Paradoks niemocy Boga

 

          Gdyby nie człowiek, nikt by nie wiedział o istnieniu Boga. Dlatego człowiek jest Bogu potrzebny. Z kolei człowiek bez Boga czuje się osamotniony, niepewny i zagubiony. Całe rozpoznanie świata powstaje w wewnątrz człowieka. Można powiedzieć, że świat wewnętrzny tworzy świat zewnętrzny. Każdy widzi trochę inaczej. Można więc zadać pytanie: jaki faktycznie jest świat? Obiektywny ogląd świata może dawać nauka z dokładnością pomiarów, a więc przybliżony.

          Rzeczywistość kreuje człowiek. Każdy nowy dzień jest czystą i niezapisaną tablicą (tabula rasa). Od człowieka zależy, czy dzień będzie udany, czy zmarnowany. Nie powinno się pozostawiać dnia swojemu biegowi i poddawać się biegowi dziejów. Trzeba być aktywnym i kreatywnym. Należy realizować swoje pragnienia, nawet na przekór losowi. Każdy musi być panem swojego życia. Ponieważ w człowieku jest Bóg, nie można narażać go na marność dnia. Trzeba pozwolić Bogu działać. Bez nas niewiele może się wydarzyć. Człowiek jest bytem niemal doskonałym[1]. Gdyby ta świadomość wielkości (nie pychy) towarzyszyła stale człowiekowi, to jego postępowanie byłoby inne. Jeżeli spostrzega się świat jako zły, to znaczy, że trzeba zmienić przede wszystkim siebie. Warto to sprawdzić. Wtedy nawet drzewa wyglądają inaczej. Dzień się uśmiecha i niesie radość.

          Człowiek ciągle musi sobie stawiać zadania, które jego przerastają. To niesamowicie twórczy bodziec. Sam doświadczyłem tego, kiedy jako uczeń dawałem lekcje fizyki. Tyle razy tłumaczyłem, aż w końcu sam rozumiałem.  Trzeba w sobie wyrobić poczucie pragnienia. Odwagi. Bóg jest blisko. Trzeba Mu zaufać i pozwolić Mu działać. Bez naszego udziału Bóg nic nie może uczynić. To paradoks, ale mieści się w ekonomi Bożej.

 

Wspomnienia biograficzne  cz.51

 

1988.11.16     środa

          Obudziłem się ok. 6 rano, wstałem i poszedłem do łazienki. Wanna była brudna, pełna włosów. Nie odważyłem się do niej wchodzić. Umyłem włosy i resztę ciała. Wyprałem też skarpetki. W toalecie brak papieru toaletowego. W muszlach obowiązkowe rurki z dopływem wody do podmywania się. Rozwiązania niezbyt higieniczne. Czekając na przebudzenie kolegów spisywałem pierwsze wrażenia. Zygmunt wstał po 8 godzinie i poszedł po pieczywo. Zaczął się drugi dzień naszych przygód. Już od rana nachodzili nas handlarze. Wśród nich Arabka w wieku ok. 40 lat, jedyna frywolna jaką spotkaliśmy w Egipcie. Ona to obudziła Jacka R. chwytając go za męskie atrybuty. Nas kokietowała szczypaniem, głaskaniem lub tanecznymi ruchami. Patrzyliśmy na nią jak na wariatkę. W sumie miała coś w sobie sympatycznego. Ponoć była tancerką, a w tym hotelu mieszkała już 10 lat. Wydawała się dość żałosną postacią.

          Po śniadaniu wyszliśmy na miasto. Wzięliśmy ze sobą nasze resztki towarów. Jacki wzięli swoje uratowane Johnnie Walkery. Zacząłem robić pierwsze zdjęcia swoim zenitem. Idąc ulicami udało się nam sprzedać papierosy Marlboro i to po dobrej cenie tj. 19 & za karton. Ja sprzedałem swoje 11 okularów za 40 &. W dobrych humorach poszliśmy dalej. W LOT-cie spotkaliśmy się z panem Krzysztofikiem. Podał nam kilka praktycznych informacji. Zarejestrowaliśmy się na listę rezerwową do ewentualnego powrotu na dzień 1 grudnia. Odwiedziliśmy również Malew (węgierskie linie lotnicze). Tu podobnie komplet pasażerów nie dawał nam szans wcześniejszego powrotu.

          Po drodze wstąpiliśmy do małego sklepu z pamiątkami. Znalazł się kupiec na mój aparat fotograficzny. Sprzedałem go, mimo, że miałem go zachować do końca wycieczki. No cóż, chciałem mieć go z głowy. Zygmunt miał z resztą swojego automatyka i przejął rolę fotografa.

          W zmiennych humorach udaliśmy się w stronę bogatej dzielnicy znajdującej się na wyspie. Za mostem zaczepił nas przewoźnik i zaproponował przejażdżkę po Nilu. Jacek R. zbił cenę z 20 na 12 & i popłynęliśmy. Prawdą jest, że przejażdżka nie była długa. Zygmunt nie bardzo był z tego zadowolony. Przyjął on postawę maksymalnej oszczędności zasobów pieniężnych. Idąc dalej, zobaczyliśmy kontury kościoła chrześcijańskiego. Była to katedra po wezwaniem Wszystkich Świętych kierowana przez kościół anglikański.

          Idąc dalej, spotkaliśmy siedzących przed kawiarenkami Arabów, którzy palili wodne fajki. Chcieliśmy zrobić zdjęcia, ale właściciel kawiarni zakazał. Arabowie są namiętnymi palaczami tytoniu. Najczęściej palą swoje Cleopatry za 0.8 &, niezbyt to luksusowe papierosy. W sklepikach wybór papierosów olbrzymi, przeważnie amerykańskie, ceny też wysokie. Palenie dozwolone wszędzie, w autobusach, w sklepach i innych miejscach publicznych.

          Trzymane w ręce Johnnie Walkery rzucały się w oczy. Po chwili pozbyli się tego dość ciężkiego towaru. Zygmunt niestety pogrążał się w swoim smutku. Cały czas przeżywał odebrany towar na lotnisku. Pomimo rezerwy dolarowej, którą miał każdy z nas, nie umiał ciesz
yć się z wyprawy. Niewielka zresztą sprzedaż, dawała mu jednak środki na przetrwanie i to bez bidowania. Nie umiał jednak dostosować się do zaistniałej sytuacji. Jego stopień przygnębienia był dla nas dużym zaskoczeniem. Nie dołączył do nas, gdy kupiliśmy sobie kanapki. Niepotrzebnie zaproponowaliśmy mu zafundowanie kanapki. To wprawiło go w jeszcze gorszy nastrój.

          Po drodze oglądaliśmy różne ambasady, bogate domy, samochody jak również biedę i brud. Wracając z wyspy przeszliśmy się po biednej dzielnicy Kairu. Nie bieda nas szokowała, ale brud.

          W hotelu odwiedził nas Arab imieniem Mansur. Sprzedałem golarkę za 20 &, 3 podkoszulki oraz Adidasy. Łącznie miałem już zasób środków na pobyt w Egipcie. Koledzy mniej więcej również dysponowali gotówką. Oczywiście pieniądze te, nie wystarczały na zakup dolarów, za które mieliśmy pojechać do Izraela. Sprawę Izraela zostawiliśmy na później.

          Przed spaniem zrobiliśmy sobie rundę po mieście. W kawiarence zafundowałem kolegom piwo. W pierwszej chwili, być może na skutek pragnienia było smaczne. Później jednak miałem wrażenie, że ma nieprzyjemny zapach.

          Wieczorem Jacek R. zabawiał nas opowiadaniem swojego pobytu w Stanach Zjednoczonych. Dopiero po pierwszej nocy położyliśmy się spać.



[1] Tytuł mojej czwartej książki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *