Niezwykłe zdolności człowieka

 

          Człowiek sam dla siebie jest przestrzenia niezbadaną. Co może człowiek można czasami zobaczyć w nowinkach internetowych, czasopismach, czy  w osobliwej literaturze itp. Faktem jest, że niektóre opisy wręcz szokują. Czy jest w tym ukryta prawda? Jeżeli odrzucimy nawet skrajne opisy, efekciarskie to i tak zostanie olbrzymi materiał do rozeznania. Człowiek ma w sobie moce, ale nie bardzo umie je wykorzystywać, np. do komunikacji telepatycznej. Nauka wykazała, że zwykle wykorzystuje się 10 procent potencjału umysłowego człowieka. Wielu znawców przedmiotu próbuje zachęcać do przeróżnych ćwiczeń, aby udrożnić swoje psyche i ciało do karkołomnych wyczynów. Jednym z takich doświadczeń są ćwiczenia oddechu (oddychanie pełne  – rebirthing[1]). Nawet w warunkach domowych można dokonywać samodoskonalenia się. Trzeba jednak uważać, aby nie przekroczyć niebezpiecznych barier. Wykonywanie pewnych ćwiczeń może spowodować oderwanie się od rzeczywistości.  Umysł ludzki jest biologicznym narzędziem, a nie stanowi o  istocie ludzkiej. Poddany ćwiczeniom, może dokonywać rzeczy, które uciekają z pod kontroli świadomości. To jest bardzo niebezpieczne dla ducha. Często taki człowiek w stanie pobudzonym nie jest w stanie zapanować nad własnym ciałem. Przykładowo człowiek w śnie hipnotycznym może nawet zabijać. Wyuczone działania podświadomości są w ogóle niekontrolowane, a działania nadświadomości dotykają i naruszają boską przestrzeń. Trzeba zachować rozsądek, aby nie doświadczyć losu żony Lota. Ona przekroczyła granice. Ci którzy propagują ćwiczenia nad własną psychiką zachęcają do niedociekania rozumowego. Proszę tego nie czynić. Lepiej jest najpierw poznać tajemnice, ale i zagrożenia stosowanych metod. Ważne jest, aby w każdej chwili człowiek był przytomny i świadomy tego co czyni..  Znałem człowieka (lekarza), który w ostatniej chwili zrezygnował z prób bilokacji. Przerwał doświadczenie, gdy już tracił słuch. Mogło się zdarzyć, że mógłby już nie wrócić do swojego ciała.       

          Wiele osób dostrzega aurę wokół ludzi, drzew, czy nad wodą. Niektórzy mają kontakt z umarłymi w widzeniach neurotycznych. Inni odczuwają obecność Istoty Bożej.

          Człowiek zdolny jest chodzić boso po rozżarzonym ogniu (680–1090 stopni Celsjusza) nie odczuwając bólu. Jak to jest możliwe? Nie znam odpowiedzi. Wiem tylko, że skupiony stan umysłu odgrywa tu zasadnicze znaczenie.

          Medytacje nie są zbyt niebezpieczne, ponieważ rozciągnięte są w czasie. Nie mają  żadnych negatywnych skutków. Gdy im towarzyszą silne emocje stają się one motorem działania. To pozytywne zjawisko[2]. Dobre emocje są czynnikiem twórczym. Uruchomione, wzmacniają się podczas realizacji. Bardzo pożyteczna jest relaksacja, która prowadzi do odprężenia. Praca mózgu na poziomie alfa (od 7 do 14 Hz)[3]. Człowiek wchodzi w stan harmonii z samym sobą oraz z otaczającym go światem. Podobny stan osiąga człowiek po odpoczynku nocnym.

          Doświadczenia mistyczne najlepiej opierać na modlitwach i zawierzeniu Bogu. W tym przypadku Bóg sam wprowadza człowieka w tajemnice przeżyć, które nie mogą się źle skończyć z racji Jego opieki. Techniki wprowadzania się w stan nirwany nie mają nic z ducha i są pozbawione Bożego oparcia. Podobnie narkotyki dają tylko złudzenie doświadczeń duchowych.

          Bardzo dobre są ćwiczenia[4] generujące dobrą energię (funkcjonał), w tym pozytywne nastawienie do ludzi, życzliwość, zrozumienie, tolerancję, szukanie harmonii, dobra u innych. Nie należy dopuszczać do siebie poczucie strachu i rozpaczy.

          Objawienia prywatne to neurotyczne doznania jakie mają miejsce w psychice człowieka. Z historii wiadomo, że było ich mnóstwo. Każdy ma inne predyspozycje odczytywania ze stanu Prawdy boskiej wiedzy. Umiejętność ta spowodowana jest naturą duchową, którą ma każdy człowiek. Nikt nas nie zmusza do wiary w objawienia prywatne. Trzeba jednak szanować takie przekazy, wiedząc, że są to prawdy danej osoby. Czasami można w nich odczytać coś bardzo interesującego dla siebie. Znam osoby, które bez przerwy opisują mi swoje cudowne doznania. Zawsze je przyjmuję jako prawdy tej konkretnej osoby.

          Pisałem kiedyś o doznaniach św. Tomasza z Akwinu. Były one dla niego bardzo przykre. Wszystko co napisał okazało się sianem (źdźbłem trawy). Zmarł po trzech miesiącach po tej iluminacji. Być może zdał sobie sprawę, że nauka Kościoła w niektórych sprawach zabłądziła, a on ją promował i rozszerzał. Przyznanie się do pomyłki świadczy o jego wielkości i uczciwości. Brew może pozorom, ja sam mam stale włączony czujnik, który mnie kontroluje w mo
ich rozważaniach. Jeżeli ktoś mnie przekona jestem gotowy zmienić swoje poglądy.

          Wiele osób jest przekonana, że siedzi w nich szatan i że są opętani. Kiedy mój syn, jak był mały, otrzymał penicylinę doznał wstrząsu anafilaktycznego i krzyczał: diabeł, diabeł. Jego psychika wydobyła z podświadomości obraz szatana. Iluzoryczny diabeł przyjmuje kształt taki jaki został wytworzony w młodości. Obraz szatana jest skutecznie wpajany od dziecka niewłaściwą katechezą i edukacją. Dzieci napełnia się nie wiarą, lecz strachem.

          Czy potrzebni są egzorcyści? Wszystko jedno jak się nazywają. Trzeba dotrzeć do wnętrza „opętanego” i oczyścić ich psychikę.

 

 

Wspomnienia biograficzne  cz.54

 

1988.11.19     sobota

          Parę minut po godz. 5 byliśmy w Hurghadzie – Red Sea. Wzięliśmy taxi i za 3 & (bardzo drogo) pojechaliśmy do hotelu (1 km) pod nazwą Happy Land. Właściciela nie było, tymczasowo zaprosili nas do trójki. Koledzy położyli się. Ja po spisaniu notatki  wyszedłem na zewnątrz. Zapowiadał się słoneczny dzień, ale wiał wiatr. Wyczuwało się bliskość morza. Spacerowałem wzdłuż bazaru. Widok egzotyczny, wszędzie jednak brud. Żałowałem, że nie miałem aparatu. Takie obrazki oglądałem na filmach geograficznych. Było podobnie. Przy ulicy siedzieli Araby. Dzieci umorusane bawiły się wesoło. Życie płynęło spokojnie.  Na straganach marny towar. Ceny wyższe niż w Kairze. Kupiłem pieczywo. Wokoło mieszkańcy pozdrawiali mnie, uśmiechali się i zachęcali do zakupów. W sumie odebrałem ich sympatycznie. Nie widziałem jeszcze arabskiego chuligana.

         W hotelu dostaliśmy pokój 4 osobowy. Poznaliśmy właściciela Mustafa – murzyna. Jacek R. pozdrowił go od Anki C[5], co było zwykłym blefem. Mustafowi uśmiechnęły się oczy. Wyznał nam miłość do Anki. Potem zarzucał nas pytaniami. Wyrażał ochotę pobrania się z nią. Niepotrzebnie Jacek R. wzbudził w nim nadzieję, że Anka przyjedzie.

          Wyszliśmy zwiedzać miasteczko. Wiał wiatr. Ubrałem krótkie spodnie, ale wziąłem sweter. Morze było w różnych odcieniach zieleni, widok wspaniały. Przy brzegu trochę zamulony, ale chyba przez duży wiatr i fale. Poznaliśmy molo, robiliśmy slajdy. Niestety aparat Zygmunta był zepsuty. Jacek G. zdecydował się pływać. Razem z Jackiem R. siedliśmy i wdychaliśmy morskie powietrze. Zaproponowałem odwrót, cholernie zmarzłem.

          Hurghada w fazie rozbudowy. W przyszłości będzie tu piękne uzdrowisko. Brakuje tu jeszcze zieleni, to duża wada. Połowa zabudowań to hotele, reszta to slumsy.

          W hotelu Zygmunt ugotował zupę. Na deser pomarańcze. Zaliczyłem całe kilo. Dyskutowaliśmy nad dalszym planem. Niestety były różnice zdań. Zygmunt nie pozbył się handry wjazdowej. Był w dalszym ciągu zdenerwowany i, co gorsza, nieopanowany. Wyrzucał z siebie zbyt ostre sformułowania. Jacki próbowali łagodzić sytuacje. Perswazja nie skutkowała. Wspominaliśmy rozmowy sprzed wyjazdu. Stwierdziliśmy, że nasłuchaliśmy się wiele mitów. Przede wszystkim ceny wzrosły o 100 – 150 %. Nie mieliśmy za dużo pieniędzy. Za hotel i śniadanie płaciliśmy 4.5 & dzięki sprytowi Jacka R. W tej materii przechodził sam siebie. Był jednak tym zmęczony. Znajomość języka angielskiego jest podstawą trampingowca. Chętnie przysłuchiwałem się jak Jacek R. prowadził konwersacje. Mówił przy tym bardzo wyraźnie, sugestywnie i prosto. Mimo mojej prawie zerowej znajomości języka, rozumiałem go prawie w połowie. Byłem szczęśliwy, choć tęskniłem za rodziną, którą miałem ze sobą na zdjęciach.

          Po obiedzie poszliśmy na bazary. Wszystko bardzo drogie. Wracamy. Bardzo dokuczały mi bąble po ugryzieniach komarów. Na rękach miałem rozsiane twarde bardzo swędzące krostki.



[1] Procesy rebirthingu zachodzą na poziomie komórkowym. Technika oddychania do usuwania stłumionych emocji.

[2] Podobnie podczas snu, można dochodzić do niezwykłych myśli.

[3] Od 14 do 21 Hz zwykły stan czuwania, poziom beta; od 4 do 7 Hz stan teta.

[4] Odsyłam do fachowej literatury.

[5] Uczestniczyła w poprzedniej wyprawie.

Człowiek istota niezwykła

 

          Człowiek jest istotą niezwykłą, ale na co dzień nie myśli o tym. Jego umysł zajmują troski dnia powszedniego. Dobrze jest jednak stawiać sobie pytania jak żyć, aby życie było udane. Samo postawienie sobie pytania już udrażnia człowieka do bycia dobrym. Jak być dobrym, gdy wokół dostrzega się tyle złych emocji, zdenerwowania i zatroskane twarze, gdy byle jaka relacja między ludzka kończy się niemiłą odpowiedzią, reakcją, pyskówką. Ból na twarzach ludzi świadczy, że jest im źle. Co robić?

          Trzeba koniecznie nie spostrzegać negatywnych obrazów. Wbrew nim, demonstrować pogodę ducha. Życzliwie zwracać się do ludzi. Rozbrajać ich złe nastroje. Uśmiech czyni cuda. Miłe komplementy wskazane. Koniecznie dowartościowywać innych. Ludzie tego potrzebują. Dla siebie pozostawiać radość z dawania szczęścia innym. Drobne uczynki,  małe ofiary czynią człowieka wielkim. Staje się on ich dawcą. Upodabnia się do Boga, a to ma wpisane w religijny „dowód tożsamości”.

          Nie należy oczekiwać zbytnio wdzięczności. To towar deficytowy. Tak, brak relacji na nasze dobro bardzo to rani. Przeżyłem takich chwil mnóstwo. Bywało ciężko. Człowiek lubi być podziwiany, szanowany. Trzeba takie pragnienia trzymać na wodzy. Można się pocieszać, że Bóg widzi wszystko i wystawi nam na końcu cenzurkę.

          Programem życiowym powinno być uszczęśliwianie innych. Kto kieruje szczęście tylko do siebie jest w zasadzie biedny, bo nie ma nic do zaoferowania. Kiedy stanie przed Bogiem będzie miał puste ręce.

          W gruncie rzeczy, dawanie komuś szczęścia jest bardzo proste i dużo nie kosztuje. Bądźmy więc hojni.

 

 

Wspomnienia biograficzne  cz.53

 

1988.11.18      piątek

          Noc minęła lepiej niż poprzednia. Pocięły nas jednak komary. Na jednej ręce mieliśmy po 10 i więcej ukąszeń. Na śniadanie jak zwykle konserwa. Jacek R. zrewanżował się i zdobył cukier. Bagaże zostawiliśmy w depozycie. Pierwsze kroki skierowaliśmy na policję. W paszporcie przybili pieczątkę stwierdzającą pobyt w Egipcie. Naprzeciwko policji przystanek mikrobusów kursujących do Gizy. Na przystanku samotny globtroter. Jacek R. zagadał go. Okazał się australijczykiem – Dawid Thomson, samotnie zwiedzającym Egipt. Wsiedliśmy do mikrobusu. Bilet za 35 piastrów. Zygmunt poczęstował go łykiem spirytusu, ot tak dla checy. Australijczyka wysztywniło. Dzielnie jednak zniósł nagły zastrzyk alkoholu.

          Przez okno oglądaliśmy Kair. Na skraju miasta wyłoniła się piramida Cheopsa. Byłem zaskoczony jej bliskością zabudowań miasta. Podeszliśmy szeroką drogą. Zaczepiali nas Araby na wielbłądach i koniach. Pogoda była piękna. Wszystko to wyglądało tak, jak niegdyś oglądało się w telewizji na kolorowych filmach przyrodniczych. Bilety po 3 &, nie kupiliśmy je jednak, bo piramida Cheopsa była zamknięta dla zwiedzających. Zbliżyliśmy się do piramid. Dreszczyk emocji. Właśnie w tej chwili, spełniły się nasze marzenia – staliśmy przy słynnych na cały świat piramidach. Wyszliśmy schodkami na piramidę gdzie było zamknięte wejście. Spędziliśmy tam parę chwil. Patrzyliśmy w dół i oglądaliśmy panoramę miasta. Wiał lekki wiatr, było bardzo przyjemnie. Oddychaliśmy świeżym powietrzem. Spotkaliśmy się z dużą życzliwością Arabów. Nawet wycieczka młodych Arabek kokietowała nas i zaczepiała. Zrobiliśmy sobie z nimi zdjęcia. Było przy tym dużo śmiechu i wesołości. Humory mieliśmy doskonałe. Jacek R. konwersował z Dawidem. Co jakiś czas przekazywał nam treść rozmowy. Poszliśmy dalej. Nagle Dawid i Jacek R. zostali ochlapani przez wielbłąda łajnem. Rzucili się do czyszczenia spodni i butów. Humory nie opuszczały nas. Rozbawieni podeszliśmy i minęliśmy piramidę Chefrena. Przed piramidą Mykerinosa zaczepili nas kupcy. Jeden spytał nas o whisky. Zygmunt poczęstował go swoją nalewką spirytusową. Araba zatkało. Zaczęliśmy targ na wesoło. Jacek R. w handlu wymiennym dostał dwa nakrycia arabskie, 12 skarabeuszy oraz wisiorek. Jacek G. za swój scyzoryk dostał 10 skarabeuszy. Do piramidy wpuszczali. Nie mieliśmy jednak biletu. Jacek R. podjął inicjatywę, pokazał arabowi amerykańskie prawo jazdy. Arab uważnie przejrzał i wpuścił nas do środka. Wejście do piramidy wąskie i niskie. Schodziliśmy pochyleni. Razem z Dawidem pękaliśmy ze śmiechu. W środku puste pomieszczenia. Wyczuwało się jednak atmosferę potęgi minionych wieków. Przy wyjściu Arab jednak zatrzymał Jacka R., widocznie intrygował go okazany dokument. Dochodził się, że pokazana przepustka dotyczyła tylko jednego turystę. Jacek R. odwrócił prawo jazdy i kazał czytać Arabowi, że przepustka dotyczy wszystkich. Arab popatrzył i powiedział O’key. Na odwrocie były wypisane dane Jacka, jak kolor oczu, grupa krwi itp.

          Rozbawieni okrążyliśmy piramidę i zeszliśmy w dół. Z lewej strony minęliśmy piramidę Cheopsa, przy której wybudowano oszklony budynek, w której umieszczono zrekonstruowany statek Cheopsa, wykopany opodal piramidy. Dalej w dole, poniżej piramidy Chefrena, wykuty w skale Sfinks. Obok dolna świątynia kapłanek w zespole piramidy Cheopsa. Tam nie weszliśmy – nie mieliśmy biletów. Powoli wyszliśmy z terenu zabytków i wkroczyliśmy w zabudowania. Kupiliśmy pomarańcze i banany, był to nasz pierwszy posiłek po śniadaniu. Chwilę odpoc
zęliśmy i udaliśmy się na drogę w kierunku Sakkary. Szliśmy wśród biednych zabudowań. Wokoło żebrzące dzieci. O mały włos nie dalibyśmy się przez nich nabrać. Otóż byliśmy świadkami takiej o to scenki. Mała dziewczynka, w wieku około 7 lat trzymała na rękach niemowlę trzy, cztero miesięczne. Obok chłopak nieco starszy, obkładał ją pięściami, trafiając ręką niejednokrotnie w niemowlę. Łzy ciekły na policzkach bitej dziewczynki. Na ten widok krzyknęliśmy z oburzenia i podbiegliśmy, aby zainterweniować. Dzieci osiągnęły swój cel – naszą litość. Zwróciły się do nas natychmiast z wyciągniętymi rączkami, prosząc o prezenty. Byliśmy tym oburzeni i zaskoczeni.

          Z prywatnym właścicielem samochodu dogadaliśmy się na 25 & i pojechaliśmy do Sakkary, ok. 20 km. Z nami pojechał również Dawid. Przy bramie zapłaciliśmy po 3 & od osoby + taksę za samochód i wjechaliśmy na teren zabytków. Zwiedziliśmy Sarapeum – słynne grobowce Apisa. Imponująca budowla, jedna mastaba waży ok. 60 ton. Dalej schodkowa piramida Dżesera z III dynastii. Z daleka nie widać, ale zbliżając się do niej, zobaczyliśmy rekonstruowane otoczenie, majestatyczny portal, potężne mury, pięknie zachowany dziedziniec otoczony 10 metrowym murem. Ta piramida zrobiła na mnie największe wrażenie. Być może przyczynił się do tego przepiękny zachód słońca. Szkoda, że Jacek G. pozostał przy samochodzie. Wracaliśmy do auta mocno spóźnieni.

          Wróciliśmy do Kairu. Odkryliśmy małą jadłodajnie, w której serwowali dobre kanapki. Zjedliśmy po dwie popijając pepsi colą. Odprowadziliśmy Dawida pod jego Hotel i pożegnaliśmy się z nim.

          W hotelu Crown umyliśmy się i chwilę odpoczęliśmy. Zygmunt został w hotelu, a Jacki ze mną poszli na miasto. Kupiliśmy sobie po jednym placku i wypiliśmy oranżadę. Z hotelu zabraliśmy bagaże, złapaliśmy taksówkę i podjechaliśmy na przystanek autobusowy. Przeprowadziliśmy miło rozmowę z młodym pracownikiem transportu autobusowego. Opowiadał nam o zwyczajach Arabów. Dostał ode mnie paczkę opali. Wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy do Hurghady. Autobus miał toaletę, dwa kolorowe telewizory, bufet. Szofer bez przerwy trąbił. Zapadłem w sen.

Człowiek byt niemal doskonały

 

          Jeżeli człowiek jest bytem niemal doskonałym, to znaczy, że ma potencjał, który trzeba zagospodarować. Ważna jest świadomość czym dysponuje człowiek. Przede wszystkim rozumem. Mózg jest ludzkim biologicznym komputerem. Rozum to zdolność do operowania pojęciami abstrakcyjnymi lub zdolność analitycznego myślenia i wyciągania wniosków z przetworzonych danych. Rozum mierzy się miarą inteligencji. Wyniki rozumu przekładają się na świadomość. Świadomość jest przypadłością duszy.  Dusza zakotwiczona jest w transcendencji. Świadomość jest więc pochodzenia boskiego.

          Świadomość ma wpływ na wolę. Wola to niebiański dar Boga. Jest niezależna, wolna. Decyduje kim się chce być. Określa własny status. Ustanawia własną relację z Bogiem. Może poddawać się woli Boga lub stawiać na konfrontację z Nim. Bóg na to pozwala. Bez własnej wolnej woli człowiek nigdy nie mógłby zostać partnerem dla Boga. Bóg wyniósł człowieka do tej godności. Dał człowiekowi szanse bycia jak On. Co zrobisz z tym człowiecze?

          Człowiek dobry, to ten, który umie korzystać z darów Boga.  Mówi się, że posiada cnoty. Kto posiada cnoty ten jest mądry. Sokrates był przekonany, że posiadanie prawdziwej wiedzy jest równoznaczne z posiadanej cnoty (intelektualizm etyczny). Kto jest mądry, ten jest cnotliwy. Ludzie czynią źle z niewiedzy. Jego pogląd  jest błędny, bowiem cnota zależy od woli, a nie od wiedzy. Z mądrością kojarzony jest rozsądek. Np. wygrywać w małej sprawie jest głupotą, ale: Lepiej jest doznawać krzywdy, niż ją wyrządzać (Sokrates).

           Sumienie to wewnętrzny głos ostrzegawczy (daimonion), powstrzymujący człowieka od popełnienia zła. Na tej płaszczyźnie następuje rozmowa z Bogiem. Polega ona na otwarciu się na Boga. Człowiek umożliwia sobie odczytywanie głosu Boga ze stanu Prawdy.

        

 

Wspomnienia biograficzne  cz.52

 

1988.11.17      czwartek

          Noc miałem fatalną. Ujawniła się moja przykra dolegliwość – chrapanie. Z tej przyczyny obudził mnie w nocy Zygmunt. Próbowałem dalszą część nocy kontrolować. W efekcie były to już tylko krótkie drzemki. Było mi przykro, że jestem koszmarem dla kolegów. Jacki jednak sami obracali to w żart. Byłem im za to wdzięczny. W nocy niesamowicie cięły nas komary, co potęgowało koszmar nocny. Koledzy uraczyli pokój intensywnym zapachem czosnku. Wieczorem zjedli po kilka kawałków w celach ochronnych. Rewanżowałem się żartami za swoisty smród.

          Na śniadanie zjedliśmy mój ser, który złapał już pleśń. Trzeba go było jak najszybciej skonsumować. Po śniadaniu wyszliśmy z hotelu. Na dworze piękna pogoda. Skierowaliśmy się do Muzeum Egipskiego, około 2 km znajdującego się na placu At-Tahrir. Muzeum wydawał się okazałym budynkiem w starym stylu, zbudowanym przez francuskiego architekta Marcelego Dourgnon w 1902 roku, specjalnie do tego celu. Przed wejściem stał pomnik wielkiego archeologa Augusta Mariette’a, który za zasługi został pochowany w staroegipskim sarkofagu.

          Zbiory muzeum imponujące. Zwiedzanie zajęło nam ponad 3 godziny i trzeba przyznać, że było to zwiedzanie dość szybkie. Mimo to znaleźliśmy prawie wszystkie dzieła zaznaczone w naszym jedynym przewodniku, tj. książeczki pod tytułem „KAIR” (przekład z rosyjskiego) autorki Świetlany Chodzasz. Bilet kosztował 3 &. Fotografowanie należało dodatkowo opłacać. Oprawa muzeum według nas niezbyt wysokiej klasy. Ściany brudne i zaniedbane. Opisy eksponatów w językach angielskim i arabskim, natomiast w języku francuskim nie zawsze. Wszystko to oglądaliśmy z zaciekawieniem. W języku francuskim rozumiałem ok. 70 % słów. Jacek R. ubiegał mnie jednak swoją umiejętnością angielskiego. Tylko gdzieniegdzie uzupełnialiśmy się w informacji.

          Przed muzeum robiliśmy zdjęcia. Niestety aparat Zygmunta był wadliwy. Taksówkarza zapytaliśmy o koszt jazdy do Hurghady. Ceny były od 200 do 100 &. Bilet autobusu 15 & od osoby. Poszliśmy na policję podbić paszporty. Niestety spóźniliśmy się. Należało przyjechać między 10 a 13. Była godz. 15’30. Wróciliśmy do hotelu. Dowiedzieliśmy się, że w całym Egipcie nie kupi się cukru. Dla mnie to wielka bieda. Po zjedzeniu zupy i kaszy z konserwą znów gwarzyliśmy, co robić dalej. Dla Jacka R. zdobyłem cukier metodą capcarap.

Paradoks niemocy Boga

 

          Gdyby nie człowiek, nikt by nie wiedział o istnieniu Boga. Dlatego człowiek jest Bogu potrzebny. Z kolei człowiek bez Boga czuje się osamotniony, niepewny i zagubiony. Całe rozpoznanie świata powstaje w wewnątrz człowieka. Można powiedzieć, że świat wewnętrzny tworzy świat zewnętrzny. Każdy widzi trochę inaczej. Można więc zadać pytanie: jaki faktycznie jest świat? Obiektywny ogląd świata może dawać nauka z dokładnością pomiarów, a więc przybliżony.

          Rzeczywistość kreuje człowiek. Każdy nowy dzień jest czystą i niezapisaną tablicą (tabula rasa). Od człowieka zależy, czy dzień będzie udany, czy zmarnowany. Nie powinno się pozostawiać dnia swojemu biegowi i poddawać się biegowi dziejów. Trzeba być aktywnym i kreatywnym. Należy realizować swoje pragnienia, nawet na przekór losowi. Każdy musi być panem swojego życia. Ponieważ w człowieku jest Bóg, nie można narażać go na marność dnia. Trzeba pozwolić Bogu działać. Bez nas niewiele może się wydarzyć. Człowiek jest bytem niemal doskonałym[1]. Gdyby ta świadomość wielkości (nie pychy) towarzyszyła stale człowiekowi, to jego postępowanie byłoby inne. Jeżeli spostrzega się świat jako zły, to znaczy, że trzeba zmienić przede wszystkim siebie. Warto to sprawdzić. Wtedy nawet drzewa wyglądają inaczej. Dzień się uśmiecha i niesie radość.

          Człowiek ciągle musi sobie stawiać zadania, które jego przerastają. To niesamowicie twórczy bodziec. Sam doświadczyłem tego, kiedy jako uczeń dawałem lekcje fizyki. Tyle razy tłumaczyłem, aż w końcu sam rozumiałem.  Trzeba w sobie wyrobić poczucie pragnienia. Odwagi. Bóg jest blisko. Trzeba Mu zaufać i pozwolić Mu działać. Bez naszego udziału Bóg nic nie może uczynić. To paradoks, ale mieści się w ekonomi Bożej.

 

Wspomnienia biograficzne  cz.51

 

1988.11.16     środa

          Obudziłem się ok. 6 rano, wstałem i poszedłem do łazienki. Wanna była brudna, pełna włosów. Nie odważyłem się do niej wchodzić. Umyłem włosy i resztę ciała. Wyprałem też skarpetki. W toalecie brak papieru toaletowego. W muszlach obowiązkowe rurki z dopływem wody do podmywania się. Rozwiązania niezbyt higieniczne. Czekając na przebudzenie kolegów spisywałem pierwsze wrażenia. Zygmunt wstał po 8 godzinie i poszedł po pieczywo. Zaczął się drugi dzień naszych przygód. Już od rana nachodzili nas handlarze. Wśród nich Arabka w wieku ok. 40 lat, jedyna frywolna jaką spotkaliśmy w Egipcie. Ona to obudziła Jacka R. chwytając go za męskie atrybuty. Nas kokietowała szczypaniem, głaskaniem lub tanecznymi ruchami. Patrzyliśmy na nią jak na wariatkę. W sumie miała coś w sobie sympatycznego. Ponoć była tancerką, a w tym hotelu mieszkała już 10 lat. Wydawała się dość żałosną postacią.

          Po śniadaniu wyszliśmy na miasto. Wzięliśmy ze sobą nasze resztki towarów. Jacki wzięli swoje uratowane Johnnie Walkery. Zacząłem robić pierwsze zdjęcia swoim zenitem. Idąc ulicami udało się nam sprzedać papierosy Marlboro i to po dobrej cenie tj. 19 & za karton. Ja sprzedałem swoje 11 okularów za 40 &. W dobrych humorach poszliśmy dalej. W LOT-cie spotkaliśmy się z panem Krzysztofikiem. Podał nam kilka praktycznych informacji. Zarejestrowaliśmy się na listę rezerwową do ewentualnego powrotu na dzień 1 grudnia. Odwiedziliśmy również Malew (węgierskie linie lotnicze). Tu podobnie komplet pasażerów nie dawał nam szans wcześniejszego powrotu.

          Po drodze wstąpiliśmy do małego sklepu z pamiątkami. Znalazł się kupiec na mój aparat fotograficzny. Sprzedałem go, mimo, że miałem go zachować do końca wycieczki. No cóż, chciałem mieć go z głowy. Zygmunt miał z resztą swojego automatyka i przejął rolę fotografa.

          W zmiennych humorach udaliśmy się w stronę bogatej dzielnicy znajdującej się na wyspie. Za mostem zaczepił nas przewoźnik i zaproponował przejażdżkę po Nilu. Jacek R. zbił cenę z 20 na 12 & i popłynęliśmy. Prawdą jest, że przejażdżka nie była długa. Zygmunt nie bardzo był z tego zadowolony. Przyjął on postawę maksymalnej oszczędności zasobów pieniężnych. Idąc dalej, zobaczyliśmy kontury kościoła chrześcijańskiego. Była to katedra po wezwaniem Wszystkich Świętych kierowana przez kościół anglikański.

          Idąc dalej, spotkaliśmy siedzących przed kawiarenkami Arabów, którzy palili wodne fajki. Chcieliśmy zrobić zdjęcia, ale właściciel kawiarni zakazał. Arabowie są namiętnymi palaczami tytoniu. Najczęściej palą swoje Cleopatry za 0.8 &, niezbyt to luksusowe papierosy. W sklepikach wybór papierosów olbrzymi, przeważnie amerykańskie, ceny też wysokie. Palenie dozwolone wszędzie, w autobusach, w sklepach i innych miejscach publicznych.

          Trzymane w ręce Johnnie Walkery rzucały się w oczy. Po chwili pozbyli się tego dość ciężkiego towaru. Zygmunt niestety pogrążał się w swoim smutku. Cały czas przeżywał odebrany towar na lotnisku. Pomimo rezerwy dolarowej, którą miał każdy z nas, nie umiał ciesz
yć się z wyprawy. Niewielka zresztą sprzedaż, dawała mu jednak środki na przetrwanie i to bez bidowania. Nie umiał jednak dostosować się do zaistniałej sytuacji. Jego stopień przygnębienia był dla nas dużym zaskoczeniem. Nie dołączył do nas, gdy kupiliśmy sobie kanapki. Niepotrzebnie zaproponowaliśmy mu zafundowanie kanapki. To wprawiło go w jeszcze gorszy nastrój.

          Po drodze oglądaliśmy różne ambasady, bogate domy, samochody jak również biedę i brud. Wracając z wyspy przeszliśmy się po biednej dzielnicy Kairu. Nie bieda nas szokowała, ale brud.

          W hotelu odwiedził nas Arab imieniem Mansur. Sprzedałem golarkę za 20 &, 3 podkoszulki oraz Adidasy. Łącznie miałem już zasób środków na pobyt w Egipcie. Koledzy mniej więcej również dysponowali gotówką. Oczywiście pieniądze te, nie wystarczały na zakup dolarów, za które mieliśmy pojechać do Izraela. Sprawę Izraela zostawiliśmy na później.

          Przed spaniem zrobiliśmy sobie rundę po mieście. W kawiarence zafundowałem kolegom piwo. W pierwszej chwili, być może na skutek pragnienia było smaczne. Później jednak miałem wrażenie, że ma nieprzyjemny zapach.

          Wieczorem Jacek R. zabawiał nas opowiadaniem swojego pobytu w Stanach Zjednoczonych. Dopiero po pierwszej nocy położyliśmy się spać.



[1] Tytuł mojej czwartej książki.

Bóg jest Miłością

 

          Kiedy pojmuje się istnienie Boga jako Miłości łatwo można zrozumieć, że Jego siedliskiem jest również sam człowiek. Miłość w człowieku uzdalnia do podejmowania dobrych uczynków. Bóg jest w nas, a my w Nim. Miłość jest transcendentna (na zewnątrz człowieka) ale i immanentna (wewnątrz człowieka).  Ciekawe, że między cząstkami materii występują też niezwykłe, wzajemne relacje. Można uznać, że wszystko jest utkane z miłości: cały Wszechświat, wszelkie stworzenie, wszystkie istoty ludzkie…. (Christina Thomas)[1]. Uczucie spina wszystkie aspekty życia. Można doznać odczucia, że nie fizykalność, ale uczucia są czymś najważniejszym w życiu. W odbiorze świata ogromną rolę odgrywają emocje. Bez nich, to jak najlepsza zupa, która nie została posolona.  Świat nie ma racji bytu. Emocje to dynamika. One powodują twórcze działanie, kształtują cel i sens życia. Warto wiedzieć, że największą radość daje dążenie do celu, które trwa jakiś czas. Osiągnięty cel daje tylko chwilę radości. Trzeba mieć świadomość, że Bóg jest blisko, że jest wewnątrz człowieka i  podpowiada: Najwyższym objawieniem jest to, że Bóg jest w każdym człowieku (Ralp Waldo Emerson). Każda dobra myśl od Boga pochodzi. Nie ma co się łudzić. Człowiek bez boskiego daru rozumu nie jest w stanie nic zrobić dobrego. Człowiek jest zwierzęciem zdolnym tylko do egzystencji i prokreacji. Bóg daje mu to coś, co go uczłowiecza. Dar jest tak wielki, że wystarcza na sięganie po szczyty mistyki. Człowiek definiuje Boga.

          Kto nie widzi konieczności miłowania Boga jest zwyczajnie ślepy.

 

 

Wspomnienia biograficzne  cz.50

 

1988.11.15     wtorek

          W rzeczywistości spałem kilka minut, resztę czasu przesiedziałem z zamkniętymi oczami. Pod koniec lotu spojrzałem przez okno i zobaczyłem tysiące świecących lamp w różnych kolorach i układach geometrycznych. Byliśmy już nad Aleksandrią. Widok był przepiękny. Samolot wylądował łagodnie, byliśmy już na miejscu. W sercu rosła radość, spełniły się nasze marzenia, przygoda przed nami.

          Weszliśmy do portu lotniczego (starszego). Pierwsze wrażenie było negatywne. Wielka hala, zaniedbana i brudna. Na ścianie olbrzymia amerykańska reklama. Wiele uzbrojonych żołnierzy (policjantów). Twarze ich były czarne, ciemne i w różnych odcieniach brązu. Sprawiali wrażenie ludzi brudnych. Ich niedbały i brudny ubiór rzucał się w oczy. Oczy wyłupiaste. Na bagaże czekaliśmy dość długo. Jacka G. na nowo rozbolała głowa. Był prawie nieprzytomny z bólu. Byliśmy bezradni. Czekając na bagaże, uwagę naszą, zwróciliśmy na celników. Niektórych przepuszczali, a niektórych istotnie kontrolowali. Bardzo zaniepokoiliśmy się, gdy zobaczyliśmy rewidowanego tajemniczego towarzysza pani Beaty. Manewr nasz polegający na wciśnięciu się do wycieczki węgierskiej nie udał się. Zostaliśmy odsunięci i przekazani do szczegółowej kontroli celnej. Do naszej czwórki dołączyła również pani Beata.

          Najbardziej żal mi było Jacka G. Jego bagaż był tak misternie zapakowany przez jego żonę Teresę. Poza tym bardzo cierpiał na ból głowy.

          Przyjąłem postawę bierną. Wypakowałem rzeczy na stolik, rozrzucając dyskretnie rzeczy, które miałem w większej ilości. Zapaliłem papierosa i z dystansu, niby przy popielniczce, stałem, patrząc znudzonym wzrokiem na to, co się  dzieje. Po chwili celnicy podeszli i do mnie. Na pytania ich reagowałem bez zrozumienia.

          Moje 4 Johnnie Walkery zostały odstawione na bok. Zwrócili uwagę na breloczki. Jeden po drugim podchodzili i wpatrywali się w gołe babki, które były na nich. Ja uśmiechem próbowałem aprobować ich radość. Jeden z celników zwrócił uwagę na but typu Adidas, z którego wyciągnął dwie pary okularów. Bardzo wydawało mu  się to podejrzane. Zaczął pokazywać mój but innym celnikom, dyskutować i w końcu dziurawić podeszwę. Byłem poniekąd zadowolony, że zajęli się rzeczą, która była bezspornie czysta. Kiedy oddawał mi buty pokazałem mu, że jest palantem. To go trochę zmieszało. Nie dał jednak za wygraną i bardzo zainteresował się solą w solniczce. Kretyn gonił z nią od kolegi do kolegi, aż w końcu zniknął mi z horyzontu. Po chwili przyniósł mi ją i oddał. Znów mu pokazałem, co o nim myślę. W konsekwencji kazał mi przekazać do depozytu wszystkie cztery Johnnie Walkery. Próbowałem targować się o jedną butelkę – bezskutecznie. Powiedział, że gdyby nie były większe od 1 litra, to by mi zezwolił. Machnąłem ręką. Niestety w opakowaniach whisky było 30 perfum i cztery okulary. Gdybym wyciągnął na ich oczach schowane przedmioty mógłbym narazić kolegów na dodatkowe nieprzyjemności. Whisky
schowałem do worka, zamknąłem na kłódkę i przekazałem do depozytu. Przeszedłem ostatniego celnika, odetchnąłem z ulgą. Całą moją uwagę zwróciłem na kolegów. Odległość była jednak dość spora i nie rozumiałem słów. Widziałem tylko, że prowadzą ostrą polemikę, machają rękami, dyskutują itp. Nie wyglądało to obiecująco. Po dość długim czasie przeszli i oni. Zabrali im więcej rzeczy, w tym: golarki, kamerę, aparaty, okulary, breloczki itp. Zostawili Jackom po jednej butelce whisky.

          Wymieniliśmy po 10 $ na 23.2 & (funty) egipskie. Wychodząc, koledzy wstąpili do sklepu Pewexu i zakupili alkohol. Ja zrezygnowałem z zakupu, mając serdecznie dość wszelkiego towaru. Ogołoceni z głównych atrybutów towarowych, zdenerwowani, zmęczeni i niewyspani wyszliśmy na zewnątrz portu lotniczego. Była ciepła, gwiaździsta noc. Przed portem sznur samochodów, przeważnie peugeoty o dużych możliwościach przewozowych. Jacek R. rozpoczął targowanie się o cenę przewozu do hotelu (ok. 18 km). Targ przeprowadził koncertowo, biegle operując angielskim. Zbił cenę o połowę tj. na 10 &. Zanim wyjechaliśmy z granicy portu zatrzymał nas policjant i kazał się podpisać. Jacek R. podał chyba nazwisko zmyślone Radziwił. Ubawieni, z polską fanfaronadą ruszyliśmy dalej. Szofer był stary, chudy, przygarbiony o twarzy faraona. Rozpędził samochód do prędkości ponad 100 km/h. Droga dość przyzwoita z pomalowanymi pasami. Pierwsze zaskoczenie gdy zauważyliśmy, że samochody rzadko mają zapalone światła krótkie. Z reguły jeździli na światłach pozycyjnych. Zmiana świateł służyła im do ostrzegania innych kierowców, że nadjeżdżają. Na linie ciągłe nie zwracali uwagi. Omijali samochody to z prawej, to z lewej strony. Klakson używali niemalże bez przerwy. Jechaliśmy patrząc z niedowierzaniem, że tak można prowadzić samochód. Skrzyżowania przejeżdżaliśmy na czerwonych światłach.

          Przez okna zobaczyliśmy zabudowania Kairu. Budowle różne, często o dużej masie. Sprawiały wrażenie opustoszałych. Noc potęgowała tajemniczość architektury. Była godzina przed 6 rano. Zobaczyliśmy otwarte sklepy. Ulice zaśmiecone. Wałęsające się postacie sprawiały wrażenie chuliganów. Odczuwało się atmosferę slamsów. Czuliśmy się dość niepewnie, długo musieliśmy krążyć, aby znaleźć się w hotelu Crown. Wreszcie podjechaliśmy pod hotel, ulica Emad El-Dine 9, centrum Kairu. Samo wejście już zrobiło wrażenie niesympatyczne. Z Jackiem R. weszliśmy do ciemnego korytarza. Nagle w mroku zobaczyliśmy leżące postacie, w dali siedzącą i kiwającą się postać człowieka. Podeszliśmy do windy tuż obok schodów. Pod schodami zobaczyliśmy znów leżące postacie. Czuliśmy wzrok tych ludzi na sobie. Ciarki przeszły po ciele – gdzie my tu przyjechali? Hotel mieścił się na ostatnim piętrze. Weszliśmy do środka. Zamiast recepcji lada drewniana, brak personelu. Na ścianie wisiały polskie proporczyki. Weszliśmy w korytarz. Przez otwarte drzwi zobaczyliśmy kilka postaci leżących na łóżkach i na podłodze. Przeważnie ubrani, przykryci kocami i innymi szmatami. Widok okropny. Po chwili podniósł się jeden, potem drugi. Jacek R. zaczął z nimi rozmowę. Twarze arabów zakłopotane. Mimo to potwierdzili nasze zakwaterowanie. Podali nam butelki z napojami. Musieliśmy poczekać, aż zwolni się pokój. Zaprosili nas do swojego służbowego pokoju. Rzuciliśmy nasze bagaże. Na naszych oczach personel zaczął się ubierać i przygotowywać do pracy. Jedna szczotka do włosów służyła wszystkim. Jeden z nich okazał się policjantem. Po 0.5 godz. przenieśliśmy się do naszego pokoju. Pokój, jak w starym budownictwie, wysoki, ponad 3 m. Okna sięgające sufitu niemyte chyba od wieku. Zamykały się dopiero po podłożeniu papieru. Na szybach pozostałe zachlapania po lakierze. Przy ścianach w dwóch rzędach cztery łóżka. Był również stolik i krzesło. W rogu zatkana umywalka. Jacek R. i Zygmunt zajęli łóżka pod oknem. Łóżko moje było twarde. Jacek G z kolei zapadał się na swoim. Na łóżku brudny koc, szare prześcieradło i podłużna poduszka w kształcie walca. Zrzuciliśmy nasze bagaże. Prawie natychmiast przyszli handlarze. Na nasze propozycje cenowe zareagowali śmiechem. Nie straciliśmy rezonu, ale nas to zastanowiło. Czyżby nasze ceny były zbyt wysokie? Zdecydowałem się na przebicia 3 krotne. Przelicznik prosty 1 & to tak jak 1000 zł. Jednak dopiero po długich targach dokonałem pierwszej sprzedaży za 32 &, w tym: szachy magnetyczne, dwie talie kart, 10 pilniczków, jeden scyzoryk i suszarka do włosów. Jacek R. sprzedał dwie piżamy oraz garnitur, Zygmunt natomiast kilka okularów. Jak zresztą mówił, zostawili mu niewiele towaru. Dopiero około południa rozkręcił się i sprzedał nawet moją lornetkę za 60 &. Ja sprzedałem aparat do masażu za 12 &. Jackowi G. odstąpiłem wszystkie breloczki po 1 & od sztuki. Zrobiłem to z kilku powodów. Jacek G. widział w tym interes. Humory mieliśmy niewesołe. Wszystko to były półśrodki. Jak przeżyć 4 tygodnie? Co z naszą planowaną wycieczką do Izraela? Rozpoczęliśmy dyskusję nad dalszym planem naszego działania. Zygmunt był załamany. Jacek G. milcząco przeżywał kłopoty. Jacek R. nie przebierał w słowach. Narzekał, że nawet okulary mu zabrali celnicy. Odstąpiłem mu jedne z moich. W gruncie rzeczy ja miałem najlepszy humor. Cieszył mnie sam fakt przyjazdu do Egiptu i wyrwania z socjalistycznego obozu. Tego wydarzenia nikt mi nie odbierze. Chodziło teraz o jak najlepsze wykorzystanie pobytu w ramach naszych finansowych możliwości. Koledzy padli na łóżka i zasnęli. Po 1.5 godz. miałem poza sobą chyba kilka minut snu. Byłem w bardzo dobrej kondycji fizycznej. Dopiero po południu wyszliśmy z hotelu. Zderzenie z ulicą ciekawe. Na jezdni gęsto od samochodów trąbiących bez przerwy klaksonami. Samochody jeżdżące szybko i zdecydowanie. Przez ulice przebiegające, w różnych kierunkach, przechodnie. Wszystko to wydawało się zorganizowane i bezkolizyjne. Dość szybko dostosowaliśmy się do tego systemu i włączyliśmy się do tego ruchu. Czerwone światło nie obowiązuje, gdy luka na jezdni. Mijamy się z samochodami w odległości centymetrów na oczach policjantów. Oni zresztą sprzyjali przechodniom. Wielokrotnie zatrzymywali samochody, aby ułatwić przejście pieszym.

         Na chodnikach tłumy. Kair liczy 14 mln mieszkańców. Rzucały się w oczy chodzące pod rękę pary arabów. Arabowie witają się bardzo serdecznie. Całują się wielokrotnie i ściskają. To oznaka przyjaźni. Sklep przy sklepie. Towar wystawiony na zewnątrz. W eleganckich sklepach przemiłe Arabki. W większości stoją w drzwiach, zachęcając do wejścia. Wystawy przeładowane towarami. Byliśmy zaskoczeni wysokimi cenami. Przed wyjazdem mówiono nam, że Egipt to bardzo tani kraj. Przy okazji sprzedałem okulary za 3 i 4 $. Jacek R. sprzedał okulary, które mu dałem, za rewelacyjną cenę tj. 7 $. Podzielił się ze mną połową zarobku. Ja przy okazji pozbyłem się jednej paczki opali za 1 $.

 &n
bsp;       
W sumie pierwszy dzień przyniósł mi 130.5 $. Miałem więc już trochę grosza. W duszy byłem radosny. Po kolacji ok. 21 godz. wsunęliśmy się do naszych zaszytych prześcieradeł, które okazały się dla nas zbawienne ze względu na komary. Bardzo szybko pogrążyliśmy się w marzeniach sennych.



[1] Christina Thomas, Tajemnice, RAVI 1993, s.11.

Gdzie jest Miłość, tam jest Bóg

 

          Aby zrozumieć trzeba czasem całkowicie

 zmienić tok rozumowania.

 

          Istnienie zazwyczaj wiąże się z bytem, którego substratem jest podłoże materialne[1]. Podłoże można badać za pomocą wzroku lub aparatów optycznych (mikroskopów, teleskopy) gdy chodzi o byty o małych, czy dużych rozmiarach. W przyrodzie występują jednak takie byty, których kompletnie nie widać. Dobrym przykładem jest powietrze. Jest ono bytem niewidzialnym. Istnieje, ale go nie widać. Na podstawie tego przykładu należy przekonać własny umysł, że może coś istnieć, choć jest niewidoczne. Przekonanie takie ułatwi dalsze zrozumienie tematu.

          Jeżeli ktoś zapyta: czy istnieje miłość między osobą A, a osobą B może paść odpowiedź twierdząca lub przecząca. Pytanie dotyczy istnienia (miłości). Mówiąc o istnieniu (lub nie) miłości między A i B zarazem się w to wierzy. Element wiary jest tu bardzo silny. Negowanie, że miłość nie istnieje spowoduje gwałtowny sprzeciw większości ludzi. Człowiek żyje miłością i jest ona integralnie związana z życiem człowieka. Czy miłość istnieje fizykalnie? Nie, istnieje tylko dlatego, że ją się odczuwa. Czy miłość nie jest pojęciem wirtualnym, które istnieje jedynie w umyśle czy w sercu człowieka? Może i tak, ale daje się zauważać skutki działania uczucia. Niesie ono moc, która jest oderwana od dawcy. Ma dynamikę, a więc nie może istnieć tylko w przestrzeni abstrakcyjnej. Miłość jest płodna i skuteczna.  Nie pozostaje więc nic innego jak stwierdzić, że występuje tu inny sposób istnienia. To istnieniem można nazwać istnieniem duchowym. Kto potrafi w swoim sercu przyjąć istnienie miłości jako coś działającego, dynamicznego jest w stanie przyjąć, że istnieje sam Akt działający, którego można nazwać Bogiem. Lew Tołstoj powiedział: Gdzie jest Miłość, tam jest Bóg.

 

 

Wspomnienia biograficzne  cz.49

 

          W 1988 r. wystąpiłem o paszport na wyjazd do Egiptu. Paszport ten był również upoważnieniem do wyjazdu do krajów zachodnich. Ku memu zaskoczeniu paszport otrzymałem. Byłem więc wolny. 14 listopada wyleciałem na wyprawę trampingową do Egiptu. W grupie byli Jacek R., Jacek G., Zygmunt T. i ja. Zabrałem ze sobą trzy Johnny Walkery i kilka innych drobiazgów. W ostatniej chwili Krysia wrzuciła mi do plecaka jakąś maść (clotrimazolum).  Byłem szczęśliwy, że wyjeżdżam po raz pierwszy ze strefy socjalistycznej. Podczas wyprawy spisywałem notatki. Na ich podstawie powstał poniższy zapis:

 

 

1988.11.14      poniedziałek.

          Godz. 9’10 pożegnanie z rodziną. Ania w tajemnicy przed mamą wsunęła mi paczkę papierosów Opali w kieszeń. Rozstanie smutne, w oczach łzy. Ja sam pełen obaw. W nocy miałem niedobry sen. Śnił mi się worek z którego wychodziło mnóstwo robaków. Jaką biedę przyniesie mi los?      

          Z pod domu Jacka G. wyruszyliśmy polonezem punktualnie o godz. 9’30. Prowadził Robert – szwagier Jacka G. Po drodze zabraliśmy Zygmunta. Potem podjechaliśmy po dom Jacka R. Jacek R. zdecydował, że pojedzie do Warszawy swoim Wartburgiem, którego sąsiad odprowadzi z powrotem. W tej sytuacji Zygmunt przesiadł się do samochodu Jacka R. Jacek G. usiadł przy Robercie. Ja z tyłu, rozłożyłem się wygodnie. Próbowaliśmy śpiewem zatuszować przejęcie, wzruszenie pożegnaniem i emocje. W połowie drogi, za kierownicą zasiadł Jacek G. Technika jazdy była zupełnie inna niż Roberta, dynamiczna i nieco szybsza. Średnio jechaliśmy z prędkością 90 km/godz.

          Na lotnisko przyjechaliśmy około godz. 12’40. Mieliśmy czas. Poszliśmy na górę do restauracji. Jacek G. postawił nam flaczki wołowe i kawę. Patrzyliśmy przez okno na startujące i lądujące samoloty. Udzielała się nam atmosfera podróży powietrznej. Przed drugą godz. w południe przyjechali Jacek R i Zygmunt T. Zapowiedziano nasz lot. Podeszliśmy do pierwszej bariery celnej – lady, gdzie ważono bagaże. Nasze bagaże znacznie przekraczały limit tj. 20 kg + 5 kg bagażu podręcznego. Zabrano nam paszporty. Usunęliśmy się na bok, chcąc zaczekać na koniec kolejki. Nadszedł Jacek Zboś, który w tych dniach bawił się w Warszawie. Od razu humory nam się poprawiły. Jacek Z. zakupił dla nas po kilka breloczków z „aktami” za 200 zł. Kolejka była bardzo długa, zaczęliśmy się niepokoić. O godz. 15’30  pani celniczka zapytała się nas na co czekamy. Zdecydowaliśmy się na manewr z łapówką – 20 tys. złotych, Nadbagaż kosztowałby nas około 80 tys. złotych. (1 kg nadbagażu kosztował 2450 zł). Zostaliśmy przepuszczeni, ale zwrócono nam uwagę,
że kwotę przekazaliśmy zbyt niską. Do środka weszliśmy jako ostatni pasażerowie. Odprawa celna była formalnością. Przeszliśmy do poczekalni. Jacek G. kupił mi w Baltonie 1 butelkę dwu-litrowego Johnnie Walkera. Obciążeni jak woły, weszliśmy do samolotu TU-154. Dwa rzędy po trzy miejsca. Usiadłem w środku, z lewej strony usiadł Jacek G. Po opóźnionym o 0.5 godz., bardzo łagodnym starcie, podano poczęstunek: dwie bułeczki, szynka, papryka, ser topiony, masło, kawałek pomidora, musztarda, pieprz, sól, widelec, łyżeczka. Na życzenie serwowano herbatę, kawę. Ponadto podawano sok lub piwo. Z Jackiem G. wybraliśmy piwo, które było bardzo pyszne. Przez okno oglądaliśmy zachód słońca. Na niebie piękna tęcza kolorów, a na dole ciemne grzbiety chmur.

         W Budapeszcie wylądowaliśmy o godz. 17’25. Po tych typowych formalnościach, przeszliśmy do olbrzymiej, bardzo ładnej poczekalni tranzytowej. Do naszej czwórki dołączyła dziewczyna imieniem Beata, która też leciała do Kairu. Przedstawiła się nam jako studentka języka arabskiego. W Egipcie była niedawno na praktyce. Wiele razy przymierzała trasę Egipt–Polska. Zachowaliśmy ostrożność w rozmowach z nią, gdyż zorientowaliśmy się, że do Egiptu nie leci sama lecz w towarzystwie młodego chłopaka o identycznym nazwisku. Zachowywali się dość dziwnie. Tylko od czasu do czasu rozmawiali ze sobą i to dyskretnie, a tak to stronili od siebie. Dla nas była jednak kopalnią wiedzy o Egipcie i zarzucaliśmy ją pytaniami. Ostrzeżenie, że celnicy kairscy przeszukują Polaków przyjęliśmy z niedowierzaniem. Jacek G. postawił mi kawę. Za dwie, zapłacił 100 forintów. Poczekalnia tranzytowa była olbrzymia i nowoczesna. Bardzo podobały się nam toalety, pisuary automatycznie spłukiwane itp. Czystość i schludność zrobiły na mnie duże wrażenie. O godz. 21’50 odlot do Kairu. Samolot również TU-154. Miejsce tym razem miałem trzecie przy przejściu. Po drugiej stronie siedział Jacek G. Bardzo skarżył się na ból głowy. Moje tabletki zostały w plecaku. Nie mogłem mu pomóc. Po zjedzeniu posiłku (wędlina gorsza niż polska) i wypiciu piwa Jacek G. zamówił sobie dwa drinki koniaku na zbicie bólu głowy. Zamknąłem oczy i zapadłem w drzemkę.



[1] Pomijam tu aspekt energetycznej natury materii.

Własna konstrukcja wiary

 

          Moja wiara bardziej opiera się na przeżyciach wewnętrznych niż zewnętrznych. Nie ulegam egzaltacjom. Kiedyś do Jana od Krzyża przybiegł ktoś informując, że przyjechała osoba, która czyni cuda i, że warto to zobaczyć. On jedynie machnął ręką. Nie potrzebował nowych dowodów. U mnie jest podobnie. Obca jest mi idolatria. Cieszyłem się, jak wybrano papieża Polaka. Gdy odwiedzał Polskę nie ulegałem egzaltacji. Owszem przeżywałem mocno jego katechezy. Kiedy odwiedziłem Ojca Świętego w jego rezydencji w Watykanie było mi go żal, gdy zobaczyłem jego zmęczoną twarz i sylwetkę. Inni rzucali się na niego jak zgłodniała zwierzyna. Chcieli go dotykać, całować itp. Dla mnie był on facetem, do którego czułem ogromny szacunek.

          Bardzo głęboko przeżywam wiedzę religijno-naukową. Kiedy zapuszczam się umysłem w mikroświat na poziom kwantowy, to odczuwam niesamowitą bliskość Boga. Podobnie, gdy czytam Pismo święte uczestniczę niemal fizycznie w zdarzeniach biblijnych. Czuję ciepły klimat Palestyny. Wiatr Wschodni muska moją twarz. Unoszę się i z łatwością przenoszę w różne miejsca. Jest mi cholernie dobrze. Spokój ogarnia moje ciało.  Jezus jest mi tak bliski jak niejeden znajomy. Wydaje mi się, że się dobrze rozumiemy. Moja ucieczka w świat historyczny jest lekarstwem na dzisiejszą rzeczywistość. Jestem tolerancyjny, a jednak nie potrafię do końca zaakceptować dzisiejszych relacji międzyludzkich. Nie będę biadolić, bo wszyscy w tym uczestniczą. Zadaję sobie tylko pytania. Dlaczego tak mało jest życzliwości na świecie. Dlaczego człowiek człowiekowi wilkiem. Nie znoszę dewocji, fanatyzmu, ale potrzebuję bez przerwy być na tzw. haju duchowym. To stan duchowego odurzenia, który nie można opisać. Jest on bardzo osobisty, wewnętrzny, przepełniony miłością do Nieznanego. Pogodziłem się, że nigdy Go nie zobaczę: Nikt nigdy Boga nie oglądał (1 J 4,12). Nie muszę. Ja Go czuję. Jak dobrze, że mamy Jezusa Chrystusa. On przybliża nam Ojca. Koncepcja Objawienia Boga w Jezusie Chrystusie jest nadludzkim pomysłem. Tego nie mógł wymyślić żaden człowiek.      

          Przez lata wypracowałem sobie konstrukcję wiary, którą się dzielę w działalności publicznej. Wiem, że jest przyjmowana bardzo ostrożnie, jakby z niedowierzaniem. Niejedna osoba myśli: przecież Porębski nie może być mądrzejszy od nauki Kościoła wypracowanej przez tysiące lat. Niedowierzanie świadczy o uruchomieniu własnego umysłu. Czas bezwzględnej, bezkrytycznej wiary parafialnej musi przejść do lamusa. Trzeba samemu wszystko sobie ułożyć i poukładać.

 

 

Aborcja w wyniku gwałtu

 

          W USA podczas wyborów na senatorów kandydat Richard Mourdock powiedział: nie powinno się dokonywać aborcji ciąży w wyniku gwałtu, bo Bóg chciał, żeby tak się stało. Uzasadniał to słowami: Dla mnie życie jest darem od Boga. Wydaje mi się, że nawet jeśli zaczyna się ono w tak okropnych okolicznościach jak gwałt, to jednak jest coś, czego chciał Bóg – powiedział.

          Generalnie zgadzam się z kandydatem na senatora poza jego słowami: bo Bóg chciał, żeby tak się stało. To wniosek absurdalny. Bóg pozostawił nam nasze losy w naszych rękach. Jedynie co pragnie, to naszego szczęścia.

          Jak już o tym pisałem, żadne prawo nie powinno ingerować w przestrzeń matczynej ciąży. To matka musi rozstrzygnąć w swoim sumieniu, czy jest w stanie pokochać niezawinione maleństwo.

          Ingerencja państwa nie może sięgać do sumienia człowieka. Natomiast instytucje takie jak Kościół czy Państwo powinni stwarzać warunki do podejmowania właściwych decyzji. Trzeba umiejętnie naprowadzać zranioną kobietę do prawdy niezawinionego poczęcia. Wpływać na wzbudzenie miłości do dziecka. Zachęcać nawet dobrami materialnymi, aby dziecko miało szansę narodzenia.

          Zbyt głęboka ingerencja Państwa w osobowość człowieka jest gwałtem w imię prawa. Wiem, jak w imię wątpliwego dobra niszczono własnych obywateli. Nie wszystko należy załatwiać paragrafami, karami, mandatami. Nie znoszę sztywnych procedur (np. ISO), bo zazwyczaj odbierają radość spontanicznego odbioru świata.

 

 

Wspomnienia biograficzne  cz.48

 

         
21 grudnia 1986 r. urodziła się druga córeczka Dagusia. Niestety w wigilię nie wypuszczono jej i Krystyny ze szpitala. Trzeba było wigilię przygotować sobie samemu. Ugotowałem barszcz i jajka. Ania (8 lat) sama wysmażyła rybę, która leżała w lodówce. O godzinie drugiej usiedliśmy do wigilii. Było nas aż troje. Ania, Łukaszek i ja. Po wigilii zawieźliśmy Krysi barszczyk i rybę. Wzięliśmy trochę za mało chleba. Krysia nasze jedzenie połykała, taka była głodna. Podobno wszystko było pyszne. Wieczorem pojechaliśmy do mojej mamy. Ona szykowała się na wigilię do Zbyszka. Przygotowania wigilijne przeciągały się. Siostra zaprosiła nas telefonicznie. Zrezygnowaliśmy z wigilii u mojego brata i pojechaliśmy do mojej siostry. Tam zastaliśmy nieprzyjemną atmosferę rodzinną. Poczułem się personą non grata. Po chwili kazałem się dzieciom ubierać. Mąż siostry musiał coś powiedzieć, co mnie wyprowadziło z równowagi. Złapałem go za klapy i pchnąłem na szafę. Na szczęście nie uderzyłem go. Opanowałem się i opuściłem ich niegościnny dom. Wieczorem poszedłem z dziećmi do sąsiadów. Byliśmy tam do dwudziestej czwartej. Mocno przeżywałem wydarzenia tego dnia. Było mi cholernie przykro i smutno. Zastanawiałem się dlaczego jesteśmy tak nie lubiani przez moje rodzeństwo. Czy zazdrość, że umiemy sobie radzić, była tego przyczyną?

          W 1987 r. wystąpiłem o paszport do Lwowa. O dziwo, paszport otrzymałem. Pojechałem tam z mamą. Pokazała mi swój dawny, młodzieńczy świat. Lwów był zaniedbany. Czułem w nim ducha polskości.

         13 stycznia 1988 r. ze swoim wspólnikiem  A.K. zarejestrowaliśmy w rejestrze spółek Przedsiębiorstwo Techniczno-Informatyczne „ZUBIX” sp. z o.o.

          Na czwartym roku teologii napisałem wypracowanie: Dialog nauk przyrodniczych i teologii w kwestii prawdy wiary o stworzeniu świata przez Boga (datowany 20 września 1988 r.). Zawarłem w nim myśli, które zostaną wykorzystane po dwudziestu latach w mojej pierwszej książce Rzeczywistość w świetle nauki, filozofii i wiary.

Apostoł Piotr

 

          Apostoł Piotr bardzo zmienił się od czasu pojmania Jezusa. Wydarzenia były dla niego wielkim przeżyciem. Przede wszystkim niedowierzał Jezusowi, jak On wspominał o nadchodzących wydarzeniach (cierpieniu, zabiciu, zmartwychwstaniu). Wierzył, że Jezus już za życia jest Synem Boga i nie wyobrażał sobie, że może stać się Mu jakakolwiek krzywda. Jego bezgraniczna, ślepa wiara zdenerwowała nawet Jezusa. Został przez Niego zbesztany: A On, obróciwszy się, rzekł Piotrowi: Idź precz ode mnie, szatanie! Jesteś mi zgorszeniem, bo nie myślisz o tym, co Boskie, lecz o tym, co ludzkie (Mt 16,23). Jezus chciał, aby Piotr spojrzał prawdzie w oczy i przejrzał. On jednak nie pojmował całej strategii Jezusa. Kiedy Jezusa pojmano zląkł się. Nie tyle o własne życie, co z faktu, że zawalił mu się cały dotychczasowy jego świat. Zawierzył Jezusowi jako Mesjaszowi, Królowi. Czy może być ktoś silniejszy od Niego? Przecież Jezus ma za sobą samego Boga-Ojca. Jak pojąć, że teraz Jezus jest w rękach oprawców,  pozwala się bić i poniewierać.

          Okres krzyża, zmartwychwstania Jezusa Chrystusa był czasem jego gwałtownego dorastania. Piotrowi przez ten czas przybyło wiele lat i siwych włosów. Oznaką jego zmian była zachowawcza, spokojna postawa. Wiele zrozumiał i dojrzał. Zdał sobie sprawę, że o inną Prawdę chodziło. Nowe przyjął z pokorą. Jego gwałtowny temperament gdzieś się zapodział. Stał się starcem i zarazem  mędrcem: gdyż jest napisane: Świętymi bądźcie, bo ja jestem święty (1P 1,16). Dobrze, że w jego otoczeniu byli młodsi, u których pozostała wola walki. Wśród nich wyróżniał się energiczny Jakub (Większy) syn Zebedeusza i Salome. Piotr studził zapał nadgorliwych uczniów. Przyjmował postawę roztropną. Zachęcał do trzeźwości umysłu (1 P 1,13). Nawoływał do posłuszeństwa każdej ludzkiej zwierzchności (1 P 2,12); [Bądźcie] jak posłuszne dzieci  (1 P 2,14); Z całą bojaźnią bądźcie poddani panom nie tylko dobrym i łagodnym, ale również surowym (1 P 2,18). Apelował do żon: Tak samo żony niech będą poddane swoim mężom (1 P 3,1). Podczas soboru Jerozolimskiego 49 r. wahał się w postanowieniu odstąpienia od  obowiązków przejmowania tradycji judaistycznych przez nowych członków Kościoła pochodzenia pogańskiego. Szanował cudze poglądy i dał się przekonać. Częściowo uległ Pawłowi.

          Piotr jako pierwszy przedstawiciel nowopowstałego Kościoła nie był autokratą. Żył w zespole. Słuchał innych. Ciekawie ujął pochodzenie Jezusa: On był wprawdzie przewidziany przed stworzeniem świata (1 P 1,20). Jeżeli przewidziany, to preegzystencja budzi wątpliwości. Można odczytać, że Jezus był w zamyśle Boga, i miał dopiero zaistnieć.

 

 

 

Wspomnienia biograficzne  cz.47

 

          W Etobie pracowało mi się dobrze. 17 lipca 1985 r. wydarzył się jednak incydent, który miał znaczenie na moją przyszłość. Klientka Marylka Nestorowicz, która liczyła u nas kosztorysy poprosiła mnie, aby wykonać obliczenia na wtorek, bo w środę wyjeżdża na wczasy. Powiedziałem, że zrobię co będę mógł. Z głównym technologiem Marek U. uzgodniłem czas przetwarzania. Powiadomiłem Marylkę, że prace będą wykonane. Wyniki miały być gotowe na poniedziałek. Kiedy przyszedłem w poniedziałek do pracy Marek powiadomił mnie, że wyrzucił mnie z grafika. Co miałem zrobić? Poszedłem do dyrektora. On wysłuchał mnie, wezwał Marka i zajął stanowisko negatywne dla pani Marylki. Obliczenia będą wykonane w terminie późniejszym. Byłem wściekły. Nie rozumiałem decyzji dyrektora. Powiedziałem, że uważam to za brak szacunku wobec klienta. Z moim problemem podzieliłem się ze Staszkiem J., który pracował przy komputerach. Powiedział on do mnie, abym przyszedł o 4 rano, to jakoś się moje obliczenia wciśnie. Tak też zrobiłem. Obliczenia trwały 20 minut. Resztę czasu poświęciłem na pomoc Staszkowi w jego pracach. O 7 rano zaczęliśmy normalny dzień pracy. Około ósmej, Staszek został wezwany do dyrektora. Sądziłem, że zostanie pochwalony za wykonaną pracę. Po kilku minutach wrócił i poinformował mnie, że ma premię z głowy.

 

Dlaczego?

Bo bez zgody przełożonego wykonałem pracę dla ciebie.

 

Za pół godziny, moje podanie o zwolnienie z pracy leżało w sekretariacie zakładu. Poprosiłem również o pieczątkę na kopii. Moje raptowne zadziałanie udzieliło się również mojemu dyrektorowi. Podanie przekazał natychmiast do kadr do realizacji. Za miesiąc miałem opuścić zakład. Staszek również złożył wypowiedzenie. W tym czasie spotykałem się wielokrotnie z dyrektorem. Rozmawialiśmy na różne tematy, śmialiśmy się i żartowali. Żaden z nas nie poruszał tematu mojego wypowiedzenia.   W ostatnim dniu pracy, przyszedłem do dyrektora i powiedziałem, że chcę przekazać dział, bo dzisiaj odchodzę. Dyrektor okazał się twardy. Trafił swój na swego. Jestem pewien jednak, że darzyliśmy się sympatią. Otrzymałem od niego opinię na piśmie:

          W okresie zatrudnienia w naszym zakładzie wykazywał się dużym zaangażowaniem w pracy, zdolnościami organizacyjnymi i bardzo dobrym przygotowaniem zawodowym. Był pracownikiem zdyscyplinowanym i obowiązkowym. Posiadał duże poczucie odpowiedzialności za wykonana pracę. Wykazywał samodzielność w podejmowaniu decyzji. Wielokrotnie nagradzany za wzorową pracę.

 

          I znów zostałem bez pracy. Co robić na tym Bożym świecie? Krysia mimochodem rzuciła.

 

Załóż własną firmę.

 

No nie, tylko durna baba mogłaby coś takiego wymyśleć. Co to za firma komputerowa, która nie ma własnego komputera. Ziarno jednak zasiała. Ze Staszkiem postanowiliśmy wystąpić do Urzędu Miasta o zgodę na otworzenie firmy. Złożyliśmy stosowne papiery.  Za tydzień mieliśmy odebrać zezwolenie. Umawialiśmy się, że hucznie oblejemy naszą firmę. Gdy przyszliśmy po zezwolenie usłyszeliśmy, że nie dostaliśmy zgody. Przyczyną było, brak mojego wykształcenia informatycznego. Oblewania nie było. Zastanawialiśmy się co dalej robić. W końcu ustaliliśmy, że każdy załatwia zezwolenie na własną rękę. Staszek był w lepszej sytuacji, bo miał odpowiednie wykształcenie. Ja byłem z wykształcenia geofizykiem. Napisałem do odpowiedniego ministerstwa o interpretację przepisów. Staszek zaczął działać z innej strony. Szybko się jednak zniechęcił. Po miesiącu otrzymałem zgodę.  24 października 1985 r. zarejestrowałem firmę. Staszka przyjąłem na cichego wspólnika.

          Co robić, gdy nie ma się komputera? Udałem się do moich klientów etobowskich z pytaniem czy nie mogą mi coś zlecić. Miałem u nich bardzo dobrą opinię. Stawali na głowie, abym miał co robić. W Miastoprojekcie wynająłem pokój dla firmy. Początkowo  pomagałem przy sporządzaniu danych kosztorysowych na komputer. Opracowywałem dla nich też indywidualne programy. Czas komputera dzierżawiliśmy w Etobie. Zainteresowałem się programami inżynierskimi. Przyjąłem młodego budowlańca, inżyniera Marka M., którego nauczyłem programować. Robił bardzo dobre programy. Ze Staszkiem J. miałem coraz większe problemy. Nie mógł psychicznie znieść, że nie on jest właścicielem firmy.

          Po roku zorientowałem się, że bez rzetelnej profesji informatycznej trudno mi będzie prowadzić dalej firmę. Prawdziwy przyjaciel Feliks K. (zm. 2001 r.) pracujący w Miastoprojekcie polecił mi swojego bratanka Andrzeja, który pracował na Politechnice w Kielcach. Nie zgodził się przyjść do pracy, ale wyraził wolę pozostania moim wspólnikiem. Dałem sobie czas do namysłu. Po przemyśleniu, zgodziłem się przyjąć go na wspólnika.  Andrzej jest starszy o 4 lata ode mnie. Dobry fachowiec, porządny facet. Dzieli nas wiele, od poczatku darzymy się zaufaniem i szacunkiem. Teraz mija 26 lat naszej współpracy.

 

          Dzisiaj  mija 27 rocznica powstania firmy Zakład Usług Informatycznych ZUBIX

.

Seksualność w wierze

 

          Trzeba wyraźnie podkreślić, że seksualność to problem ludzki, a nie boski. Stwórca zaprojektował ją jako naturalną potrzebę fizjologiczną do prokreacji oraz nawiązywania relacji między ludzkich. Podobnie jak przy spożywaniu pokarmów odczuwa się przyjemność smakową, tak w przypadku seksualności przyjemność erotyczną. Zagłębiając się dalej w temat, można dostrzec inne walory, jak np. w przypadku pokarmów wspólne biesiadowanie, czy w strefie intymnej, czułość między partnerami. Ze względu na ten ważny aspekt życia człowieka seksualność została wykorzystana do obrazowania relacji między człowiekiem a Bogiem. W Starym Testamencie wiele jest scen o tematyce seksualnej. Celem ich nie było pobudzanie wyobrażeń erotycznych, lecz przesłanie teologiczne. Na przykładzie niewierności ludzkiej hagiografowie pokazali niewierność narodu żydowskiego względem Boga. Współżycie dwóch osób poza małżeństwem jest zawsze czynem zakazanym prawem Bożym w Starym Testamencie (Wj 20, 14; Pwt 5,18) potwierdzonym przez Jezusa Chrystusa w Nowym Testamencie (Mt 19,18). Podobnie na przykładzie poematu lirycznego Pieśń nad Pieśniami pokazana jest miłość czysta, nieskażona, bezgraniczna, bezinteresowna i bez podtekstów.

          Seksualność w Starym Testamencie spełnia określoną rolę. Można podziwiać kunszt literacki, środki wyrazu, opisy i paralele. Wspaniale czyta się o proroku Ozeaszu, który poślubił kobietę lekkich obyczajów i jego rozterki. On sam daje do zrozumienia, że postawa jego żony Gomer symbolizuje niewierność Izraela względem Jahwe (powrót do kultu Baala). Ozeasz wierzy, że niewierność kiedyś się skończy: Dlatego chcę ją przynęcić, na pustynię ją wyprowadzić   i mówić jej do serca.  Oddam jej znowu winnicę, dolinę Akor uczynię bramą nadziei – i będzie Mi tam uległa jak za dni swej młodości (Oz 2,16–17). Pan rzekł do mnie: «Pokochaj jeszcze raz kobietę, która innego kocha, łamiąc wiarę małżeńską (Oz 3,1).

          W Nowym Testamencie akcentuje się seksualność już na płaszczyźnie grzeszności. Chrystus wyraźnie identyfikuje cudzołóstwo z grzechem: Idź, a od tej chwili już nie grzesz (J 8,11). Cudzołóstwo jest grzechem dlatego, że stanowi złamanie osobowego przymierza mężczyzny i kobiety (Jan Paweł II).

          W Kościele katolickim temat ten stał się już narzędziem dyscyplinującym. Zbyt mocne ingerowanie w seksualność człowieka powoduje, że jest ona pokazywana karykaturalnie. Z normalności czyni się owoc zakazany. Akcentuje się konieczność utrzymywania ciał w czystości ponieważ jest ono mieszkaniem Boga: Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie (1 Kor 6,19). Paweł poucza: Strzeżcie się rozpusty; wszelki grzech popełniony przez człowieka jest na zewnątrz ciała; kto zaś grzeszy rozpustą, przeciwko własnemu ciału grzeszy (1 Kor 6,18). Proszę zauważyć, że ludzkie ciało zostało przyjęte do jedności Osoby-Słowa. Poprzez odkupienie Chrystus wpisał w ciało ludzkie nową godność. Owocem ceny odkupienia jest Duch Święty mieszkający w ciele ludzkim jak w świątyni (Jan Paweł II).  Czyż nie wiecie, że ciała wasze są członkami Chrystusa? Czyż wziąwszy członki Chrystusa będę je czynił członkami nierządnicy? Przenigdy! Albo czyż nie wiecie, że ten, kto łączy się z nierządnicą, stanowi z nią jedno ciało? Będą bowiem jak jest powiedziane dwoje jednym ciałem. Ten zaś, kto się łączy z Panem, jest z Nim jednym duchem (1 Kor 6,15–17).

          Kościół zachęca do celibatu, wiedząc, że jest on przeciw naturze ludzkiej: Jeżeli płoniesz, żeń się. Jeżeli nie musisz, pozostań w stanie bezżennym. Niestety, jak pokazuje życie, celibat jest piękną ideą, wyzwaniem dla nielicznych.

          Stary Testament bardzo zwyczajnie opisuje stosunek przerywany i podaje sposób oczyszczenia ciała:  Jeżeli mężczyzna obcuje z kobietą wylewając nasienie, to oboje wykąpią się w wodzie i będą nieczyści aż do wieczora (Kpł 15,16–18). Dzisiaj Kościół w zasadzie potępia stosunki przerywane i nakazuje po nich spowiedź.

         Stary Testament nie stawia warunków miłości seksualnej poza potępieniem cudzołóstwa. Kościół  wyraźnie wskazuje, że stosunki seksualne mają określone zadanie prokreacyjne i są prawem małżeńskiej wyłączności. Akty seksualne winne wynikać z miłości dwojga osób, kobiety i mężczyzny, gotowych do przyjęcia daru poczęcia przez Boga. Bez tej gotowości akty seksualne są wyłącznie rozrywką cielesną.

          To co towarzyszy zwyczajnym procesom dojrzewania i młodości (czułości, pocałunki, pieszczoty, peting, czy nawet masturbacja) jest przedmiotem spowiedzi i bicia się w piersi. W myśl nauki Kościoła każdy pocałunek erotyczny jest grzeszny.  Oto, czego uczę: postępujcie według ducha, a nie spełnicie pożądania ciała. Ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało, i stąd nie ma między nimi zgody, tak że nie czynicie tego, co chcecie (Ga 5,16–17). Dlatego: Ci bowiem, którzy żyją według ciała, dążą do tego, czego chce ciało; ci zaś, którzy żyją według Ducha – do tego, czego chce Duch (Rz 8,5).

          Potrzeby i pragnienia seksualne są naturalną i ważną częścią ludzkiej egzystencji. Odpędzajcie popęd wrodzony, a powróci cwałem; nie zdusisz głosu natury (Filip Destouches 1680–1754). Popęd seksualny człowieka jest silną pokusą, która ciągle powraca i nęka. Naszym działaniem nie zawsze steruje rozum (Zygmunt Freud 1856–1939). Do głosu dochodzi prawo natury, natywizm (istnienie idei wrodzonych), irracjonalne impulsy, pokusy. Zbyt drastyczne przeciwstawianie się tym popędom jest szkodliwe dla rozwoju człowieka (kompleksy, dewiacje). Najgorzej, że próba stłumienia pokus niemal nieuchronnie prowadzi do wynaturzeń.

          O seksualności należy mówić otwarcie, bez egzaltacji. Pożądliwości ciała nie są grzechem. To naturalna potrzeba zadana przez Stwórcę. Człowiek jest nie tylko istotą cielesną, ale duchową. To człowiek ma panować nad swoim ciałem. Jednym to się udaje doskonale, innym trochę mniej. Najgorzej, gdy się nad tym nie panuje. Trzeba ujawniać zagrożenia jakie niesie oraz jej dobre strony. Chodzi tu o zachowanie proporcji. Głoszenie zbyt restrykcyjnego działania grzechu oddala wiernych od Boga. Etyka seksualna wymaga gruntownego i świeżego opracowania.  

 

 

Wspomnienia biograficzne  cz.46

          

          Któregoś dnia poszedłem do Katedry na msze. Nie pamiętam jaka była to uroczystość. Kościół był pełen ludzi. Stanąłem po środku. Nie lubię tłumu, więc nie czułem się komfortowo. Kazanie miał ksiądz z innej parafii. W czasie katechezy usłyszałem słowa:

 

Nie ma większej miłości do żony jak miłość do niej przez Chrystusa.

 

Boże, co on gada?! Co ma piernik do wiatraka? Dla mnie msza już się skończyła. Moje myśli krążyły teraz wokół usłyszanych słów. Zadawałem sobie różne pytania. Czy miłość dzikusa do swojej żony jest mniejsza, gdy nie zna Chrystusa? Usłyszane słowa rozbudziły we mnie chęć zrozumienia tych słów. Dopiero po długim okresie zrozumiałem je i zaakceptowałem. Tajemnica polega na zrozumieniu słowa „miłość”. Miłość ma swoje stopnie. Nagminnie używa się tego słowa, gdy tymczasem, wśród młodych najsilniejsze jest pożądanie, które tylko wydaje się miłością. Przeważnie miłość u młodych dopiero kiełkuje. Tam gdzie miłość rozkwita zawiązuje się silna więź między małżonkami. Najwyższym stopniem wtajemniczenia jest miłość najczystsza i doskonała – miłość Chrystusowa. Miłość Chrystusowa to miłość do bliźniego niczym nie obciążona, bezinteresowna.  Kto potrafi sięgnąć po ten najwyższy stopień, uzdolniony jest do najpiękniejszej miłości jaką może okazać swojemu współmałżonkowi. Miłość do współmałżonka staje się miłością do bliźniego. Ona jest zdecydowanie większa i piękniejsza od miłości wynikającej z zauroczenia. Dzikus nie znający Chrystusa może również kochać tą największą miłością. Każdy człowiek ma tę zdolność od urodzenia. Temat ten rozwinąłem w czwartej mojej książce: Człowiek byt niemal doskonały.

Zamysł Boga

 

          Czy w zamyśle Boga była konieczna ofiara Jezusa? Ks. prof. Mariusz Rosik  napisał (Niedziela, nr 20, 2009), że  śmierć krzyżowa Jezusa nie była od początku Bożym zamysłem. W książce Odnaleźć Boga w sobie z 2009 r. napisałem, że  mam inny pogląd na ten temat. Dzisiaj przychylam się jednak do opinii ks. prof. M. Rosika. Szkoda, że nie posiadam pod ręką tego artykułu, bo chętnie bym przestudiował jeszcze raz jego argumentacje.

          Faktycznie, niepodobne jest, aby Bóg-Ojciec wymagał od Syna tak okrutnej ofiary. Z drugiej strony Jezus modlił się do Ojca: Nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie (Łk 22,42); Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich, i muszę go wypić, niech się stanie wola Twoja! (Mt 26,42); Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie! Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty [niech się stanie]! (Mk 14,36). Jezus przeświadczony o potrzebie wsłuchiwania się w wolę Ojca pouczał w modlitwie:  Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi (Mt 6,9–13; por. Łk 11,2–4). Widać tu wyraźnie, że Jezus był pod wpływem sugestii Ojca.

          Bóg ma swoje tajemnice. Niektóre stały się czytelne przez zdarzenia historyczne. Są jednak takie, które dalej intrygują i zaciekawiają.

          Jak pogodzić zamysł Ojca ze słowami Jezusa? Dziś wydaje mi się, że Ojciec pragnął, aby Jezus nie tylko przybliżył ludziom postać Boga, ale ukazał wielkość Jego Miłosierdzia. Grzechy ludzkie są niczym w porównaniu z dobrocią i miłością Ojca. Materię odkupieńczą wybrał sam Jezus. W czterech ewangeliach wyraźnie można odczytać, że Jezus zmierzał z całą determinacją w kierunku Krzyża. Jezus chciał okazać nieprawdopodobne oddanie Ojcu i wielką miłość do ludzi. Ojciec tę Ofiarę przyjął i uczynił ją skuteczną.

 

 

Wspomnienia biograficzne  cz.45

 

          List wysłałem w czwartek rano poleconym. Sądziłem, że list dojdzie do adresata w piątek. Sobota była pracująca. Około ósmej poprosiłem kolegę, aby udał się autobusem we wskazane miejsce. Potem, żeby przeszedł się piechotą do drugiego przystanku autobusowego. Pośrodku miał zwrócić uwagę na parking, czy nie stoi tam samochód Zastawa. Nie bardzo mnie rozumiał, ale zgodził się to zrobić. Po godzinie wrócił podenerwowany i zapytał.

 

– Paweł, w coś ty się wpakował?

– Opowiadaj!

– Gdy wysiadłem z autobusu, przed parkingiem zauważyłem samochód milicyjny. Był dziwnie schowany wśród drzew. Na parkingu była Zastawa i przy niej stał jakiś gość. Gdy minąłem parking zobaczyłem drugi samochód milicyjny, podobnie schowany.

 

          Cholera. Co jest grane? Do moich pracownic powiedziałem, że jak będą do mnie telefony to mnie chwilowo nie ma. I zaczęło się. Co chwilę dzwonił telefon. W pewnym momencie „tajemniczy pan” przedstawił się moim pseudonimem jaki mi przypisali. Chciał dać do zrozumienia, że to on dzwoni. Zrozumiałem, że muszę podjąć rozmowę.

 

– No panie Pawle, pan zawsze taki punktualny i co?

– Proszę pana ja byłem zgodnie z naszą umową na umówionym miejscu, tylko pan
nie dotrzymał słowa. Mieliśmy się tam spotkać sami, a pan był z obstawą milicyjną.

 

Zapadła cisza, która mogła trwać około 15 sekund. Dla mnie była to wieczność. Podjąłem więc dalszą rozmowę.

 

– A co, nie dostał pan mojej odpowiedzi?

– Jakiej odpowiedzi?

– Wysłałem list, w którym odmawiam współpracy z Wami.

– Do kogo pan go wysłał?

– Do pańskiego szefa.

– Ale mi pan narobił!

 

W tym momencie zakończyłem całkowicie grę i powiedziałem to, co mi leżało na sercu.

 

– Ja panu narobiłem?! A wy przez 4 lata inwigilowaliście mnie, zatruwaliście moje środowisko, robiliście wywiady w pracy, nękaliście mnie i moją rodzinę. Nie chcę mieć z wami nic do czynienia. Żegnam.

 

          Prawdopodobnie dali mi spokój, bo skończyły się wszelkie symptomy inwigilacji. Byłem jednak czujny.     

          W październiku ukończyłem kurs w ZETO we Wrocławiu: Organizacja zbiorów dla pamięci o bezpośrednim dostępie. Rozpocząłem również pięcioletnie studia teologiczne dla świeckich przy Seminarium Kieleckim.