Życie jest procesem skończonym, bo dotyczy rzeczy skończonych (ciała). Człowiek jest w stanie stwarzać imitację życia, tzn. ciąg zaprogramowanych procesów chemicznych. Przykładowo włączony silnik (można powiedzieć, że żyje, bo pracuje, przemieszcza się) pracuje tak długo, aż wypali się paliwo. Roboty emitują życie. Niektóre są fascynujące, jak np. robot jeżdżący na rowerze i utrzymujący równowagę. Jego poruszanie się wygląda jak ruch żywej myślącej istoty. Życie wieczne dotyczy tylko natury boskiej. Jest ono poza zasiągiem poznania ludzkiego. Człowiek jest wieczny ze względu na tę naturę.
Z punktu widzenia chemii, życie jest tylko procesem chemicznym. Proces ten jest niezwykły bowiem entropia zamiast wzrastać maleje. Energia zamiast się rozpraszać, kumuluje. Człowiek bezlitośnie obchodzi się np. z roślinnością, która żyje. Nikt oprócz św. Franciszka z Asyżu nie martwi się o trawę, którą się np. depcze. Robaki zabija się, patrząc na nie z obrzydzeniem. Muchy łapie się na mucholepce. Plemniki to też istoty żyjące, a giną nagminnie. Dopiero w przypadku bardziej rozwiniętych zwierząt odczuwa się o nich troskę. Szczytem są zawierane przyjaźnie ze zwierzętami, psem, kotem, koniem, czy innymi zwierzętami domowymi.
Ból jaki odczuwają zwierzęta jest efektem systemu nerwowego. Ewolucja wytworzyła takie narzędzia obronne. Czy zwierzęta mają w sobie jednak emocje wyższe? Czy naprawdę pies kocha swego pana? Zdania na ten temat są różne. Gdyby było prawdą, że zwierzęta mają uczucia, to powinny mieć swoje miejsce w niebie i cieszyć się wiecznością. Jeżeli nie mają uczuć, to trudno jest wytłumaczyć zachowania i wierność jakie okazują ludziom na sposób dość przekonywujący?
Skłaniam się do tezy, że przywiązanie zwierząt do ludzi jest zaprogramowanym instynktem przez Stwórcę. Zachowanie zwierząt jest odbierane z radością i czułością przez człowieka. Człowiek jest wrażliwy na gesty i chętnie je mitologizuje. Potrafi np. rozpłakać się słuchając bajek. Człowiekowi żal jest zabijanych ryb, kur czy innych zwierząt. Stwórca wyraził zgodę na spożywanie zwierząt: Zwierzęta, które jeść będziecie ze wszystkich zwierząt, które są na ziemi (Kpł 11,2); zwierzęta, które jeść będziecie: Woły, owce, i kozy (Pwt 14,4); zwierzęta polne przyjdźcie na pożarcie, i wszystkie zwierzęta leśne (Iz 56,9) Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Zwierzęta są nam dane też do składania z nich ofiar i spożywania. Kto może się obejść od ich zjadania, to niech tak czyni. Jednak, nie starajmy się być lepszymi od Stwórcy, bo to trąca pychą. Podczas zabijania należy zrobić wszystko, aby zwierzęta nie cierpiały.
Wspomnienia biograficzne cz.58
1988.11.25 piątek
O pierwszej w nocy Jacek R. przerwał grę. Położyłem się do łóżka. Do pokoju weszli Krzysiek i Jacek Z, ja zasnąłem. W nocy komary cięły niemiłosiernie. Słyszałem Jacka G. jak klął i palił papierosa. Jego również pocięły komary. O 6’45 godz. wstałem i poszedłem zbudzić Jacka Z. Wracając korytarzem zobaczyłem leżącą na kanapie postać Zygmunta. Wrócił z Luksoru! Po chwili dołączył do wspólnego śniadania. Pokrótce opowiedział swój pobyt w Luksorze i przekazał nam swoje spostrzeżenia. Grupa Zbosia pojechała do Gizy i Sakkary, a my wybraliśmy się metrem (bilet 25 plastrów) do starego Egiptu. Na czwartej stacji wysiedliśmy i udaliśmy się do „Babilonu”. Jest to warowna twierdza, nazwana tak od grupy Babilończyków, którzy podnieśli powstanie i opanowali to miejsce. Twierdzę otacza fosa. W Babilonie skupiają się najstarsze kościoły koptyńskie: Św. Sergiusza, Marii Panny i Św. Barbary oraz baszta Św. Jerzego. Każdego roku od 20 do 28 czerwca, tysiące Chrześcijan i Mahometan gromadzą się w monasterze Al. Moharrak, gdzie według legendy, przebywała Święta Rodzina, podczas swej ucieczki do Egiptu. Podczas jednego tygodnia ortodoksyjni chrześcijańscy Koptowie i Mahometanie celebrują razem święto Dziewicy Maryi. Jacek G. zwiedził również muzeum koptyńskie (1 & na kartę studenta). Przed twierdzą dokonaliśmy zakupów pamiątek po stosunkowo niskich cenach. Obok twierdzy zaczęliśmy zwiedzać arabskie slamsy. Bardzo szybko wycofaliśmy się. Brud i smród był większy niż nasza cała ciekawość. Wracając do hotelu wstąpiliśmy na pizzę. Czekaliśmy na nią dość długo. W sumie była taka sobie. W hotelu porozmawiałem z Zygmuntem. Cudem załatwił sobie odlot do Polski, jeszcze tej nocy. Bardzo mnie ta informacja ucieszyła. Skończą się jego kłopoty, a i my będziemy spokojniejsi. Nie mogąc doczekać się zamówionego mikrobusu udaliśmy się na stację kolejową. Aby dostać się na właściwy peron musieliśmy pokonać bariery i tory kolejowe. Zderzenie z I klasą było zaskakujące. Brud totalny, ławki przesuwane, półki na małą walizeczkę na cztery miejsca. Kuchenka zalana – pełna błota, toaleta nie do opisania, okna niemyte, na siedzeniach kurz. Panie bały się siadać na takich siedzeniach. Podkładały sobie ręczniki. Plecaki umieściliśmy pomiędzy siedzeniami. Usiedliśmy i zaczęliśmy grać w brydża: Jola, Jacki i ja. W dali druga grupa grała drugą talią. W międzyczasie posilaliśmy się kanapkami, kabanosami, pomarańczami i mandarynkami. Do popicia mieliśmy wodę i coca colę. Poczęstowani zostaliśmy również wódeczką. Nagle poczułem przenikliwy ból górnej i dolnej szczęki. Ból próbowałem zlikwidować spirytusem – nie pomagało. Ataki bólu zepsuły mi nastrój. Na szczęście trwały około 5 minut i ustawały.
1988.11.26 sobota
Głęboką nocą koledzy zasnęli. Przeniosłem się do towarzystwa Zbosia. Popijaliśmy alkohol. Do rozmowy dołączyli Chabikowie. Rozmawialiśmy do 5 rano. Znalazłem dalej puste miejsce i próbowałem zasnąć. Ostry atak szczęk tak mnie zmęczył, że zasnąłem.
O godz. 8.30 wróciłem do rozbudzonego towarzystwa. Po śniadaniu znów zaczęliśmy grać w brydża. Dopiero przed pierwszą dojechaliśmy do Asuanu. Byliśmy brudni, lepcy i z pełnymi pęcherzami. Na stacji czekaliśmy na Jacka R. i Z., którzy poszli załatwiać hotel. Prysznic przywrócił nam normalny wygląd i samopoczucie. Na obiad kanapki i herbata. Znów zacząłem odczuwać ból szczęk. Koleżeństwo wyszło na spacer, a ja się położyłem. Powrót kolegów obudził mnie i rozpoczął się ostry ból szczęk. Popijałem coca colę, dwa gardany, potem relanium – zasnąłem.
Jacek G. nareszcie sprzedał swoje stare ubranie za 12 $ oraz śpiwór. Przyniósł do hotelu bębenek tam-tam, był zadowolony, że bagaż mu się zmniejszył.
Kolację zjedliśmy wspólnie. Krzysztofowi zaśpiewaliśmy 100 lat z okazji urodzin. Ewa C. sprawdziła mi gardło. Roman zaaplikował mi biseptol, zażyłem 2 pastylki.
Wiadomości z bazaru były liche. Wszędzie pełno tandety, owoce droższe niż w Kairze.
Położyłem się jedynie w prześcieradło, nie przykrywając się – było ciepło, powietrze wspaniałe. Gdyby nie moje dolegliwości czułbym się tak dobrze.