Jeżeli odrzuci się pojęcie natury Boga, to jak rozumieć hipostazę człowieka który ma postać cielesną i duchową. Postać duchowa jest kojarzona z naturą boską. Otóż korzystanie ze słowa „duchowa” jest trafniejsze niż używanie pojęcia natury boskiej. Słowo „duchowa” odcina się od profanum słowa „natura”, która jest równoważna słowu „przyroda”. Słowo „duchowa” odcina się od cielesności, a więc jest zupełnie innego pochodzenia. Nawet używanie pojęcia natura duchowa nie tak razi, jak pojęcie natura boska. Natura duchowa jest kontrapunktem do natury w sensie przyrody. Mówi, że duch nie ma nic wspólnego z przyrodą. Wprowadzenie elementu nadprzyrodzonego jest jak najbardziej na miejscu. Duch to inna rzeczywistość, inny wymiar.
Czy Bóg jest duchem? Trzeba odpowiedzieć twierdząco, choć niewiele osób rozumienie słowo „duch”. Duch jest przeciwstawieniem się słowa bytu rzeczywistego. Stwórca jest duchem, a człowiek ma postać cielesną i duchową. W ten sposób człowiek przynależy do dwóch światów: rzeczywistego i nadprzyrodzonego. Stwórca jest czystym duchem i należy wyłącznie do świata nadprzyrodzonego, a Jego duch wypełnia rzeczywistość stworzoną na zasadzie metafizycznym. Inaczej można powiedzieć, że świat jest zagłębiony w świecie nadprzyrodzonym, ale na zasadzie odrębności. Nie ma między światami autostrady, chyba, że istota rzeczywista jest do tego uprawniona jak np. człowiek, który posiada w sobie duszę. Komunikacja następuje przez te same (z przyzwyczajenia chciałoby się powiedzieć naturę – ale jest to błąd) jestestwo (istotę, substrat, substancję). Czy duch ma strukturę? Nie. Duch należy traktować w sposób dynamiczny. Po prostu jest, bo są tego skutki, ale nie ma swojego wymiaru, wyglądu, wypełniania, struktury, koloru, a nawet miejsca. Duch po prostu jest. Podobnie jak Stwórca. To dynamiczne spojrzenie jest trudne, bo jest niezmysłowe, abstrakcyjne, i co najważniejsze podlega aktowi wiary. Sceptycy mogą zapytać, czy duch nie istnieje jedynie w ludzkiej wyobraźni? Fenomenem jest, że duch istnieje naprawdę. Być może, gdy człowiek będzie jedynie w stanie duchowym lepiej przyjdzie mu zrozumieć własny status. Dla człowieka żyjącego jest to temat wiary. Cielesność człowieka za życia jest dla niego faktem: Myślę, więc jestem (łac. cogito ergo sum, Kartezjusz 1596–1650). Będąc w przestrzeni nadprzyrodzonej, być może wyrazimy inny pogląd. Mam świadomość, więc jestem.
W kontekście Pana dzisiejszego wpisu, moje myśli zbiegły w kierunku modlitwy, jako formy wchodzenia w relację z Bogiem.
Czym jest modlitwa? Katechizmowe określenie wszyscy znamy – modlitwa, to rozmowa z Bogiem.
Również doskonale rozumiemy, co kryje się pod samym pojęciem – rozmowa. Jednak to, co proste i oczywiste w relacjach międzyludzkich (pomiędzy bytami, mającymi tą samą naturę), nie jest już taką oczywistością pomiędzy podmiotami będącymi na różnym poziomie „bytowania”.
Jeżeli człowieka mówiącego do Boga bez problemu możemy sobie wyobrazić, to już pod pojęciem Boga „mówiącego” do człowieka, ukryty jest pewien skrót myślowy. No bo proszę się zastanowić, kiedy to ostatnio Bóg przemówił? Jakich słów, zdań używał? Jak brzmiał Jego głos? W jakim języku mówił? Jeżeli zatem zgodzimy się, że raczej w codzienności nie słyszymy Boga, który na sposób ludzki używa „aparatu mowy”. Jeżeli jednocześnie z przekonaniem twierdzimy, że Bóg z człowiekiem nieustannie „rozmawia”, to na jakim właściwie poziomie przebiega ta nasza „rozmowa”?
Po pierwsze, kim jest człowiek? W największym skrócie powiemy, że jesteśmy bytem cielesno-duchowym. Kim jest Bóg? „Bytem” transcendentnym wobec rzeczywistości materialnej, z której ulepione jest nasze ciało. A jeżeli tak, to czymś oczywistym się staje, że Jego „przemawianie” do człowieka, nie jest możliwe na poziomie materii (słowa, język, aparat słuchu, aparat mowy). A na poziomie ducha, z którego po części jesteśmy „ulepieni”? To już zupełnie inna sprawa.
Wydaje się być zatem oczywistością, że człowiek, który chce zwrócić się do Boga, powinien to czynić z poziomu swego ducha? Ale chwila zastanowienia i z tyłu głowy mamy cały szereg przeróżnych tekstów, które Kościół podaje swoim wiernym i zaleca, aby odmawiali je jako modlitwę. Przeróżne litanie, akty strzeliste, formułki, różaniec… Więcej, cały przepiękny kult, uświęcony wielowiekową tradycją wyznawców Chrystusa, jest zbiorem cudownych sformułowań, które wypowiadane są przez kapłana, czy też innych uczestników spotkań liturgicznych. To wszystko jest na poziomie nie tylko ducha, ale również materii.
Czy zatem powinniśmy to wszystko odrzucić, aby zacząć komunikować się z Bogiem bez słów, bez tekstów? Wydaje się, że nie. A może właśnie komunikowanie się bez słów – kontemplacja Boga jest szczytem modlitwy, do której zaproszony jest każdy z nas?
Pamiętam Pana słowa, w których z szacunkiem mówi o „klepaniu modlitw” przez ludzi starszych, którzy w ten sposób pojmują swoje nawiązywanie kontaktu z Bogiem. (Modlitwa – funkcjonał dobra). Owszem, lecz czyż nie mamy obowiązku nieustannego poszukiwania? Czyż nie jesteśmy nieustannie w drodze? Czyż nie powinniśmy nieustannie doskonalić w nas możliwości pełniejszego wejścia w relację z Tym Który Jest?
Czyż używanie słów, gestów nie stwarza bariery, która powoduje, że w „rozmowie z Bogiem” poprzestajemy na pewnym poziomie komunikacji?
Zatem, czyż nie powinniśmy zmierzać do „odrzucania” tej powłoki (słowa, gesty), gdy komunikujemy się z Bogiem w modlitwie, aby doświadczyć właściwej jedności ze Stwórcą? Powiem więcej. Czyż nie jest warunkiem koniecznym, aby pozbyć się tych zewnętrznych form, jeżeli mamy mieć udział w „naturze” Boga? Czyż nie to jest celem człowieka? Czyż takie „doświadczenia” zarezerwowane są dla nas dopiero po śmierci, gdy zostaniemy wyzwoleni z ciała?
Rodzą mi się kolejne pytania w głowie, lecz muszę na tym poprzestać.
Wiele dobra. Zbyszek
Drogi Panie Zbyszku
Ciekawie prowadzi Pan myśli na temat relacji z Bogiem. Trudno komentować Pana tekst. Trzeba raczej przyjąć go jako tekst do przemyślenia.
Co mogę dopowiedzieć? Relacja z Bogiem inaczej wygląda za życia, a inaczej będąc w niebie. Tu na ziemi każda forma modlitwy jest dobra jeżeli wynika z potrzeby ludzkiej. Trzeba to zostawić wiernym. Oni wiedzą najlepiej co dla nich jest przydatne i co im serce dyktuje.
Pozdrawiam. Paweł
Nie sposób z Panem nie zgodzić się i jestem daleki od narzucania komukolwiek czegoś w tej materii. Moje przemyślenia zmierzały raczej w stronę poszukiwania drogi jednoczenia się z Bogiem. Lecz zapewne rzecz nie w formie lecz w intencji. A ta zapewne wynika ze świadomości każdego, która uzewnętrznia się w odpowiedzi na pytanie: Kim jestem i kim jest Ten, do którego się modlę?
Używanie jednak na modlitwie wszelkich formułek, nauczonych tekstów, określonych gestów, postrzegam obecnie jako pewną przeszkodę, która w sposób niemal „naturalny” kanalizuje moją modlitwę na poziomie „zewnętrznym”. Modlę się, gdy odmawiam różaniec, litanię, akt strzelisty…
Zatem modlę się, gdy wypełniam pewne formułki, czynności, gesty, aby skierować swoje myśli na Boga.
Jednak odrzucenie tego wszystkiego co zewnętrzne (słowa, gesty) sprawi, że pozostanie mi jedynie świadomość istnienia Wówczas w sposób naturalny modlitwą dla mnie staje się po prostu bycie, istnienie. Już nie potrzebuję używać „wspomagaczy” (słowa gesty, formułki), które tak naprawdę są dla mnie „spowalniaczami”. Nie potrzebuję w sposób sztuczny odcinać się od spraw codzienności, aby modlić się – „rozmawiać” z Bogiem. W mgnieniu oka, wraz z powrotem do świadomości istnienia tu i teraz, zatapiam się w ISTNIENIU pełen uwielbienia. Modlitwą staje się moje życie.
Oj, znowu moje myśli zbiegają w stronę Buddyzmu, więc może na tym poprzestanę.
Pozdrawiam. Zbyszek
Drogi Panie Zbyszku
Różny jest poziom relacji z Bogiem. Dopowiem tylko, że bywa czasami, że sen przychodzi z chwilą kładzenia się. Zmęczenie bierze w górę.
Chwytam się najprostszej modlitwy Ojcze Nasz, i co jest w tym najdziwniejsze, że odczuwam również niezwykłe owoce tej wyklepanej w zmęczeniu modlitwy,
Dobrej nocy. Paweł