1988.11.21 poniedziałek – dzień 8
Noc była jednym koszmarem. Nogi paliły mnie od słońca, a gorąco biło z mojego ciała. Prześcieradło parzyło i raniło moją skórę. Prawie nie spałem. Około północy dostałem dreszczy, więc przykryłem się drugim kocem. Było mi zimno, a jednocześnie ciężar koców drażnił moje ciało. Po pierwszej w nocy dreszcze ustały, zrobiło mi się gorąco — zrzuciłem jeden koc, potem drugi. Wystawiłem nogi na prześcieradło. Jaka ulga! Po chwili zasnąłem. Obudził mnie chłód, więc znów schowałem się pod prześcieradło.
Rano próbowałem dojść do siebie. Ubrałem długie letnie spodnie, ale nogi wciąż mnie piekły. Po śniadaniu złapaliśmy samochód za 2 dolary egipskie (na cztery osoby) i pojechaliśmy na plażę przy hotelu Sheraton. Szliśmy plażą około trzech kilometrów, zbierając muszelki. Ja trzymałem się na uboczu — byłem obolały i wolałem to robić w samotności. Muszelek było bardzo dużo, niestety wiele z nich było jeszcze wypełnionych.
Doszliśmy do plaży publicznej i rozłożyliśmy się na dość gruboziarnistym piasku. Ja leżałem w długich spodniach. Patrzyliśmy na piękne morze — jakie barwy! W oddali z dużą prędkością mknęły windsurfingi. Jacek G. chłonął ten widok. Po chwili Jacki poszli dowiedzieć się czegoś o wypożyczeniu sprzętu. Wrócili ze smutną wiadomością: całodzienny koszt wypożyczenia to 70 dolarów, a godzina – 20 dolarów. Poza tym nie było wolnego sprzętu, więc Jacek nie mógł spełnić swojego marzenia o ślizganiu się po Morzu Czerwonym. Na domiar złego Jacek G. poczuł się bardzo źle — przeziębienie wyszło mu na twarzy. Zygmunt kilka razy wszedł do wody, ale wiał chłodny wiatr więc zrezygnował z kąpieli.
Wczesnym popołudniem wróciliśmy do Hurghady. Padłem na łóżko i zasnąłem. Po godzinie obudziłem się, zjadłem półtorej bułki z pasztetem i wciąż czułem się fatalnie. Z Jackiem R. wyszedłem na bazar. Jacek G. położył się do łóżka po zażyciu antybiotyku.
Na bazarze kupiłem dwie duże muszle za 1,5 dolara. Jacek R. próbował zbić cenę „sep-ha” (arabskiego różańca) z 20 dolarów. Poznaliśmy przy tym bardzo miłego i spokojnego Araba.
Idąc wzdłuż bazaru, zobaczyliśmy, jak jeden Arab — właściciel ulicznego sklepiku — robił drugiemu zastrzyk (chyba narkotyk) dożylny w skandalicznych warunkach higienicznych.
Kupiliśmy bilety powrotne do Kairu na wtorek, na godzinę 21:30. Szybko zapadła noc i wróciliśmy do hotelu. Jacek G. poczuł się lepiej, zrobił herbatę. Zażyłem aspirynę i padłem na łóżko.
Rozmowa z rozdrażnionym Zygmuntem przelała przysłowiową kroplę goryczy i ostatecznie stworzyła między nami przepaść. Jacek R. poszedł oddać bilet autobusowy Zygmunta, a ja w tym czasie prowadziłem z nim ostrą rozmowę — udzieliłem mu reprymendy i wyraziłem swoją ocenę jego postawy. Dla złagodzenia napięcia zeszliśmy na tematy filozoficzne i teologiczne. W złym samopoczuciu i nastroju zasnąłem.
1988.11.22 wtorek – dzień 9
Noc była niespokojna – budziłem się bez przerwy. Gardło mnie piekło, podobnie jak nogi i ramiona. Nos miałem zatkany, byłem chory. Wstałem o szóstej rano, ale łazienka była zajęta, więc musiałem chwilę poczekać. Wziąłem prysznic, chcąc dojść do siebie. Cóż, choroba – szlag by to trafił. Koledzy jeszcze spali, a ja spisywałem notatki. Błądziłem myślami, przypominając sobie miły sen z żoną. Tęsknota dawała o sobie znać.
Około dziewiątej podano śniadanie. Upomniałem się o pieczywo, a dodatkowego pasztetu nie otwieraliśmy. Atmosfera była nieco drętwa. Pożegnanie z Zygmuntem odbyło się krótko – na koniec pożyczyłem mu rozmówki arabskie. Zygmunt pojechał sam do Luksoru, bez znajomości angielskiego, ze słabym niemieckim i francuskim.
Na dachu hotelu czekaliśmy na właściciela. Koledzy opalali się, a ja leżałem w ubraniu na leżaku. Czas mijał przyjemnie, choć każdy z nas myślał o Zygmuncie. Do odjazdu mieliśmy jeszcze sporo czasu. Poszliśmy więc na bazary, po drodze chcąc wstąpić do meczetu. Dwóch żołnierzy zagrodziło nam drogę. Próbowaliśmy wytłumaczyć im, że chcemy tylko obejrzeć wnętrze, lecz kategorycznie się temu sprzeciwili. Nagle nadszedł starszy, dość rosły Arab i udzielił im ostrej reprymendy. Żołnierze odstąpili. Zdjęliśmy buty przed wejściem i weszliśmy do środka.
Na całej powierzchni rozłożone były dywaniki – niestety, dość brudne. Na wschodniej ścianie znajdowało się coś na kształt drzwi. Podeszło do nas dwóch Arabów i zaczęli tłumaczyć przebieg ich ceremonii modlitewnej. Wokół nas zebrała się grupka ciekawskich. Wkrótce pojawił się Arab niskiego wzrostu, około 37 lat, z zawodu chirurg, który żywo się nami zainteresował. W ekspansywny sposób tłumaczył nam zasady islamu, a po chwili zaproponował udział w ceremonii, która właśnie miała się rozpocząć. Zaprowadził nas do pomieszczenia, w którym dokonują ablucji – obmycia i oczyszczenia. Mieliśmy lekkiego pietra, czy przypadkiem nie każą nam też się myć.
W meczecie, w niewielkim oddaleniu, stanęliśmy i obserwowaliśmy ceremonię. Wierni (w tym nasza grupa) ustawili się w rzędach, rozkrokiem, dotykając się palcami nóg. Treść modlitwy była dla nas niezrozumiała. Co jakiś czas klękali, pochylali się i czołem dotykali podłogi – w ten sposób jednoczyli się z Allahem.
Po około dwudziestu minutach wszyscy usiedliśmy w kręgu i rozpoczęła się katecheza islamska. Chirurg prowadził szkolenie w języku arabskim, a co jakiś czas przekazywał nam jego treść po angielsku. W ten sposób poznaliśmy podstawowe zasady islamu:
Wiarę w Allaha i proroka Mahometa,
Znaczenie modlitwy,
Znaczenie jałmużny (o ile ma się pieniądze),
Znaczenie postu,
Konieczność pielgrzymki do Mekki przynajmniej raz w życiu.
Dowiedzieliśmy się również, że dobrze jest modlić się pięć razy dziennie, choć raz dziennie jest obligatoryjnym obowiązkiem. Kobiety modlą się w domu lub w specjalnych meczetach. Pożyczenie pieniędzy oznacza danie ich Allahowi, a zwrot – oddanie ich również Jemu. Jeśli człowiek kocha Allaha, On odwzajemnia tę miłość. Bicie czołem o ziemię to moment zjednoczenia się z Bogiem, a zakrywanie twarzy wyraża pokorę wobec Niego w chwilach modlitwy. Złączone nogi symbolizują jedność wiernych, a więc także jedność z Allahem.
Niewielu chrześcijan zdaje sobie sprawę, że islam ma z naszą wiarą tak wiele wspólnego. Koran w dużej części zawiera treści Starego Testamentu. W islamie Jezus nie jest Synem Boga, lecz Jego wysłannikiem – prorokiem zrodzonym z dziewicy Maryi (!). Koran zachęca Mahometa do szacunku i podziwu dla Maryi – Jej imię pojawia się w nim aż 34 razy.
Chirurg tak się rozpędził, że mianował Jacka R. „ambasadorem islamu w Polsce” i podarował mu swój różaniec – «sep-ha». Żołnierz, który wcześniej nie chciał nas wpuścić, w imię sympatii dał mi swój «sep-ha» (mam go do dzisiaj). Wierni patrzyli na nas z zaciekawieniem. Po ponad godzinnej nauce wyszliśmy z meczetu, serdecznie żegnając się z Arabami. Poczułem wobec nich jeszcze większy szacunek.
W drodze do hotelu zjedliśmy kolację, a resztę czasu spędziliśmy na oczekiwaniu wyjazdu. W autobusie, który był pełen ludzi, znajdowała się trójka małych dzieci – około ośmiomiesięcznych. Zaskoczył mnie ich spokój. Dzieci arabskie są przede wszystkim śliczne i bardzo grzeczne. W autobusie panował tłok i pełno było dymu papierosowego, a mimo to tylko raz, i to na krótko, usłyszałem kwilenie dziecka. O godzinie 23 zasnąłem.