Wyprawa Trampingowa do Egiptu ”EGIPT 1988” organizowana przez Klub Turystyki Trampingowej ”GLOBTROTER” w Kielcach, ze względu na trudności z załatwieniem przelotu do Egiptu, została podzielona na trzy grupy. Pierwsza, czteroosobowa grupa w składzie: Jacek Rejdak, Jacek Górski, Zygmunt Tylicz oraz ja, wylatywała z portu lotniczego w Warszawie dnia 14 listopada 1988 r. Poniżej udostępniam spisywane «Notatki z podróży».
1988.11.14 poniedziałek Dzień 1
Godz. 9:10 – pożegnanie z rodziną. Córka Ania, w tajemnicy przed mamą, wsunęła mi do kieszeni paczkę papierosów «Opali». Krystyna (moja małżonka) w ostaniej chwili włożyła mi do plecaka maść «Clotrimazolum» (która okaże się bardzo pomocna w podróży). Rozstanie było smutne, w oczach łzy. Sam byłem pełen obaw. W nocy miałem zły sen – śnił mi się worek, z którego wychodziło mnóstwo robaków. Jaką biedę przyniesie nam los?
Spod domu Jacka G. wyruszyliśmy polonezem punktualnie o godz. 9:30. Prowadził Robert – szwagier Jacka G. Po drodze zabraliśmy Zygmunta, a następnie podjechaliśmy pod dom Jacka R. Ten zdecydował, że pojedzie do Warszawy swoim wartburgiem, który jego sąsiad później odprowadzi z powrotem. W tej sytuacji Zygmunt przesiadł się do samochodu Jacka R.
Jacek G. usiadł obok Roberta, ja z tyłu – rozłożyłem się wygodnie. Próbowaliśmy śpiewem zatuszować wzruszenie pożegnaniem i towarzyszące emocje. W połowie drogi za kierownicą zasiadł Jacek G. Jego technika jazdy była zupełnie inna niż Roberta – dynamiczna i nieco szybsza. Średnio jechaliśmy z prędkością około 90 km/h.
Na lotnisko przyjechaliśmy w południe około godziny 12:40. Mieliśmy jeszcze sporo czasu, więc poszliśmy na górę do restauracji. Jacek G. zamówił nam flaczki wołowe i kawę. Przez okno obserwowaliśmy startujące i lądujące samoloty – udzielała nam się atmosfera podróży lotniczej i swoiste podniecenie.
Przed drugą godziną przyjechali Jacek R. i Zygmunt T. Wkrótce zapowiedziano nasz lot. Podeszliśmy do pierwszej bariery celnej – lady, przy której ważono bagaże. Okazało się, że nasze torby znacznie przekraczają dopuszczalny limit, czyli 20 kg + 5 kg bagażu podręcznego. Zabrano nam paszporty, a my usunęliśmy się na bok, na koniec kolejki, zmuszeni przeczekać do załatwienia nadwagi naszych bagaży.
W tym czasie pojawił się Jacek Zboś (wspaniały organizator, dowcipny, imprezowy), który akurat przebywał w Warszawie. Od razu poprawiły się nam humory. Jacek Z. kupił nam po kilka breloczków z „aktami” za 200 zł (wówczas był to groszowy wydatek). Kolejka była bardzo długa i zaczęliśmy się niepokoić. O godz. 15:30 pani celniczka zapytała, na co czekamy. Wtedy zdecydowaliśmy zapłacić 20 tysięcy złotych. Oficjalnie nadbagaż kosztowałby nas około 80 tysięcy (1 kg nadbagażu kosztował 2450 zł). Zostaliśmy przepuszczeni, choć zwrócono nam uwagę, że zapłacona kwota była zbyt niska. Do środka weszliśmy jako ostatni pasażerowie.
Odprawa celna przebiegła już formalnie. Przeszliśmy do poczekalni. Jacek G. kupił mi w Baltonie dwulitrową butelkę Johnnie Walkera. Obciążeni jak woły, weszliśmy na pokład samolotu TU-154 – dwa rzędy po trzy miejsca. Usiadłem w środku, z lewej strony miałem Jacka G.
Po opóźnionym o pół godziny, bardzo łagodnym starcie podano poczęstunek: dwie bułeczki, szynkę, paprykę, ser topiony, masło, kawałek pomidora, musztardę, pieprz, sól oraz sztućce. Do wyboru była herbata lub kawa, a także sok lub piwo. Z Jackiem G. wybraliśmy piwo – było naprawdę pyszne.
Przez okno podziwialiśmy zachód słońca. Na niebie rozciągała się piękna tęcza kolorów, a poniżej majaczyły ciemne grzbiety chmur.
W Budapeszcie wylądowaliśmy o godz. 17:25. Po załatwieniu typowych formalności przeszliśmy do ogromnej, bardzo ładnej poczekalni tranzytowej. Do naszej czwórki dołączyła dziewczyna imieniem Beata, również lecąca do Kairu. Przedstawiła się jako studentka języka arabskiego – niedawno odbywała w Egipcie praktykę i wielokrotnie pokonywała trasę Egipt–Polska.
Zachowaliśmy jednak ostrożność w rozmowach z nią, gdyż szybko zauważyliśmy, że nie podróżuje sama, lecz w towarzystwie młodego chłopaka o identycznym nazwisku. Oboje zachowywali się dość dziwnie – rozmawiali ze sobą tylko od czasu do czasu, i to bardzo dyskretnie, jakby chcieli ukryć znajomość. Był to czas kończącej się komuny w Polsce, powszechnej inwigilacji itp.
Dla nas Beata okazała się jednak prawdziwą kopalnią wiedzy o Egipcie, więc zarzucaliśmy ją pytaniami. Ostrzegła nas, że kairska służba celna często szczegółowo przeszukuje Polaków, ale przyjęliśmy to z niedowierzaniem.
Jacek G. zamówi kawę – za dwie zapłacił 100 forintów. Poczekalnia tranzytowa była ogromna i nowoczesna. Szczególnie spodobały nam się toalety – automatycznie spłukiwane pisuary, czystość i schludność zrobiły na mnie duże wrażenie. Wtedy było to dla mnie coś nowego.
O godz. 21:50 nastąpił odlot do Kairu. Samolot – również TU-154. Tym razem miałem miejsce trzecie od przejścia, po drugiej stronie siedział Jacek G. Bardzo skarżył się na ból głowy, a moje tabletki na tę dolegliwość zostały w plecaku, więc nie mogłem mu pomóc. Po zjedzeniu posiłku (wędlina gorsza niż polska) i wypiciu piwa Jacek G. zamówił sobie dwa kieliszki koniaku „na zbicie bólu głowy”.
Zamknąłem oczy i zapadłem w krótką drzemkę.