauk przyrodniczych.
[1] Trzeba uczciwie stwierdzić, że w Europie zachodniej była globalna tendencja do wywyższania się ponad inne regiony świata. Europejczyk czuł się kimś bardziej doskonałym np. od arabów, ludzi wschodu.
[2] Towarzystwo Jezusowe – męski papieski zakon apostolski Kościoła katolickiego, zatwierdzony przez papieża Pawła III 27 września 1540. Towarzystwo Jezusowe zostało założone w głównej mierze do walki z reformacją, by bronić i rozszerzać wiarę oraz naukę Kościoła katolickiego, przede wszystkim przez publiczne nauczanie, ćwiczenia duchowe, edukację i udzielanie sakramentów.