Zachowawczość

          Większość katolików ma już wpojone „prawdy” i zasady, które są dla nich przedmiotem tabu, sacrum. Zazwyczaj nie podlegają one rozważaniom ani ocenie. Spełniają one za to rolę legitymacji przynależności np. do chrześcijaństwa, katolików. Trzeba przyznać, że Kościołowi udało się zdyscyplinować wiernych do posłuszeństwa prezentowanej doktryny katolickiej. Rzecz w tym, że ci, którzy nie zadają sobie trudu rozeznania swojej wiary, światopoglądu nigdy nie będą wiedzieć, czy występowali w dobrych „zawodach” (2 Tm 4,7). Sokrates mawiał: Nie zbadane życie nie jest warte życia. Gorzej, gdy ich życie z taką zachowawczą postawą przynosi złe skutki. Np. histeryczna obrona krzyża pod pałacem prezydenckim przed przedstawicielami Kościoła. Osoby zachowawcze kiedy słyszą cokolwiek innego od wpojonej im doktryny reagują nie z zaciekawieniem, ale oburzeniem, nie rozumiejąc, podejmują protest. Taka postawa jest w zasadzie bardzo ludzka, typowa i powszechna. Kiedy kłócą się dwie osoby, każda ze stron próbuje, najczęściej krzykiem, przeforsować swoje racje, rzadko starając się wysłuchać racji drugiej strony. O zgodę jest wtedy bardzo trudno. Wiele osób przyznaje mi rację, ale grzecznościowo. W ich oczach odczytuję, że ani o milimetr nie zmieniły swoich poglądów.

          Ci, którzy mają niedosyt wiedzy ciągle poszukują. Wielu filozofów było matematykami. Być może pociąga ich logika, która kojarzy się ze zdrowo-rozsądkiem. Pewien student bardzo trafnie ujął słowa wykładowcy: W porządku, zatem póki mamy odpowiedzi, nie musimy myśleć. Podobnie jest u osób zachowawczych. Dopóki czują patronat kościelny nie muszą się zastanawiać.

          Czy Kościół przekazuje Prawdę? Gdyby Prawda Kościoła była pewna, próżny byłby trud poszukiwania. Wierni nie musieliby myśleć, rozważać. Wystarczy, że byliby posłuszni. Taka wizja jest straszna sama w sobie. Już z tej racji Bóg nie mógłby dopuścić do takiego stanu. Bóg nie jest samobójcą swoich idei. Wie z kim ma do czynienia. Człowiek musi być stale zaintrygowany, zaskakiwany i zmuszany do stałej rewizji swojej wiary. Nie wystarczy raz powiedzieć Bogu Tak. To za mało. Trzeba wiarę stale pielęgnować wśród wichrów niepewności. Nadzieja  musi się przeplatać z wątpliwościami. W wierze musi być stale zmienność, ruch, zachwyt, a także upadki. Grzeszność ludzka to instrument do zdobywania zbawienia, pokonywania trudności.

          Wszystko co się dzieje na świecie jest z Bożego przyzwolenia. Nawet zło jest twórcze i może być zbawienne.

3 myśli nt. „Zachowawczość

  1. W przeszłości zafascynowany byłem technikami samorealizacji, działań na podświadomość, sposobami motywowania się do intensywniejszego działania. W większości publikacjach z tej dziedziny przewijało się stwierdzenie, że człowiek jest istotą, która chętniej broni tego co już zna, niż podąża za nowym, nieznanym. Człowiek rozpatrywano tutaj w kontekście uwarunkowań psychicznych.

    Gdy natomiast rozpatrujemy człowieka w odniesieniu do jego wierzeń, mam wrażenie, że w naszym Kościele najczęściej przeskakuje się, lub traktuje pobieżnie wszystko to, co dotyczy naszej egzystencji (kim jestem?) i skupia się na Stwórcy. Jak gdyby zmierzano do wbicia w nasze głowy, że Bóg jest wszystkim, a my nikim.

    Gdy uznamy że „łaska bazuje na naturze”. Co w moim zrozumieniu tłumaczę jako konieczność uprzedniego rozpoznania samego siebie jako bytu, który dostępuje tej łaski, to nie sposób pominąć właśnie „egzystencjalnej warstwy” człowieka, aby osiągnąć pełnię relacji z samym sobą, stworzeniami, innymi ludźmi, Stwórcą.
    Każdorazowy brak „przerobienia” tej przestrzeni, rodzi w moim przekonaniu niedojrzałą postawę człowieka, która uzewnętrznia się właśnie wygodną uległością wobec przyjętych w dzieciństwie „przekonań” religijnych, lub zaborczym eksponowaniu własnej osoby, która uważa się za tą, która ma jedynie słuszne poglądy w danej sprawie.

    Gdy czytam dzisiejszy Pana wpis, który jak zwykle jest pełen treści do przeanalizowania, świdrują mi z tyłu głowy wypracowane przez wieki mądrości buddyjskie na temat egzystencji człowieka. Proszę darować nieustanne wrzutki z tego kręgu, lecz odnoszę wrażenie, że w właśnie w tej tradycji dopracowano się najbardziej klarownych spostrzeżeń, które tak na marginesie, właściwie są identyczne z myślą chrześcijańską:
    Koncepcja podziału człowieka na zewnętrzne, jednostkowe ego oraz wewnętrzną esencję bytu, która stanowi jedno w Istnieniu.
    Konieczność porzucenia fałszywego obrazu siebie, jako bytu oddzielonego od innych.
    Nieustanne wysiłki aby obumarło moje zewnętrzne ego, które jest iluzją.
    Osiąganie pełni poprzez współczucie z każdym bytem.

    Czyż to nie są na wskroś chrześcijańskie myśli?

    A ponad tymi wszystkimi mądrościami króluje jedno przeświadczenie, które chroni człowieka przed bezwarunkowym zawierzeniem „mądrości mędrców”, prowokuje do nieustannego poszukiwania, chroni przed fanatyzmem, zbytnim zadufaniem we własny rozum…
    Przeświadczenie, że nieustannie jestem w drodze, gdzie jedynie ważnym jest doświadczenie Istnienia – Boga. Nieustanne zagłębianie się w Istnienie, które możliwe jest jedynie poprzez praktykowanie współczucia (chrześcijańskie miłosierdzie).

    Trochę moje myśli pofrunęły nie w tą stronę co chciałem. Mam jednak nadzieję, że wybrzmiało wystarczająco klarownie moje zdanie, iż brak zrozumienia kim naprawdę jestem, stanowi przeszkodą wręcz uniemożliwiającą osiągnięcie pełni, do której zostałem powołany jako człowiek. A może to tylko mój osobisty problem?

    Pozdrawiam Panie Pawle
    Zbyszek

    • Panie Zbyszku

      Dziękuję za komentarz. Pańskie wstawki z religii i mentalności Wschodu są wiedzą, która uzupełnia i wzbogaca mój chrześcijański ogląd.
      Bardzo dziękuję za trud.
      Pozdrawiam. Paweł

  2. Zgadzam się, człowiem musi sam myśleć, inaczej byłby maszyna podporządkowaną Kościołowi. Choć i tak niektórzy uważają, że jak ktos jest chrzescijaninem, to znaczy, że nie ma własnego rozumu…na co brak mi słow;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *