Prawda o szatanie

          Kolejnym znaczącym „odkryciem” było stwierdzenie, że szatan nie istnieje własnym istnieniem jako byt. Nie ukrywam, że temu „odkryciu” towarzyszyła duża emocja. Postać szatana jest powszechnie epatowana. Kościół stale przywołuje to pojęcie. Używa w katechezie,  homiliach i kazaniach. Przestrzega przed jego wpływem zamiast tłumaczyć prawdziwy mechanizm rodzącego się zła. Wyrzucić szatana ze zbioru istot żyjących było dość trudne i ryzykowne.  Wymagało wielu przemyśleń, skojarzeń i porównań. Warto zaznaczyć, że wiele informacji jest dostępnych w literaturze religijnej. Już  od dawna wielu uczonych, teologów, biskupów zgłaszało argumenty przeciw ontologicznemu istnieniu szatana. Bardzo pomogło mi podejście fenomenologiczne, bez obciążeń oficjalnej katechezy. W końcu postać szatana wydała mi się całkowicie absurdalna. Zastanawiałem się, jak może istnieć istota, która ma w sobie samą nienawiść. Po ludzku nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Poza tym, bierne stanowisko Boga wobec szatana wydało mi się dość dziwne. Jeżeli szatan jest źródłem zła na świecie, to Bóg jednym słowem mógłby świat z niego uwolnić. Tak jednak nie było. Teza, że Bóg celowo nie likwiduje szatana, bo ma w tym swoje własne zamysły, działa przeciw samemu Boga.  Niedomówienia i brak konkretów odnośnie czasu buntu aniołów były czynnikiem zniechęcającym do wiary w istnienie szatana.  Pewności nabrałem, gdy rozwikłałem tajemnicę wolnej woli człowieka, grzechu pierworodnego oraz koncepcji zbawienia. Bardzo pomogły mi wersety z Pisma świętego, np.: Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą (Mt 18,8; Łk 17,1); Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz (Mt 10,34). Trzeba było zrozumieć najpierw ekonomię Bożego zamysłu. Dla szatana nie było i nie ma tam miejsca.

 Wspomnienia biograficzne  cz.66

          Mój golf parkował na placyku przed domem. Któregoś dnia wieczorem (1993 r.) Krysia zauważyła z okna, że ktoś  kręci się przy naszym samochodzie. Prawdopodobnie coś czytałem, bo schodząc po schodach IV piętra nie zdjąłem okularów. Było już ciemno. Zbliżając się do auta, zauważyłem kucającą postać pod krzewem. Gdy podszedłem bliżej,   zobaczyłem dwie postacie siedzące na przednim siedzeniu. Podbiegłem, otworzyłem drzwi od strony kierowcy, złapałem faceta za klapy. On zaczął wołać do kumpla siedzącego obok.

 –  Przypierdol mu kurwa.

 Złodziejaszek siedzący obok niego jakby zamarł. Siedział i nie ruszał się. Miałem jednak w pamięci osobę kucającą. Bałem się, że od tytułu dostanę zaraz w głowę. Klinowałem złodzieja skutecznie, ale nie mogło to trwać wiecznie. Z rozmysłem popuściłem trochę. Złodziej wyskoczył z samochodu. Nagle poczułem uderzenie między oczy. Okulary wbiły mi się w twarz i popłynęła krew. Zrobiłem kontrolowany odskok, na tyle, aby uciekli. Wiedziałem, że z trzema nie wygram. Pobiegli do swojego samochodu. Przez zakrwawioną twarz spojrzałem i zapamiętałem numery rejestracyjne. Nie minęła godzina, jak znaliśmy już dane złodzieja. Zaraz po tym napadzie uciekli oni do Czech.

          Z ramienia Staropolskiej Izby Przemysłowej wystartowałem do wyborów parlamentarnych. Nie należałem do żadnej partii. Przytuliłem się więc do Bezpartyjnego Bloku Wspierania Reform, słynne BBWR.  10 minut przed zamknięciem listy podano mi do podpisania „lojalkę”. Blok chciał się zabezpieczyć na przyszłość. Ustanowił wysoką karę pieniężną dla niesubordynowanych. Nie bardzo mi się to podobało. Powiedziałem, że podpiszę lojalkę, jak dopiszę, że w sprawach dotyczących etyki i sumienia pozostawię sobie swobodę głosowania. Nie zgodzili się. Oddałem „lojalkę” niepodpisaną. Na moje miejsce wskoczył kandydat z Ostrowca.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *