Pisze Pan, że “humanista wie, że wraz ze śmiercią kończy się ludzki przypadek istnienia”. Możliwe. Ale do takiego podejścia jest mi bardzo daleko. Ja nie wiem, czy się kończy. Czy nie mogę pozostać przy tej niewiedzy? Czy nie mogę dopuszczać istnienia osobowego Boga, a jednocześnie twierdzić, że nie wiem o nim nic? Przyznam – na chwilę obecną nie czuję w sobie potrzeby doznawania przeżyć duchowych. Wiara nie jest mi też niezbędna do odnalezienia sensu swojego życia. Nawet jeśli uznałbym, że istnienie ludzkości jest bezsensowne, to widzę w tym istnieniu dla siebie rolę – chcę przeciwdziałać ludzkiemu cierpieniu. Tak więc jeśli przyjąłbym, że Bóg faktycznie oczekuje ode mnie, żebym go pokochał i szukał kontaktu z Nim, to byłby to dla mnie tylko dodatkowy obowiązek. Od pewnego czasu zastanawiam się po prostu, czy mam ten obowiązek, czy nie. Czy powinienem traktować ludzkie przekazy o Bogu, jako zobowiązujące mnie do czegoś, czy mogę je zignorować, jako coś zupełnie niepewnego. Na pewno nie zostanę ateistą przekonanym o nieistnieniu Boga. Ale nie przeraża mnie “milczenie wszechświata”. Odpowiadałoby mi pozostawienie pewnych kwestii w obszarze niewiedzy i zajęcie się tym, co z całą pewnością mogę uznać za dobre. Pisze Pan, że mam wybierać. A czy nie mogę wstrzymać się od głosu?
pozdrawiam, Tomasz K.
Panie Tomaszu
Postawa agnostycyzmu (Protagoras, D. Hume, I. Kant) to stanowisko granic ludzkiego poznania, głoszący całkowitą lub częściową niemożliwość poznania przez człowieka rzeczywistości transcendentnej. Kartezjusz mawiał de omnibus dubitandum (łac. o wszystkim należy wątpić). Taką postawę dostrzegam w Pańskim liście. Za nią idzie pewien chłód religijny. Ma Pan prawo wyboru i czuć się dobrze w swojej postawie i czynić obowiązki, które są Pana wyborem.
Jeżeli do Boga nie przyjmuje się postawy dziecka miłującego Ojca, to faktycznie pojęcie Boga jest ciekawostką epistemologiczną. Można żyć obok Boga i czynić dobrze. Dla mnie Bóg jest koniecznością w każdej chwili mojego życia.