Rekolekcje cz.3 Marty Złotnickiej

Oczekiwanie i narodzenie Mesjasza

 

Cz.3.

 

Twórca filozoteizmu bardzo dogłębnie rozważał tematykę poczęcia dochodząc do niezwykle prostych wniosków: Kto zapłodnił kobietę jest bardzo ważne z punktu widzenia tylko ludzkiego. Dla Boga liczy się nowy człowiek. W myśl tej tezy nie jest ważne kto fizycznie zapłodnił Maryję[1].

W przypisie do genealogii Jezusa w Ewangelii według św. Mateusza zostało napisane: Pochodzenie biologiczne nie jest najważniejsze, liczy się także adopcja (np. Salatiel nie był ojcem Zorobabela, zob. 1 Krn 3,17–19)[2] (por. Mt 1,12). Warto dodać, że cytat ze Starego Testamentu: Ten jest moim Synem (Ps 2,7; według Mt 3,17: Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie), to używana na Wschodzie starożytna reguła adopcji[3].

Być może tajemnica narodzin Jezusa zostanie ujawniona w przyszłości, gdy do takiej prawdy dojrzeje Kościół oraz wierni[4]. Póki co, poczęcie i narodzenie Jezusa jest misterium[5], które w pełni zna tylko Bóg. Świecki teolog dokonuje konkluzji: Ponieważ Jezus był człowiekiem, należy przypuszczać, że Jego poczęcie i narodzenie było zupełnie normalne jak wszystkich ludzi. (…) Dla mnie zdarzeniem cudownym jest sam fakt Wcielenia Boga w istotę człowieczą. Jak to się odbyło fizycznie, pozostanie tajemnicą. Wiem jedynie, że Bóg rzadko narusza prawa, które sam ustanowił[6]. Zatem tajemnica poczęcia nie zaburza najważniejszego faktu, że poczęte dziecko to przede wszystkim nowy człowiek. Teolog przyznaje: To bulwersujące i szokujące stwierdzenie zupełnie mnie nie zniechęca do wiary, że Jezus jest Synem Bożym[7]. Dziecko (przyszły Mesjasz) mogło być więc poczęte w ludzki sposób, co nie przeszkodziłoby Panu Bogu w wybraniu Go do szczególnej misji zbawczej. Właśnie w taki sposób Bóg pokazuje swoją moc i wielkość[8].

Nowo poczęte Dziecko stało się przyczynkiem wyższej relacji miłości w małżeństwie Józefa i Maryi. Przypominało na co dzień obecność Boga (Emmanuel – Bóg z nami) (Iz 7,14). Święta Rodzina jest przez to przykładem wielkiej wiary w Boga. Stanowiła bowiem szczególne miejsce szanowania godności osoby ludzkiej. 

Kiedy pojawił się Jezus nastąpił duchowy przełom. Jezus był rzeczywistą, historyczną, realnie istniejącą Postacią, żyjącą w konkretnej przestrzeni i czasie[9]. Jego wyjątkowość wiązała się z faktem empirycznego „wkroczenia” Boga w historię człowieka i świata[10]. Przez Wcielenie Boga w Syna Człowieczego Stwórca stał się dla nas jeszcze bliższy[11]. Nastąpiła niespotykana w historii świata szansa komunikacji i dialogu między transcendentnym Stwórcą a ludźmi: Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli (Łk 10,23–24)[12]. Syn Boży poprzez hipostazę Bosko-ludzką był żywym obrazem istniejącego Boga[13]: On jest obrazem Boga niewidzialnego (Kol 1,15); Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca (J 14,9); Przez pełną naturę Boską Jezus stał się prawdziwym obrazem Ojca Niebieskiego[14]; Wcielenie było ukoronowaniem boskiego zamysłu Objawienia się Boga[15]. W pewnym stopniu została pokonana przepaść dzieląca realnie istniejący świat duchowy i rzeczywistość ziemską. Można powiedzieć, że Bóg w postaci Syna przemówił do człowieka bezpośrednio[16]: Ja Jestem (J 8,58).

Być może tak długo czekano na Zbawiciela, tak wielka była za Nim tęsknota i tak wysokie wobec Niego oczekiwania, że nowo narodzone Dziecię od razu obwołano Bogiem. Zanim cokolwiek zrozumiało czy uczyniło. Wystarczyło po prostu, by przyszło na świat. Nawet nie miało szansy, aby coś powiedzieć. Natychmiastowe obwołanie Niemowlęcia Bogiem, to wynik rozbudowy teologii Dzieciństwa. Z perspektywy czasu rozeznano, że historie pomazańców były w jakiejś części podobne do historii Jezusa. Podobnie walczyli ze złem, żyli dla innych ludzi, ratowali ludzkość przez swoją śmierć, ale na koniec powracali do życia w triumfie (Dumuzi, Ozyrys)[17]. Tym samym Jezus [niejako] wpasował się w ideę «mesjasza»[18]

c.d.n.

 

[1] Paweł Porębski, Wiara rozumna…, s. 146.

[2]

Przypis „a” [w]: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Najnowszy przekład z języków oryginalnych z komentarzem, oprac. Zespół Biblistów Polskich, Wydaw. Św. Paweł, Wrocław 2008, s. 2133;

[3]

Tamże, przypis – s. 2137.

[4]

Paweł Porębski, Wiara rozumna…, s. 147.

[5]

Tamże, s. 149.

[6]

Tamże, s. 148.

[7]

Tamże, s. 146.

[8]

Paweł Porębski, Wykłady teologiczne…, s. 299.

[9]

Tamże, s. 316.

[10]

Tamże, s. 137; 360.

[11]

Zob. tamże, s. 549.

[12]

Zob. tamże, s. 84; 548; 589.

Rekolekcje cz.2 Marty Złotnickiej

Oczekiwanie i narodzenie Mesjasza

 

Cz.2.

 

Na ziemi od wieków oczekiwano Zbawcy. Pragnienie to mogło pojawić się już z chwilą odczucia pierwszych skutków grzechów. Pojęcie «mesjasza» zostało przyjęte ze świata starowschodniego, z Mezopotamii, Persji lub Egiptu[1]. Słowo «mesjasz» (gr. christos, łac. christus) znaczy pomazaniec. To istota szczególna, unikalna, powołana przez Boga do wykonania jakiejś misji. Nie jest prawdą, że idea  «mesjasza» jest tworem świata hebrajskiego. Idea «mesjasza» ma swoją pragenezę w historii uniwersalnej. Termin ten pojawiał się już w tradycji sumeryjskiej, sięgającej VI tysiąclecia. Znani byli lu-galowie lub ensiowie (lu-gal – syn Boga, wielki człowiek, wybawca, ensi – wielki władca), mający królować dziesiątki tysięcy lat. Postaci te współpracowały z bogami. Z czasem królów uważano za półbogów[2]. „Mesjaszem” nazywany był np. król perski – Cyrus. W Sumerze Utu lub Babbar (np. w Larsa), w Babilonie Szamasz – bóg słońca, w Egipcie Horus, Ozyrys, w Chinach legendarny cesarz Jao (ok. 2356 – ok. 2258 przed Chr.)[3]. Postaci te tworzyły raj, królestwo szczęścia, nieśmiertelności i światłości[4].

Naród żydowski był tym, który jako jeden z wielu odczytywał w swoim sercu Boga. Jego działania zaowocowały. Dokonano bowiem próby przekazu prawd objawionych, również związanych z Mesjaszem[5]. Nadzieja, że kiedyś wcześniej czy później przyjdzie Zbawiciel, dodawała otuchy. Być może 2000 lat temu czuło się w powietrzu, że nadchodzą nowe, inne czasy. Nikt jednak nie wiedział na czym to będzie polegać i jak się potoczą dalsze losy ludzi[6]. Tęsknota podsycała wyobraźnię. Żydzi spodziewali się Wybawiciela (mesjanizm), który pokona wszystkich wrogów, przywróci im ich państwowość, niepodległość, wielkość i chwałę. Oczekiwali Mesjasza, Syna Dawida, wielkiej postaci, silnego wojownika, prawdziwego króla, który wskrzesi w chwale Królestwo Dawida, przywróci ojczyznę i wolność[7]. Była to idea bardzo ludzka, a więc niedoskonała i zawężona: koncepcja przywódcy doczesnego, geniusza społeczno-politycznego, który przywróci ład na ziemi[8] oraz poprawi byt ludzki pod każdym względem: materialnie, gospodarczo i politycznie. Postać Mesjasza urosła więc do rangi niebiańskiego, niezniszczalnego herosa, giganta i nadczłowieka zdolnego zaradzić wszystkim problemom.

Liczne objawienia i proroctwa dotyczące oczekiwanego Mesjasza naród żydowski utrwalił w Biblii[9]: Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna (Hbr 1,1). Perykopą zapowiadającą Syna Bożego jest między innymi fragment z Księgi Micheasza: A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich! Z  ciebie mi wyjdzie Ten, który będzie władał w Izraelu, a pochodzenie Jego od początku, od dni wieczności. Przeto [Pan] wyda ich aż do czasu, kiedy porodzi mająca porodzić (Mi 5,1–2; por. Iz 2,2–4; 7–11).

Ewangeliczne obrazy poczęcia Zbawiciela wskazują, że narodzenie Mesjasza było misterium:

Sytuacja przed jaką stanął Józef, kiedy dowiedział się, że jego Małżonka spodziewa się dziecka była wyjątkową próbą: Po zaślubinach (…), wpierw zanim zamieszkali razem [Maryja] znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego (Mt 1,18). Józef szukał rozwiązania jak uchronić Maryję przed zniesławieniem. Początkowo zamierzał potajemnie oddalić Małżonkę, choć nadal miłował Maryję. Doświadczenia wewnętrzne i wielkoduszność odbiły się w nim przeżyciem podczas snu o treści teologicznej. „Usłyszał” w nim słowa, by przyjąć i otoczyć opieką Niewiastę w  Jej błogosławionym stanie (Mt 1,2021). Takie zachowanie wymagało heroizmu. Słowa odczytał jako wolę Bożą, którą postanowił przyjąć i wypełnić. Tym samym zaopiekował się dwojgiem ludzi: Maryją i Jej poczętym Dzieckiem. Swoje ludzkie, wewnętrzne cierpienie ofiarował zaś Bogu. Milczenie Józefa było wymowne i pełne treści[10] (zob. Mt 1,1825).

Można powiedzieć, że poprzez całą swą postawę (akt miłosierdzia i wiary, troskę i wytrwałą miłość) Józef był wyjątkowym opiekunem. Maryję spotkało zaś podwójne szczęście. Nie tylko otrzymała wspaniałego Męża, ale i Jezusa, którego przyjęła jak najdrogocenniejszy dar życia od Boga. Jako matka wierzyła, że każde dziecko jest darem Ducha Świętego[11].

 

Tak oto Pan Bóg dał światu swój szczególny znak: Dlatego Pan sam da wam znak: Oto Panna [ha Almah – młoda dziewczyna, zbliżone do betulah – dziewica, ugaryckie glmt, gr. parthenos – LXX, łac. virgo] pocznie i porodzi Syna i nazwiesz Go imieniem Emmanuel [immanu-el – z nami Bóg] (Iz 7,14)[12]. W książce Odnaleźć Boga w sobie Paweł Porębski napisał: Poczęcie pozostaje w ścisłej relacji do Ducha Świętego. Nie należy tego rozumieć biologicznie, jakoby Duch Święty miał stworzyć plemnik męski itd., ani metaforycznie i idealistycznie, jakoby to było poczęcie na sposób błysku światła wieczności (J. P. Roux). Wiemy, że wszystko odbyło się normalnie w łonie matki, a więc nastąpił stan embrionalny i rozwój prenatalny. Poczęcie i urodzenie Jezusa jest okryte tajemnicą. Nie wiemy jak się ono dokonało fizycznie. Niektórzy teologowie, jak ks. Władysław Łydka, i inni, przedstawiają fakt fizyczny narodzenia Jezusa empirycznie, aż do negacji fizycznego dziewictwa Maryi. Inni natomiast przedstawiają narodziny jako cudowne wydarzenie: «Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego.» (Łk 1,37)[13]. Ks. prof. Czesław Stanisław Bartnik wyraził opinię: Nieważne, czy terminy almah i parthenos oznaczają ściśle dziewicę czy nie. (…) Dziewictwo było przede wszystkim kategorią mesjaniczną. Oznaczało ono Boskie pochodzenie Jezusa, jego Boskość, związek ze zbawczą ekonomią Boga Ojca i wszechmoc zbawczą. Dziewiczość wreszcie wyklucza potoczne mniemania, że może się ktoś narodzić przez związek seksualny kobiety z bóstwem[14]. Jego zdaniem Maryja była przede wszystkim czysta duchowo, zjednoczona z Bogiem w swej duszy: Dusza jest dziewiczym łonem dla Logosu, miejscem szczególnego działania Ducha Świętego[15].

c.d.n.

 

[1] Paweł Porębski, Wykłady teologiczne, s. 77.

[2] Paweł Porębski, Wiara rozumna świeckiego teologa, Wydaw. Coriolanus, Kielce 2010, s. 66.

[3] Paweł Porębski, Wykłady teologiczne, s. 77.

[4] Ks. prof. Czesław Stanisław Bartnik, Dogmatyka katolicka, tom 1, Wyd. 2, Wydaw. KUL, Lublin 2009, s. 517–520; por. X. Leon-Dufour, Słownik Nowego Testamentu, przekł. i oprac. K. Romaniuk, Wydaw. Księgarnia Świętego Wojciecha, Poznań 1981, s. 388389 oraz Słownik Teologii Biblijnej, pr. zb. pod red. X. Leon-Dufoura, tłum. i oprac. K. Romaniuk, Wydaw. Pallottinum, Poznań-Warszawa 1982, s. 467472.

[5] Paweł Porębski, Wykłady teologiczne…, s. 8587.

[6] Tamże, s. 358 oraz Paweł Porębski, Wiara rozumna…, s. 134.

[7]  Paweł Porębski, Wiara rozumna…, s. 137; Paweł Porębski, Odnaleźć Boga w sobie…, s. 15.

[8] Ks. prof. Czesław Stanisław Bartnik, Dogmatyka katolicka, tom 2, Wyd. 2, s. 546.

[9] Paweł Porębski, Bóg nie taki straszny: na podstawie Starego Testamentu, Wydaw. Jedność, Kielce 2009, s. 218.

[10] Por. Paweł Porębski, Rzeczywistość w świetle nauki, filozofii i wiary, Wydaw. Jedność, Kielce 2008, s. 170.

[11] Paweł Porębski, Bóg nie taki straszny…, s. 219.

[12] Ks. prof. Czesław Stanisław Bartnik, Dogmatyka katolicka, tom 2, Wyd. 2, s. 310; por. Paweł Porębski, Wiara rozumna…, s. 191192.

[13] Paweł Porębski, Odnaleźć Boga w sobie…, s. 70–71.

[14] Ks. prof. Czesław Stanisław Bartnik, Dogmatyka katolicka, tom 2, Wyd. 2, s. 329.

[15] Tamże, s. 281.

 

Rekolekcje cz.1 Marty Złotnickiej

Oczekiwanie i narodzenie Mesjasza

 

Cz.1.

 

W całym stworzeniu Bożym tylko człowiek jako istota rozumna i wolna jest zdolny uświadomić sobie, że istnieje Stwórca[1]. Może on nawet nawiązywać z Nim duchowy kontakt (poprzez modlitwę serca). Człowiek bowiem jako jedyny został obdarzony transcendentną duszą z tchnienia Bożego. Tym samym jest ukoronowaniem dzieła stwórczego, bowiem łączy w sobie rzeczywistość cielesną z duchową[2]. Stąd też wypływają pełne uwielbienia, dziękczynne słowa psalmu skierowanego do Stwórcy: Ty [Panie] utkałeś mnie w łonie mej matki. Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła. I dobrze znasz moją duszę, nie tajna Ci moja istota, kiedy w ukryciu powstawałem, utkany w głębi ziemi (Ps 139,1315). Świecki teolog – Paweł Porębski bardzo często podkreśla godność osoby ludzkiej pisząc: Dusza czyni człowieka bytem niemal doskonałym[3], ponieważ uzdalnia go do miłości[4].

Wszelkie dobro, które ma człowiek otrzymał od Pana Boga: duszę, intelekt, rozum, intuicję, uczucie, sumienie, wolę, pragnienie szczęścia, raju i nieśmiertelności. (…) Te przymioty i atrybuty nie powstały z procesów ewolucyjnych, ale zostały człowiekowi dane przez Stwórcę[5]. Ze szczególnego wyróżnienia człowieka wynika jego odpowiedzialność[6]. Kiedy człowiek autentycznie i osobiście otwiera się na Boga może odczuć zachętę do aktywności i pełnienia Jego woli[7]. Może zdać sobie sprawę, że Stwórca powierzył świat człowiekowi, w którym ma on do spełnienia swoją misję – kształtować stworzoną przez Boga rzeczywistość[8]. Tym samym jest zaproszony, by być pomocnikiem i namiestnikiem Stwórcy (związany z ziemią, a zakotwiczony w niebie[9]).

Każda strata szansy do uczynienia dobra lub postawa i postępowanie wbrew sumieniu powodują w człowieku zaburzenie w jego duchowej relacji zjednoczenia z Bogiem. Konsekwencje grzechów odbijają się w duszy przejmującą tęsknotą za pełną harmonii miłosną komunią z Ojcem Niebieskim. Świecki teolog napisał: Zagadnienie grzechu pierworodnego nie jest do końca czytelne i owiane jest Boską tajemnicą[10]. Faktem jest, że na tym tle ujawnił się zamysł Boga do Wcielenia się w ludzką naturę w postaci swojego Syna, aby [ukazał drogę do zbawienia i] (…) nawiązał bezpośredni zmysłowy kontakt z człowiekiem[11]. Bóg w swej miłości do stworzenia «zszedł» [więc] na ziemię w postaci Syna-Jezusa (…)[12]: Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3,16).
c.d.n.

 

[1]Por. www.wiara-rozumna.blog.onet.pl – dn. 23.09.2011 oraz Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym – Gaudium et spes 12 [w:] Sobór Watykański II. Konstytucje, dekrety, deklaracje, Wydaw. Pallottinum, Poznań 1968, s. 546.

[2] Rdz 2,7; Paweł Porębski, Wykłady teologiczne wiary rozumnej na portalu internetowym świeckiego teologa, Wydaw. Coriolanus, Kielce 2011, s. 45 i 646.

[3] Paweł Porębski, Człowiek, byt niemal doskonały: na podstawie Pisma Świętego, Wydaw. Coriolanus, Kielce 2009, s. 26.

[4] Paweł Porębski, Wykłady teologiczne…, s. 46; 531; 702.

[5] Tamże, s. 76; por. Rdz 1,26.

[6] Tamże, s. 444.

[7] Tamże, s. 287.

[8] Tamże, s. 104.

[9] Tamże, s. 104.

[10] Por. ks. prof. Czesław Stanisław Bartnik, Dogmatyka katolicka, tom 2, Wydaw. KUL, Lublin 2010, s. 295.

[11] Paweł Porębski, Wykłady teologiczne… s. 81.

[12] Paweł Porębski, Odnaleźć Boga w sobie: na podstawie Nowego Testamentu, Wydaw. Jedność, Kielce 2009, s. 22.

 

Taki jest stan rzeczy

          Bóg powołał człowieka i na nim oparł przyszłość świata. Co prawda, świat ewoluuje według ustanowionych zasad przyrody, ale to człowiek jest głównym kreatorem rzeczywistości. On jest wykonawcą zamysłów Boga. Myśli Boże są zaszczepione w duszy ludzkiej. Ciekawe, że już Sokrates (469–399 przed Chr.) głosił, że człowiek posiada w sobie prawdziwą wiedzę. Trzeba tylko pomóc  wydobyć ją ze swojego wnętrza,  aby mogła zaowocować.  Platon również wierzył, że cała mądrość (która od Boga pochodzi) zapisana jest w pojęciach ogólnych. Świat pojęć (idei) mieści się w przestrzeni człowieka. Filozofowie wykazali się dobrą intuicją. W człowieku zakotwiczone jest całe theatrum myśli Boga. Każdy człowiek jest więc duchowym centrum świata. Wszystko rozpatrywane jest względem niego. Bóg objawia się człowiekowi w jego wnętrzu, dlatego Boga należy szukać w sobie. Na zewnątrz można dostrzegać jedynie skutki Jego działania.

          Trzeba zdawać sobie sprawę, że człowiek jest tylko stworzeniem i wszystkie jego elementy cielesno-ustrojowe jak i jego myśli są stale podtrzymywane boską mocą. Nawet i włosy wszystkie na głowie waszej policzone

 (Mt 10,30). Nie można uciec od Boga, bo On jest warunkiem sine qua non istnienia. Ta stała „inwigilacja” może przerażać, ale taki jest stan rzeczy. Może przerażać, bo człowiek ma świadomość, a więc kolejny dar od Boga. Lepiej jednak pogodzić się z faktycznym stanem rzeczy niż trwożyć się istotami konceptualnymi jakim jest szatan. Trwoga przed szatanem jest niczym nie uzasadniona.

          Dusza ludzka jest platformą kontaktową z Bogiem.          Mózg jest centrum dowodzenia umysłu. Dusza może oddziaływać na mózg przez wolną wolę. Wszystko dzieje się w przestrzeni Bożego działania i Bożej Opatrzności:

        Dla przykładu, pojęcie mesjasza było już zaszczepione w umysłach summeryjskich, a więc kilka tysięcy lat przed narodzeniem Chrystusa. Mesjasz był różnie obrazowany, aby najpełniej być odczytany przez Jezusa. Mesjasz był w koncepcji Boga od dawna. Wiedział, że nastąpi odsłonięcie pochodzenia człowieka, jego wartość i znaczenie dla Stwórcy. W Jezusie poznano zamysł Boga dotyczący człowieka. Bóg przygotowywał ludzi do swojego Objawienia, a zarazem ujawnił kim tak naprawdę jest człowiek.

          Zamysły pochodzenia boskiego nie determinują człowieka, a jedynie inspirują. Człowiek je odczytuje nie zdając sobie sprawy, że autorem ich jest Bóg. Gdy taka jest wola człowieka, z duszy idą impulsy do mózgu. W nim następuje proces rozwiązywania problemów, kreowania nowych koncepcji. Pomimo, że Bóg jest autorem myśli, koncepcji, to od człowieka zależy, czy je spożytkuje, czy  wykorzysta.

          Można powiedzieć, że rzeczywistość została zaprogramowana według Bożego zamysłu, ale nie jest tak do końca. Człowiek przez swoją wolną wolę może wpływać na losy i zdarzenia świata. Świadomość tego powinna cieszyć, że człowiek nie jest tylko kukiełką poruszaną za pomocą sznureczków. Bóg realizując swój plan, dowartościował człowieka do wielkości swojego dziedzica.

          Układ jest bardzo czytelny. Bóg potrzebuje człowieka. Człowiek bez Boga nie może istnieć i niczego nie może uczynić. Ci, którzy deklarują, że Bóg nie jest im do niczego potrzebny, nie wiedzą, że ludzie są tylko stworzeniami, pod względem ustrojowym wysoko zorganizowanymi automatami. To co podnosi rangę człowieka jest dusza, która ożywia ciało i nadaje jej wymiar transcendentny. Dusza jest stale zespolona z Bogiem z różną intensywnością (różna duchowa odległość od Boga). Mądrość Boga płynie strumieniem boskiej mocy przez duszę. Człowiek jest mądry nie dlatego, że jest udanym przypadkiem ewolucyjnym, ale że został wyposażony przez stwórcę. Mądrość jest darem. Wiedza jest zdobywana przez człowieka. W genach przenosi się jedynie skłonności. Mądrzy rodzice niekoniecznie mają mądre dzieci.

          Świat jest ukierunkowany, ale nie do końca zdeterminowany. Bardzo dużo zależy od człowieka. Bóg postawił na człowieka i liczy na niego. Należy robić wszystko, aby Go nie zawieść.

 

Wierzyć, nie wierzyć cd.

Drogie Panie

 

       W zasadzie pani Marta Z. (patrz poniżej) wyręczyła mnie z części odpowiedzi. Dała wyraz rozumienia mojego przesłania wiary rozumnej.

       Pani Zofio, to właśnie chęć podzielenia się „wiarą rozumną” sprowokowała mnie do zaistnienia na tym portalu. Od samego początku w tytule piszę „Wiara rozumna”. W nim jest słowo „wiara”, więc tym samym potwierdzam, że wiara jest nieodzowna. Dotyczy to m.innymi: osobowego Boga, Wcielenia, zmartwychwstania i inne. Natomiast istnienie Boga ujmuję już w kategorii rozumu: Bóg jest logiczną koniecznością istnienia świata (stąd filozoteizm). Elementarz wiary zaczynam niemal od naukowego stwierdzenia. Przez moje pracę pragnę jak najbardziej urealnić świat transcendentny. Moja wiara jest w tym, że właśnie wierzę w istnienie przestrzeni duchowej. Słowem, w moim przesłaniu jest bardzo dużo miejsca na wiarę: próbuje Pan za wszelką cenę udowodnić, że wiarę da się wytłumaczyć rozumowo. Tak Pani Zofio, na tyle ile się da. Wiem też, że istnieje granica poznawcza, a więc wiara zawsze pozostanie wiarą. Nie podzielam jednak Pani zdania, o niemożności poukładania wiary w logiczny sens. Bez zrozumienia, sama wiara byłaby naiwnością dziecka. Tatuś powiedział, to musi być to  prawdą. Tak przy okazji, dlaczego ożywienie umarłego jest u Pani z pogranicza rozsądku? Zupełnie zgadzam się z Panią: Cały czas odnoszę wrażenie, że za wszelką cenę my, ludzie, próbujemy wejść w sferę Tajemnicy czasem na sposób zbyt brutalny. Proszę jednak zauważyć, że Bóg skutecznie się przed tym ukrywa. Ja nie widzę w tym nic złego. Ja Go szukam, a On mi się chowa według swojej ekonomii objawienia. Bardzo miło odebrałem klimat przyjaźni jaka nas otacza. Mnie również bardzo zależy, abyśmy mieli wspólny Cel, dochodząc do Niego różnymi drogami.

          Bardzo spodobał mi się list Pani Marii. Bije od niego niezwykła duchowość i atmosfera modlitewna. Dziękuję za piękne przyrównanie spinaczki górskiej do zdobywania kolejnych stopni mistycznych.

          Pani Zofia pisze: Pismo winno być zatem wyjaśniane zgodnie z Duchem, w jakim zostało napisane. I tego się trzymajmy! No właśnie, tylko trzeba Pismo św. odczytać na miarę obecnych możliwości. Pismo święte nosi w sobie zapisy, które będą odczytane dopiero przez dalsze pokolenia. Na tym polega nadzwyczajność Pisma św., że ma w sobie zapisy ponadczasowe. Trzymanie się starych poglądów doprowadza do skostnienia, a w dalszej kolejności do odrzucenia wiary.

          Oczywiście, że należy być ostrożnym i nie hiperbolować zbyt twórczo. W liście Wierzyć, nie wierzyć poddałem pod rozwagę swoje własne przemyślenia. We wszystkim musi być rozwaga, no i oczywiście dobra wola. O taką rozwagę prosił Jan Paweł II w swojej encyklice Fides et ratio.

 

 

Wiara rozumna

Miłość wiąże się z poszukiwaniem Prawdy. W wędrówce duchowej człowiek niejednokrotnie odkrywa wciąż nowe, czasem nawet nieoczekiwane horyzonty wiary i refleksji filozoficznej. Koroną poznania jest zjednoczenie z Bogiem w miłości. Podobnie jak serce potrafi miłować, tak i rozum powinien poszukiwać tego, co miłuje: im bardziej miłuje, tym usilniej pragnie poznać (Jan Paweł II, Fides et ratio 42). W miłowaniu jest życie, radość i wolność.

Pan Paweł Porębski jest wielopłaszczyznowo wykształconym człowiekiem (geofizykiem, informatykiem i teologiem), który we współczesnej dobie należy do ludzi, którzy stwarzają szansę rozwoju duchowego, nikomu niczego nie narzucając. Jest otwarty na dialog, również ekumeniczny. Bije od niego wielka tolerancja, dobroć i mądrość, bo prawdziwie miłuje Boga i bliźnich. W rozważaniach i dochodzeniu do Prawdy posługuje się darami Stwórcy, w tym rozumem. Używa pojęcia wiara rozumna (filozoteizm), co streszcza niejako sedno wspomnianej encykliki bł. Papieża Polaka. Przez wyrażenie wiara rozumna (filozoteizm) myśliciel rozumie ogląd wszystkich aspektów religijnych pod kątem znanych człowiekowi praw przyrody, logiki i podejścia filozoficznego, z uwzględnieniem wiary w istnienie Stwórcy świata (Boga) oraz Jezusa Chrystusa jako pełne Wcielenie Boga w istotę ludzką. W moim odczuciu wzbogaca to dotychczasową katechezę i ukierunkowuje na głębsze poznanie Prawdy. Filozoteizm (wiara rozumna) opiera się na tezie, że Bóg nie może, zbyt często, łamać praw, które sam ustanowił (Paweł Porębski, Wiara rozumna, s. 188 i 191). Uważam, że to nowe, zdroworozsądkowe spojrzenie stanowi skarbnicę myśli oraz wyjątkową perłę chrześcijańskiej postawy we współczesnym Kościele. Już bł. Jan Paweł II w encyklice Fides et ratio przypomniał o powszechnym przywileju człowieka do poznania Prawdy (FR 38) zwracając uwagę, że rozumność w wierze chrześcijańskiej jest wartością (FR 43). Pisał on: prawda ukazana nam przez Objawienie jest zarazem prawdą, którą mamy pojmować w świetle rozumu (FR 35). Przestrzegał, że wiara bez rozumu filozoficznego może zostać sprowadzona do poziomu mitu lub przesądu (FR 48). Nawoływał jednocześnie, by wyjść ze ślepego zaułka mitów, aby otworzyć się pełniej na transcendencję (FR 41). Wskazywał zasadność wiary przyjętej świadomie i rozumnie wyrażając opinię, że teologia potrzebuje filozofii, aby  prowadzić z nią dialog w celu sprawdzenia, czy jej twierdzenia są zrozumiałe i uniwersalnie prawdziwe (FR 77). Zaznaczył, że głęboka więź między mądrością teologiczną a wiedzą filozoficzną to jeden z najbardziej oryginalnych elementów dziedzictwa, którym posługuje się chrześcijańska tradycja zgłębiając prawdę objawioną (FR 105).

W zetknięciu z pismami teologiczno-filozoficznymi Pana Pawła Porębskiego można dostrzec, że pisze on niezależnie od wszelkich komentarzy egzegetycznych i katechetycznych. To może szokować. Autor pisze bowiem asertywnie, odważnie, szczerze, własnymi słowami, ale przede wszystkim z serca. Niemal tak, jakby był obecny w miejscach, których dotyczy tekst. Jakby stał pomiędzy bohaterami opowieści i przyglądał się opisywanym zdarzeniom. Jakby wnikał w sedno myśli, słów i czynów Jezusa. Owo niesamowite doświadczenie bliskości Boga, którym się dzieli świecki teolog (m.in. w swojej twórczości piśmienniczej czy na forum internetowym), jest jak tchnienie Ducha Świętego pokrzepiające ludzkie serce. Ja wsłuchując się w tekst jego religijnego przekazu zaczęłam widzieć Ewangelię na nowo i w sposób świeży. Wobec tak głębokiego świadectwa wiary nie da się bowiem przejść bez  refleksji i przemiany. Żarliwość przekazu i zbliżanie się do Prawdy powodują,  że człowiek pragnie nie tylko karmić się Słowem Bożym, ale przede wszystkim zostaje pociągnięty, by wypłynąć na głębię. Pragnie z całego serca naśladować Jezusa Chrystusa w Jego miłości. To jest duchowy owoc filozoteizmu.

Choć są różne drogi do Prawdy Pan Paweł Porębski, przez otwartość rozumu na transcendencję oraz dar serca pałającego miłością, ukazuje uniwersalny charakter treści wiary i jej dziedzictwo dla całej ludzkości. Świecki teolog, będący twórcą filozoteizmu, podkreśla (do niczego nie zmuszając) znaczenie poszukiwania Prawdy w wierze rozumnej. Podobnie i bł. Jan Paweł II widział na tej drodze szansę zarówno postępu wewnętrznego, jak i ekumenicznego. We wspomnianej encyklice roztoczył wielką perspektywę rozwoju duchowego człowieka oraz możliwości na drodze jedności Kościoła, pisząc z nadzieją: Chrześcijański filozof, który buduje swoją argumentację w świetle rozumu i zgodnie z jego regułami, choć zarazem kieruje się też wyższym zrozumieniem, czerpanym ze słowa Bożego, może dokonać refleksji dostępnej i sensownej także dla tych, którzy nie dostrzegają jeszcze pełnej prawdy zawartej w Bożym Objawieniu. Ten teren porozumienia i dialogu jest dziś szczególnie potrzebny dlatego, że najpilniejsze problemy ludzkości (…) mogą zostać rozwiązane dzięki lojalnej i uczciwej współpracy chrześcijan z wyznawcami innych religii oraz z tymi, którzy choć nie wyznają żadnej religii, szczerze pragną odnowy ludzkości (FR 104).

Pozdrawiam serdecznie, Marta Złotnicka.

Wierzyć, nie wierzyć

Wierzyć, nie wierzyć

 

          Czy należy zaufać świeckiemu teologowi, który w pewnych sprawach przedstawia trochę inaczej głoszony, oficjalny depozyt wiary?

 

          Pod jednym warunkiem, że głoszoną naukę i jej argumenty uzna w swoim rozumie, gdy dokona jej własnej oceny pod względem poznawczym i etycznym. Zwykły człowiek może zapytać: jak to uczynić, skoro brakuje odpowiedniej wiedzy? Zaufaliśmy Kościołowi katolickiemu. W nim oczekujemy Prawdy.

          Każde słowo wypowiedziane przez osobę świecką zawsze budzi podejrzenie rodzącej się sekty lub obłędu religijnego przekazującego. Przeważnie zapewnienie o dobrej woli i czystych intencjach głosicieli wiary  jest bezskuteczne. Przyjmowanie nowych treści, tak z marszu, jest po prostu nierozsądne i nierozważne. Wielu już było fałszywych proroków. Aby przyjąć nową naukę, czy coś w niej zmienić, trzeba wstrząsu, nadzwyczajnych znaków. Czy autor listu ma coś do zaofiarowania. Nie ma nic ze znaków nadzwyczajnych. Posługuje się logiką i wiedzą. Wiara jest konsekwencją rozumu. Gdy zakotwiczy się w sercu staje się darem.

          Czy każdy człowiek nie powinien poddać rewizji wszystkich aspektów swojej dotychczasowej wiary? Czy rozsądek, jaki ma się teraz, nie ujawnia jej braku wtedy, gdy wiarę przyjmowało się bezkrytycznie? Może trzeba, chociaż raz w życiu, podjąć ze sobą dialog (a co za tym idzie z Bogiem we własnym sumieniu); Na czym opiera się własna wiara, jakie są jej podstawy, i w co się tak naprawdę wierzy. Takie rozważania są rekolekcjami. Do takich rekolekcji zachęca sam Kościół. Nie ma nic piękniejszego jak wiara rozumna, a nie ślepa.

          Jak jednak sprawdzić, czy się nie błądzi?  Tylko po owocach wiary. Czasami trzeba na to czekać całe życie. Zdarza się, że niektórzy poznają Prawdę w jednej sekundzie (św. Paweł, A. Frossard).

Zdrada

Interesuje  mnie  pana  podejście  do  tematu:  zdrada  małżeńska  jak  żyć?  czy  przysięga  dana Bogu  zobowiązuje  nawet w  przypadku  kiedy  jej  utrzymywanie  powoduje  ból  i  cierpienie?    Bardzo  proszę  o  wnikliwe  rozszerzenie  tematu,  Pozdrawiam,  Jurek

 

Panie Jerzy

 

          Podczas ceremonii ślubnej małżonkowie nie przysięgają Bogu, ale sobie. Przysięga dotyczy nie tylko wierności seksualnej, ale całej gamie wzajemnych relacji i zachowań (uczciwość, miłość, opieka). Utarło się, że zdrada fizyczna jest szczególnie napiętnowana. To jest dosyć mylące. Można niedochowywać wierności na wiele innych sposobów, niekoniecznie seksualnych.

         Zdradę można odczuwać, gdy druga strona zbyt wiele czasu poświęca  na swoje hobby, lub woli oglądać godzinami telewizję, niż spędzać czułe chwile ze swoim partnerem.

          Kapłani pełnią rolę szafarza (przekaźnika sakramentu) i świadka ślubu, a Bóg wiąże związek sakramentem. Sakrament małżeński jest znakiem przynależności do wspólnoty związanej aktem miłości. Parabolicznie jest to mały wymiar wielkiej ludzkiej rodziny i przynależności do Boga. Sakramentalna rodzina jest czymś wyjątkowym i dobrze jest związek małżeński zawierać.

          Przyczyn zdrad małżeńskich jest wiele. Każdy przypadek jest inny. Próba odpowiedzi na Pana pytanie może nie być trafiona.

           Nie jestem etykiem, ale jestem pewien, że z własnej inicjatywy, o ile jest to możliwe, nigdy nie należy przyznawać się do zdrady. Dlaczego? Bo tym wyznaniem można wyrządzić więcej zła niż samą zdradą. Ciężar zdrady trzeba nosić w sobie (we własnym sumieniu). Jeżeli był to incydent, bez znaczenia i reperkusji uczuciowych z obu stron, to należy grzech zdrady złożyć na barki Jezusa Chrystusa, który odkupił i takie winy. Być może uczynione zło On zamieni w dobro, np. przez poprawę dalszego życia zdradzającego. Jeżeli tak się dzieje, to nie należy zdrady rozpamiętywać, rozpaczać, biadolić. Uczynek ten jest już historią. Współmałżonce/współmałzonkowi można zrekompensować zdradę jeszcze większym oddaniem i miłością.

           Gorzej, gdy relacje między małżonkami prowokują do dalszych zdrad.  Wtedy powstaje dramat małżeński.

            Jak żyć, gdy druga strona notorycznie zdradza?  Nie ma odpowiedzi uniwersalnej. Zależy ona od wiele czynników. Przede wszystkim: czy w związku są dzieci?

           Na temat zdrady mam własne, dość może niestandardowe przemyślenia. Gdyby żona mnie zdradzała, to w pierwszej chwili zastanowiłbym się dlaczego musi to czynić. Wina musi leżeć po mojej stronie. To ja zawiodłem, bo nie dałem żonie seksualnej satysfakcji. Jeżeli nie byłoby dzieci – wybrałby separację. W przypadku posiadania dzieci, kierowałbym się przede wszystkim ich dobrem. Wiem jednak, że taki związek, choćby może poprawny, byłby już tylko smutną egzystencją zranionych osób.

Agnostycyzm

Pisze Pan, że “humanista wie, że wraz ze śmiercią kończy się ludzki przypadek istnienia”. Możliwe. Ale do takiego podejścia jest mi bardzo daleko. Ja nie wiem, czy się kończy. Czy nie mogę pozostać przy tej niewiedzy? Czy nie mogę dopuszczać istnienia osobowego Boga, a jednocześnie twierdzić, że nie wiem o nim nic? Przyznam – na chwilę obecną nie czuję w sobie potrzeby doznawania przeżyć duchowych. Wiara nie jest mi też niezbędna do odnalezienia sensu swojego życia. Nawet jeśli uznałbym, że istnienie ludzkości jest bezsensowne, to widzę w tym istnieniu dla siebie rolę – chcę przeciwdziałać ludzkiemu cierpieniu. Tak więc jeśli przyjąłbym, że Bóg faktycznie oczekuje ode mnie, żebym go pokochał i szukał kontaktu z Nim, to byłby to dla mnie tylko dodatkowy obowiązek. Od pewnego czasu zastanawiam się po prostu, czy mam ten obowiązek, czy nie. Czy powinienem traktować ludzkie przekazy o Bogu, jako zobowiązujące mnie do czegoś, czy mogę je zignorować, jako coś zupełnie niepewnego. Na pewno nie zostanę ateistą przekonanym o nieistnieniu Boga. Ale nie przeraża mnie “milczenie wszechświata”. Odpowiadałoby mi pozostawienie pewnych kwestii w obszarze niewiedzy i zajęcie się tym, co z całą pewnością mogę uznać za dobre. Pisze Pan, że mam wybierać. A czy nie mogę wstrzymać się od głosu?

pozdrawiam, Tomasz K.



Panie Tomaszu                                                    

        Postawa agnostycyzmu (Protagoras, D. Hume, I. Kant) to stanowisko granic ludzkiego poznania, głoszący całkowitą lub częściową niemożliwość poznania przez człowieka rzeczywistości transcendentnej. Kartezjusz mawiał de omnibus dubitandum (łac. o wszystkim należy wątpić). Taką postawę dostrzegam w Pańskim liście. Za nią idzie pewien chłód religijny. Ma Pan prawo wyboru i czuć się dobrze w swojej postawie i czynić obowiązki, które są Pana wyborem.

        Jeżeli do Boga nie  przyjmuje się postawy dziecka miłującego Ojca, to faktycznie pojęcie Boga jest ciekawostką epistemologiczną. Można żyć obok Boga i czynić dobrze. Dla mnie Bóg jest koniecznością w każdej chwili mojego życia.

 

Wierzący a humanista


Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź. Wnioskuję z tego, że Pan wierzy w to, co sam Pan sobie opracował poprzez lata ciężkiej pracy. Podziwiam Pana za to, ale sam nie zamierzam iść w Pana ślady. Po prostu chciałbym zająć się w życiu czymś innym. Jeśli więc chcę wierzyć w cokolwiek konkretnego, to muszę uwierzyć człowiekowi. Choćby Panu. Ale czy ja mam taki obowiązek? Przyznam – sumienie podpowiada mi, że nie. Wydaje mi się, że w zaistniałej sytuacji mogę uznać, że nie wiem o Bogu nic. Długo myślałem, że odrzucenie jakichś konkretnych ludzkich przekazów byłoby przejawem braku pokory. “Bo skoro alternatywą jest niewiedza, to należy wierzyć w to, co zostało powiedziane. Bo może Bóg faktycznie postanowił przemówić do mnie przez innych i nie wolno mi tego zignorować.” Ale obecnie takie podejście wydaje mi się coraz mniej słuszne. Ludzie opracowali mnóstwo koncepcji na temat sensu/bezsensu ludzkiego istnienia. Niektóre z nich uwzględniają istnienie Boga/Bogów, inne nie. Ja nie mam szans ich zweryfikować i określić, która jest słuszna. Pisze Pan, że odnalazł w Biblii jakąś spójną i logiczną treść. Ale czy to świadczy o jej boskim pochodzeniu? To, że coś nie jest sprzeczne z rozsądkiem, nie oznacza moim zdaniem, że jest to prawda. Filozofowie-ateiści również miewają jakieś swoje spójne koncepcje. Einstein podobno twierdził, że najbliżej mu do buddyzmu. Czy nie dziwi Pana, że jego ścisły umysł nie doprowadził go koncepcji Boga osobowego?


Ja dostrzegam w tej chwili olbrzymi pluralizm myśli i koncepcji na temat “natury wszechświata”. Niektórzy ludzie twierdzą, że posiadają wiedzę daną od Boga. Czy to jest powód, dla którego powinienem im wierzyć bardziej, niż innym? W pierwszym odruchu tak. “Bo być może odrzucając to, co mówią odrzucam to, co mówi sam Bóg.” Ale tak zupełnie “na zimno” patrząc: Czy to nie jest świetny chwyt marketingowy? Nie twierdzę, że Biblia jest jakimś uknutym spiskiem jej autorów. Przypuszczam, że faktycznie byli przekonani, że przemawia przez nich Bóg. Ale czy to faktycznie dodaje im wiarygodności? Im bardziej obiektywnie staram się patrzeć na docierające do mnie informacje, tym bardziej dochodzę do wniosku, że jednak nie. Że ich koncepcje są tak samo prawdopodobne, jak te, których autorzy nie odwołują się do boskiego natchnienia. Mówiąc najkrócej: Dochodzę do wniosku, że człowiek argumentujący swoje poglądy bożym natchnieniem nie jest bardziej wart posłuchu, niż ten, który do takiego natchnienia się nie odwołuje. Zarówno jeden, jak i drugi może być geniuszem, oszustem, albo wariatem. A pokora wobec domniemanego Boga nie zobowiązuje mnie do wierzenia któremukolwiek z nich. Czy uważa Pan mój wniosek za błędny?


pozdrawiam, Tomasz K.

 

Panie Tomaszu

 

            Tym razem Pańskie stanowisko przyjmuję z aprobatą. Nic Pan nie musi. Wystarczy, że będzie Pan godnym człowiekiem. Jak kiedyś pisałem, ateiści są często bliżej Boga niż niejeden gorliwy wyznawca religijny. Pan pozostanie przy etyce humanistycznej, która jest również piękna jak etyka chrześcijańska. Różnica polega na tym, że w mojej etyce na pierwszym miejscu jest Bóg, a w  przypadku humanisty człowiek.

            Humanista pozostanie w przeświadczeniu istoty człekokształtnej, ja szczególnie wyróżnioną istotą przez Boga. Humanista wie, że wraz ze śmiercią kończy się ludzki przypadek istnienia, ja wierzę w życie wieczne. Humanista pozostaje w pewnym odosobnieniu i nie ma do kogo się zwrócić, ja mam Stwórcę. Humanista musi odpowiadać sam za wszystko, ja mogę prosić Boga o pomoc. Ja będę korzystał z przeżyć duchowych, humanista będzie chłodno kalkulował fakty. To co dla mnie jest miłością, dla humanisty będzie chemią.

 

Proszę wybierać.