Może to rodzić zdziwienie, lecz bez znajomości praw przyrody nie sposób w sposób wiarygodny i pełny rozważać spraw związanych z aktem stworzenia, z Bogiem-Stwórcą czy z samą wiarą. Świat materialny, opisany przez prawa fizyki, chemii i biologii, nie jest bowiem czymś odrębnym od planu Bożego – przeciwnie, stanowi jego widzialny ślad. Już św. Tomasz z Akwinu pisał, że “rozum i wiara są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku prawdzie“. Nauka ukazuje mechanizmy, prawa i zależności, podczas gdy wiara odsłania sens i cel całego stworzenia.
Poznanie praw przyrody nie osłabia wiary, lecz ją pogłębia. Każde odkrycie naukowe – od struktury atomu po obserwację galaktyk – staje się jakby odszyfrowaniem fragmentu Bożego „języka”, którym zapisany jest wszechświat. Jak zauważył Jan Paweł II w swej encyklice Fides et Ratio, „wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy” (por. ze słowami Tomasza z Akwinu). Bez znajomości rzeczywistości materialnej refleksja religijna łatwo staje się powierzchowna lub symboliczna, a przecież Bóg objawia się nie tylko w Biblii, lecz także w Księdze Natury.
Dlatego prawdziwy dialog nauki i wiary nie polega na rywalizacji, ale na wzajemnym uzupełnianiu się: nauka odpowiada na pytanie „jak?”, a wiara na pytanie „dlaczego?”. Razem otwierają perspektywę, w której akt stworzenia staje się zrozumiały zarówno w wymiarze racjonalnym, jak i duchowym.
Ci co głoszą katechezę powinni mieć solidne wykształcenie z nauk przyrodniczych i nauk humanistycznych. Proszę się więc nie dziwić, że co jakiś czas wracam do fizyki kwantowej. Nie bez znaczenia są również opinie dzisiejszych uczonych. Musimy bez przerwy konfrontować doświadczenia życiowe z przekazem wiary. Ona wytycza drogę i jak postępować dalej, aby nie zbłądzić.
Bardzo dobrym przykładem jest pokojowe wykorzystanie energii jądrowej – fenomenu odkrytego w XX wieku. Ta sama siła, która w swojej destrukcyjnej postaci ujawniła się w bombach atomowych, może być też źródłem światła i ciepła, ratując miliony istnień dzięki produkcji energii elektrycznej czy w medycynie, gdzie izotopy promieniotwórcze stosuje się w diagnostyce i terapii nowotworów. To dowód, że wiedza sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła – moralny wymiar nadaje jej sposób wykorzystania.
Kolejnym obszarem są badania nad genami. Odkrycie struktury DNA otworzyło przed ludzkością możliwości niemal nieograniczone – od terapii genowych leczących choroby dziedziczne po inżynierię rolną, która może pomóc wyżywić rosnącą populację świata. Jednak równocześnie pojawiają się pytania natury etycznej: czy człowiek ma prawo tak głęboko ingerować w kody życia? Gdzie leży granica między leczeniem a „ulepszaniem” człowieka? Tu nauka spotyka się z filozofią i teologią – bo chodzi już nie tylko o techniczne możliwości, lecz o odpowiedzialność za przyszłość stworzenia.
Ważna jest także ekologia. Pojawia się pytanie: w jakim stopniu sama przyroda potrafi poradzić sobie ze zmianami parametrów środowiska, a w jakim człowiek przyczynia się do tych przemian? Nie ulega wątpliwości, że ludzka działalność – przemysł, rolnictwo, transport – znacząco wpływa na klimat i równowagę ekosystemów. Skala tego oddziaływania budzi pytanie o granice: jak daleko człowiek może się posunąć w przekształcaniu natury, zanim przekroczy punkt, z którego nie ma powrotu?
Z jednej strony ekosystemy posiadają zdumiewającą zdolność regeneracji, a prawa przyrody działają w kierunku przywracania równowagi. Z drugiej jednak, tempo i intensywność ludzkiej ingerencji mogą przerosnąć naturalne mechanizmy odnowy. Dlatego ekologia nie jest już tylko nauką, lecz staje się etyką – obowiązkiem troski o świat powierzony człowiekowi. W tradycji biblijnej ten obowiązek wyrażony jest w słowach Księgi Rodzaju: „Czyńcie sobie ziemię poddaną” (Rdz 1,28) – co oznacza nie wyzysk, lecz odpowiedzialne gospodarowanie.
Człowiek, jako jedyna istota zdolna przewidywać skutki swoich działań, ponosi szczególną odpowiedzialność. Zamiast pytać jedynie, jak daleko może się posunąć, warto pytać również, jak daleko powinien się posunąć, aby nie naruszyć harmonii stworzenia.
Czy zmiany obyczajowe są na tyle silne, aby mogły zaburzyć główne przesłanie etyczne? W historii ludzkości normy i zwyczaje wielokrotnie ulegały przemianom – zmieniały się formy życia społecznego, modele rodziny, sposoby sprawowania władzy, a także relacje międzyludzkie. Jednak ponad tymi zmiennymi zwyczajami istnieje pewien fundament – zasady moralne, które odwołują się do godności człowieka, odpowiedzialności za drugiego i dobru wspólnemu.
Przemiany obyczajowe mogą zatem przysłaniać lub podważać tradycyjne rozumienie moralności, ale nie są w stanie całkowicie zniszczyć etycznego rdzenia, który jest zakorzeniony w naturze ludzkiej i – w perspektywie religijnej – w prawie Bożym. To raczej od wrażliwości człowieka zależy, czy w nowych warunkach kulturowych i społecznych potrafi odnaleźć stałe wartości i przełożyć je na język współczesności.
Co z wartościami takimi jak małżeństwo czy wychowanie nowego pokolenia w duchu wysokiej kultury moralnej? To pytanie dotyczy fundamentów życia społecznego, które od wieków stanowiły o sile wspólnoty i trwałości cywilizacji. Małżeństwo, rozumiane jako związek oparty na wierności, odpowiedzialności i wzajemnym wsparciu, było nie tylko instytucją prywatną, lecz także filarem ładu społecznego. Wychowanie nowych pokoleń – przekazywanie wartości, kształtowanie charakteru, nauka odpowiedzialności za innych – pozostaje zadaniem kluczowym, niezależnie od przemian obyczajowych.
W tym kontekście pojawia się również pytanie o tolerancję wobec osób i grup żyjących inaczej, np. osób LGBT. Czy jest ona moralnie poprawna? Z perspektywy etycznej tolerancja nie oznacza rezygnacji z własnych przekonań, lecz uznanie godności drugiego człowieka, który – niezależnie od orientacji czy wyborów – pozostaje osobą. Nauka o godności ludzkiej podpowiada, że szacunek i sprawiedliwe traktowanie są obowiązkiem moralnym. Równocześnie pozostaje przestrzeń dla dyskusji nad kształtem norm społecznych i modelem życia rodzinnego, w którym trzeba umieć pogodzić wierność tradycji z poszanowaniem odmienności.
Ostatecznie pytanie nie brzmi: „czy być tolerancyjnym?”, lecz „jak być tolerancyjnym, by nie zatracić własnych wartości, a jednocześnie nie ranić innych?”. To właśnie stanowi miarę dojrzałej kultury moralnej – umiejętność trwania przy prawdzie połączona z postawą szacunku wobec człowieka.