Wyprawa do Egiptu  – dzień trzeci

1988.11.16     środa – dzień drugi w Egipcie

          Obudziłem się około szóstej rano. Wstałem i poszedłem do łazienki. Wanna była brudna, pełna włosów, więc nie odważyłem się do niej wejść. Umyłem włosy i resztę ciała nad wanną, a przy okazji wyprałem też skarpetki. W toalecie brakowało papieru toaletowego – w muszlach zamontowane były obowiązkowe rurki z dopływem wody do podmywania się. Niezbyt higieniczne rozwiązanie. Czekając na przebudzenie kolegów, spisywałem pierwsze wrażenia. Zygmunt wstał po ósmej i poszedł po pieczywo. Tak rozpoczął się drugi dzień w Eipcie  naszej przygody. Już od rana zaczęli nas nachodzić handlarze. Wśród nich była około czterdziestoletnia Arabka – jedyna frywolna kobieta, jaką spotkaliśmy w Egipcie. Obudziła Jacka R., dla żartów chwytając go za męskie atrybuty. Nas kokietowała szczypaniem, głaskaniem i tanecznymi ruchami. Patrzyliśmy na nią jak na wariatkę, ale mimo wszystko miała w sobie coś sympatycznego. Podobno była tancerką i mieszkała w tym hotelu już od dziesięciu lat. Sprawiała raczej żałosne wrażenie.

          Po śniadaniu wyszliśmy na miasto Kair, zabierając ze sobą resztki towarów. Jacki zabrali swoje ocalone butelki Johnnie Walkera. Zacząłem robić pierwsze zdjęcia moim Zenitem. Idąc ulicami, udało nam się sprzedać papierosy Marlboro po dobrej cenie – 19 funtów za karton. Ja sprzedałem swoje jedenaście par okularów za 40 funtów. W dobrych humorach ruszyliśmy dalej.

          W biurze LOT-u spotkaliśmy Polaka, który udzielił nam kilku praktycznych informacji. Zarejestrowaliśmy się na listę rezerwową na ewentualny powrót pierwszego grudnia. Odwiedziliśmy też biuro «Malévu» (węgierskich linii lotniczych), ale tam również komplet pasażerów uniemożliwiał wcześniejszy powrót.

          Po drodze wstąpiliśmy do małego sklepu z pamiątkami. Trafił się kupiec na mój aparat fotograficzny – sprzedałem go, choć planowałem zachować do końca wycieczki (był to pomysł nieprzemyslany). Cóż, chciałem mieć to z głowy. Zygmunt miał swojego automatyka i przejął rolę fotografa grupy.

          W zmiennych nastrojach ruszyliśmy w stronę bogatej dzielnicy na wyspie. Za mostem zaczepił nas przewoźnik i zaproponował rejs po Nilu. Jacek R. zbił cenę z 20 do 12 funtów, więc popłynęliśmy. Rejs nie trwał długo, co nieco rozczarowało Zygmunta, który i tak starał się maksymalnie oszczędzać pieniądze.

          Idąc dalej, zobaczyliśmy kontury kościoła chrześcijańskiego – była to katedra św. Marka – główna świątynia Koptyjskiego Kościoła Ortodoksyjnego w dzielnicy Al-Abbasija. Po drodze mijaliśmy Arabów siedzących przed kawiarenkami i palących wodne fajki. Chcieliśmy zrobić zdjęcia, lecz właściciel kawiarni nam zabronił. Arabowie to namiętni palacze – najczęściej palą swoje «Cleopatry», kosztujące 0,8 funta paczka. Niezbyt luksusowe papierosy. W sklepikach wybór ogromny – głównie amerykańskie marki, ale i ceny wysokie. Palenie dozwolone wszędzie: w autobusach, sklepach i innych miejscach publicznych. Trzymane w rękach butelki Johnnie Walkera zwracały uwagę przechodniów. Wkrótce pozbyliśmy się tego ciężkiego towaru. Zygmunt jednak coraz bardziej pogrążał się w smutku (w depresji) – nie umiał się pogodzić z utratę towaru na lotnisku. Mimo że każdy z nas miał pewną rezerwę dolarową, nie potrafił cieszyć się sama wyprawą. Niewielka sprzedaż zapewniała mu środki na przetrwanie bez konieczności „bidowania”, Jego przygnębienie było dla nas zaskoczeniem. Nie dołączył do nas nawet wtedy, gdy kupowaliśmy kanapki. Kiedy zaproponowaliśmy mu, że postawimy mu jedną, zrobiło jeszcze bardziej nieprzyjemnie.

          Po drodze oglądaliśmy ambasady, bogate domy i samochody, a także biedę i brud. Wracając z wyspy, przeszliśmy się przez ubogą dzielnicę Kairu – Mukattam znana ze slumsów. Nie sama bieda nas szokowała, lecz brud.

          W hotelu odwiedził nas Arab imieniem Mansur. Sprzedałem mu golarkę za 20 funtów, trzy podkoszulki oraz adidasy. W ten sposób zapewniłem sobie środki na pobyt w Egipcie. Koledzy również mieli już trochę gotówki. Oczywiście pieniędzy tych nie wystarczało na zakup dolarów, za które mieliśmy pojechać do Izraela, więc temat ten odłożyliśmy na później.

          Wieczorem zrobiliśmy sobie spacer po mieście. W kawiarni postawiłem kolegom piwo. Początkowo, może z powodu pragnienia, smakowało dobrze, ale później miałem wrażenie, że ma nieprzyjemny zapach.

          Na zakończenie dnia Jacek R. zabawiał nas opowieściami ze swojego pobytu w Stanach Zjednoczonych. Dopiero po północy położyliśmy się spać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *