Moje zainteresowania i praca intelektualna są dla mnie źródłem zarówno radości, jak i momentów zadumy. Radość odnajduję przede wszystkim w publikowaniu własnych przemyśleń, które wymagają ode mnie zachowania odpowiedniego poziomu przekazu, a zarazem stanowią doskonałą okazję do ciągłego poszerzania wiedzy. Przez lata udało mi się wypracować solidny warsztat epistemologiczny, który okazał się nieoceniony w kolejnych etapach mojego rozwoju poznawczego.
Choć z czasem ulatują ze mnie szczegóły faktograficzne, to wciąż pozostaje silny i spójny trzon światopoglądowy. Pozwolę sobie nieskromnie zauważyć, że osiągnąłem taki poziom refleksji, który sprawia, iż trudno mnie czymkolwiek zaskoczyć – szczególnie teologom i duchownym. W trakcie swojej pracy wprowadziłem do dyskursu kilka autorskich pojęć, takich jak: filozoteizm, funkcjonał, stany Prawdy i Dobra Najwyższego, czy natura dynamiczna. Choć wiele z tych koncepcji to kompilacje myśli wybitnych filozofów i uczonych, cieszę się, że udało mi się nadać im nowy kontekst i spójną strukturę.
Jedna z tez, którą sformułowałem, daje mi szczególną satysfakcję, choć podejrzewam, że jej znaczenie może umykać części moich czytelników. Chodzi o pytanie fundamentalne: kiedy właściwie pojawił się człowiek inteligentny na miarę współczesnego Homo sapiens? W toku analiz ewolucji człowieka łatwo popaść w rozterkę: czy istniał moment, w którym obok istot już rozwiniętych umysłowo żyły osobniki człekokształtne, lecz jeszcze nie w pełni ukształtowane?
Zaproponowałem odpowiedź, która z czasem stała się dla mnie kluczowa: człowiekiem w pełni inteligentnym staje się ten, kto uświadamia sobie własny rozwój – kto po raz pierwszy wie, że wie. Być może był to szaman w pierwotnym plemieniu, który zyskał samoświadomość swojej odrębności i wiedzy. Ten akt samopoznania, ta chwila wewnętrznego „przebudzenia”, była prawdziwym początkiem człowieczeństwa w sensie, który dziś rozumiemy jako „Homo sapiens”.
Takie ujęcie pozwala spojrzeć na ewolucję nie jako na nagły cud – jak chce kreacjonizm – lecz jako na proces duchowego i intelektualnego dojrzewania jednostek w obrębie wspólnot. Różnice w rozwoju świadomości nie są niczym zaskakującym – występowały (i wciąż występują) w każdej populacji. Pojawienie się człowieka nie było jednorazowym aktem, lecz serią przebudzeń, które prowadziły ku wyższym formom samoświadomości.
Ta – wydawać by się mogło – prosta teza okazuje się niezwykle przydatna w rozważaniach nad duchowością, świadomością i edukacją człowieka. Odkryłem, że w podobnym duchu pisał Karl Jaspers, rozwijając pojęcie „osi czasu” – przełomowego okresu w historii ludzkości, gdy w różnych częściach świata niemal równocześnie nastąpił duchowy i intelektualny przełom.
Zbieżne z moim podejściem są także refleksje Pierre’a Teilharda de Chardina – jezuity, paleontologa, mistyka i filozofa, który próbował zintegrować naukę z wiarą, ewolucję biologiczną z rozwojem duchowym, a chrześcijaństwo z kosmologią. Jego myśl głęboko rezonuje z moimi rozważaniami o pochodzeniu człowieka i przełomie samopoznania.
Teilhard twierdził, że ewolucja – zarówno biologiczna, jak i duchowa – zmierza ku tzw. Punktowi Omega: ostatecznemu zjednoczeniu świadomości, osobowości i boskości. Chrystus w jego ujęciu nie jest jedynie postacią historyczną, lecz kosmicznym celem ewolucji, miejscem, w którym materia, umysł i duch osiągają pełnię jedności.
Zgadzam się z tą wizją. W moim przekonaniu przejście od «bios» do «noos» – od życia biologicznego do życia refleksyjnego, duchowego – stanowi najważniejszy moment w historii człowieka. To właśnie samoświadomość jest tym, co czyni nas istotami duchowymi i kieruje nas ku wyższym formom istnienia.
Ewolucja – w rozumieniu Teilharda i moim – nie kończy się na Homo sapiens. Człowiek nie jest celem samym w sobie, lecz przejściowym stadium ku doskonałej świadomości, zintegrowanej z Bogiem. Nie chodzi już o doskonałe ciało, lecz o duchową pełnię – świadome uczestnictwo w misterium istnienia.
Dlatego właśnie uważam, że najważniejszy moment w historii ludzkości nie miał charakteru materialnego, lecz duchowy. Był to moment, w którym człowiek po raz pierwszy spojrzał w siebie – i zrozumiał, że „wie, że wie”.