Bóg uwrażliwił człowieka na przestrzeń duchową, nadprzyrodzoną. To Bóg posłał człowieka, aby o Nim świadczył. Jak czytamy w Ewangelii Jana: Pojawił się człowiek posłany przez Boga – Jan mu było na imię (J,1,6). To Człowiek, wywyższony na krzyżu, o imieniu Jezus przyczynia się do ludzkiego zbawienia.
Duch Święty oddziaływuje na dusze ludzkie. Człowiek jest kimś ważnym. Jeżeli jest potrzeba odnowy tego świata, to musi to uczynić człowiek. Człowiek nie jest sam. Może korzystać z Bożej mądrości, która jest ludziom udostępniona. Człowiek musi tę mądrość odczytać (ze stanu Prawdy). Kontakt z Bogiem jest konieczny i możliwy. Człowiek otrzymuje od Boga tyle, ile się od Niego spodziewa (Anthony de Mello SJ)[1].
Wiele jest sposobów kontaktów z Bogiem. Zależy jak człowiek odczuwa Jego obecność. Znam osobę, która używa względem Niego wręcz imperatywów, ciągle żądając od Niego spełnienia jej próśb. Niejednokrotnie wymawia Mu niespełnienie dawnych życzeń. Na pierwszy rzut oka, można być zgorszony taką formą kontaktu, bądź co bądź z Bogiem. Bóg jest pobłażliwy na takie wymówki. Ważne jest, że ta osoba wierzy w Niego. Człowiek jest istotą niedoskonałą, obarczoną troskami życia. Zwraca się do Boga jak umie.
Pan Zbigniew Kubik, który często komentuje moje teksty na blogu wiara-rozmna.blog.onet.pl, preferuje kontemplację duchową: Jeżeli niewłaściwy dobór słów, oraz ułomność człowieka (brak wiedzy, doskonałości) jest powodem zniekształcenia Prawdy, czy zatem nie byłoby bardziej właściwym, aby poprzestać na poszukiwaniu kontaktu z Bogiem jedynie z poziomie duszy? Myślę tutaj o modlitwie kontemplacyjnej.
Drogiemu Zbyszkowi odpowiadam. Każda forma kontaktu, która bierze się z serca i z dobrych intencji jest dobra. Ważna jest osobista relacja człowieka z Bogiem, i nic innym do tego. Kontakt z Bogiem rozgrywa się głęboko w sanktuarium ludzkiej duszy. Nikt, poza Stwórcą nie powinien mieć do niej wstępu.
Dość dawno odkryłem wspaniałe miejsce modlitwy i kontemplacji – to są długie podróże samochodem. Ponieważ przez cukrzycę bardzo łatwo zasypiam za kierownicą, modlitwy nie pozwalają mi zasnąć.
Modlitwy kontemplacyjne wymagają wyciszenia, skupienia, a nawet przygotowań. Ja preferuję „trwanie przed Bogiem”, który jest pewnym stanem odczuwania Jego obecności w każdej czynności ludzkiej, w dowolnym czasie dnia i nocy. Kiedy pomyślę o tym, czuję, że jestem na tzw. haju duchowym. Nie chodzę, lecz się unoszę (w odczuciu, a nie fizycznie). Lubię ten stan, bo mnie uspakaja. Jestem jakby pod opieką Bożą.
Kontakt z Bogiem w kulcie publicznym jest również bardzo dobry. Modlitwy interferują i wzmocnione docierają do Stwórcy. Owoce kultu odbite od niebios docierają z powrotem do ludzkich serc. Przeżycia wspólne, duchowe są bezdyskusyjne. Kiedyś przez wiele lat śpiewałem w chórze kościelnym. Do dzisiaj wspominam doznane wzruszenia.
[1] Anthony de Mello SJ, Kontakt z Bogiem, WAM Kraków 1993, s. 17.
Dziękuję Panie Pawle. Jak to często bywa, otrzymałem więcej niż oczekiwałem w moim pytaniu. Ma Pan rację, od jakiegoś czasu preferuję modlitwę kontemplacyjną, którą rozumiem jako pełne ufności trwanie przed Bogiem ze świadomością Jego Istnienia.
Jeżeli mówię tak często o praktykowaniu tej formy modlitwy, to tylko z nadzieją, że kogoś zaintryguję do poszukiwania w tym kierunku, który dla mnie okazał się być bezcennym. Nie zamierzam jednak deprecjonować jakiejkolwiek formy modlitwy. I chociaż uważam, że skupianie się na formie (słowa, gesty) jest rodzajem balastu w naszych modlitwach, to rozumiem “konieczność” wspomagania się nimi.
Pisze Pan: “Modlitwy kontemplacyjne wymagają wyciszenia, skupienia, a nawet przygotowań. Ja preferuję „trwanie przed Bogiem”, który jest pewnym stanem odczuwania Jego obecności w każdej czynności ludzkiej, w dowolnym czasie dnia i nocy. Kiedy pomyślę o tym, czuję, że jestem na tzw. haju duchowym. Nie chodzę, lecz się unoszę (w odczuciu, a nie fizycznie). Lubię ten stan, bo mnie uspakaja. Jestem jakby pod opieką Bożą.”
W moim odczuci pisze Pan właśnie o modlitwie kontemplacyjnej. Owszem, decydując się na codzienną “chwilę” trwania przed Bogiem, podporządkowujemy jej wszystko: wyciszenie, skupienie, dobór stabilnej pozycję dla ciała, aby nie przeszkadzało.
Jednak formą kontemplacji jest z całą pewnością również “uważność” w codzienności. Dokładnie to o czym Pan pisze. Krótsze czy też dłuższe chwile w ciągu dnia, w których duchowo “stajemy” przed Stwórcą ze świadomością Jego Istnienia. Również dla mnie, swoistym “zastrzykiem energii” są chwile w ciągu dnia, gdy duchem jestem pięć centymetrów nad wieżami Kościoła Mariackiego.
Mam wrażenie, że gdy słyszymy o praktykowaniu kontemplacji, to najczęściej wyobrażamy sobie wielkich mistyków naszego Kościoła, lub mnichów innych religii, którzy dostępują łaski zażyłości ze Stwórcą w stopniu, który jest zarezerwowany dla nielicznych. Takie przeświadczenie jednak może zrodzić się w umyśle, który uważa, iż człowiek nie został równo obdarowany przez Boga miłością. Doskonale wiemy, że jest zupełnie odwrotnie. Dlatego bez cienia wątpliwości uważam, że do najwyższej formy zażyłości z Bogiem każdy z nas, już tutaj na ziemi jest zaproszony. Inna sprawa, czy każdy z nas chce skorzystać z tego zaproszenia. Czyż naszej przyszłości nie wykuwamy właśnie w tym życiu?
“Nie ma żadnych dróg na skróty, chwil mistycznych. Jest nieskończona miłość Boga do każdego z nas, wytryskająca z naszych serc, i to nam powinno wystarczyć. Medytujemy, ponieważ mamy otwartą drogę do Ojca, do naszego Ojca w Duchu Świętym.” (John Main OSB – Cisza i trwanie).
Praktyka kontemplacji, o której tutaj mówię, to na prawdę prosta sprawa. No bo cóż w tym skomplikowanego: znaleźć spokojne miejsce, siąść wygodnie, przymknąć oczy, oddychać naturalnie i w umyśle powtarzać jedno słowo, zdanie – mantrę? Jednak prosta praktyka, kompletnie nie oznacza ŁATWA! To pierwsza pułapka, której doświadczamy wchodząc w kontemplację.
Tak jak w innych formach modlitwy, również w kontemplacji musimy zejść pod powierzchnię naszych słów, rozbieganych myśli, aby pełniej doświadczyć, że rezygnacja z wszelkich słów, nawet najwznioślejszych myśli, jest oczyszczającym ogołacaniem siebie (własnego ego), i zanurzaniem się w Nim. Taka modlitwa staje się wówczas czasem, gdy nie spodziewamy się kompletnie niczego. Nie prosimy, nie dziękujemy, nie uwielbiamy, lecz jedynie trwamy, ze świadomością bycia w “przestrzeni” Jego Istnienia. Właśnie wierne trwanie, pomimo wielokrotnych rozproszeń, które serwują nam nasze myśli, jest w moim odczuciu sensem modlitwy kontemplacyjnej.
Chętnie powtarzam wyczytane gdzieś stwierdzenie: “Kościół XXI w. będzie albo kontemplacyjny, albo nie będzie go wcale”. Myślę, że nie należy rozumieć tego zdania jako nawoływanie do praktykowania kontemplacji, jako doskonałej, jedynej formy nawiązywanie kontaktu z Bogiem. Podobnie jak Pan uważam bowiem, że różnorodność form modlitewnych jest bogactwem, z którego każdy może czerpać na miarę swojej pełni. Chętniej odczytuję to zdanie, jako właśnie przestrogę oraz zachętę, aby w naszych relacjach z Bogiem nie zatrzymywać się na formie, lecz wchodzić w głębiny “własnego” ducha, gdzie możemy w pełni doświadczyć jedności z Tym Który Jest – wchodzić w kontemplację.
Bardziej klarownie i kompletnie z tą formą modlitwy można zapoznać się tutaj: http://www.wccm.pl/index.php?id=247
Wiele dobra Panie Pawle
Zbyszek
Drogi Panie Zbyszku
Dziękuję za bogate uzupełnienie tematyki.
Pozdrawiam. Paweł