Nie pozwólmy się sami zniszczyć

          Człowiek coraz bardziej poznaje tajemnice człowieka. Technika poszła bardzo daleko[1]. Wystarczy wspomnieć zapłodnienia in vitro. Przekazywanie sobie ciąży, eksperymenty genetyczne. Wszystkie te nowinki techniki mogą powoli odsuwać nas od naszego prawdziwego powołania i pięknego życia człowieczego. Zapominamy o naszej tożsamości, o Stwórcy.  Powoli stajemy się cyborgami i automatami. Ja sam mam dwie sztuczne soczewki w oczach. Bez nich byłbym już ślepy. To wspaniały wynalazek, ale trzeba zachować granice rozsądku w niektórych eksperymentach. Każdemu eksperymentowi powinna towarzyszyć myśl, czy nienaruszone zostały granice rozsądku. Bóg dopuszcza eksperymenty, bo dał człowiekowi wolność. Od człowieka zależy w jakim kierunku pójdzie świat. Tempo życia nie pozwala na chwile refleksji. Coraz mniej dostrzega się piękno, które człowieka otacza. Człowiek zmuszony jest pędzić i to jak najszybciej. Życie rodzinne prawie nie istnieje. Dzieci widzą rodziców dopiero wieczorem. Wysoka technologia zabiera prace. Praca ludzka zastępowana jest robotami. Bezrobocie powoduje frustracje. Strach jest wielkim wrogiem człowieka. Człowiek w stanie gniewu, złości  jest osobą nienormalną.

          Każdy nałóg, uzależnienie  jest chorobą. Przede wszystkim zmienia poziom metaboliczny. Nałogowiec (np. alkoholik) funkcjonuje prawidłowo dopiero, gdy wprowadzi się w ten stan. Np. alkoholikowi wystarczy czasem jeden kieliszek.

          Telewizja ma wiele zalet, ale jednocześnie programuje umysł człowieka. Niejednokrotnie działa na podświadomość i to jest groźne. Słuszne jest powiedzonko, że jest złodziejem czasu.

          Podział ludzkości na biednych i bogatych przerasta zdrowy rozsądek. Administracja państwowa przyznaje sobie premie w wysokościach niewyobrażalnych w stosunku do najniższych pensji, emerytur. Kominowe odprawy to czysty rozbój. Państwo jest chore. Niezadowolenie społeczeństwa przerodzi się w bombę. Kiedy wybuchnie, najbardziej ucierpią biedni. Wielką rolę powinien odegrać Kościół, ale jak, skoro jego pazerność jest równie nagminna.

          Obecnie w Polsce nie ma na kogo głosować. Obecne rządy obiecują, ale proponowane zmiany są pozorowane. Władzy jest dobrze, bo się sama wyżywi. Opozycja z prawej sieje nienawiścią, głupotą, arogancją i stawia na małego guru. Boże ustrzec nas od takiej opcji. Opozycja z lewej niepotrzebnie stawia na konfrontację z wiarą.  Życie ludzkie jest dla nich statystyką. Partie koalicyjne są perfekcjonistami politycznymi. Szkoda, że tylko w zakresie partyjnych interesów. Pan Palikot niepotrzebnie się wygłupia. Cel nie uświęca środków. Marnuje tym samym możliwość odnowy państwa.

          Strach pomyśleć, co będzie dalej.


Wspomnienia biograficzne  cz.55

1988.11.20     niedziela

          Spałem w miarę dobrze. Dość długo czekaliśmy na śniadanie. Dopiero nasze ponaglenie pomogły, podano dwie bułeczki, malutką kostkę masła, maleńki serek topiony, porcję dżemu, jajko, herbata z cukrem (!). Otworzyliśmy sobie jeszcze pasztet. Jacek G. nie mógł się doczekać planowanej wyprawy  nad  morze w celu popływania na windsurfingu. Zygmunt lubiący jeść dość długo, rozkoszował się śniadaniem.  Atmosfera była dość napięta. Jacek G. nie wytrzymał czekania na Zygmunta i sam pojechał do Sheraton na plażę. Zamieszanie spowodowało, że Zygmunt i ja czekaliśmy na Jacka R. przed hotelem, a Jacek R. na nas na przystanku. Po godzinie wzajemnego oczekiwania na siebie, wreszcie spotkaliśmy się, aby powiedzieć sobie parę  męskich słów. Efekt wiadomy. Zygmunt został w hotelu, a Jacek R. i ja poszliśmy na najbliższą plażę. Tam znaleźliśmy sobie piękne leżaki i rozpoczęliśmy opalanie. Po chwili nadszedł jakiś jegomość i pięknie nas pozdrowił po włosku, innych natomiast wyrzucał. Byliśmy po prostu na prywatnej plaży. Uradowani takim obrotem sprawy odpoczywaliśmy spokojnie.  Leżąc twarzą zwróceni do siebie nie wiedzieliśmy, że słońce opala nasze twarze tylko po jednej stronie.  Około drugiej dołączył do nas Jacka G.

          O 16 godz. zeszliśmy z plaży. Idąc przez bazary, kupiliśmy pomarańcze i bułeczki. W hotelu Zygmunt szykował zupę i kasze. Po obiado-kolacji niepotrzebna dyskusja z Zygmuntem popsuła nam humory. Jacki i ja postanowiliśmy wracać do Kairu, zgodnie z umową, spotkać się z grupą Zbosia. Dla poprawienia nastrojów  Jacek G. zrobił sake ze spirytusu + pomarańczy. Powstała niesamowita ohyda.

1988.11.21     poniedziałek

          Noc była koszmarna. Nogi paliły mnie od słońca. Byłem poparzony słońcem. Prawie nie spałem. Około północy dostałem dreszczy,  przykryłem się drugim kocem. Zimno, a z drugiej strony ciężar koców drażnił moje ciało. Po pierwszej w nocy dreszcze ustały, zrobiło mi się gorąco, zrzuciłem jeden koc, potem drugi. Wystawiłem nogi na prześcieradło – o jaka ulga. Po chwili zasnąłem. Obudził mnie chłód, znów wszedłem pod prześcieradło.

          Rano próbowałem dojść do siebie. Ubrałem długie letnie spodnie. Nogi nadal  mnie piekły. Po śniadaniu złapaliśmy samochód za 2 $ (na 4 osoby), pojechaliśmy na plażę przy Sheraton Hotel. Szliśmy plażą około 3 km., zbieraliśmy muszelki. Ja szedłem w znacznym oddaleniu – byłem cierpiący i wolałem to robić w samotności. Muszelek było bardzo dużo, niestety wiele było wypełnionych. Doszliśmy do plaży publicznej, rozłożyliśmy się na piasku dość gruboziarnistym. Ja leżałem w długich spodniach. Patrzyliśmy na piękne morze. Co za barwy. W oddali mknące z dużą szybkością windserfingi. Jacek G. pożerał ten widok. Po chwili Jacki poszli dowiedzieć się coś na temat wypożyczenia windserfingów. Wrócili ze smutną informacją. Koszt całodzienny wypożyczenia sprzętu 70 $. Jedna godzina 20 $, a poza tym, brak wolnego sprzętu, nie pozwolił Jackowi spełnić pragnienie ślizgania się na morzu czerwonym. Na domiar złego, Jacek G. poczuł się bardzo źle. Przeziębienie wychodziło mu na twarzy. Zygmunt parę razy wszedł do wody, wiał jednak wiatr. Wczesnym popołudniem wróciliśmy do Hurghady. Padłem na łóżko i zasnąłem. Po godzinie zbudziłem się, zjadłem 1.5 bułki z pasztetem, czułem się fatalnie. Z Jackiem R. wyszedłem na bazar. Jacek G. położył się do łóżka po zażyciu antybiotyku.

          Na bazarach kupiłem dwie duże muszle za 1.5 $. Jacek R. próbował zbić cenę „sep-ha” (różaniec arabski) z 20 $. Przy tym, poznaliśmy bardzo miłego spokojnego Araba. Idąc wzdłuż bazaru widzieliśmy jak jeden Arab, właściciel ulicznego sklepiku robił drugiemu zastrzyk dożylny w okropnych warunkach higienicznych. Kupiliśmy bilety do Kairu na wtorek na godz. 21’30. Szybko zapadła noc, wróciliśmy do hotelu. Jacek G. poczuł się lepiej, zrobił herbatę. Zażyłem aspirynę i padłem na łóżko.

          Rozmowa z rozdrażnionym Zygmuntem definitywnie przelała przysłowiowe krople wody i stworzyła między nami przepaść.  Zygmunt postanowił odłączyć się od nas. Jacek R. poszedł oddać bilet autobusowy Zygmunta. W tym czasie prowadziłem dialog z Zygmuntem dając mu ostrą reprymendę i moją ocenę jego postawy. Dla złagodzenia temperatury rozmowy zmieniliśmy temat wchodząc na tematy filozoficzne i teologiczne. W złym samopoczuciu i nastroju zasnąłem.


[1] Wykrywalność raka ze śliny, badanie poziomu cukru z wydychanego powietrza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *