Modlitwa, a dobro

           Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą (Mt 7,8–11).

          O modlitwie pisałem już wielokrotnie, i w zasadzie to się powtarzam. Wbrew myśleniu racjonalnemu, to czynność ogromnie pożyteczna. Dla wielu to słowny bełkot, strata czasu, wręcz nieuzasadniona głupota. Wszystko zależy od poziomu wiedzy na ten temat. Modlitwa jest przede wszystkim rozmową ze samym z sobą. Owszem adresuje się ją do Boga, ale de facto pozostaje się w obrębie własnego ja. Bóg uczestniczy w modlitwie, ale na swój sposób. Nie jest On bezpośrednim adwersarzem interakcji, ale oddziałuje na sposób ludzkiego myślenia. Przede wszystkim człowiek musi stworzyć w swoim umyśle idee Boga i Jego upodmiotowić. Ta Idea staje się autostradą do Boga transcendentnego, żywego, prawdziwego, naprawdę istniejącego. Ta operacja jest potrzebna do stworzenia wspólnej przestrzeni, w której może się odbyć rozmowa. Idea wytworzona przez człowieka może wypaczać prawdziwego Boga. I tak się dzieje. Nie ma jednak innego wyjścia. Prawdziwy Bóg transcendentny jest poza możliwością ludzkiego rozeznania. Rozmowa z niedoskonałym obrazem Boga może być fałszywa. I tak też się dzieje. Wszystko to zniechęca do modlitwy. A jednak są narzędzia rozpoznawcze, które dają możliwość oceny modlitwy. Tym narzędziem jest pojęcie dobra. Ono wynika z prawa naturalnego. Dobro jest powszechnie rozpoznawane. Odchylenia pojęciowe są, ale niewielkie.

          Człowiek zdolny jest do wykonywania czynności. Skutek ma często charakter fizykalny, ale niesie ze sobą wartość. Wartością tą jest miara dobra. Dobro same w sobie jest fukcjonałem, a więc czymś, które ma w sobie jedynie przypadłość. Substancją (podłoże) dobra jest boska natura. Człowiek nie może sam wytwarzać dobra, ale przez intencję uczynienia dobra angażuje do tego Stwórcę. To trudne, a zarazem pouczające. Wyjaśnia mechanizm egzystencji świata. Dobro jak i Miłość  należą do Boga. Ludzie jedynie mają możliwość z ich korzystania. Gdyby było inaczej, człowiek byłby Bogiem.

         Jezus, przez Akt wywyższenia otrzymał prerogatywy Ojca i dlatego nazywa się Go Bogiem. Jego Ofiara Krzyża musiała być jednak przyjęta i zaakceptowana przez Ojca, aby stała się skuteczna. Tak więc dobro Jezusa jest własnością Ojca.

          Ok! ale skąd wiadomo, że Ojciec zaakceptował Syna i wywyższył Go na krzyżu do godności Aktu działającego (Boga)? A to, jest już kwestia wiary.

0 myśli nt. „Modlitwa, a dobro

  1. Drogi Panie Pawle

    Dzisiejszy wpis, można odczytać jako zaprzeczenie tego wszystkiego, co dotychczas słyszeliśmy o Bogu z Pana ust. Bóg zostaje sprowadzony do roli „dobrego Rodzica” (czytaj Istoty Ludzkiej), którego można namówić, u którego możemy wyprosić, aby zrobił to, czego chcemy. Co więcej, przyznaje Pan, że gdy chcemy się modlić – rozmawiać z Bogiem, człowiek musi sobie wymyślić Jego obraz, upodmiotowić Go, aby móc z Nim się skomunikować w celu wyrażeniu swojej prośby. Więcej! Tak naprawdę rozmawiamy jedynie z samym sobą. Więcej! Uważa Pan to za konieczność, aby stworzyć przestrzeń, w której chcemy się modlić..

    Wydaje mi się, iż ta cała karkołomna konstrukcja została przedstawiona, gdyż sprowadził Pan modlitwę jedynie do komunikacji werbalno-myślnej. Wszystko wydaje się wyglądać może odmiennie, bardziej proste do zinterpretowania, gdy modlitwę postrzegać będziemy również jako kontemplację. Więcej! Gdy kontemplację uznamy za pożądany i możliwy do osiągnięcia przez każdego człowieka sposób nawiązywania relacji z Bogiem – modlitwę.

    Gdy zaakceptujemy obecność kontemplacji pośród form modlitwy, wówczas inne słowa ze Świętej Księgi wydają się być tutaj bardziej właściwe. Może fragment wypowiedzi Chrystusa, który napomina, aby nie być gadatliwym na modlitwie. Gdzie zachęca, aby raczej „wejść do swej izdebki” i trwać w ukryciu, w którym On również przebywa?
    Jak wiemy, Kościół interpretuje ten zapis Ewangelii jako „zamykanie” się w przestrzeni swojego serc. Gdzie serce rozumiane jest jako dusza, istota naszego bytu.

    Co takiego dzieje się w trakcie kontemplacji, co odróżnia ją od innych form modlitwy, która wręcz wydaje się być szczytem jednoczenia się z Bogiem?
    Jak wiemy nie ma w trakcie kontemplacji miejsca na słowa, wycisza się umysł. Pozostaje jedynie trwanie w tym stanie, ze świadomością własnego istnienia „zanurzonego” w Jego ISTNIENIU.

    Gdy nauka przynosi nam coraz więcej dowodów na to, że tak naprawdę jesteśmy zbudowani z energii. Gdy coraz częściej przebija się w świecie nauki pogląd, że człowiek jest w stanie przesyłać energie na odległość
    ( https://www.youtube.com/watch?v=gRvD7Xtw80Q). Gdy sami posługujemy się pojęciami funkcjonału dobra, zła. To dlaczego nie jesteśmy skłonni zaakceptować faktu kontemplacji, jako możliwego dla każdego człowieka, najbardziej pełnego aktu modlitwy? Aktu w trakcie którego komunikujemy się z Bogiem na poziomie poza słowami i umysłem. Na poziomie, który „dotyka” transcendencji, w której cząstkę każdy z nas został wyposażony?
    W trakcie takiej modlitwy nasze prośby, podziękowania, oczekiwania stają się mało istotne. Wręcz zbędne. Mamy bowiem świadomość, że Bóg, jako Byt, Nie-Byt , daje nam wszystko to, co dla nas jest konieczne. Jesteśmy we wszystko od zawsze wyposażeni. W trakcie takiej modlitwy właściwie nie ma już miejsca na tego typu ograniczenia wypływające z naszego ciała. Pozostaje jedynie delikatna przestrzeń „uwielbienia”, a właściwie świadomości bycia, istnienia w Jego ISTNIENIU.
    W niebyt odchodzą karkołomne konstrukcje, które każą naszemu umysłowi uprzedmiotowienie Boga, mamienie się rozmową z samym sobą, dorabianiem innych idei niegodnych Jego dziedzica.

    Kontemplacja, jako modlitwa, znana jest od zawsze w Kościele. Nie ma sensu aby roztrząsać przyczyn, dla których zepchnięta została na margines życia duchowego. Zachęcam do zapoznania się chociażby z tym, co proponuje dzisiaj WCCM (http://www.wccm.pl).
    Jeżeli nawet dzieci mogą kontemplować, to czyż nie jest to dowód na to, iż kontemplacja jest realna dla każdego z nas. Każdego szarego, zwykłego człowieka – dziedzica BOGA?

    Pozdrawiam. Zbyszek

    John Main OSB

    Medytacja chrześcijańska. Głód głębi serca.
    (fragmenty)

    Św. Katarzyna z Genui, wielka mistyczka, napisała: „Tylko w Bogu znam siebie”. Ponieważ wychowuje się nas na materialistów, ciężko nam przyjąć taką koncepcję. Jesteśmy wychowywani do tego, by posiadać, by nad wszystkim sprawować kontrolę. Siedzenie i dobrowolne uczynienie siebie ubogim, wyzbytym „ja”, gdy wkraczamy w Bożą obecność, staje się dla nas prawdziwym wyzwaniem. Myślę, że doświadczeniem wielu osób medytujących, w szczególności początkujących, jest to, że pół godziny medytacji rano i wieczorem wydaje się im kompletną stratą czasu. Po skończonej medytacji wstajesz i mówisz: „A co ja z tego mam?”. Nic. „Co tu się działo?”. Nic. To, co się dzieje, nie jest istotne. Ważne jest to, że powtarzasz swoją mantrę i że trwasz w tym powtarzaniu przez cały czas medytacji.

    Musisz zacząć w oparciu o wiarę. Jeśli dopiero zaczynasz medytować, nie masz możliwości oceny tego, co się wydarza. Musisz zacząć w wierze. Ale gdy już będziesz medytować, dojdziesz do wiary. Nie da się szybko sprawdzić, czym jest medytacja – recytujesz słowo przez trzy minuty, przestajesz i oceniasz, jak ci idzie. Musisz codziennie cierpliwie powtarzać słowo modlitwy od początku do końca medytacji.

    Zarówno na modlitwie, jak i w małżeństwie zostaliśmy wezwani do urzeczywistnienia pełni naszej osoby przez zatracenie siebie w drugim. Na modlitwie, tak samo jak w małżeństwie, musimy dać siebie całkowicie, ponieważ jesteśmy wezwani do oddania siebie Rzeczywistości, która nas przekracza, która jest większa niż my. Zarówno modlitwa, jak i małżeństwo są twórczymi aktami życia, ponieważ w hojności i wierze możemy oddać nasze życie za innych w miłości.

    Słowa św. Pawła z Listu do Rzymian: „przemieniajcie się przez odnawianie umysłu”, wspaniale opisują proces medytacji. Powtarzanie mantry jest niejako ścieraniem tablicy świadomości po to, byśmy mogli zapisać ją wiedzą o miłości Boga, która jest pełnią rzeczywistości. Ona nas przemienia, przemienia całą naszą naturę. Będąc przemienieni, rozpoznajemy wyraźnie wolę Boga i dążymy do tego, co dobre i doskonałe. Z Kazania na Górze dowiadujemy się, że nie tyle musimy się zmienić, co musimy zostać przemienionymi.

    Słowo „medytacja” pochodzi od łacińskiego meditare, które można odczytać jako stare in medio – pozostawać w środku. Podobnie jest ze słowem „kontemplacja”. Nie oznacza ono wpatrywania się – w Boga czy w coś innego. Kontemplować, to tyle, co „przebywać w świątyni” z Bogiem. Świątynią jest nasze serce, głębiny naszego jestestwa.

    Medytacja to droga codziennego zakorzeniania naszego życia w Bogu. To bardzo pozytywna droga. Nie jest to droga zanegowania świata ani budowania fałszywej opozycji w stosunku do niego. Tu, w tym świecie, pragniemy żyć w pełni. Możemy to uczynić, jeśli osiągniemy ufność wyrastającą z naszego zakorzenienia w Bogu.
    Medytacja dotyka samego centrum chrześcijańskiego misterium. Możemy je zgłębić tylko przez zanurzenie się w misterium śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie… Bo kto chce zachować swoje życie, straci je”. To istota przesłania Jezusa. Posługując się symboliką zaczerpniętą ze świata przyrody, Jezus mówi, że ziarno musi być pogrzebane w ziemi i obumrzeć, gdyż inaczej zostanie samo. Na medytacji wyostrzamy naszą percepcję i zawężamy ją tylko do jednego punktu uwagi – Chrystusa. Chrystus jest naszą Drogą, naszym Celem, naszym Przewodnikiem. Jest On jednak naszym celem w takim sensie, że gdy się całkowicie z Nim zjednoczymy, prowadzi nas do Ojca. W procesie medytacji osiągamy skupienie uwagi na Jednym. Tym Jednym jest Chrystus.

    Pozwólcie, że jeszcze raz przypomnę wam, czym jest medytacja. To droga prostoty, wymagająca dziecięcego zaufania i dziecięcego zadziwienia. Nie dążymy do tego, by podczas medytacji coś się wydarzało, nie poszukujemy żadnych wglądów ani mądrości, ani żadnych zjawisk. Wszystko to jest głupstwem w porównaniu z rzeczywistością, która jest. Ta rzeczywistość, która jest, a o której dowiadujemy się z chrześcijańskiego przesłania, jest Duchem Boga zamieszkującego nasze serce. Odwracamy się od wszystkiego, co przemijające, wszystkiego, co tymczasowe, i zamiast tego otwieramy nasze serca na to, co trwałe: na Boga i Jego miłość do nas.

    • Drogi Panie Zbyszku

      Pańskie zarzuty mijają się z moją myślą przewodnią. Mój wykład dotyczył pierwszego stopnia modlitewnego wg 7-wej skali mistyki św. Teresy Wielkiej. Pan rozszerzył wykład o kontemplację, która nie była przedmiotem mojego postu. Dziękuję za Pańską inicjatywę, która może być przedmiotem innej dyskusji.

      Pozdrawiam. Paweł

      • Ma Pan rację. Poniosło mnie. Jak często, nie byłem precyzyjny, za co przepraszam.
        Jednak Pana wpis zabrzmiał dla mnie jak kompletny pogląd na ten temat. Bardzo skrótowy, lecz kompletny.

        Wszystkiego co dobre. Zbyszek

    • Pan Zbyszek jednak napisał bardzo dobrze.I nie trzeba przechodzić stopni modlitwy by wejść w kontemplację.”Moje Ciało za życie świata” czyli zostawiamy wszystko co związane z życiem doczesnym (również nasze myśli) i strumienie Wody Żywej płyną z naszych wnętrz. Pozdrawiam.

      • Ciekaw jestem, co powiedziałaby na to św. Teresa Wielka:)
        W swoim dzienniczku wymienia kontemplację zwyczajną, myślną, wlaną, aż do zaślubin z Jezusem Chrystusem
        Inni teolodzy mistykę dzielą np. wg 4 stopni.
        Pani może nie używać żadnej skali. Podział jest dowolny i opcjonalny.
        Dziękuję za komentarz i pozdrawiam. PP

        • Teresa Wielka pisała na bazie władnych doświadczeń. Jej droga jest jedną z dróg.Duch Swięty prowadzi nas do pełni prawdy. I jak to było niegdyś,codzienne uczestnictwo we Mszy św.i Komunię rezerwowano dla “wybranych”tak też uważano o kontemplacji, źe do takiej modlitwy trzeba mieć za sobą kawał drogi duchowej. Kto chce niech się spina po “teresowych mieszkaniach” czy np.
          “janową drogą na górę Karmel”. Do królestwa można jednak wejść co prawda ciasną bramą porzucenia wszystkich spraw, medytacji, obrazów, słów, ale bramą prostą i dla kaźdego malutkiego. Przy okazji dziękuję panu za stworzenie tego bloga.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *