Wyprawa do Egiptu  przylot do Kairu, dzień drugi

          Przez okna taxi zobaczyliśmy zabudowania Kairu. Budowle różnorodne, często o masywnej konstrukcji, sprawiały wrażenie opuszczonych. Noc potęgowała tajemniczość tej architektury. Była godzina przed szóstą rano. Zauważyliśmy otwarte sklepy, zaśmiecone ulice i wałęsających się ludzi, którzy sprawiali wrażenie chuliganów. Panowała atmosfera slumsów. Czuliśmy się dość niepewnie. Długo musieliśmy krążyć, zanim dotarliśmy do hotelu «Crown» przy ulicy Emad El-Dine 9, w samym centrum Kairu.

          Już samo wejście do budynku w którym był hotel było pełne emocji.. Z Jackiem R. weszliśmy do ciemnej bramy. W mroku dostrzegliśmy leżące postacie, a w głębi siedzącego i kołyszącego się człowieka. Podeszliśmy do windy tuż obok schodów, pod którymi znów leżało na posadzce kilku ludzi. Czułem na sobie ich wzrok – ciarki przeszły mi po plecach. Gdzie my tu przyjechaliśmy?

          Hotel mieścił się na ostatnim piętrze. Winda jakby z innej epoki.   Wewnątrz zamiast recepcji stała drewniana lada, a za nią nie było nikogo. Na ścianie wisiały polskie proporczyki. Weszliśmy w korytarz – przez uchylone drzwi pokojów widać było kilka postaci leżących na łóżkach i podłodze, przykrytych kocami i różnymi szmatami. Widok był przygnębiający. Po chwili ktoś wstał, potem druga osoba. Jacek R. zaczął z nimi rozmowę. Twarze Arabów były zakłopotane, ale potwierdzili nasze zakwaterowanie. Podali nam butelki z napojami i poprosili, byśmy poczekali, aż zwolni się pokój.

          Zaprosili nas do swojego służbowego pomieszczenia. Rzuciliśmy bagaże. Na naszych oczach personel zaczął się ubierać i przygotowywać do pracy – jedna szczotka do włosów służyła wszystkim. Okazało się, że jeden z nich był policjantem. Po pół godzinie przenieśliśmy się do naszego pokoju.

          Pokój był wysoki, ponad trzy metry, w stylu starego budownictwa. Okna sięgały sufitu, niemyte chyba od lat. Zamykały się dopiero po podłożeniu papieru. Na szybach widać było zaschnięte ślady po farbie. Przy ścianach, w dwóch rzędach, stały cztery łóżka. Był też stolik i krzesło. W rogu – zatkana umywalka.

          Jacek R. i Zygmunt zajęli łóżka pod oknem. Moje łóżko było twarde, zaś Jacek G. niemal zapadał się. Na łóżkach leżały brudne koce, szare prześcieradła i podłużne poduszki w kształcie walca. Zrzuciliśmy bagaże, gdy nagle zjawili się handlarze. Na nasze propozycje cenowe reagowali śmiechem. Nie traciliśmy rezonu, choć zaczęło nas to zastanawiać – czyżby nasze ceny były zbyt wysokie?

          Zdecydowałem się na trzykrotne przebicie cen. Przelicznik był prosty: 1 funt egipski to około 1000 złotych. Dopiero po długich targach dokonałem pierwszej sprzedaży – za 32 funty: szachy magnetyczne, dwie talie kart, 10 pilniczków, jeden scyzoryk i suszarkę do włosów. Jacek R. sprzedał dwie piżamy i garnitur, Zygmunt – kilka par okularów (choć, jak mówił, zostało mu już niewiele towaru). Dopiero około południa rozkręcił się i sprzedał nawet moją lornetkę teatralną za 60 funtów. Ja sprzedałem aparat do masażu za 12 funtów.

          Jackowi G. odstąpiłem wszystkie breloczki z gołymi paniami po 1 funcie od sztuki – z kilku powodów, głównie dlatego, że on widział w tym interes. Humory jednak mieliśmy niewesołe. To wszystko były półśrodki. Jak przeżyć trzy tygodnie? Co z naszą planowaną wycieczką do Izraela?

          Rozpoczęliśmy dyskusję nad dalszym planem działania. Zygmunt był przygnębiony zabranym mu osprzętem (przeznaczonym na sprzedaż), Jacek G. milczał, pogrążony w swoich myślach. Jacek R. nie przebierał w słowach – narzekał, że nawet okulary zabrali mu celnicy. Odstąpiłem mu jedną parę z moich.

          W gruncie rzeczy to ja miałem najlepszy humor. Cieszył mnie sam fakt, że wreszcie, po przejściach z SB dano mi paszport, że dotarłem do Egiptu, – tego przeżycia i radości nikt mi nie odbierze.

          Teraz chodziło tylko o jak najlepsze wykorzystanie pobytu, w ramach naszych skromnych możliwości finansowych. Wyprawa nie była zorganizowana i byliśmy zdani tylko na siebie.

          Koledzy padli na łóżka i zasnęli. Po półtorej godziny i ja zdrzemnąłem się na kilka minut. Czułem się jednak w świetnej kondycji fizycznej. Dopiero po południu wyszliśmy z hotelu.

          Zderzenie z ulicą było ciekawe. Na jezdni panował nieustanny ruch – samochody trąbiły bez przerwy, jeździły szybko i zdecydowanie. Przez ulice przebiegali w różnych kierunkach piesi. Jednak cały ten chaos wydawał się zorganizowany i bezkolizyjny. Szybko dostosowaliśmy się do panujących tu zasad i włączyliśmy w ten rytm. Czerwone światła nie obowiązywały, liczyła się każda luka w ruchu. Mijaliśmy samochody w odległości kilku centymetrów, często na oczach policjantów. Ci zresztą sprzyjali pieszym – wielokrotnie zatrzymywali samochody, by ułatwić im przejście.

         Na chodnikach tłumy. Kair liczy 14 mln mieszkańców. Rzucały się w oczy chodzące pod rękę pary arabów. Arabowie witają się bardzo serdecznie. Całują się wielokrotnie i ściskają na znak przyjaźni. Sklep przy sklepie. Towar wystawiony na zewnątrz. W eleganckich sklepach przemiłe Arabki. W większości stoją w drzwiach, zachęcając do wejścia. Wystawy przeładowane towarami. Byliśmy zaskoczeni wysokimi cenami. Przed wyjazdem mówiono nam, że Egipt to bardzo tani kraj. Przy okazji sprzedałem okulary za 3 i 4 $. Jacek R. sprzedał okulary, które mu dałem, za rewelacyjną cenę tj. 7 $. Podzielił się ze mną połową zarobku. Ja przy okazji pozbyłem się jednej paczki opali za 1 $.

          W sumie pierwszy dzień w Kairze przyniósł mi 130.5 $. Miałem więc już trochę grosza. W duszy byłem radosny. Po kolacji ok. 21 godz. wsunęliśmy się do naszych zaszytych prześcieradeł, które okazały się dla nas zbawienne. Bardzo szybko pogrążyliśmy się w marzeniach sennych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *