Stygmaty

Stygmaty

 

          Stygmaty to widome lub ukryte rany Chrystusa, które pokazują się na ciele (lub są niewidoczne) i są symbolem szczególnego związku człowieka z Bogiem. Ich pochodzenie nie jest jednoznaczne. Każdy przypadek na swoje niuanse. Większość otrzymała pięć stygmatów, jednak byli tacy, którzy obdarzeni zostali tylko jedną raną (np. św. Ryta z Cascii, zm. 1457). Do stygmatów należy zaliczyć również ślady korony cierniowej, ślady biczowania, zapachu, czy krwawego potu. Różnice suponują, że w tym zjawisku może współuczestniczyć sam człowiek. Filozoteizm umiejscawia wszelkie zjawiska transcendentne w obrębie przestrzeni człowieka. W człowieku rodzi się obraz Boga. Tu rozstrzygają się wszelkie dylematy duchowe. Bóg jest w człowieku. Organy człowieka związane są z wolą człowieka. Dusza ludzka kształtuje osobowość, a to się przekłada na gesty, zachowania i metabolizm człowieka. Doświadczenie pokazuje, że jedynie osoby specjalnie predestynowane (ulegające ekstazom), mogły otrzymać stygmaty.  Stygmaty mogą być wywołane przez człowieka na skutek pragnień religijnych. Znane są przypadki autokreacji znaków na ciele pod wpływem medytacji, emocji, ekstaz duchowych czy nawet ćwiczeń. Wola oddziaływuje na mózg, który pobudzony uruchamia odpowiednie funkcje organiczne. Kto we Mnie [w Jezusa] wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca (J 14,12). 

          Stygmaty, choć cielesne, mocno osadzone są w duszy. Nie jest łatwo je samemu usunąć. Z badań historycznych wiadomo, że Jezus był przybity do Krzyża w nadgarstkach. Stygmatycy tam mieli rany, gdzie, jak myśleli, miał je Chrystus[1]. Różnicę tłumaczy się sugestią jaka zrodziła się po malowaniu obrazu (niestety autora nie pamiętam) Jezusa ukrzyżowanego w pierwszych wiekach po Chrystusie. Tam malarz umieścił rany na dłoni. Obraz ten zaważył na poglądzie dalszych pokoleń. Jedynie dwóch malarzy flamandzkich: Rubens i Van Dyck  namalowali prawidłowo miejsce przebicia rąk w nadgarstkach. Obaj studiowali Całun. Odsłonięcie Całunu Turyńskiego przywróciło temat i wzbudziło wątpliwości pochodzenia stygmatów. Czy Bóg celowo wprowadzałby ludzi w błąd?

          Pierwszym stygmatykiem był Franciszek z Asyżu (zm. 1226). Otrzymał stygmaty dwa lata przed śmiercią. Malarz Angiolo di Bondone, zwanym Giotto (ok. 1266–1337) w latach 1266–1337 namalował fresk na sklepieniu kościoła w Asyżu, na którym stygmaty Franciszka umiejscowione są na dłoniach, a nie w nadgarstkach.

          Po śmierci ojca Pio (zm 1968) stygmaty zniknęły bez śladu. Dlaczego? Bóg przecież nie musiał zacierać śladów swojej aktywności. To zbyt ludzkie. Stygmaty pochodzenia boskiego to sakramenty, czyli widzialne znaki niewidzialnej łaski. Rany zniknęły przed samą śmiercią. Blizny jednak powinny pozostać.   Po śmierci stygmatyczki Passitea Crogi (zm. 1615) siostry zakonne oglądały stygmaty. Zebrały też niewielką ilość krwi pochodzącej z jej ran. Te przypadki są odmiennie różne.

          W przypadku stygmatyczki bł. Osanny z Mantui (zm. 1505 r.), po śmierci stygmaty stały się bardzo wyraziste.  Weronika Giuliani (zm. 1727) była w mocy czasowego zabliźniania ran na prośbę swojego biskupa. U św. Gemma Cagani (zm. 1903) rany okresowo znikały całkowicie nie zostawiając żadnych śladów.

          Naliczono ponad 321 autentycznych stygmatyków (dane z 1894 r.)[2]. Nie wszyscy zostali kanonizowani.

          Niezależnie od prawdy ich pochodzenia, stygmaty pokazują ścisły związek i zażyłość z Bogiem. Nad tą tajemnicą należy pochylić głowę. Nie wszystko rozumiemy, ale spożywamy owoce tych cudownych wydarzeń.



[1]  Stanisław Waliszewski Całun Turyński Dzisiaj, Wyd.WAM Kraków 1985, s.79.

[2] Joan Carroll Cruz, Tajemnice, cuda i osobliwość w życiu świętych, Wyd. Exter Gdańsk 2004. s.234–235.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *