Jeżeli przed punktem zero nie było nic, jeżeli Świat nie istniał, to nie istniała również przestrzeń ani czas. Nie istniała nawet próżnia, w której dzisiaj nauka dostrzega cząstki wirtualne. Była to absolutna nicość – niemająca ani wymiarów, ani kierunków, niebędąca pustką, w której coś mogłoby się pojawić, lecz całkowitym brakiem możliwości istnienia. Dopiero z chwilą narodzin Wszechświata rozciągnęła się przestrzeń, a wraz z nią popłynął czas, tworząc ramy, w których mogło cokolwiek zaistnieć. Narodziny te nie były więc zwykłym początkiem, lecz aktem ustanowienia samej sceny, na której dopiero później pojawiły się gwiazdy, planety i w końcu my sami.
Każda próba wyobrażenia sobie tego, co było «przedtem», skazana jest na niepowodzenie, ponieważ słowo «przed» zakłada istnienie czasu, którego jeszcze nie było. Dlatego początek Wszechświata pozostaje dla nas nie tylko zagadką naukową, ale i wyzwaniem dla samego sposobu myślenia. Fizyka próbuje uchwycić ten moment, posługując się pojęciami osobliwości, kwantowych fluktuacji próżni czy wieloświata. Filozofia zaś pyta, czy z nicości mogło powstać coś, czy też samo to «nic» było w istocie czymś ukrytym, niepoznawalnym, nieprzekraczalnym dla naszego rozumu.
Człowiek staje tu wobec granicy poznania – miejsca, w którym kończy się język i logiczne kategorie, a zaczyna cisza, w której zaledwie przeczuwamy odpowiedź. Być może nigdy nie dowiemy się, jak powstało wszystko, co istnieje, ale sama świadomość tej tajemnicy jest już częścią naszego doświadczenia: uczy nas pokory wobec nieskończoności i zachwytu wobec faktu, że w ogóle jest coś, a nie nic.
W tym wszystkim mowa o Stwórcy wydaje się nieuzasadniona. A jednak Przyczyna Sprawcza istniała od zawsze. Był to Absolut – byt posiadający możność działania i, co najważniejsze, wolę. Słowa te mogą brzmieć jak paradoks, lecz Świat powstał i stał się faktem: namacalnym w doświadczeniu, uchwytnym w rozumie, choć niepojętym w swej istocie.
Na początku jednak nie było nikogo, kto mógłby to ogarnąć rozumem. Wszechświat rozwijał się w milczeniu, pozbawiony świadka, który nadałby sens jego istnieniu. Dopiero z czasem, gdy pojawiło się życie, a wraz z nim świadomość, pojawiło się również pytanie: «dlaczego coś istnieje, zamiast nie istnieć?» To pytanie stało się jednym z najgłębszych doświadczeń człowieka – doświadczeniem, które łączy nas z początkiem wszystkiego i sprawia, że choć jesteśmy cząstką kosmicznego pyłu, potrafimy pytać o nieskończoność.
Być może właśnie w tym pytaniu – w nieugaszonej tęsknocie za zrozumieniem – ukryty jest najprawdziwszy ślad Absolutu. Bo skoro Wszechświat jest faktem, to i my, zrodzeni w nim, jesteśmy powołani do tego, by go rozumieć, choćby fragmentarycznie. A każde nasze «dlaczego» staje się nie tylko aktem poznania, lecz także modlitwą rozumu, który poszukuje swego źródła.”
Jeżeli człowiek jest jedynym świadkiem kosmosu, to właśnie na jego barkach spoczywa odpowiedzialność za pytanie o sens istnienia. Gwiazdy świeciłyby równie jasno, galaktyki zderzałyby się w odległych przestrzeniach, a prawa fizyki działałyby z tą samą precyzją – lecz bez świadomości nikt nie mógłby się nad tym zadziwić. To człowiek wniósł w bezkres materii zdolność do refleksji, a wraz z nią pewien rodzaj duchowej obecności, której sam Wszechświat zdaje się potrzebować, aby być naprawdę zrozumiany.
Można więc powiedzieć, że świadomość stała się lustrem, w którym kosmos po raz pierwszy mógł się przejrzeć. Lecz lustro to nie jest obojętne: w pytaniach, które stawiamy, i w odpowiedziach, których poszukujemy, tkwi pragnienie dotarcia do czegoś więcej niż tylko opisu praw natury. Człowiek, pytając o początek, pyta w istocie o swoje własne źródło.
I tu pojawia się pojęcie Absolutu – nie jako dodatkowej hipotezy, którą można zastąpić inną, lecz jako konieczność myśli, która próbuje zrozumieć, dlaczego istnieje coś, a nie nic. Nauka opisuje mechanizmy, filozofia stawia pytania o granice, ale dopiero wiara, rozumiana szeroko jako otwarcie na tajemnicę, daje przestrzeń na odpowiedź, której rozum nie potrafi udzielić do końca.
W tej perspektywie Bóg nie jawi się jako konkurent nauki, lecz jako fundament, bez którego pytanie o początek w ogóle nie miałoby sensu. To On jest Tym, który «był», zanim zaistniało cokolwiek, i Tym, który wciąż podtrzymuje istnienie w każdym momencie. A człowiek, choć zagubiony w ogromie kosmosu, jest zarazem uprzywilejowanym uczestnikiem tej tajemnicy: zdolnym nie tylko do poznania, lecz także do zachwytu, wdzięczności i wiary.
Może właśnie w tym kryje się największy paradoks – że w oceanie miliardów galaktyk świadomość jednego człowieka ma wartość większą niż cała martwa materia, bo w niej objawia się to, co niewidzialne: pragnienie prawdy i tęsknota za wiecznością.
Aby dalej podejmować myśl, może trzeba zmienić sposób spostrzegania i rozumowania. Świat, który odczuwany jest zmysłowo, de facto w swej naturze jest dynamiczny. On się dzieje, płynie, a nasze spostrzeganie stanowi jedynie wtórną iluzję stawania się. To, co nazywamy rzeczywistością, jest w gruncie rzeczy tylko obrazem uchwyconym przez nasze zmysły i utrwalonym przez pamięć, podczas gdy sam proces istnienia nie zatrzymuje się ani na chwilę.
Widzimy zatem nie samą rzeczywistość, lecz jej odbicie – niczym cienie na ścianie platońskiej jaskini. Utożsamiamy obraz ze światem, choć w istocie mamy dostęp jedynie do jego fragmentu, ułamka wiecznego ruchu. A jednak to złudzenie pozwala nam żyć, pozwala nam budować poczucie ciągłości i sensu.
Może właśnie w tym paradoksie kryje się tajemnica: świat nie jest martwą konstrukcją złożoną z rzeczy, lecz żywym procesem, którego częścią jesteśmy również my sami. Heraklit miał rację, mówiąc, że niepodobna wejść dwa razy do tej samej rzeki – bo zarówno rzeka, jak i człowiek, który do niej wchodzi, są już inni. Wszystko dzieje się w ciągłym przepływie, a my, próbując uchwycić ten ruch, tworzymy kategorie, definicje, pojęcia.
Ale te pojęcia nie sięgają istoty bytu. Aby naprawdę zobaczyć świat, trzeba nauczyć się patrzeć nie oczami, które zatrzymują obraz, lecz sercem i umysłem otwartym na proces. Wtedy dostrzegamy, że rzeczywistość jest bardziej podobna do melodii niż do rzeźby – istnieje tylko wtedy, gdy się rozbrzmiewa, w nieustannym trwaniu, które przekracza każdą chwilę.
I być może właśnie w tej dynamicznej naturze wszechświata ukrywa się ślad Absolutu. To On jest źródłem strumienia, tym, co sprawia, że wydarzenie stawania się nigdy nie gaśnie. Jeśli więc świat jawi się nam jako płynna iluzja, to być może jest to iluzja konieczna – znak, że prawdziwa Rzeczywistość, trwała i niezmienna, znajduje się poza tym, co zmysłowe. A nasze życie, z całym jego przemijaniem, jest zaproszeniem, by spojrzeć głębiej, poza powierzchnię rzeczy, ku Temu, który sprawia, że w ogóle «jest».
Fenomen istnienia można ująć w modlitwie:
Panie,
który byłeś, gdy nie istniało nic – ani czas, ani przestrzeń, ani próżnia,
Ty, który z nicości uczyniłeś scenę dla wszystkiego, co powstało.
Pomóż mi przyjąć tajemnicę początku,
który wymyka się słowom i pojęciom,
a jednak stał się rzeczywistością, w której żyję.
Dziękuję, że moja świadomość może pytać:
„Dlaczego coś istnieje, zamiast nie istnieć?”
Niech to pytanie będzie dla mnie modlitwą,
a każdy akt poznania – aktem uwielbienia Twojej mądrości.
Naucz mnie patrzeć na świat sercem i umysłem otwartym,
aby dostrzegać w jego przepływie Twoją obecność,
której nic zmysłowego nie może w pełni uchwycić.
Niech moje życie stanie się lustrem dla Twojej wiecznej obecności,
świadkiem piękna, które objawia się w ruchu gwiazd i w ciszy mojego serca.
Niech każdy mój oddech przypomina, że istnieję dzięki Tobie,
i że w tej nieskończonej tajemnicy odnajduję sens i zachwyt.
Panie, który jesteś źródłem bytu,
spraw, aby moje pytania i tęsknota prowadziły mnie ku Tobie,
a moja wdzięczność niech nigdy nie zgaśnie,
bo w Tobie jest wszystko, co kiedykolwiek istnieje i będzie istnieć.
Amen.