Kaodaizm

 

          Człowiek jest z natury istotą religijną. Szukanie Boga ma zakodowane w sobie. Wielość religii na świecie zachęca do tworzenia nowych, własnych. Tak było w przypadku urzędnika Ngo Van Chieu kolonialnej francuskiej administracji w Wietnamie, który w latach 1919–1926 doznawał objawień podczas seansów spirytystycznych.  Podczas jednego z nich w 1926 r. ukazał mu się bóg Cao Dao. Kaodaizm jest religią synkretyczną, łączącą w sobie elementy buddyzmu, chrześcijaństwa, konfucjanizmu, taoizmu, świeckiej filozofii, a w mniejszym stopniu również islamu i judaizmu. System hierarchiczny przypomina ten z Kościoła katolickiego, włącznie z papieżem kadonistą. W kaodaizmie nie obowiązuje celibat, a kapłanami mogą być także kobiety(z wyjątkiem godności kardynała i papieża). Centrum kaodaizmu znajduje się w Tay Ninh koło Sajgonu. Niektórzy oceniają, że religia liczyła nawet 6 milionów wyznawców.

          W komunistycznym Wietnamie, religia ta została praktycznie zablokowana, Kapłańska hierarchia została rozwiązana. Z tego powodu wielu adeptów Cao Dai emigrowało i są rozrzuceni po całym świecie. Propagują więc swoją religię. W Kalifornii jest około 2 tysięcy wyznawców Cao Dai.

          Na czele głównej gałęzi Kościoła (Tây Ninh) stoi papież (od 1959 vacat), a większość struktury organizacyjnej i część liturgii jest wzorowana na katolicyzmie. Po latach prześladowań Kościół jest obecnie tolerowany przez władze Wietnamu, a jego świątynie i święta przyciągają zachodnich turystów.

          Można postawić pytanie. Jak powinien zachowywać się chrześcijanin wobec nowych religii monoteistycznych? W sercach chrześcijan jest przekonanie, żeby nie powiedzieć pycha, że ich religia jest tą jedyną, zasadną, potwierdzoną ofiarą Jezusa Chrystusa. Być może, że tak jest, tylko Bóg to wie, ale trzeba szanować cudze poglądy i uczucia religijne. Nigdy nie wiadomo, czy w tej, może błędnej, naiwnej nie pojawi się ktoś, kto odczyta ze stanu Prawdy myśl samego Boga.

          Jeżeli Bóg dopuszcza istnienie tak wiele religii, to coś w tym jest. Może chce, abyśmy my chrześcijanie pokazali się jako ludzie tolerancyjni, pobłażliwi i pełni miłości do bliźnich, nawet dla tych co błądzą.

 

 

Wspomnienia biograficzne  cz.41

 

          Wróciłem do Kielc odrodzony. Nie minęło kilka dni, jak zauważyłem afisz mówiący o przyjmowaniu świeckich na pięcioletnie studia teologiczne organizowane przez Seminarium kieleckie. Poszedłem do mojej parafii przy katedrze i poprosiłem o wymagane pismo od proboszcza. Otrzymałem list zalepiony. Z tym udałem się do dyrektora studiów. Niestety, nie zostałem przyjęty. Dyrektor studium tłumaczył się brakiem miejsc. Prawdopodobnie brali mnie za esbeka. Zanim jednak otrzymałem odpowiedź negatywną, poszedłem na wykład inauguracyjny. Na pierwszym wykładzie wstrząsnęła mną informacja, że teologia wymaga wiary. Jak to? Przecież przychodząc tu, chciałem usłyszeć słowa, które miały mnie dopiero zachęcić do wiary, a tu słyszę, że już muszę być wierzący. Byłem zszokowany. O biedny, jak ja nic nie rozumiałem!

          Chęć studiowania teologii rosła coraz bardziej. Po dwóch latach byłem jednym z pierwszych kandydatów, aby nie dać szansy dyrektorowi studium do odmowy.  Rozpocząłem pięcioletnie studia teologiczne dla świeckich. Zajęcia odbywały się w soboty i trwały pięć do sześciu godzin. Od pierwszego wykładu byłem zafascynowany wiedzą, która była nam przekazywana. Zakupiłem bogatą literaturę teologiczną. Wszystko pochłaniałem całym umysłem i sercem. Przyjąłem zasadę, że wszystko przyjmuję bezkrytycznie, aby wyrobić sobie takie same spojrzenie na wiarę jaką mieli duchowni. Na własne przemyślenia pozostawiłem sobie czas w przyszłości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *