Kościół nawołuje do większej aktywności świeckich chrześcijan w działalności Kościoła. Nazywa to wręcz koniecznym zadaniem. Wierni nie tyle przynależą do Kościoła, ale sami są Kościołem. Ważne jest więc, aby postawy wiernych były przykładne, zgodne z nauką Jezusa Chrystusa. Szczególnie powinno być to zauważalne w życiu małżeńskim, rodzinnym, w codziennej pracy, w wychowywaniu dzieci, czy nawet w czasie odpoczynku. Kościół przewiduje, w przypadku konieczności, skorzystania ze świeckich w posłudze słowa, przewodniczeniu modlitwom, a nawet udzielaniu chrztu, czy rozdzielaniu Komunii świętej KPK, kan. 230, § 3. Wierni wypełniają swoją misję przez głoszenie Jezusa Chrystusa świadectwem życia, jak i słowem. To co jest ważne, a ujęte jest w słowach: Stosownie do posiadanej wiedzy, kompetencji i zdolności, jakie posiadają, przysługuje im prawo, a niekiedy i obowiązek wyjawiania swego zdania świętym pasterzom w sprawach dotyczących dobra Kościoła (KPK, kan. 823, § 3). Wierni winni kierować się sumieniem chrześcijańskim: według miary daru Chrystusowego (Ef 4,7), aby ich działania współdziałały z zamysłem Bożym.
Trzeba przyznać, że w praktyce jest różnie. Lepsze rozwiązania i większą praktykę widać w kościołach zachodnich. W Polsce to współdziałanie jest, póki co, namiastką. Zintegrowanie wiernych z działalnością duszpasterską tworzyłoby żywą wspólnotę. Warto próbować odgórnie, czy oddolnie tworzyć wspólnoty, parafie, organizacje duszpasterskie. Dla każdego znajdzie się coś do zrobienia.
Wspomnienia biograficzne cz.28
Któregoś dnia gdy przyszedłem do pokoju nauczycielskiego zauważyłem niepokój wśród nauczycieli. Jedna polonistka walnęła sobie kielicha dla kurażu. Spytałem o przyczynę. Odpowiedziano, że inspektor Różański przyszedł na wizytację. Ponieważ dla mnie praca w szkole była zajęciem dodatkowym, nie miałem żadnego cykora przed władzami Oświaty. Powiedziałem do grona nauczycielskiego.
– Dawajcie go do mnie.
Faktycznie, przyszedł na lekcję. Usiadł w ostatniej ławce. Zacząłem lekcję. Tematem była równia pochyła. Po chwili zapomniałem, że mam gościa i zacząłem zachowywać się swobodnie jak zawsze. Miałem świadomość, że uczę w szkole szczególnej, dla pracujących. Starałem się fizykę opowiadać, o zadaniach z fizyki można było zapomnieć. Wtrącałem ciekawostki i anegdoty. Na drugiej lekcji, patrzę, a pan Różański znowu jest w mojej klasie. Był również na trzeciej godzinie. Po wizytacji odbyło się jej omówienie. Usłyszałem dla mnie bardzo miłe zdanie.
– Pierwszy raz w życiu zobaczyłem fizyka humanistę.
Do szkoły zapisała się pracownica z mojego przedsiębiorstwa. Fizyki uczyła się na pamięć. Przerwanie jej w połowie było dla niej katastrofą. W pracy przynosiła mi na biurko listy również swojego autorstwa. Koledzy śmiali się ze mnie. No cóż, dla niektórych uczennic byłem rówieśnikiem, lub, co nie co, starszy.
W październiku 1972 r. zadzwonił do mnie mój przyszły kierownik i zapytał, czy nie podjąłbym już pracy. Poinformowałem go, że uczę jeszcze w szkole. Nie był z tego zadowolony. Podjąłem staż za 1600 zł. Za dwa tygodnie, 27 października obroniłem pracę magisterską.
Po pracy, jednej i drugiej, błąkałem się po kawiarniach i klubach. Przypadkowe dziewczyny pozwalały na chwilę zapomnieć Anię. Głęboko w sercu brakowało mi uczucia, kobiety i mojej pierwszej miłości. Powoli miałem dość takiego trybu życia.
W którąś sobotę, z kolegą Jackiem, poszedłem do kawiarni NOTu. Była tam potańcówka. Wypiliśmy 0.5 l. wódki. Było już po 21-szej jak ruszyliśmy do tańca. Zaprosiłem miłą dziewczynę, mniej więcej w moim wieku. Tańczyło się mi z nią bardzo dobrze. Po chwili byliśmy już na „ty”. Zapytałem.
– Co robisz?
– Ja się jeszcze uczę.
– Gdzie?
– W liceum dla pracujących.
Zesztywniałem. Ona widząc moje zakłopotanie spytała.
– A co? Ty też tam chodzisz?
– Tak.
Otrzeźwiałem w jednej chwili. W poniedziałek w szkole wychodziłem z klasy. Pod pachą miałem dziennik. Podeszły do mnie dwie matki moich uczennic. Szliśmy razem korytarzem i rozmawialiśmy. Nagle zauważyłem, że korytarzem, naprzeciw mnie idzie poznana dziewczyna z koleżanką. Oczywiście ukłoniłem się jej. Po jakimś czasie opowiedziała mi tę sytuacje od swojej strony. Widząc mnie, powiedziała do koleżanki.
– Patrz, tego Pawła poznałam na zabawie. Ale z niego laluś,
nosi nauczycielom dziennik.
Wkrótce podszedłem do niej i wyjaśniłem, że uczę w tej szkole. Jeszcze wiele lat później, gdy mijaliśmy się na ulicy, uśmiechaliśmy się do siebie.