Bóg w Akcie działającym

Bóg w Akcie działającym

 

          Rozumowo nie tak trudno przyjąć, że musi istnieć przyczyna tego, co jesteśmy świadkami, czyli Świata. Wydaje się, że na tym etapie dyskusji nie ma różnicy między wierzącymi, a niewierzącymi. Obie strony uznają, że przyczyna ma charakter fizykalny i dynamiczny. Trudność pojawia się, gdy przychodzi wytłumaczyć zauważalną koncepcję w budowie Świata i w zjawiskach przyrodniczych. Świat jest przykładem nieprawdopodobnego projektu i architektury. Wszystko jest ze sobą powiązane, współzależne. Przy tym Świat jest taki piękny. Koncepcja, projekt, architektura są produktami intelektu, umysłu. To z kolei świadczy o osobowości podmiotu.

          Jak powiązać intelekt ze zjawiskami przyrodniczymi?  Dla osób niewierzących przyroda funkcjonuje na zjawiskach przypadkowych (probabilistycznych). Sama przyroda nie wykazuje mądrości. Jest ona jedynie mądrze zorganizowana. Czy istnieje coś ponad przyrodą, coś co projektuje istniejące cuda przyrody,  kieruje zmianami? Niewierzący mówi nie. Wierzący wierzy w istnienie Kogoś, kto jest tego Sprawcą, jest na zewnątrz Świata. Przypisuje się Sprawcy mądrość, inteligencję oraz przymioty wysoce moralne.

          Na początku doszukiwano się bytu boskiego. Kogoś konkretnego, zmysłowego. Ontologiczny obraz Boga spowodował sprzeciw niektórych, którzy rozumowo i zmysłowo nic takiego nie doświadczali.

          Czy koncepcja Boga wykreowana w umyśle człowieka nie jest Jego odkryciem? Jeżeli tak, to można uznać, że w umysłach ludzkich nastąpiło naturalne Objawienie się Boga.

          Bóg daje o sobie znać przez skutki Swoich działań. Jeżeli działa, to musi istnieć. Jeżeli istnieje, to jaki jest? Idąc tropem ontologicznym można się zawieść, ale przyjmując Boga jako Nie-byt można oprzeć się na Jego przypadłości dynamicznej. Bóg jest Aktem działającym.

          Niewierzący uznają, że przyczyna jest dynamiczna. Wierzący nazywają ją Aktem działającym. Pojawia się pewien consensus. Różnica polega na tym, że niewierzący nie pojmują skąd pochodzi ta dynamika. Wierzący uznają podmiotowość przyczyny. Na tej bazie konceptualnej potrafią zrozumieć wiele zjawisk. Dla niewierzących są one poza zasięgiem rozumienia.

 

 

Papieże w okresie 1522–1534

 

Papież Hadrian VI (1522–1523) –  po zaciętej walce zwolenników Franciszka I i Karola V wybrano nieznanego kardynała holenderskiego, który przyjął imię własne Hadrian VI. W Rzymie panowała dżuma. Mimo to, papież odważnie przybył do Rzymu. Tym zaskarbił sobie serca mieszkańców. Zbytek Rzymu wzbudził w nim odrazę. Jego rygoryzm nie bardzo spodobał się kardynałom. Na sejm w Norymberdze wysłał pismo w którym wziął na siebie odpowiedzialność za upadek Kościoła. Niestety, nikt nie przyjął tego pisma poważnie. Hadrian poniósł klęskę w ratowaniu Kościoła. Nie udało mu się też pogodzić Karola V z Franciszkiem I. W Rzymie nie znajdował zrozumienia. Kardynałowie bardziej zainteresowani byli skarbcem watykańskim. Śmierć uwolniła papieża od trosk tego świata. Kardynałowie przyrzekli sobie, że nie będą wybierać papieża z krajów odległych. Dotrzymali słowa przez cztery i pół wieku.

 

Papież Klemens VII (1523–1534) –  wybrany po licytacji. Dobry doradca, fatalny przywódca. Prowadził niespójną politykę. Ona to doprowadziła do zajęcia Rzymu przez wojska cesarskie. Miasto zostało splądrowane. Ludność doznała ogromnych okrucieństw. Skarby papieskie zostały przetopione. Karol zawarł zgodę z papieżem. Pozwolił mu wrócić do Rzymu. Nakłaniał papieża do zwołania soboru dla ratowania Kościoła. Papież pozostał głuchy na tę propozycję. Chwiejność papieża doprowadziła w 1533 roku do odłączenia się Anglii od Kościoła. Król Henryk VIII poślubił Annę Boleyn i oddzielił Kościół angielski od Rzymu. Papież doprowadził do ślubu swojej bratanicy Katarzyny Medycejskiej z synem Franciszka I. Sam osobiście upewnił się, że małżeństwo zostało skonsumowane. Papież zapewnił wspaniałą przyszłość Medyceuszom. Na korzyść papieża przemawia fakt obrony Żydów i sprzeciwienie się metodom nawracania stosowanym przez misjonarzy w Nowym Świecie.

 

 

Wspomnienia biograficzne  cz.8

 

          Mieszkaliśmy w dwóch dużych pokojach. Oprócz nas, stale mieliśmy dodatkowych  lokatorów i gości. Moja matka przygarniała nawet na lata,  wszystkich, którym działa się krzywda (Teresa z pierwszego małżeństwa ojca, Janusz Mandecki, Madzia z matką Stanisławą, siostra mamy Jola Piskorz). My musieliśmy dostosowywać się do zaistniałych warunków. Sytuacje te, uczyły nas tolerancji wobec innych. Pomimo biedy, byliśmy bardzo weseli. Mama grała na fortepianie, ojciec na skrzypcach, ja na gitarze lub mandolinie. Było głośno i wesoło. Nasi sąsiedzi dopasowywali czas swojej wigilii do naszej, aby śpiewać u siebie kolędy z nami. Jako rodzina byliśmy szanowani i lubiani.

          Pamiętam, jak w któreś święta Bożego Narodzenia zapalaliśmy sztuczne ognie na choince. W pewnym momencie choinka zapaliła się. Zareagowałem natychmiast i własnymi gołymi rękami stłumiłem ogień. Gdy go ugasiłem, sam byłem zaskoczony skutecznością i swoją odwagą. Nieopodal choinki, na tapczanie, leżał dziadek i czytał gazetę. Zwróciłem się w stronę dziadka i głosem drżącym powiedziałem.

 

  Dziadku, ugasiłem palącą się choinkę.

 

Dziadek zaczytany, odwrócił do mnie głowę i nie analizując moich słów, powiedział.

 

  No dobrze, dobrze.

 

Moja „odwaga” nie została zauważona.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *