Ingerencja Boga jest ograniczona

Panie Tomaszu          

 

             Nic nie dzieje się poza Bogiem, bo Bóg stale podtrzymuje świat w swoim istnieniu, ale używając słów wpływa, może w tym pomóc, lub przeszkodzić brzmi u Pana pejoratywnie. Jeżeli mówimy, że zależy to od Niego, to tylko w tym znaczeniu, że dzieje się to w Jego przestrzeni działania Jego Opatrzności, a nie, że On to akceptuje. Bóg dopuszcza nasze działania, bo dał nam wolną wolę.

             Można powiedzieć, że ingerencja Boga jest ograniczona, choć teoretycznie może wiele. Bóg uruchomił świat, stale podtrzymuje w istnieniu i nadał mu kierunek rozwoju. Ciekawe, że wykorzystuje też do tego rachunek prawdopodobieństwa (stąd taka różnorodność w przyrodzie).

             Rodzenie się dzieci mieści się w tym zamyśle nadanego kierunku rozwoju. Zamysł jest Boga – człowiek go realizuje. Człowiek w ten sposób wypełnia wolę Boga. Człowiek podejmuje czasem karkołomne sposoby przyjścia dziecka na świat. Np. in vitro,  macierzyństwo opłacone, podtrzymywanie płodu, inne zabiegi medyczne. A więc człowiek bardzo ingeruje w zamysł Boga. Pańskie zdanie: Skąd w nas pewność, że skoro Bóg pozwolił powstać płodowi to
koniecznie chce, żeby płód ten się rozwinął i przyszedł na świat
muszę sklasyfikować jako zdanie retoryczne.

          Zdanie: skoro Bóg pozwala lekarzowi przeprowadzić aborcję, to może znaczy, że chce, żeby ją przeprowadził. Przecież w tym też mógłby pomóc/zaszkodzić błędnie ujmuje działanie Boga. Odpowiedź mieści w wcześniejszym wyjaśnieniu.

Jałmużna

Witam serdecznie cieszę się że Pan ciągle tak czytelnie przedstawia wiarę ,Boga i człowieka. Maja prośba  dotyczy przybliżenia tematu  jałmużny – co powinna zawierać w sensie fizycznym i duchowym?  Dodam że przeczytałam Księgę Mądrości i  Mądrości Syracha  i zadziwia mnie jej wartość w tej części biblii , a współcześnie na czym powinna polegać,  aby była dobra i nikogo nie urażała?

Stanisława W. 

 

Pani Stanisławo 

 

          Niewiele zmieniło się w tej materii. Jałmużna jest wyrazem naszej miłości do drugiego człowieka, który jest w potrzebie. Formy jałmużny są różne. Jeżeli wypływają z dobrych intencji wszystkie są dobre.

          Ważne jest, aby jałmużna nie była powodem rozleniwiającym, dlatego trzeba zachować rozsądek w pomaganiu.

           Dla niektórych żebranie jest dochodem jak każdy inny. Trzeba kierować się intuicją. Nigdy nie pogardzać, bo można przez pomyłkę bardzo skrzywdzić potrzebującego. Podobno kobiety są bardziej wyczulone na osoby, a mężczyźni na rzecz (Ks. Adam Rybicki). Kierują się sercem i większą intuicją niż mężczyźni. Moja żona jest bardziej szczodra niż ja.

            Kiedy po daniu jałmużny miałem wątpliwości, czy słusznie postąpiłem, po kilku minutach odczytałem odpowiedź od Boga (po karkołomnym uniknięciu zderzenia samochodem):  nie czyń tego – dałeś – nie zastanawiaj się więcej. Nie należy kalkulować, gdy jałmużna była dana odruchem serca.

Rozmowa mądrego z mądrzejszym

haha Rozmowa mądrego z mądrzejszym.

       Dlaczego Bóg nic o sobie nie opowiedział?

       Nie opowiedział, bo i tak nikt by nie zrozumiał opisu Jego przestrzeni transcendentnej.

       Ja wiem dlaczego. Bo nie ma nic do powiedzenia, bo był sam, nic nie potrzebował, nie mieszkał, nie jadł, nie bawił się. Był samotnikiem od zawsze.

       To ludzki ogląd.

       A jaki ma być?

       Teraz nie idzie zrozumieć, ale każdy ma szanse poznać Boga osobiście.

       Bzdura, nawet w niebie Bóg nie da się poznać.

       Może i masz rację, ale Bóg nie powołał jednego człowieka, ale ludzkość, aby człowiek nie był sam. Człowiek nie zniósłby samotności. Poza tym samotność jest ludzkim uczuciem.

       A Bóg może być samotny?

       Po ludzku mówiąc – może, bo jest Bogiem. Człowiek nie może tego pojąć. Intrygujące jest, co Bóg przygotował dla zbawionych duszyczek.

       Co?

       Dobre pytanie. Wiem jedynie, że jak do nieba wkroczy dusza ludzka to nieźle zamiesza.

       To Bogu nie będzie się już nudzić.

       Po ludzku, może właśnie Bogu o to chodziło?

Nie nam rozstrzygać o życiu

Pisze Pan, że “każde nowe istnienie zaznaczone jest znakiem Bożym (przez naturę duchową)”. Ale skąd pewność, że to nie pozwala na odebranie nienarodzonemu dziecku życia po to, żeby oszczędzić mu krótkiego i pełnego cierpień życia (jak w przypadku, o którym napisałem). Przyznam, że za bardzo nie rozumiem związku między jednym, a drugim. Nawet, jeśli przyjmiemy, że każda zygota zostaje
bezpośrednio przez Boga obdarzona duszą, to nie zmienia faktu, że jej powstanie jest efektem decyzji rodziców, lub przypadku, a nie jakiejś nadprzyrodzonej interwencji Boga. Więc odebranie komuś życia nie może być traktowane, jako krzyżowanie “bożych planów”. Ciąża nie jest cudem, tylko naturalnym następstwem zapłodnienia. Skąd więc pewność, że Bóg koniecznie chce, aby każde dziecko się urodziło?

Dla większego wyjaśnienia moich wątpliwości przedstawię Panu interpretację przykazania “nie zabijaj”, która mi osobiście wydaje się
najlogiczniejsza, choć nie upieram się, że jest słuszna: Otóż myślę, że przede wszystkim chodzi o to, człowiek mógł żyć ze świadomością, że raczej nikt nie zabije go na rogu ulicy w imię jakiegokolwiek (wyższego, lub niższego) celu. O to, żeby nie spalać nikogo na stosie
dlatego, że coś nam się wydaje, albo, że o coś go podejrzewamy. Wydaje mi się, że nienaruszalność ludzkiego życia gwarantuje pewien ład i spokój społeczny. Ale taka taka interpretacja nie obejmuje ani niczego nieświadomych dzieci, ani ludzi śmiertelnie chorych, którzy chcieliby umrzeć (na przykład po to, żeby nie być bardzo kosztownym obciążeniem
dla innych).

Przyznaję – nie rozumiem tego przekonania o konieczności życia “za wszelką cenę”. Skąd pewność, że Bóg tego od nas wymaga?

pozdrawiam, Tomasz K.

Panie Tomaszu

 

         Człowiek uczestniczy w akcie stworzenia, ale Dawcą życia jest Bóg. Powiem więcej. Nic nie dzieje się bez Boga. Nawet grzech. Ciąża jest więc cudownym wydarzeniem. Nie człowiekowi rozstrzygać o życiu człowieka, nawet gdy cierpi.

          Nasze poglądy bazują na różnym światopoglądach. Pozostaje nam tylko wzajemny szacunek i tolerancj

Bóg, duch, dusza

 

Bóg, duch, dusza

 

          Aby zdefiniować pojęcie ducha i duszy trzeba najpierw zdefiniować pojęcie Boga. Czy Bóg jest Bytem czy Niebytem? Byt składa się z substancji i przypadłości (opisem substancji). Jeżeli Bóg jest Bytem, to posiada substancję (duchową). Trzeba od razu przeciąć wszelkie spekulacje. Substancja Boża jest poza zasięgiem ludzkiego  poznania (E. Kant).

           Jeżeli Bóg jest Niebytem, a istnieje, to znaczy, że niebyt to inna forma istnienia niż byt. Niebyt nie może być poznawany zmysłowo. Nie ma substancji. Istnieje tylko przypadłość (miłość, dobro, zło, itp.). Zupełnie odwrotnie niż w przypadku bytu rzeczywistego. Czy niebyt istnieje jedynie w umyśle człowieka? Czy posiada swoje własne istnienie? Choć to nie jest racjonalne. to skłaniam się do tezy istnienia samodzielnego niebytu. Jeżeli coś nie jest racjonalne, to staje się przedmiotem wiary. Dobro wynikające z modlitwy interpoluje, gdy modli się wiele osób. Dobro to wpływa na innych. To się czuje. Uczucie odbiera się sercem, nie rozumem.

          Tak naprawdę to nikt nie wie, kim jest Bóg. Są zwolennicy określającego Go jako Byt inni, że Niebyt. Aby mówić o Bogu oraz innych podmiotach duchowych trzeba skorzystać z podobieństwa określania światła. Raz przyjmuje się, że światło jest falą (niebyt), a raz kwantem (bytem). Póki co, oba określenia są poprawne. Takie niesprecyzowanie potwierdza nieokreśloność Boga. Jest On poza zasięgiem ludzkiego poznania.

           Kłopot powstaje, gdy chcemy zdefiniować pojęcie ducha czy duszy. Na jakim pojęciu Boga się oprzeć?

           Najlepiej dusze określić jako emanację substancji Bożej (a więc wychodząc z pojęcia Bytu). Duch ludzki, choć dotyczy tego samego, bardziej wyraża jego dynamiczną stronę. Duch jest tchnieniem Bożym, niematerialnym pierwiastkiem (wychodząc od niebytu).

            Na podstawie powyższych ustaleń można prowadzić dalsze opisy duszy i ducha. Faktem pozostaje, że nie mamy jednoznacznej wiedzy, co do istoty tych dwóch pojęć. Pozostaje więc wiara.

             W zasadzie potwierdziłem znaną wszystkim prawdę. Transcendencja jest dla człowieka niezgłębioną tajemnicą. Natomiast fenomenem ludzkim jest, że wierzymy, czujemy i odczuwamy sercem to, co jest, choć nie rozumiemy.

  

 

Aborcja

          Podaje Pan  przykłady dowodzące o wyższości miłości nad logiką w chrześcijańskiej moralności. Pisze Pan o miłowaniu nieprzyjaciół, nadstawianiu drugiego policzka, oddawaniu płaszcza itd. Przyznaję –
gdyby traktować te zalecenia w 100% dosłownie to faktycznie byłyby nielogiczne. Gdybym miał się do nich tak stosować, to chyba nigdy nie zrobiłbym zakupów, bo zawsze musiałbym oddawać całą zawartość portfela żebrakowi, który zaczepia mnie niemal za każdym razem na parkingu pod miejscowym supermarketem. W efekcie niechybnie umarłbym z głodu. Czy
sądzi Pan, że Jezus właśnie to miał na myśli? Ja myślę, że chodziło mu raczej o ogólną postawę nastawienia się na potrzeby drugiego człowieka, kosztem własnych wygód i przyjemności -rzecz w moim rozumieniu całkowicie logiczna. “Niestawianie oporu złemu” w
rozumieniu dosłownym oznaczałoby wypuszczenie wszystkich więźniów z więzień i likwidację sądów. Czy nie chodzi tu jednak o to, żeby po prostu ludziom wybaczać ich winy wobec nas? Żeby być tą stroną, która zawsze dąży do zgody, nawet jeśli nie jest się winnym początku konfliktu? Żeby dawać ludziom szansę poprawy? Myślę, że traktowanie
przytoczonych przez Pana słów w pełni dosłownie oznaczałoby rezygnację z dążenia do jakichkolwiek życiowych celów. Również tych najbardziej
wspaniałomyślnych. Bo żeby coś zrobić (na przykład zostać lekarzem) to trzeba jeść, spać, odpoczywać i robić wiele innych rzeczy dla własnego dobra. Trzeba “dbać o swoje interesy” kolokwialnie rzecz ujmując. A to wymaga pewnej dozy “twardości” wobec innych ludzi, również tych będących w jakiejś potrzebie. Myślę, że czasem warto jest odmówić pomocy 100 ludziom, żeby potem móc pomóc 10000 ludzi. I to również wydaje mi się w pełni logiczne z punktu widzenia dobra społecznego. Przyznaję – nadal nie widzę sprzeczności pomiędzy miłością bliźniego,
a logiką. Wręcz przeciwnie. Nielogicznym wydawałoby mi się okazywanie bezgranicznego miłosierdzia każdemu i w każdej chwili.


          Pisze Pan, że moralność chrześcijańską trzeba “uznać, popierać i propagować”. Ale czy koniecznie podając za argument perspektywę kary/nagrody po śmierci, skoro są inne, łatwiejsze do udowodnienia
powody? Chodzi mi głównie o wychowywanie dzieci. Proszę tylko o potwierdzenie Pana poglądu – Czy jest Pan przekonany, że dzieciom, niezdolnym do posiadania własnych niezależnych poglądów, należy
“wbijać do głowy”, że są pod stałą obserwacją Boga, który później je wynagrodzi, lub nie? (celowo przedstawiam to tak, jak sam widziałem to oczami dziecka).


          I jeszcze chciałbym, zmieniając temat, zapytać Pana o pewną rzecz: Z punktu widzenia chrześcijańskiej moralności zabicie nienarodzonego dziecka jest bezwzględnym złem. Nie przeczę tej opinii, ale przyznam, że do końca nie jej rozumiem. Dlaczego po stwierdzeniu u płodu wad rozwojowych, których wynikiem będzie np., +/- 20 lat życia w cierpieniu, aborcja jest czymś złym? Powtarzam – nie kwestionuję, że jest. Chciałbym tylko poznać dokładne wytłumaczenie takiego podejścia z punktu widzenia wiary w Boga.


Pozdrawiam, Tomasz K.

Panie Tomaszu

 

          Dywagując, doszedł Pan sam do wniosku, że we wszystkich działaniach trzeba zachować zdrowy rozsądek. Oczywiście podzielam Pańskie stanowisko.

           Nigdzie nie znajdzie Pan tekst, w którym propagowałbym kary po śmierci lub brak wynagrodzenia za życie. Nie bardzo też podoba mi się sformułowanie: wbijać do głowy dzieciom naukę o Bogu. Przekaz o Bogu dostrzegam jako czynność dobrą,  pożyteczną, pouczającą, mówiącą o prawdziwie.

 

           Do tej pory unikałem tematu aborcji ponieważ nie jest on jednoznaczny w  ocenie i  jest powodem konfliktów i kłótni. No cóż wywołał Pan temat, więc przedstawię swój punkt widzenia.

           Każde nowe istnienie zaznaczone jest znakiem Bożym (przez naturę duchową). Zygota od samego początku jest ludzkim istnieniem. Nowe życie nie należy już do jego nosicielki, choć w czasie połogu jest związane z procesami życiowymi matki. Dopóki dziecko jest w łonie matki, ona ma większe prawa od dziecka jeszcze nienarodzonego. Świecka ochrona prawna życia powinna zaczynać się od dnia porodu, a nie zapłodnienia.

          W czasie połogu obowiązuje matkę prawo naturalne, instynkt i miłość do własnego dziecka. Zdarzają się przypadki, że matka oddaję swoje życie na rzecz ratowania życia dziecka jeszcze nienarodzonego. Najczęściej heroizm matki jest wysoko ceniony. Nie każdą jednak matkę na to stać i nie należy matki za to potępiać. Dopóki dziecko jest w łonie matki, matka panuje nad nowym życiem w ramach własnego sumienia. Jeżeli matka nienawidzi własnego dziecka znajdzie sposób, aby się jego pozbyć (np. przez samookaleczenie).

          Czym innym jest prawo wykonywania aborcji. Lekarze mają leczyć, a nie rozwiązywać problemy życiowe niechcianych ciąż. Lekarze mogą dokonywać aborcji jedynie w przypadku zagrożenia zdrowia matki i to po konsultacji z gremium lekarskim. Każdy przypadek musi być pisemnie uzasadniony. Ciąża wynikająca z gwałtu nie jest podstawą do jej usunięcia. Dramat matki nie powinien być dramatem dziecka.

          Bezzasadne decyzje matki o aborcji winne trafiać na bariery prawne ustanowione dla lekarzy. Kontroli winni podlegać lekarze, a nie matki.

          Jeżeli matka decyduje się na samookaleczenie (stosowanie różnych sztuczek poronieniowych), wtedy ryzykuje własnym życiem. Szanse są niejako wyrównane.

           Istniejące prawo do aborcji, to polityczny kompromis dla tych matek, które nie dostrzegają Bożego pochodzenia dziecka. Kobiety są przede wszystkim istotami macierzyńskimi, powołane do dawania nowego życia. Często kobiety o tym zapominają. Wygody i inne racje życiowe przeważają nad ich powołaniem. Szkoda.

Ontologia i dynamika świata

Ontologia i dynamika świata

 

          Myśl, że świat jest bardziej dynamiczny niż ontologiczny przewróciła u mnie stare spojrzenie, a dało światło na nowe.  Tym bardziej była ona ciekawa, że dotyczyła obu światów – realnego i transcendentnego. Materia jako osobny substytut nie istnieje. Jej miejsce zajmuje energia, która  przybiera przymioty materii. Wszystko co istnieje jest w ciągłym ruchu wzajemnie na siebie oddziaływując (wg opinii fizyków). Między wszystkim co istnieje następuje wzajemna relacja (też, a może i głównie na poziomie najmniejszych porcji energii-materii). W dalszych poszukiwaniach doszedłem do wniosku, że jest to rodzaj uczucia, które Stwórca tchnął ze swej skarbnicy „serca”. Bóg był Pierwszym Poruszycielem, ale Jego działanie nie skończyło się. Stale podtrzymuje świat w swoim istnieniu.

           Brak materii ma swoje konsekwencje np. w istnieniu rzeczy, a przede wszystkim ludzi. Ponieważ energia przyjmuje rolę substratu materii byty przyjmują postać zmysłową, ale czy można powiedzieć, że istnieją? Tak, istnieją choć są iluzoryczne, poniekąd wirtualne. Ich istnienie musi być stale podtrzymywane przez Stwórcę. Bóg jest w każdej  rzeczy przez siebie stworzonej. Każda rzecz nie ma w sobie  konieczności istnienia. Istnieje, bo tak chciał Stwórca. Człowiek tym różni się od innych bytów, że posiada w sobie naturę Boską. Z tego powodu jest wieczny.

           Takie ujęcie świata odpowiada na wiele pytań. Łączy też różne spojrzenia i szkoły filozoficzne.

          Wraz  z tezą, że materia nie istnieje znika problem zasygnalizowany przez Emmanuela Kanta (1724–1804), że nie sposób poznać istotę substratu bytu. Dzisiejsza nauka powołała całą masę cząstek (kwarki, leptony, bozony, neutrina,…), które służą bardziej do rozwiązań zapisów matematycznych. Ich prawdziwe istnienie nie jest do końca pewne. Zdroworozsądkowo, cząstki materialne można teoretycznie dzielić w nieskończoność, a to wzbudza do nich nieufność. Usunięcie materii upraszcza obraz świata.

           Myśl, że materia nie istnieje, kryje się w pojęciu „immaterializmu” podanego przez irlandzkiego biskupa Georga Berkeleya (1685–1753). Zwolennikami tego poglądu byli Arthur Collier (1680–1732); Samuel Johson (1696–1772) i Jonathan Edwards (1703–1758)[1]. Według immaterializmu przedmioty, które są spostrzegane istnieją realnie, są jednak tylko kombinacją jakości zmysłowych a podłożem ich istnienia nie jest materia, lecz umysł (duch).

           Obecnie uważa się, że materia przynależy do przestrzeni rzeczywistej. Brak materii suponuje, że przestrzeń rzeczywista jest ideą. Jedynie realną rzeczywistością jest Bóg i sfera transcendencji. To oczywiście jest całkowite odwrócenie dotychczasowego poglądu.

           Energia jest pochodzenia boskiego jako tchnienie mocy Boga. Ona to daje człowiekowi złudzenie materii (świata) oraz ją dynamizuje.

           Być może rację miał Rudolf Bultmann (1884–1976) głosząc, że Jezus jest działaniem zbawczym Boga i jedynie w tym znaczeniu jest Bogiem[2]. W tym zdaniu można doczytać, że Jezus nie jest ontologicznym Bogiem (bo Bóg-Ojciec jest jeden sam w sobie), lecz przez misję zbawczą nabył prawa do nazwania Go Bogiem.

            Powyższe zdania otwierają dopiero temat ontologii i dynamiki świata. Zachęcam do ciekawej, naukowej dyskusji.

 



[1] Encyklopedia Katolicka, Wyd. KUL Lublin 1985, tom I, hasło Akosmizm, s.255.

[2] Encyklopedia Katolicka, Wyd. KUL 1985, tom 2,  Hasło: Bultman , s. 1199.

Moralność chrześcijańska

Pisza Pan, że “w moralności chrześcijańskiej nie wszystko wynika z
logiki, a z miłości (z miłosierdzia)”. A co konkretnie jest w niej
nielogiczne? Szczerze mówiąc myślałem, że jest to wzorzec najlepiej
uwzględniający dobro społeczne, a zarazem szanujący wolność
pojedynczej jednostki (czego np. w komunizmie zabrakło). Hedonizm
oznacza dla mnie skupienie się na własnej korzyści, a zatem rezygnację
z pomagania innym – rzecz ewidentnie “niespołeczna”. Wszelkie próby
“udoskonalenia rasy ludzkiej” wydają mi się tak utopijne, że muszą
przynieść więcej złego, niż dobrego, więc Nitsche (po bardzo pobieżnym
zapoznaniu się z jego poglądami) również mnie nie przekonuje. Czy nie
jest to tak, że historia człowieka potwierdza i broni logikę
chrześcijańskiej moralności?

pozdrawiam, Tomasz K.

 


         
Pisza Pan, że „w moralności chrześcijańskiej nie wszystko wynika z
logiki, a z miłości (z miłosierdzia)”. A co konkretnie jest w niej
nielogiczne?
Już samo stwierdzenie, że moralność oparta jest na miłości suponuje, że logika nie zajmuje tu pierwszego miejsca. Np. Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują (Mt 5,44) lub Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące! Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie (Mt 5,38–42).

 

Czy nie jest to tak, że historia człowieka potwierdza i broni logikę chrześcijańskiej moralności? No właśnie, ale trzeba ją uznać, popierać i propagować, mimo różnic światopoglądowych.

Marolność jako baza

          A czy w moralności naturalnej jest cokolwiek, co nie wynikałoby z logiki? Co nie prowadziłoby do najlepszych możliwych stosunków międzyludzkich i minimalizacji ludzkiego cierpienia? Czy “kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”, to nie to samo, co “nie rób drugiemu, co Tobie niemiłe, a rób co Tobie miłe”? Czy to nie jest wystarczająca baza?

 

          I Panie Pawle, jeszcze jedno: Nie napisałem, dlaczego odwoływanie się do nieba i piekła w wychowaniu dzieci nie wydaje mi się najlepszym pomysłem. Myślę, że to stwarza duże ryzyko, że w przypadku ewentualnego zwątpienia w istnienie Boga (co, sam Pan określił, jako coś naturalnego), młody człowiek (powiedzmy 15-latek) napompowany hormonami i będący pod silnym wpływem środowiska może łatwo dojść do wniosku, że może robić, na co tylko ma ochotę. Bo istnienie Boga jest chyba jednak znacznie łatwiej zakwestionować, niż świadomość konsekwencji swoich czynów “tu i teraz”. Dlatego wydaje mi się, że tych dwóch kwestii (tzn wiary i moralności) nie powinno się łączyć i stwarzać tym samym warunków, by wraz z odrzuceniem tego pierwszego (być może chwilowym) następowało automatyczne odrzucenie tego drugiego. Czy uważa Pan moje rozumowanie za błędne?

 

          W tym sęk, że w moralności chrześcijańskiej nie wszystko wynika z logiki, a z miłości (z miłosierdzia). Powiem więcej. Logika ma niewiele wspólnego z moralnością. Moralność jest przede wszystkim subiektywnym odczuciem. To wymysł ludzki bazujący na interesach społecznych (hedonizm, humanizm, machiawelizm). To pewna norma postępowania i zachowania. Każdy może być jej twórcą. To co dla Pana jest dobre, dla innego niekoniecznie. Używa się sformułowania „kręgosłup moralny”. To znaczy coś co przynależy do konkretnego człowieka.

          Moralność podlega ocenie. Ocena winna być dokonana względem jakiegoś wzorca. Jakiego, skoro wszystkie moralności są względne? Czy istnieje więc wzorzec doskonały. Dla osób wierzących tym wzorcem jest prawo naturalne dane przez Boga. Dla niewierzących może to być moralność humanistyczna wypracowana przez wieki na zasadzie prób i błędów, oglądów historycznych itd.

          Dla osób wierzących wiara jest podstawową bazą postępowania. Wytycza kierunek. Gdy jej brak, człowiek skazuje się na płynięcie przez życie jak okręt na  wysokiej fali. Nie zazdroszczę.

          Pan pyta mnie o ocenę Pańskich myśli. Dla mnie to nie jest komfortowa sytuacja, bo ja nie bardzo chcę oceniać innych. Moje pisarstwo jest propozycją innego oglądu wiary. To wszystko.

Dzieci, Jezus

          Przyznam, nadal nie do końca mnie przekonuje Pana pewność, że dzieciom trzeba od najmłodszych lat wpajać istnienie Boga. Pisze Pan, że gdyby dać im wybór, to wybiorą to, co atrakcyjniejsze, czyli niewiarę. Ale przecież to nie musi oznaczać, że będą “złymi dziećmi”. Dobra moralnego można nauczyć bez mówienia o niebie i piekle, a do dziecka – powiedzmy sobie szczerze – to chyba najbardziej trafia z całej katechezy. Czy sądzi Pan, że na tym się powinno budować “kręgosłup moralny” dziecka? Ja myślę, że lepiej byłoby się odwoływać do bardziej “przyziemnych” faktów – “nie bij go, bo go to boli”, “nie zabieraj mu zabawki, bo mu będzie smutno”, a nie “nie rób tak, bo pójdziesz do piekła”. Czy to nie byłoby zdrowsze?


Prędzej, czy później człowiek sam zaczyna zadawać sobie pytania o sens istnienia itd. Mając odpowiednią wiedzę może się wtedy zwrócić do wiary. Wtedy zrobi to dobrowolnie i z przekonaniem. Nie będzie miał też w głowie żadnego “dziecinnie zakrzywionego” obrazu Boga i religii. Więc pytam raz jeszcze – Po co dziecku ta niedojrzała wiara? Skoro dziecko nie czuje potrzeby zastanawiania się nad sensem istnienia, to po co mu to narzucać? Czy nie lepiej byłoby przekazać dzieciom np. wiedzę o różnych religiach na świecie, tak by kiedyś mogły z tej wiedzy świadomie skorzystać? Po co zapełniać tą “duchową pustkę”, póki jej w rzeczywistości nie ma?

I jeszcze wracając do postaci Jezusa: Jakby Pan wytłumaczył, że teologowie różnych wyznań (nie wiem, czy badaczy islamu określa się mianem teologów, ale chodzi mi również o nich), czyli ludzie otwarci na boże objawienie, a przy tym rozumni i posiadający liczną wiedzę, różnią się w tak podstawowych kwestiach, jak np. boskość Jezusa. Jak to jest, że na podstawie tych samych pism, tej samej (?) logiki myślenia i tak samo dobrej woli, jedni uważają go za proroka, a drudzy za Boga?

pozdrawiam, Tomasz K.

 

 

Panie Tomaszu

 

          Nie dziwię się, że nie akceptuje Pan mego stanowiska. Różnimy się bazą światopoglądową. Siłą rzeczy posługujemy się inną logiką. Pan nie wyczuwa potrzeby Boga, a ja tak. To wszystko. Pisze Pan: Dobra moralnego można nauczyć bez mówienia o niebie i piekle. Można, tylko według jakiego dobra moralnego, jakiej moralności (żydowskiej, komunistycznej, humanistycznej,…)? Aby ocenić jakąś moralność trzeba to zrobić względem moralności bazowej, której Pan nie ma. Każda moralność, oprócz naturalnej jest względna, a moralność naturalna nie wynika z ewolucji, tylko jest nam dana. Oczywiście, ateiści nie mogą zgodzić się z tym rozumowaniem, bo odrzucają Stwórcę. Różnica jaka powstała między nami jest uzasadniona.

           Pański tekst na temat wychowywania dzieci w zasadzie pokrywa się z tym co już pisałem. Dzieciom trzeba mówić prawdę na poziomie ich wieku. Lepiej coś niedopowiedzieć, niż fałszować prawdę.

 

           Jezus był postacią historyczną, na ten temat dyskusje sporne się skończyły. Inne religie starają się umiejscowić Jezusa według ich oglądu religijnego. Ponieważ w innych religiach nie było ujawnienia się Boga (paruzja), Jezusa najczęściej traktują jako proroka.

               Chrześcijanie mają ewangelie, które mówią o Jezusie. Jezus jest traktowany przez chrześcijan inaczej niż inne wyznania. Jezus jest nie tylko prorokiem ale i Synem Bożym. Pojęcie Syna Bożego jest dość zawiłe. Na ten temat niedawno się wypowiadałem.