Cząstki

          Pojęcie cząstki ulega zmianie gdy schodzi się poniżej makroskopowych wyobrażeń zmysłowych. Tak więc atom jest jeszcze cząstką jako fragment materii. Co prawda kwarki określa się jako cząstki materialne, ale są one już dość dziwne. Jak dotąd nigdy nie zaobserwowano kwarków i antykwarków w stanie wolnym. Bozony, gluony są to już cząstki oddziaływania. 

        Według filozoteizmu cząstki materialne są bytami (o podłożu energetycznym), a cząstki oddziaływania są funkcjonałami (obserwowany jest tylko skutek działania, substratu nie ma albo jest nieuchwytny). W świecie fizykalnym występuje silne powiązanie (relacja) bytów z funkcjonałami.

        Każde powyższe pojęcie musi mieć swoje logiczne wytłumaczenie, czyli genezę, sens i cel. Przekładając powyższe pojęcia fizykalne na język religijny: byty są to porcje energetyczne pochodzące z mocy Boga, a funkcjonały to boskie tchnienie. W świecie fizykalnym obecność Bożej ingerencji jest aż nadto widoczna. Energia i funkcjonał z racji pochodzenia boskiego są niedefiniowalne i niepoznawalne przez ludzki umysł.       

         Cząstki materialne i oddziaływania są przygodne, tzn., że nie muszą istnieć. To produkty zewnętrzne powstałe w rzeczywistości realnej. Boskim tchnieniem jest pierwiastek duchowy (dusza), który łączy się z zygotą w momencie poczęcia. Dusza ma naturę boską i przez to jest wieczna. Kiedy złączona jest z ciałem pozostaje jakby na jej uwięzi. Świadomość duszy zobligowana jest współpracować z rozumem. W trakcie rozwoju, rozum uczy się korzystać ze swojej świadomości. Wydobywa z niej czasem wspaniałe możliwości. Świadomość oświeca rozum. Człowiek musi chcieć korzystać z darów, które w nim istnieją.

Wspomnienia biograficzne  cz.57

 1988.11.24       środa

          Od pierwszej w nocy nie mogłem zasnąć. W autobusie był tłok i dym, nos zatkany katarem, duszno. Przez okno oglądałem pustynię. Była jasna noc. Droga asfaltowa nabita pośrodku i po bokach odbijającymi światło kamieniami. Zasnąłem, gdy Jacek R. zmienił pozycję. Po godzinie byliśmy już w Kairze. Taksówką pojechaliśmy do hotelu. Grupy Zbosia jeszcze nie było. Początkowo czekaliśmy razem. Sądziliśmy, że zaraz nadjadą. Wkrótce kolegów ogarnął sen. Ja leżałem na łóżku i próbowałem drzemać. Ucho moje wyłapywało każdy szmer na korytarzu. Parę razy zrywałem się i wychodziłem na korytarz. Niestety grupy Zbosia nie było.

          Po śniadaniu z niesłodką herbatą (ohyda) poszliśmy do ORKI (czechosłowackie linie lotnicze). Trochę uspokoiliśmy się. Samolot Zbosia opóźniony miał lądować o 15 godzinie. Nastroje nasze poprawiły się. Wzięliśmy taxi i popędziliśmy na lotnisko. Na tablicy odczytaliśmy lot ORKI. Zaniepokoił nas komunikat „Delayed” przy ich locie. Jacek R. akurat nie znał tego słowa. Chcąc zobaczyć jak lądują, dotarliśmy na pseudo ganek portu lotniczego. Po chwili zgarnęła nas służba ochrony portu lotniczego. Po kontroli paszportowej i kilku pytań – puścili. Godzina 15.15 zbliżała się. Poszliśmy do informacji i potwierdzono, że samolot właśnie będzie lądował. Stanęliśmy przed bramą i w niemałych emocjach czekaliśmy. Czekaliśmy długie minuty i nikt nie wychodził. Powoli traciliśmy nadzieje, aż tu nagle okrzyk radości – przyjechali!!! – przeszli bez kontroli, a to łotry szczęściarze! Po chwili wyłoniły się kolejne postacie grupy. Byliśmy autentycznie zadowoleni i szczęśliwi.

          W krótkich słowach przedstawiliśmy im naszą sytuację. Twarze przybyszów podobne do naszych, gdy przylatywaliśmy, pełne ciekawości. Jacek R. i Z. poszli załatwiać transport. My wzajemnie zabawialiśmy się rozmową. Atmosfera wspaniała. Do hotelu pojechaliśmy dwoma peugeotami. Przybysze przygotowali kolację. Poczęstowali nas kabanosem. Była też gorzałka i herbata z cukrem (!). Jeszcze raz, na spokojnie, opowiedzieliśmy naszą historię celną. Na wesoło również przekazywaliśmy nasze dotychczasowe przygody i doświadczenia. Po 22 godz. padłem na łóżko i zasnąłem.  Jacki poszli jeszcze na miasto.

 1988.11.24       czwartek

         Ze względu na wczesną porę, zrobiliśmy sobie śniadanie, otwierając konserwę. Nasze pożywianie się przerwał Jacek Zboś zapraszając nas na wspólne śniadanie. Skorzystaliśmy z zaproszenia i wypiliśmy z nimi herbatę. Nie odmówiłem sobie również kawałka kabanosa. Jacki Z. G. R. zebrali cały towar grupy i pojechali do hurtownika. Ja otrzymałem zadanie zabrania wszystkich do muzeum. Ponowne zwiedzanie muzeum bardzo mi się przydało. Z łatwością trafiłem do poszukiwanych zabytków. Zwiedzanie trwało ok. 3 godziny. Utrwaliłem sobie wiele informacji. Dostrzegałem więcej szczegółów, niż za pierwszym razem. Po powrocie do hotelu, przestudiowałem książkę o Ziemi Świętej. Jacki spisali się na medal – towar sprzedali według oczekiwanych cen. Załatwili również bilety na pociąg do Asuanu. Kosztowało nas to oprócz pieniędzy, zapalniczkę Jacka R., scyzoryk, okulary i reszty 2.5 $.

          Jacki byli równie w Malewie i zaklepali powrót do Budapesztu na trzeciego grudnia. Informacja ta ucieszyła, ale i zmartwiła. Liczyłem po cichu na wyjazd do Izraela. Teraz to już zwątpiłem. Z drugiej strony bardzo się ucieszyłem szybszą perspektywą zobaczenia rodziny.

         Panie zaprosiły nas na obiad. Zupa grochowo-grzybowa, na drugie makaron z wołowiną. Na deser herbata lub kawa zaserwowana przez Jacka G. Gestem Jacka G. byłem miło zaskoczony. Jest on wielkim kawoszem, a oddał swoją ostatnią rezerwę. Atmosfera wesoła. Czułem się jednak chory. Zostałem w hotelu, a cała reszta poszła na bazary. Uzupełniałem notatki. Myślałem o Zygmuncie i moich kompanach. Odejście Zygmunta radykalnie zmieniło nasze nastroje. Grupa Zbosia niezwykle sympatyczna. Nie wyobrażałem sobie tak miłej i przyjacielskiej atmosfery.

          Jacki wrócili z bazaru. Nic nie sprzedali. Zagraliśmy w brydża. Niestety, kto ma szczęście w miłości, to nie ma szczęścia w kartach – z Jackiem R. przegraliśmy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *