Gdzie jest Miłość, tam jest Bóg

 

          Aby zrozumieć trzeba czasem całkowicie

 zmienić tok rozumowania.

 

          Istnienie zazwyczaj wiąże się z bytem, którego substratem jest podłoże materialne[1]. Podłoże można badać za pomocą wzroku lub aparatów optycznych (mikroskopów, teleskopy) gdy chodzi o byty o małych, czy dużych rozmiarach. W przyrodzie występują jednak takie byty, których kompletnie nie widać. Dobrym przykładem jest powietrze. Jest ono bytem niewidzialnym. Istnieje, ale go nie widać. Na podstawie tego przykładu należy przekonać własny umysł, że może coś istnieć, choć jest niewidoczne. Przekonanie takie ułatwi dalsze zrozumienie tematu.

          Jeżeli ktoś zapyta: czy istnieje miłość między osobą A, a osobą B może paść odpowiedź twierdząca lub przecząca. Pytanie dotyczy istnienia (miłości). Mówiąc o istnieniu (lub nie) miłości między A i B zarazem się w to wierzy. Element wiary jest tu bardzo silny. Negowanie, że miłość nie istnieje spowoduje gwałtowny sprzeciw większości ludzi. Człowiek żyje miłością i jest ona integralnie związana z życiem człowieka. Czy miłość istnieje fizykalnie? Nie, istnieje tylko dlatego, że ją się odczuwa. Czy miłość nie jest pojęciem wirtualnym, które istnieje jedynie w umyśle czy w sercu człowieka? Może i tak, ale daje się zauważać skutki działania uczucia. Niesie ono moc, która jest oderwana od dawcy. Ma dynamikę, a więc nie może istnieć tylko w przestrzeni abstrakcyjnej. Miłość jest płodna i skuteczna.  Nie pozostaje więc nic innego jak stwierdzić, że występuje tu inny sposób istnienia. To istnieniem można nazwać istnieniem duchowym. Kto potrafi w swoim sercu przyjąć istnienie miłości jako coś działającego, dynamicznego jest w stanie przyjąć, że istnieje sam Akt działający, którego można nazwać Bogiem. Lew Tołstoj powiedział: Gdzie jest Miłość, tam jest Bóg.

 

 

Wspomnienia biograficzne  cz.49

 

          W 1988 r. wystąpiłem o paszport na wyjazd do Egiptu. Paszport ten był również upoważnieniem do wyjazdu do krajów zachodnich. Ku memu zaskoczeniu paszport otrzymałem. Byłem więc wolny. 14 listopada wyleciałem na wyprawę trampingową do Egiptu. W grupie byli Jacek R., Jacek G., Zygmunt T. i ja. Zabrałem ze sobą trzy Johnny Walkery i kilka innych drobiazgów. W ostatniej chwili Krysia wrzuciła mi do plecaka jakąś maść (clotrimazolum).  Byłem szczęśliwy, że wyjeżdżam po raz pierwszy ze strefy socjalistycznej. Podczas wyprawy spisywałem notatki. Na ich podstawie powstał poniższy zapis:

 

 

1988.11.14      poniedziałek.

          Godz. 9’10 pożegnanie z rodziną. Ania w tajemnicy przed mamą wsunęła mi paczkę papierosów Opali w kieszeń. Rozstanie smutne, w oczach łzy. Ja sam pełen obaw. W nocy miałem niedobry sen. Śnił mi się worek z którego wychodziło mnóstwo robaków. Jaką biedę przyniesie mi los?      

          Z pod domu Jacka G. wyruszyliśmy polonezem punktualnie o godz. 9’30. Prowadził Robert – szwagier Jacka G. Po drodze zabraliśmy Zygmunta. Potem podjechaliśmy po dom Jacka R. Jacek R. zdecydował, że pojedzie do Warszawy swoim Wartburgiem, którego sąsiad odprowadzi z powrotem. W tej sytuacji Zygmunt przesiadł się do samochodu Jacka R. Jacek G. usiadł przy Robercie. Ja z tyłu, rozłożyłem się wygodnie. Próbowaliśmy śpiewem zatuszować przejęcie, wzruszenie pożegnaniem i emocje. W połowie drogi, za kierownicą zasiadł Jacek G. Technika jazdy była zupełnie inna niż Roberta, dynamiczna i nieco szybsza. Średnio jechaliśmy z prędkością 90 km/godz.

          Na lotnisko przyjechaliśmy około godz. 12’40. Mieliśmy czas. Poszliśmy na górę do restauracji. Jacek G. postawił nam flaczki wołowe i kawę. Patrzyliśmy przez okno na startujące i lądujące samoloty. Udzielała się nam atmosfera podróży powietrznej. Przed drugą godz. w południe przyjechali Jacek R i Zygmunt T. Zapowiedziano nasz lot. Podeszliśmy do pierwszej bariery celnej – lady, gdzie ważono bagaże. Nasze bagaże znacznie przekraczały limit tj. 20 kg + 5 kg bagażu podręcznego. Zabrano nam paszporty. Usunęliśmy się na bok, chcąc zaczekać na koniec kolejki. Nadszedł Jacek Zboś, który w tych dniach bawił się w Warszawie. Od razu humory nam się poprawiły. Jacek Z. zakupił dla nas po kilka breloczków z „aktami” za 200 zł. Kolejka była bardzo długa, zaczęliśmy się niepokoić. O godz. 15’30  pani celniczka zapytała się nas na co czekamy. Zdecydowaliśmy się na manewr z łapówką – 20 tys. złotych, Nadbagaż kosztowałby nas około 80 tys. złotych. (1 kg nadbagażu kosztował 2450 zł). Zostaliśmy przepuszczeni, ale zwrócono nam uwagę,
że kwotę przekazaliśmy zbyt niską. Do środka weszliśmy jako ostatni pasażerowie. Odprawa celna była formalnością. Przeszliśmy do poczekalni. Jacek G. kupił mi w Baltonie 1 butelkę dwu-litrowego Johnnie Walkera. Obciążeni jak woły, weszliśmy do samolotu TU-154. Dwa rzędy po trzy miejsca. Usiadłem w środku, z lewej strony usiadł Jacek G. Po opóźnionym o 0.5 godz., bardzo łagodnym starcie, podano poczęstunek: dwie bułeczki, szynka, papryka, ser topiony, masło, kawałek pomidora, musztarda, pieprz, sól, widelec, łyżeczka. Na życzenie serwowano herbatę, kawę. Ponadto podawano sok lub piwo. Z Jackiem G. wybraliśmy piwo, które było bardzo pyszne. Przez okno oglądaliśmy zachód słońca. Na niebie piękna tęcza kolorów, a na dole ciemne grzbiety chmur.

         W Budapeszcie wylądowaliśmy o godz. 17’25. Po tych typowych formalnościach, przeszliśmy do olbrzymiej, bardzo ładnej poczekalni tranzytowej. Do naszej czwórki dołączyła dziewczyna imieniem Beata, która też leciała do Kairu. Przedstawiła się nam jako studentka języka arabskiego. W Egipcie była niedawno na praktyce. Wiele razy przymierzała trasę Egipt–Polska. Zachowaliśmy ostrożność w rozmowach z nią, gdyż zorientowaliśmy się, że do Egiptu nie leci sama lecz w towarzystwie młodego chłopaka o identycznym nazwisku. Zachowywali się dość dziwnie. Tylko od czasu do czasu rozmawiali ze sobą i to dyskretnie, a tak to stronili od siebie. Dla nas była jednak kopalnią wiedzy o Egipcie i zarzucaliśmy ją pytaniami. Ostrzeżenie, że celnicy kairscy przeszukują Polaków przyjęliśmy z niedowierzaniem. Jacek G. postawił mi kawę. Za dwie, zapłacił 100 forintów. Poczekalnia tranzytowa była olbrzymia i nowoczesna. Bardzo podobały się nam toalety, pisuary automatycznie spłukiwane itp. Czystość i schludność zrobiły na mnie duże wrażenie. O godz. 21’50 odlot do Kairu. Samolot również TU-154. Miejsce tym razem miałem trzecie przy przejściu. Po drugiej stronie siedział Jacek G. Bardzo skarżył się na ból głowy. Moje tabletki zostały w plecaku. Nie mogłem mu pomóc. Po zjedzeniu posiłku (wędlina gorsza niż polska) i wypiciu piwa Jacek G. zamówił sobie dwa drinki koniaku na zbicie bólu głowy. Zamknąłem oczy i zapadłem w drzemkę.



[1] Pomijam tu aspekt energetycznej natury materii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *