W życiu można przyjąć różne postawy. Można być rewolucjonistą, don Kichotem, misjonarzem, prorokiem, cwaniakiem. Wszystkie te postawy mają w sobie pewne wady i zalety. Która postawa wydaje się najsłuszniejsza? Oczywiście nie ma jednoznacznej odpowiedzi, jak nie ma podobnych charakterów. Jednym się podoba postawa buntownika, drugiemu postawa zachowawcza. Na postawione pytanie mogę odpowiedzieć, biorąc pod uwagę jedynie własną osobę, własne wartości etyczne, uzdolnienia, zamysły i upodobania.
Wydaje mi się, że znam realia życiowe. Świat jest taki jaki jest. Czy warto być don Kichotem i walczyć z wiatrakami – chyba nie, ale odsunąć się od problemów, też nie jest rozwiązaniem. Świat trzeba zmieniać i doskonalić i każdy jest i do tego powołany. Działania rewolucyjne, choć radykalne przynoszą zbyt wiele ofiar. Tak, w charakterze jestem autokratą i mam charakter przywódczy, ale nie są to czasy przychylne dla indywidualnych bohaterów. Trzeba poskramiać własne cechy charakteru i szukać rozwiązań alternatywnych. Wobec rzeczywistości jaka jest, podobają mi się działania, które można by nazwać rewolucją pełzającą. Powoli zdobywać rubież za rubieżą. Nie drażnić zwierzaka, ale pozwolić zaganiać go do zagrody. Liczy się cel. Metoda również jest etycznie w porządku.
Działania na podświadomość nie bardzo mi się podobają, bo jest to niczym innym jak manipulacja nie wprost, ukryta, zmyślna. Metoda ta uwłacza godności człowieka.
Ktoś zapyta. Jaki cel ma ta dyskusja? Otóż wydaje się, że ludzkość doszła do takiego momentu, że za chwilę zawali się istniejący porządek rzeczy. Nastąpi totalna frustracja społeczeństwa. Ona może przynieść zamieszki, zawieruchy wojenne, terroryzm itp. Jak długo można żyć z komórką przy uchu? Jak długo można żyć w wolnych związkach. Jak długo można żywić się fast foodami. Czy można żyć bez nadziei wiecznej przyszłości? Wydaje mi się, że człowiek jest predestynowany do życia duchowego. Bez tej sfery, człowiek może jedynie chwilowo przebywać na tym świecie. Do pełnego życia, duchowość jest potrzebna jak woda.
Kościół dzisiaj jest bardzo krytykowany i słusznie, ale właśnie dzisiaj jest on bardzo potrzebny zagubionemu społeczeństwu. Tylko taka organizacja, która posiada w sobie instrumenty dojścia do wnętrza człowieka może naprawić stan rzeczy. Problem w tym, aby w porę Kościół zdał sobie sprawę, że musi zdobyć się na wielki krok przemian, aby zostać zrozumianym przez młodzież. Oczywiście Kościół nie może zmienić się radykalnie, bo tej zmiany nie przeżyją starsze pokolenia. Pozostaje więc rewolucja pełzająca. Czekamy więc na właściwego papieża – mesjasza.
Od jakiegoś czasu trwa batalia o przyjęcie rodzin chrześcijańskich z Syrii, którym zagraża śmierć. Wiele osób się wypowiada za, akcentując konieczność udzielenia takiej pomocy ludziom, którzy przecież tak jak my, są wyznawcami Chrystusa. Bardzo pięknie, wspaniale, ale co z innymi, nie chrześcijanami, którzy tam i w wielu innych miejscach giną codziennie? Przyznam, że ubodła mnie ta swoistego rodzaju moralność artykułowana również przez hierarchów mojego Kościoła. Wygląda na to, że dwa tysiące lat po Chrystusie, Kościół przekształcił się w instytucję, gdzie bezwarunkowa miłość do człowieka, podstawa Jego nauki, została zastąpiona nakazem miłości jedynie współwyznawców. Straszna myśl!
Ale chyba nic nowego. Śledząc historię Kościoła można dostrzec prawidłowość, która pozwala wysnuć wniosek, iż praktycznie od zarania wypierana, spychana na margines jest myśl o Kościele, jako wspólnocie wszystkich ludzi, którzy dążą do rozwijania osobistych relacji z Tym Który Jest. Ojcowie i Matki Pustyni, Mistycy Nadreńscy, św. Franciszek z Asyżu, św. Teresa Wielka, Jan od Krzyża, … to wszystko ludzie, których nauka i doświadczenie Boga były lekceważone, poniekąd zwalczane, niezrozumiane i chętnie spychane na margines.
Ciekawe, że gdyby chcieć objąć jednym zdaniem nauki głoszone przez tych wszystkich ludzi, żyjących przecież w przeróżnych wiekach, to z cała pewnością byłoby to odwoływanie się przez nich właśnie do konieczności osobistego doświadczenia Boga, jako celu i sensu istnienia człowieka, ucieleśniające się w bezwarunkowej miłości do każdego!!!
Kołaczą mi z tyłu głowy te myśli, gdy czytam Pana dzisiejszy wpis. Nie sposób nie dostrzec narastającej masowo frustracji współcześnie żyjących ludzi, którzy nawet w Kościele nie dostrzegają autentycznych wzorców, dających odpowiednią perspektywę dla ich trudów w codzienności.
Lecz jak ślepy może prowadzić ślepych? A ślepym są moim zdaniem ludzie kościoła, którzy na różne sposoby opowiadają o Bogu, jak gdyby posiedli w tej przestrzeni wiedzę absolutną, nie artykułując przy okazji, iż ta „wiedza” jest niczym, bez moich osobowych relacji z Tym Który Jest.
„Czy można żyć bez nadziei wiecznej przyszłości? Wydaje mi się, że człowiek jest predestynowany do życia duchowego. Bez tej sfery, człowiek może jedynie chwilowo przebywać na tym świecie. Do pełnego życia, duchowość jest potrzebna jak woda.”
Bez dwóch zdań! Nie po raz pierwszy zadziwia mnie w naszej, chrześcijańskiej, Zachodniej kulturze sformułowanie, które „rozbija” człowieka na jego sferę materialną i duchową. W tradycji Wschodu, gdzie pojęcie Boga nie funkcjonuje, czymś naturalnym jest dostrzeganie jedności człowieka w jego sferze materialnej oraz tej, która sięga transcendencji. Przy czym właśnie ta przestrzeń, która nie jest możliwa do ogarnięcia zmysłami, uznawana jest za tą, w której jest osadzona jest esencja naszego bytu, naszego istnienia.
Z nadzieją więc postrzegam w naszym Kościele inicjatywy, które nie dzielą ludzi na tych, którzy z nami i którzy przeciw nam. Dla których bez znaczenia jest przynależność religijna, polityczna, kolor skóry, czy inne tego typu etykietki. Ludzi, którzy na chwilę obecną już w ponad stu krajach spotykają się cyklicznie, co tydzień, aby w ciszy, skupiając się na jednym, doświadczyć chwili istnienia w obecności ISTNIENIA.
Prostota tego działania jest powalająca. Bez zbędnych słów, bez akcentowania tego co nas różni, z poczuciem wspólnoty bytów, która wręcz zmierza do poczucia jedności, zanurzanie się w Istnieniu, z którego bierzemy swój początek…
Zatem może Panie Pawle tędy droga w oczekiwanie na papieża – mesjasza?
Wiele dobra. Zbyszek
Dziękuję za celny komentarz.
Pozdrawiam. PP.