Trzeba zgodzić się z poglądem, że w I wieku Kościół chrześcijański zaistniał. W Antiochii członków wspólnoty nazwano „chrześcijanami”. Miało to znaczenie polityczne (przezwisko) do określenia nowej „sekty” religijnej, mesjanistycznej. Świadczy to, że wspólnota była już publiczna, już za panowania Klaudiusza (41–51). W Antiochii istniały dwie wspólnoty chrześcijańskie: judeochrześcijańska i wspólnota chrześcijańska o rodowodzie pogańskim. Były to wspólnoty dla siebie odrębne. Dla Piotra był to problem. Pragnął ujednolicić zasady doktrynalne. Zadawał sobie pytanie, czy chrześcijanie mają kultywować tradycję judaizmu, czy odciąć się od niej całkowicie?
Misjonarze tacy jak Barnaba, Paweł przywozili doświadczenia z regionów misyjnych i przekazywali je Piotrowi. Żydzi byli wrogo nastawieni do misjonarzy. Często podburzali władze miejskie przeciwko misjonarzom. W roku 49 Klaudiusz wypędził Żydów z Rzymu po ich zamieszkach z chrześcijanami. Poganie przyjmowali misjonarzy przychylniej. W końcu wspólnota judeochrześcijańska rozpadła się. Chrześcijaństwo rozwijało się już własną drogą.
W roku 49 spotykali się Apostołowie i Paweł w Jerozolimie. Spotkanie to nazwano Soborem Jerozolimskim. Spierano się na nim, czy mają dalej kontynuować tradycję żydowską, np. czy konieczne jest obrzezanie, które u Żydów było warunkiem zbawienia? Piotr był bardziej zachowawczy, natomiast Paweł, jak i Jakub forsowali linię odcięcia się od obowiązków żydowskich. Zachowano jedynie zakazy spożywania krwi i zwierząt uduszonych.
Na soborze określono hierarchię ważności pierwszych członków kościoła, która spowodowała wśród nich poróżnienia. Niektórych denerwował szczególny status Pawła. Na drugiej wyprawie misyjnej Barnaba rozdzielił się z Pawłem. Zabrał ze sobą Marka. Natomiast Paweł wybrał sobie Sylasa, a później dołączył do niego Tymoteusz. Pisma apostołów, w których była zawarta nauka Jezusa, siłą rzeczy były przez misjonarzy przedmiotem zgłębiania teologicznego. Niejednokrotnie Paweł wypowiadał cenne spostrzeżenia i rozwinięcia, które wchodziły w kanon nauki chrześcijańskiej. Niektóre jednak interpretacje przekraczały naukę Jezusa. Były dowolną interpretacją misjonarzy. Doktryna chrześcijańska traciła czystość nauki Jezusa. Rodziła się religia chrześcijańska, w której głos ludzki niekiedy przeważał nad nauką Jezusa Chrystusa.
Przykładem dobrych myśli i niekoniecznie słusznych jest mowa Pawła na Areopagu, na którym Paweł powołuje się na ołtarz z napisem „Nieznanemu Bogu”. Paweł intuicyjnie sięgnął do myśli kantowskich, w których Bóg zawsze jest nieznany. W dalszej części Paweł powołuje się na Pisma święte mówiące o pochodzeniu ludzi z jednego człowieka, a więc pokazał się jako zwolennik kreacjonizmu, a nie procesu ewolucyjnego. Z kolei pięknie mówi: Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas. Bo w nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (Dz 17,27–28).
Usiłuję podążać za Pana ostatnimi wykładami, które po raz kolejny dotykają początków naszej wiary, zastanawiam się, czy mogło to wszystko potoczyć się inaczej? Czy nauczanie Jezusa, odkrycie człowiekowi prawdy o Bogu – Miłości, musiało przybrać formę religii ze swoją doktryną wiary, zakazami, nakazami, wykładnią jedynie słusznych i obowiązujących prawd…
Gdy przed kilkoma dniami wspominał Pan o tworzeniu się kanonu Pisma św., wypowiadał Pan swoją myśli, która zabrzmiała dla mnie, jako ostrożna dezaprobata: “Aby nie dopuścić do indywidualizacji wiary, konieczne były zakazy i nakazy. Obawa przed rozmyciem się prawdy o Zmartwychwstałym Jezusie powodowała, że przekroczono próg rozsądku i zablokowano również dobre i właściwe interpretacje teologiczne. Do meritum wiary dopuszczani byli tylko ci, którzy mówili głosem założycieli wiary. ”
Gdy dzisiaj, w innym kontekście, przytacza Pan słowa wypowiedziane przez Pawła Apostoła na Aeropagu, które odnoszą się do Boga: Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas. Bo w nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (Dz 17,27–28), rozpoznaję w nich kwintesencję swoich przemyśleń oraz pragnień w aspekcie sformalizowania, ujednolicenia nauki Jezusa:
Pragnę religii jako instrumentu, nieustanne kierującego człowieka na rozwijanie osobistych relacji z Tym, w Którym “żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”.
Jako dowód, że z tą naszą religią można było inaczej, przychodzą mi na myśl doświadczenia, wypraktykowane przez wieki w tradycjach buddyjskich, które każą odrzucić doktrynę jako podstawę poznania. Gdzie własne, indywidualne, świadome przeżywanie chwila po chwili, prowadzi człowieka po ścieżkach, ku bezgranicznej jedności z Istnieniem.
Mam wrażenie, że to nieuprawnione wyniesienie na piedestał doktryny w naszej, objawionej religii, doprowadziło do przesunięcia na plan dalszy tego co istotne – osobistego doświadczenia Boga. Gdzie przede wszystkim ważne stało się zdobywanie wiedzy o Bogu. Gdzie teologia rozrosła się tak bardzo, iż już nie ma w niej miejsca na ciszę kontemplacji majestatu Boga.
Radością napawa mnie jednak przeświadczenie, że nic w tym naszym świecie nie jest stałe i niezmienne. Oprócz Boga oczywiście.
Dlatego z nadzieją patrzę w przyszłość, która zmiecie to co nadęte i sztuczne, a odkryje prawdę i piękno. W końcu jesteśmy dziedzicami Boga, a zatem stać nas na wielkość bycia synami Najwyższego.
Pana wysiłki w odkrywaniu prawdy są tutaj dla mnie najlepszym dowodem, na nieuchronnie nadciągający ożywczy wiatr.
Wiele dobra Panie Pawle.
Zbyszek
Dziękuję za komentarz. Dodałbym jedynie refleksję, że oprócz osobistego kontaktu z Bogiem, człowiek jest istotą społeczną.
Wielość powoduje konieczność doktryny, która by scalała wspólnotę. Tak jak w osobistym kontakcie z Bogiem potrzebna jest cisza, tak w kulcie
niech rozbrzmiewają fanfary. Chwała Pana na wysokościach. To i to jest potrzebne.
Pozdrawiam.