Obsy i orby: refleksy świetlne, duchy czy UFO?

          Świetliste kręgi na zdjęciach — «obsy, orby» — w ostatnich latach zdobywają coraz większą popularność w internecie i mediach. Jedni widzą w nich dowód na istnienie niewidzialnego świata, inni — zwykłe efekty fotograficzne. Same nazwy brzmią egzotycznie, ale aura tajemnicy wokół zjawiska bierze się przede wszystkim z naszej skłonności do dopisywania sensu tam, gdzie go obiektywnie nie ma.

          Jarosław Dobrucki, autor zajmujący się ezoteryką, interpretuje «orby» jako „latające świadomości” — inteligentne byty żyjące obok nas w wymiarze metafizycznym. W jego opowieściach są przyjazne, wręcz opiekuńcze, a nawet mogą subtelnie towarzyszyć nam w codzienności. Podcast PolskaMówi (lipiec 2024) – publikowane pliki dźwiękowe na platformach, prezentuje wizję świata pełnego niewidzialnych mieszkańców — narracyjnie atrakcyjną, lecz z naukowego punktu widzenia wysoce problematyczną. Bo nauka nie pozwala sobie na metafory. Z perspektywy fizyki «orby» to nic innego jak efekt backscatter — refleksy świetlne powstałe w wyniku odbicia światła od drobinek kurzu, pyłków, wody czy owadów znajdujących się blisko obiektywu. Aparat fotograficzny rejestruje je jako świetliste kule, które w rzeczywistości nie mają nic wspólnego z duchami czy innymi wymiarami. Coś, co może wyglądać jak portal do innego świata, w świetle nauki okazuje się prozaicznym błyskiem.

          Nie oznacza to jednak, że fascynacja orbami jest całkowicie bez znaczenia. W kulturze ezoterycznej funkcjonują one jako symbole duchowej energii i znak istnienia „czegoś więcej”. Najczęściej pojawiają się na zdjęciach wykonywanych w miejscach naznaczonych pamięcią i emocjami: w ruinach, na cmentarzach, w przestrzeniach przesiąkniętych historią. To jednak bardziej nasza potrzeba narracji niż faktyczny dowód na byt duchowy.

          Dlatego traktowanie «orbów» poważnie wymaga dystansu. Naukowiec widzi w nich efekt świetlny, mistyk — duchowe przesłanie. Publicysta powinien oddzielać jedno od drugiego: pierwsze to obiektywna obserwacja, drugie — projekcja wyobraźni. «Orby» funkcjonują więc na granicy: są jednocześnie obiektem świetlnym i konstruktem fantazji. Odbijają światło, ale też odbijają nasze pragnienie tajemnicy.

          W tym sensie orby nie są dowodem na duchy ani na istnienie niewidzialnych bytów. Są raczej dowodem na to, że człowiek wciąż potrzebuje symboli i tajemnic, by nadawać sens rzeczywistości, której fizyka nie opisuje w sposób poetycki. I właśnie tak można je traktować poważnie — nie jako prawdę o świecie, lecz jako przypomnienie, że to wyobraźnia w dużej mierze rządzi interpretacją faktów.

          Nie sposób też pominąć pytania o inne obserwacje „niewyjaśnionych obiektów”. Czy liczne zjawiska widziane przez pilotów, astronautów i obserwatorów nieba nie są czasem podobnymi refleksami świetlnymi, które dałoby się zaklasyfikować jako «orby» w szerokim sensie? Część UFO-obserwacji można wyjaśnić efektami optycznymi związanymi z kamerą, soczewką, atmosferą czy nawet psychologią percepcji. Iluzje wzrokowe bywają równie sugestywne jak realne obiekty.

          Czy wywiad w starożytności nie polegał między innymi na wysyłaniu «obsów» czy «orbów» przez kapłanów – jak to zostało opisane w powieści “Faraon” Bolesława Prusa – które rzekomo powracały z informacjami? Być może był to obraz symboliczny, literacka wizja ukazująca wiarę starożytnych w możliwość uzyskiwania wiedzy drogą mistyczną, a nie rzeczywista praktyka wywiadowcza.

          Podążając tropem myśli Jarosława Dobruckiego, zmaterializowana „energetyczna świadomość” może być potraktowana nie tyle jako opis rzeczywistości, ile jako model konceptualny. Taki model może inspirować do refleksji nad komunikacją — zarówno między ludźmi, jak i między człowiekiem a Stwórcą. W tym ujęciu «orby» nie są dowodem, lecz metaforą, która mówi więcej o nas samych niż o świecie, który próbujemy opisać.

          Telepatyczne (jasnowidzenia) poglądy Jarosława Dobruckiego nie są dla mnie szczególnie przekonujące, choć trzeba przyznać, że mają w sobie barwę, oryginalność i sugestywną siłę oddziaływania, która potrafi na chwilę przyciągnąć uwagę. Brakuje im jednak solidnych podstaw empirycznych, przez co sprawiają wrażenie raczej literackiej fantazji niż spójnej koncepcji intelektualnej. Moje poglądy na temat świadomości, choć trochę podobne, nie są tak opakowane wizualno-bytowo jak u pana Jarosława.

          Jarosław Dobrucki jest zwolennikiem reinkarnacji, które ja odrzucam. Powołuje się nawet na Eliasza. Opowiada o przeżyciach i widzeniach sprzed wielokrotnym swoim narodzeniu. Opowiada, że pamięta moment narodzin.

          Powołuje się na księgę Akaszy („Księga Akaszy” to termin pochodzący głównie z ezoteryki i teozofii, choć w niektórych źródłach nawiązuje także do duchowości wschodniej, zwłaszcza hinduizmu i buddyzmu. Termin „Akasza” pochodzi z sanskrytu i oznacza „eter” lub „przestrzeń” – subtelną, wszechobecną energię, która jest nośnikiem całej informacji we wszechświecie. Księga Akaszy jest postrzegana jako metafizyczny „rejestr” wszystkich zdarzeń, myśli, uczuć i doświadczeń każdej istoty, od początku czasu. W tym sensie można ją traktować jako kosmiczną bazę danych świadomości. Niektórzy ludzie (np. mistycy, medium, praktycy duchowi) twierdzą, że mogą „czytać” Księgę Akaszy poprzez medytację, modlitwę lub specjalne rytuały, aby zyskać wgląd w swoje życie, przeszłe wcielenia czy przyszłe możliwości. Według zwolenników pracy z Księgą Akaszy, poznanie swojego „zapisowego pola” może pomóc w uzdrowieniu emocjonalnym, duchowym i karmicznym oraz w lepszym zrozumieniu własnej ścieżki życiowej. W filozofiach, które przyjmują reinkarnację, zapis w Księdze Akaszy odzwierciedla także karmę jednostki – jej konsekwencje i lekcje, które dusza powinna przepracować. Współcześnie istnieją także książki i kursy, które uczą „czytania Księgi Akaszy”, choć trzeba pamiętać, że nie jest to pojęcie naukowe i nie ma empirycznych dowodów na istnienie takiego rejestru), która jest moim odpowiednikiem «Stanu Prawdy» do którego wielokrotnie się nawiązywałem.

Rzeczywistość zmysłowa i rzeczywistość poznawcza

          W ujęciu klasycznego realizmu Arystotelesa świat zbudowany jest z substancji i przymiotów, poznawany zaś dzięki zmysłom. To, co widzimy, słyszymy, dotykamy czy czujemy, tworzy obraz świata, który wydaje się nam oczywisty i namacalny. Dostrzegalny byt posiada cechy ujawniające się w jego strukturze, kształcie, barwie czy ciężarze — dzięki nim rozpoznajemy, z czym mamy do czynienia, np. z kotem. Procesy zachodzące w dostępnej rzeczywistości podlegają prawom fizyko-chemicznym. W bytach ożywionych szczególne znaczenie mają procesy fizjologiczne: metabolizm, oddychanie, wzrost oraz reakcje na bodźce. To one sprawiają, że materia ożywa i wchodzi w relacje z otoczeniem. Taki świat — świat przyrody, materii i życia — jest dla nas zrozumiały, ponieważ możemy go badać, obserwować i opisywać za pomocą nauki.

          Jednak rzeczywistość nie ogranicza się wyłącznie do tego, co można zmierzyć lub zobaczyć. Z perspektywy idealizmu rzeczywistość ujawnia się również w świadomości człowieka, który doświadcza wewnętrznego świata myśli, uczuć i przeżyć. To, co niewidzialne, często wpływa silniej na ludzkie życie niż to, co materialne. Myśl, wspomnienie czy emocja potrafią zmienić sposób, w jaki postrzegamy świat zewnętrzny.

          Filozofia uczy, że rzeczywistość ma wiele poziomów — fizyczny, psychiczny i duchowy. To, co realne, może więc oznaczać nie tylko to, co istnieje obiektywnie, ale również to, co jest przeżywane subiektywnie. Rzeczywistość staje się zatem spotkaniem tego, co zewnętrzne, z tym, co wewnętrzne — materii i świadomości.

          Ostatecznie rzeczywistość jest tym, co trwa niezależnie od naszych pojęć i interpretacji, ale zarazem tym, co nabiera sensu dopiero wtedy, gdy zostaje przez nas poznane i zrozumiane. Można więc powiedzieć, że rzeczywistość nie jest tylko tym, co istnieje, lecz także tym, co się ujawnia, gdy człowiek na nią patrzy. To, co rzeczywiste, odsłania się stopniowo — w świecie, w nas samych i w relacji między jednym a drugim. Jak pisał Heraklit, „wszystko płynie” — a więc również rzeczywistość nieustannie się zmienia, a nasze poznanie musi za nią nadążać.

          Poznawanie rzeczywistości jest nie tylko próbą zrozumienia świata, ale też samego siebie. Każde odkrycie — naukowe, duchowe czy emocjonalne — przybliża nas do prawdy o tym, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Rzeczywistość staje się lustrem, w którym odbija się nasze istnienie. Człowiek, który poznaje, staje się częścią tego, co poznaje. Dlatego zrozumienie świata to nie tylko wiedza, lecz także mądrość — zdolność dostrzegania sensu w tym, co nas otacza. Im głębiej wnikamy w rzeczywistość, tym bardziej odkrywamy, że nie jest ona przeciwna człowiekowi, lecz go współtworzy. Być może właśnie w tym tkwi sens poznawania: nie w zdobywaniu odpowiedzi, lecz w nieustannym poszukiwaniu — w otwartości na tajemnicę, która sprawia, że rzeczywistość wciąż pozostaje żywa.

          Moje poszukiwania prowadzą mnie do refleksji, że ważniejsze są przymioty bytów niż ich substancja. Substancję można opisać jako strukturę energetyczną — jest ona jedynie formą istnienia, podczas gdy przymioty nadają temu istnieniu sens. To jakby odwrócenie klasycznego porządku: nie substancja, lecz przymioty stanowią o znaczeniu bytu.

          Filozofia uczy, że przymioty bez substancji nie istnieją samodzielnie (np. żółty kolor kota). Moje przemyślenia temu przeczą. Dla odróżnienia wprowadzam nową kategorię pojęciową — „funkcjonałów” (nie-bytów), które stanowią narzędzie mojej dalszej refleksji. „Funkcjonał” jako „nie-byt”, który warunkuje istnienie, przypomina nieco platońskie idee lub kategorię „energii boskiej” w mistyce chrześcijańskiej, lecz w moim ujęciu ma charakter nowoczesny — dynamiczny, funkcjonalny, a nie substancjalny. Warto w tym kontekście sięgnąć do prac A. N. Whiteheada, H. Bergsona czy P. Teilharda de Chardin, twórców myśli procesualnej.

          Posługując się pojęciem natury dynamicznej, staram się odsłonić tajemnicę istnienia — tajemnicę bycia. W tym ujęciu Stwórca jest Istotą, która ujawnia się przez działanie. Jego substancję określa się jako substancję duchową — co należy rozumieć metaforycznie, jako ludzką próbę ujęcia tego, co mistyczne i niewyrażalne.

Tylko przez takie pojęciowe przyjęcie można nazwać Stwórcę Bytem (Absolutem). W mojej ocenie jednak bliższe jest określenie Funkcjonału (Nie-bytu). Funkcjonał jest pojęciem obejmującym także inne pojęcia wpływające na funkcjonowanie świata: dobro, miłość, zło, świadomość i im podobne. Światem rządzą więc imponderabilia — wartości i energie duchowe, które można zaliczyć do sfery emocji lub działań wewnętrznych. Można zatem powiedzieć, że rzeczywistość jest przejawem funkcjonowania tego, co zapisane wewnątrz człowieka.

          Dalsze wyjaśnienie tego zjawiska jest niezwykle trudne i dla wielu z nas pozostaje czymś abstrakcyjnym. Nie wszyscy są gotowi, aby je przyjąć. To, co powstaje w umyśle, można nazwać swoistym hologramem zdarzeń — iluzją, która mimo pozornej nierealności posiada głęboki sens. I właśnie to czyni ją tak trudną do zrozumienia.

          Można powiedzieć, że człowiek sam w sobie generuje rzeczywistość, która staje się przestrzenią jego egzystencji. Innymi słowy, człowiek tworzy iluzję własnego istnienia i nadaje jej znaczenie. Ten nadany sens jest istotą boskiej koncepcji — przejawem twórczej mocy, która łączy człowieka ze źródłem wszystkiego, co istnieje.

          Słuszne zatem jest powiedzenie: “Człowiek jest  kowalem własnego losu” (rzymskiego polityka Appiusza Klaudiusza Caecusa żyjącego  między IV a III wiekiem przed. Chr. (w renesansie podobną myśl wyraził włoski filozof Giovanni Pico della Mirandola).

Od dziecięcej ufności do dojrzałej refleksji

          Zastanawiam się, skąd bierze się siła oddziaływania teorii religijnych na ludzki umysł. Czy jest to efekt długotrwałej indoktrynacji, rozpoczynanej w dzieciństwie, gdy człowiek jest najbardziej podatny na wpływy? A może wynika to z głębszych potrzeb – z lęku przed śmiercią, z pragnienia sensu, ze wspólnoty czy autorytetu? Religie zwykle łączą te elementy, wykorzystując psychologiczne mechanizmy: nadzieję, obietnicę nagrody i strach przed karą.

          Moje własne doświadczenia mogą posłużyć za przykład. Nie pamiętam chwili, w której świadomie „przyjąłem Boga” – był to proces powolnego nasiąkania atmosferą pobożności, którą roztaczała moja matka. Nie chodziło wyłącznie o słowa, ale o całe jej codzienne zachowanie – prostotę, autentyczność, serdeczność i szacunek wobec ludzi. To budowało we mnie przekonanie, że dobro jest naturalnym odruchem sumienia. Moja matka nie była gorliwą katoliczką, rzadko uczestniczyła w kulcie, lecz jej życie było przesycone czymś, co nadawało wiarygodność wierze. W ten sposób religijność zakorzeniała się we mnie – w sercu i w sumieniu.

          Wiara przyszła więc do mnie bez przymusu, w sposób naturalny. Dzięki postawie matki czułem, że istnieje Ktoś większy od człowieka – godny szacunku i podziwu. Na religię chodziłem chętnie, bo interesowało mnie życie Jezusa i Jego nauczanie. Śpiewałem w chórze kościelnym – muzyka była dla mnie emocjonalnym podkładem wiary.

          Jednocześnie jednak od młodości dostrzegałem w nauczaniu Kościoła elementy niejasne i niepokojące. Biblijne wydarzenia często mieszały się w mojej głowie, a obraz Starego i Nowego Testamentu był niespójny. Wówczas jednak nie czułem bym był indoktrynowany – raczej uznawałem swoje braki za niedouczenie i ufałem katechetom.

          Dopiero w dorosłości, już jako mąż i obywatel w trudnych czasach politycznych, zacząłem wracać do dawnych wątpliwości. Coraz wyraźniej widziałem, że wielu ludzi wierzących ma bardzo powierzchowne pojęcie o swojej wierze.

          Na studiach teologicznych dla świeckich przyjąłem zasadę uważnego słuchania i otwartości na naukę Kościoła. Dało mi to narzędzia do dalszych poszukiwań i własnej refleksji. Po ukończeniu studiów rozpocząłem własne badania – czytałem, porównywałem, konfrontowałem teologię z nauką, wszystko mierząc kryterium logiki i rozumu.

          Od początku z rezerwą podchodziłem do cudów – uważałem, że nie one stanowią dowód Prawdy. Coraz mocniej widziałem, że ich sens jest raczej symboliczny niż literalny. Z biegiem lat wyłoniły się pewne aksjomaty: jeśli Bóg jest istotą doskonałą, nie mógłby być okrutny, jak czasem ukazuje Go Stary Testament. Cuda zaś są znakiem, że coś istotnego wydarzyło się w określonym miejscu i czasie, ale ich wartość polega na przesłaniu, a nie na dosłownym opisie.

          Moja droga wiary to zatem proces – od prostego, dziecięcego przyjęcia prawdy, przez pierwsze wątpliwości, aż po świadome, krytyczne badanie. Dziś wiara nie opiera się dla mnie na strachu czy cudach, lecz na poszukiwaniu sensu, dobra i spójności z rozumem.

          U kresu życia czuję się gotów przedstawić własny ogląd wiary. Wiedzę i przemyślenia zawarłem w dziewięciu książkach, tysiącach krótkich tekstów i wpisów internetowych. Całość mogę streścić w kilku zdaniach:

          Przyczyna sprawcza wynika z porządku logicznego. Skutkiem jest Wszechświat, którego Przyczyną jest Stwórca – Istota istniejąca poza nim, a zarazem zanurzona w swoim dziele. Ujawnił się w każdym człowieku, obdarzając go zdolnością rozpoznania Jego istnienia i wolnością komunikowania się z Nim. Wolność ta pozwala także na modlitwę i prośbę o zmianę Jego woli – a fakt, że jest na nią wrażliwy, dowodzi, że naprawdę ukochał swoje stworzenia.

          Religie i Kościoły to dzieła ludzi – powstają, trwają, a nawet przemijają. Ich instytucjonalny kształt nie jest najważniejszy. Liczy się to, co jest ich przesłaniem.

         Dobrze jest stworzyć wokół siebie aurę własnej pobożności, w której będzie miejsce na trwanie przed Bogiem – uczucie stałej Jego obecności i Opatrzności. To pozwoli na stałą duchową z Nim więź i komunikację. 

Tak, tak; nie, nie

          Jezus nauczał: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie” (Mt 5,37). Domagał się jednoznacznego opowiedzenia się za jakąś normą moralną, zachęcając do prostoty i szczerości w słowach i decyzjach. Chodziło o to, by nie uciekać się do fałszywych półprawd, wymówek czy manipulacji – by człowiek był wierny swoim przekonaniom i wartościom.

          Rzecz w tym, że nie zawsze jest to możliwe – zwłaszcza w sytuacjach złożonych, gdzie trzeba uwzględnić wiele okoliczności lub rozstrzygnąć między konfliktującymi wartościami. Podobnie jak w nauce, niektóre pytania dotyczące praw przyrody czy zjawisk społecznych nie mają jednoznacznej odpowiedzi „tak” lub „nie”, ponieważ wynik zależy od szeregu czynników i kontekstu. Na przykład pytanie „Czy woda zawsze wrze w 100°C?” wymaga uwzględnienia ciśnienia atmosferycznego, a w warunkach górskich lub w próżni odpowiedź będzie inna.

          W moralności oznacza to, że czasem konieczne jest głębsze rozeznanie, zanim można jednoznacznie się opowiedzieć. Nie chodzi o unikanie odpowiedzialności, lecz o rozważenie wszystkich aspektów sytuacji – skutków działań, intencji i okoliczności. „Tak, tak; nie, nie” pozostaje ideałem prostoty i prawdomówności, ale życie pokazuje, że między „tak” a „nie” często rozpościera się szeroka przestrzeń rozważań, w której człowiek musi działać w sposób rozumny i odpowiedzialny.

          Czy można jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie: czy papież Jan Paweł II był dobrym papieżem, czy złym? Otóż ocena zależy od perspektywy i kryteriów, które  się przyjmuje. Dla Polaków był wsparciem dla ruchu Solidarność w Polsce.  Konsekwentnie bronil wolności religijnej, co było znaczące dla przemian  politycznych w Europie Środkowo-Wschodniej. Był aktywny w dialogu międzyreligijnym między z judaizmem, islamem i innymi religiami. Podkreślał wartości takie jak godność człowieka, pokój i sprawiedliwość społeczną. Ale są również głosy, że nie zapobiegł należycie skandalom seksualnym w Kościele wobec duchownych oskarżanych o pedofilię. Sprzeciwiał się aborcji, antykoncepcji i małżeństwom osób tej samej płci, co dla niektórych stanowiło ograniczenie wolności jednostki. Niektórzy wskazują na brak reform w strukturze hierarchicznej i zarządzaniu Kościołem.

          Ja dodam od siebie, że uważam go za wielkiego pasterza na miarę teologii XX wieku, ale mamy wiek XXI i jego poglądy teologiczne nie nadążają za nowym spojrzeniem – co chyba jest zrozumiałe.

          Czy partia PIS jest partią, której można zaufać? Kwestia zaufania do partii PiS zależy od indywidualnych przekonań, sympatii politycznych – inaczej ocenią ją zwolennicy, a inaczej przeciwnicy. Dla jednych odpowiedź brzmi: Tak, dla innych – zdecydowanie Nie. Dla mnie to partia przestępcza.

          Wielokrotnie zgadzamy się z pytaniem (prośbą), ale pojawia się inna nieprzewidziana okoliczność, która nie pozwala spełnienie obietnicy.

           Często wydaje się wyroki, ale ze względu na wielowarstwowość zdarzeń, warunków jednoznaczne „Tak” lub „Nie” może nie oddać pełnego obrazu sytuacji.

          Czy zawsze należy przestrzegać prawa? – w większości przypadków „Tak”, ale w sytuacjach skrajnej niesprawiedliwości (np. prawo dyskryminujące) odpowiedź może wymagać głębszej refleksji, uwzględniającej moralny obowiązek sprzeciwu.                                            

          Czy zawsze trzeba zgadzać z decyzją lidera? – Nie, ale poziom sprzeciwu zależy od kultury, wiedzy i kontekstu społecznego.

          W konfesjonale często pada odpowiedż «Tak» na pytanie czy obiecuje się poprawę. Po czym chwile później, już po wyjściu z Kościoła można z kretesem

zaprzepaścić obietnicę. Zderzenie z realiami życia bywa niekiedy okrutne. «C’est la vie».

          Na pierwszy rzut oka rzeczywiście może wydawać, że nauka Jezusa: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie” (Mt 5,37) jest utopijna., bo życie społeczne i polityczne często opiera się na półprawdach, kompromisach czy dyplomacji. Prosta, bezpośrednia mowa bywa w realiach świata trudna do utrzymania. Jezusowe wezwanie nie oznacza naiwności, ale raczej postulat spójności i uczciwości. To zachęta, by unikać manipulacji i dwuznaczności, a mówić wprost – co jest fundamentem zaufania w relacjach międzyludzkich.

           Dla chrześcijan nie jest to wizja nierealna, lecz ideał, do którego warto dążyć, nawet jeśli pełna realizacja wydaje się trudna. W ten sposób „utopia” staje się raczej drogowskazem niż niemożliwym marzeniem.

           Można więc powiedzieć, że nauka Jezusa nie tyle jest „utopijna”, ile radykalna – wykracza poza przeciętną ludzką praktykę i wzywa do życia w prawdzie, co w świecie pełnym półcieni jest wymagające, ale zarazem potrzebne.

Protony

          Wobec trudności wizualizacji elektronu jak może wygląda cząstka większa, a mianowicie proton.

          Według dzisiejszej wiedzy naukowej proton składa się z trzech kwarków: dwóch kwarków górnych i jednego dolnego. Suma ich mas stanowi zaledwie około 1% całkowitej masy protonu. Naturalnym pytaniem jest więc, skąd bierze się pozostałe 99% masy? Pochodzi ono z energii wiązania kwarków, tzw. z oddziaływań silnych, które są przenoszone przez gluony. Gluony nieustannie wymieniają energię między kwarkami, dzięki czemu masa protonu ma charakter w dużej mierze energetyczny, a nie wynikający bezpośrednio z mas samych kwarków.

          We wnętrzu protonu zachodzą dynamiczne procesy: powstają cząstki wirtualne, kwarki dziwne (tzw. „kwarki widma”) oraz tzw. morze kwantowe. Masa protonu jest zjawiskiem dynamicznym, co wpisuje się w pogląd dynamicznej naturze rzeczywistości. Proton nie jest więc „rzeczą” w tradycyjnym sensie, lecz raczej procesem — w jego wnętrzu panuje chaos, przypominający kwantową pianę.

          Opisanie procesów zachodzących w protonie matematycznie jest niezwykle trudne. Współczesna fizyka nie jest nawet w stanie jednoznacznie określić promienia protonu, ponieważ jego wartość zależy od metody pomiaru i kontekstu eksperymentalnego.

          Natrafiłem również na sugestie,  że w każdym protonie może znajdować się mikroskopijna czarna dziura, odpowiedzialna za procesy scalania i rozpadu kwarków.  Ta sugestia zbieżna jest z moimi (z czasów studenckich) przemyśleniami, o mikroskopijnych czarnych dziurach, które zakrzywiają tor elektronów wokół jądra atomowego.

          Proton jawi się więc nie jako stała struktura, lecz jako żywy, dynamiczny system, w którym energia, chaos i fundamentalne prawa fizyki splatają się w niezwykle złożony sposób.

           Proton ma w sobie dodatni ładunek elektrostatyczny. Kolejna tajemnica cząstek materialnych.  Co to jest ten ładunek?  najkrócej mówiąc, to jedna z cech materii (właściwość elektryczna). Podlega siłom kulomba (przyciągania i odpychania)), zasadzie zachowania ładunku (nie można go zlikwidować, ani nie może zniknąć). Ma tę samą wartość elementarną (w kulombach) co elektron, ale ze znakiem dodatnim. ładunek ten rozkłada się na budujące go kwarki w proporcji: kwarki 2 górne (u)  + 1 dolny (d) z  ładunkami  2/3 + 2/3 – 1/3 = 1. Filozoficznie ma podobną właściwość co przyciąganie grawitacyjne (np. siła oddziaływania maleje z kwadratem odległości). Pochodzenie należy do cech naturalnych (pierwotnych, stwórczych). Pytanie skąd się bierze pozostaje w rozważaniach filozoficznych.

         Struktura protonu i zależności kwantowe między kwarkami są podstawą do podziwu koncepcji stwórczej.To małe arcydzieła.

Elektron w naturze dynamicznej

          Mając przekonanie, że natura ma charakter dynamiczny warto przyjrzeć się najmniejszej cząstce uważanej za materialną – elektron.

          Gdyby można było powiększyć obraz elektronu do wielkości wizualnej to jakby wyglądał?  Elektron jest cząstką elementarną, co oznacza, że według obecnego stanu wiedzy nie posiada wewnętrznej budowy ani szczegółowej struktury, którą można by opisać w kategoriach zmysłowych. Uważa się go za punktową cząstkę o rozmiarze mniejszym niż 10^{-18} metra – to wiele rzędów wielkości poniżej długości fali światła widzialnego, dlatego nie da się go zobaczyć w tradycyjnym sensie. Można byłoby oczekiwać ją tylko jaką strukturę rozmytą.

          Popularne obrazy elektronu jako małej kuleczki krążącej wokół jądra atomowego są jedynie uproszczonymi modelami, które pomagają wyobrazić sobie procesy w atomie. W rzeczywistości elektron opisuje mechanika kwantowa, według której nie jest on „punktem w przestrzeni”, lecz raczej rozmytym obłokiem prawdopodobieństwa – może być jednocześnie w wielu miejscach naraz.

          W praktyce nie widzimy samego elektronu, lecz skutki jego istnienia: ślady w komorze pęcherzykowej, błyski w detektorach czy oddziaływania z innymi cząstkami. To, co naukowcy rejestrują, to nie obraz elektronu, lecz zapis jego wpływu na otoczenie.

          Gdyby jednak hipotetycznie „zobaczyć” elektron, nie ukazałby się nam obiekt w klasycznym sensie, jak mała kulka czy bryłka materii. Zobaczylibyśmy raczej abstrakcyjny, dynamiczny wzór – obszar, w którym istnieje pewne prawdopodobieństwo znalezienia cząstki.

          To prowadzi do głębszej refleksji. Świat zmysłowy podsuwa nam intuicję, że każdy byt materialny powinien mieć kształt i strukturę, którą można powiększyć i obejrzeć. Jednak na poziomie cząstek elementarnych nasza klasyczna intuicja zawodzi. Elektron nie jest obiektem takim jak kamień czy kropla wody, lecz bytem kwantowym, którego „wygląd” nie da się sprowadzić do obrazów znanych ze świata codziennego.

          Jeżeli więc odpowiedź „elektronu nie można zobaczyć” wydaje się niesatysfakcjonująca, nie wynika to z uniku – lecz z faktu, że w nauce dochodzimy tu do granicy poznania i języka. Uczciwie trzeba przyznać: nie wiemy, jak elektron „wygląda”, ponieważ pytanie o jego wygląd jest w dużej mierze pytaniem filozoficznym, a nie fizycznym. Fizyka potrafi opisać jego zachowanie i skutki obecności, ale nie nadać mu formy dostępnej zmysłom.

          Można też spojrzeć na elektron w sposób bardziej metaforyczny, jako byt balansujący między światem materii a światem możliwości. Gdyby „zobaczyć” go artystycznie, mógłby jawić się nie jako kulka, lecz jako migoczący obłok energii, który pulsuje i zmienia kształt, nigdy nie zatrzymując się w jednym punkcie. Byłby to wir świetlistych fal, które układają się w nieuchwytny, dynamiczny wzór – niczym drgania powietrza zamienione w obraz.

          Elektron można by także przedstawić jako „ślady istnienia”, rozpraszające się niczym iskry na czarnym tle. To nie tyle ciało w klasycznym sensie, co sama możliwość istnienia w danym miejscu, wizualizowana jako chmura światła i cienia.

          Zmysły domagają się kształtu i struktury, ale elektron wymyka się temu oczekiwaniu – i właśnie w tym tkwi jego tajemnicze piękno. Jest symbolem granicy naszego poznania: punktem, który nie jest punktem, cząstką, która bywa falą, obecnością, która objawia się dopiero przez swoje oddziaływanie (wg paradygmatów natury dynamicznej).

           Obiekty tak małe jak elektron wymykają się tradycyjnemu rozumieniu wizualności. Ich „wygląd” nie może zostać sprowadzony do obrazów znanych ze świata codziennego ani przedstawiony w formach dostępnych bezpośrednio zmysłom. Przekraczają one możliwości percepcji, przechodząc w domenę opisu teoretycznego, gdzie podstawowe znaczenie zyskują pojęcia potencjalności i dynamiki.

          Tak małe obiekty można ujmować na różne sposoby. Z perspektywy wyobraźni można je traktować jako swoiste «kłębki energetyczne» — lokalne konfiguracje pola i potencjału, które manifestują się nie jako stabilne obiekty, lecz jako relacje, procesy i oddziaływania. Elektron nie jest zatem materialną kulką w przestrzeni, lecz kwantowym bytem o charakterze falowo-cząstkowym, istniejącym na styku możliwości i aktualizacji, a jego natura staje się uchwytna dopiero w ramach opisu matematycznego i eksperymentalnego.

          Promienie katodowe (promieniowanie beta – elektrony pochodzące z jądra atomowego) to strumień elektronów poruszających się z określonym pędem, którego wartość zależy od przyspieszającego je napięcia. Zjawisko to unaoczniło, że elektrony mają charakter cząstek materialnych zdolnych do ruchu i oddziaływania z materią. Elektrony związane w atomie zachowują się jednak odmiennie. Nie można ich opisać jako klasycznych cząstek krążących po wyznaczonych orbitach, lecz raczej jako rozmytą „chmurę prawdopodobieństwa” otaczającą jądro atomowe. Opis taki wynika z mechaniki kwantowej, zgodnie z którą położenie i pęd elektronu nie mogą być jednocześnie dokładnie określone (zasada nieoznaczoności Heisenberga). Dlatego mówimy nie o orbitach, lecz o orbitalach – stanach kwantowych opisujących rozkład prawdopodobieństwa znalezienia elektronu w określonym obszarze przestrzeni. Orbital to obszar przestrzeni, w którym z największym prawdopodobieństwem można znaleźć elektron. Istnieje kilka rodzajów orbitali: s,p,d,i f, z których każdy ma charakterystyczny kształt.

         Na przykładzie elektronu można uświadomić sobie jak świat subatomowy cały czas «buzuje», pulsuje, jak jest aktywny, niespokojny, żywotny.  Ten chaos dynamiczny jest jednak opanowany i uporządkowany: “Mówi głupi w swoim sercu: «Nie ma Boga»” (Ps,14,1; 53,2),

Natura dynamiczna w bytach

          Czy natura dynamiczna jest zauważana w przestrzeni rzeczywistej? Tak. Jej obecność ujawnia się w najgłębszych strukturach bytów substancjalnych, tam, gdzie granice rzeczywistości zmysłowej ulegają rozpuszczeniu. Na poziomie subatomowym dochodzi do odsłonięcia tajemnicy istnienia w jego wymiarze szeroko rozumianym — takim, który wymyka się prostemu opisowi i racjonalnemu uchwyceniu.

          Przymioty przypisywane bytom, które w świecie codziennego doświadczenia jawią się jako stałe i jednoznaczne, przeobrażają się w jakości falowe, płynne i nieuchwytne. Znika ich postać rozpoznania zmysłowego na rzecz subtelniejszego odczuwania i intuicyjnego wglądu. Rzeczywistość, która dotąd wydawała się statyczna i określona, zaczyna pulsować, ukazując swój rytm, zmienność i nieustanną grę przeciwieństw. W takim ujęciu byt nie jest zamkniętym faktem, lecz procesem, który sam siebie przekracza.

          Dynamika natury nie jest zatem wyłącznie kategorią fizyczną — to także perspektywa poznawcza i ontologiczna. Uczy nas, że to, co istnieje, nie daje się zamknąć w prostych formułach, lecz trwa w nieustannym ruchu i przeobrażeniu. To, co widzialne, okazuje się jedynie cieniem głębszych procesów, których istota pozostaje w ciągłym stawaniu się. Dynamika staje się tu zasadą bycia, która obejmuje zarówno materię, jak i świadomość, zarówno czas, jak i transcendencję.

          W przypadku natury duchowej jeszcze wyraźniej dostrzec można tę prawidłowość. Ważniejszą rolę odgrywają tu przymioty samego podłoża, które nie istnieją dla siebie, lecz jako nośnik sensu i intencji. Słowa modlitwy — powtarzane w rytmie różańca — nie są istotą aktu duchowego, lecz jedynie jego wehikułem. Wypowiadane dźwięki przemijają, ale ich wewnętrzna treść, intencja skierowana ku transcendencji, nabiera żywej mocy. Tak rozumiana dynamika ukazuje, że duch nie jest statyczną strukturą, ale nieustannym ruchem ku temu, co go przekracza.

          Można więc powiedzieć, że natura dynamiczna bytów jest uniwersalną zasadą: od mikroskopijnych drgań cząstek po najgłębsze akty świadomości, od ruchu materii po ruch ducha. To, co istnieje, zawsze pozostaje w drodze — między aktualnością a możliwością, między tym, co skończone, a tym, co nieskończone.

Natura dynamiczna

          Przez „naturę dynamiczną” nie chodzi mi o dynamikę procesów w świecie materialnym, lecz o samą istotę istnienia. Natura dynamiczna nie jest substancją trwającą w sobie, jak w klasycznej metafizyce Arystotelesa, lecz sposobem bycia, który aktualizuje się poprzez wolę i akt. Istnieje tylko o tyle, o ile się wydarza, przejawia, urzeczywistnia. W tym sensie jest czymś wcześniejszym niż byt rozumiany substancjalnie – jest pierwotnym polem możliwości, źródłem stawania się, z którego wypływa zarówno natura zmysłowa, jak i duchowa. Te zaś są względem niej wtórne, stanowią jedynie jej historyczne i empiryczne uobecnienia.

          Tego rodzaju ujęcie stawia naturę dynamiczną bliżej myśli procesualnej niż statycznej ontologii. W tradycji zachodniej podobny kierunek wskazywał Heraklit, dla którego to, co istnieje, zawsze jest w ruchu i przemianie; nowocześnie można tu również dostrzec echo Bergsona, który intuicyjnie pojmował rzeczywistość jako nieustanne trwanie, płynny nurt tworzenia się i przechodzenia od możności do aktu. Natura dynamiczna nie tyle trwa, co odsłania się, przekraczając granice czasu i przestrzeni, a jednocześnie stanowiąc ich źródło.

          W przeciwieństwie do substancjalnego rozumienia bytu, które zakłada jego samowystarczalność i zamkniętość, natura dynamiczna jawi się jako otwarta i relacyjna. Nieustannie rodzi byt na nowo, nadając mu kształt poprzez akt woli. To właśnie w tym ruchu, w tym przejściu od możności ku aktowi, objawia się istota samego istnienia: nie jako statyczny fundament, lecz jako żywy proces samoodkrywania się.

          Można więc powiedzieć, że natura dynamiczna ma charakter metafizyczny w tym sensie, że nie jest żadnym bytem pośród bytów, lecz raczej warunkiem możliwości ich pojawiania się. U Arystotelesa kategorię taką pełnił akt czystej aktualności (actus purus), u Heideggera – samo „bycie” (Sein), które zawsze przekracza byt. Natura dynamiczna wpisuje się w ten nurt jako idea, że fundament istnienia nie polega na trwaniu, lecz na nieustannym stawaniu się. Jej głębia objawia się w twórczym napięciu pomiędzy możliwością a jej realizacją, pomiędzy ukryciem a odsłonięciem, pomiędzy nicością a bytem.

          Natura dynamiczna stanowi budulec rzeczywistości zarówno zmysłowej, jak i duchowej. Jej rytmy, przemiany i cykle przenikają nasze doświadczenia, kształtując sposób, w jaki odbieramy świat i samych siebie. To, co materialne i uchwytne — barwy, dźwięki, zapachy — splata się z tym, co niewidzialne i wewnętrzne, tworząc harmonijną całość, w której człowiek odnajduje sens, porządek i zakorzenienie.

          Jest ona zakodowana w samej strukturze bytu: w polu energetycznym i w materii, w ruchu cząstek i w pulsie świadomości. Dla materii, poprzez energię, natura dynamiczna stanowi substancję i zasadę istnienia; dla ducha natomiast objawia się jako żywotna siła, która nadaje mu kierunek, rytm i transcendencję. Ukazuje się więc jako pierwotna moc, jednocześnie spajająca i przekraczająca oba wymiary rzeczywistości, niczym niewidzialne tło, na którym rozgrywa się zarówno życie biologiczne, jak i duchowe.

          W jej dynamice kryje się prawo nieustannej przemiany: to, co powstaje, nieuchronnie podlega rozpadowi, a to, co się rozpada, staje się zalążkiem nowego początku. Człowiek, zanurzony w tym rytmie, uczy się, że każda zmiana jest nie tylko utratą, lecz także otwarciem — przejściem do innej formy istnienia. Natura dynamiczna uczy pokory wobec czasu i przemijania, a zarazem wskazuje, że życie w swej istocie nigdy się nie zatrzymuje, lecz pulsuje nieustannie, niczym oddech kosmosu.

          Można więc postrzegać ją zarówno jako zasadę metafizyczną, jak i praktyczny przewodnik: ukazuje bowiem, że harmonia nie polega na zatrzymaniu ruchu, lecz na zgodzie z jego rytmem. Człowiek, który w sobie samym rozpozna ten wymiar — dostrzeże cykle własnych emocji, myśli, doświadczeń — odkrywa, że jego istnienie nie jest oddzielone od kosmosu, lecz splecione z nim w jedną, większą całość.

          W takim świetle natura dynamiczna jawi się nie tylko jako fundament bytu, lecz także jako żywe zwierciadło duchowego poszukiwania: jest zarazem prawem wszechświata i wewnętrznym kompasem, który prowadzi ku głębszemu poznaniu siebie, świata i tego, co przekracza obie te sfery.

          Ale czy możliwe jest zatrzymanie się wyłącznie na poziomie natury dynamicznej, z pominięciem natury wtórnej, tej związanej z codziennym doświadczeniem, społecznymi formami i ziemską kondycją? Teoretycznie tak — byłoby to życie czystym rytmem istnienia (wieczność), poza wszelkimi strukturami, w stanie nieustannego przepływu. Jednak taka decyzja wymagałaby rezygnacji z samego ziemskiego życia, które z konieczności wyraża się poprzez formę, język, instytucje i relacje.

          Natura wtórna, choć bywa krępująca, jest nieodzowna: to ona pozwala ująć w słowa niewidzialny nurt, budować wspólnotę i nadawać kształt temu, co ulotne. Bez niej człowiek pozostałby w milczeniu kontemplacji, zamknięty w rytmie, który choć prawdziwy, nie mógłby w pełni zaistnieć w świecie. Dlatego pełnia istnienia nie polega na odrzuceniu jednej natury na rzecz drugiej, lecz na ich wzajemnym dopełnianiu. Natura dynamiczna daje życie, natura wtórna nadaje mu kształt.

          Ostatecznie to właśnie napięcie między nimi sprawia, że ludzkie doświadczenie jest tak bogate. W ruchu i formie, w przemianie i trwałości, w nieustannym pulsie i w jego chwilowych zatrzymaniach — objawia się cała złożoność bytu. Człowiek, akceptując ten paradoks, uczy się nie tyle ucieczki od życia, ile głębszej obecności w nim, świadomy, że to, co ziemskie, jest drogą do tego, co nieskończone.

          Ta świadomość stanowi z kolei fundament przejścia — swoistego nowego narodzenia w rzeczywistości, którą zapowiada Apostoł Jan: “I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły, i morza już nie ma” (Ap 21,1). Obraz ten nie jest jedynie wizją przyszłości, lecz także symbolicznym ukazaniem nadziei, że dynamika przemiany, wpisana w samą naturę bytu, prowadzi ku pełni, której jeszcze nie potrafimy ogarnąć rozumem.

          Nie znamy zasad życia tej nowej egzystencji; pozostaje ona dla nas tajemnicą. Wiemy jednak, że jej istotą będzie głębsze rozpoznanie, pełniejsza świadomość i bliskość z Bogiem — bliskość, która przekracza ograniczenia ziemskiego czasu i materii. To, co dziś odczuwamy jedynie w przebłyskach duchowego doświadczenia, tam stanie się trwałym stanem istnienia.

          Można więc powiedzieć, że natura dynamiczna, którą tu rozważamy, jest nie tylko prawem tego świata, ale także zapowiedzią innego wymiaru życia. Jej rytmy i przemiany uczą nas, że żadna forma nie jest ostateczna, że za każdym końcem kryje się początek, a każda utrata otwiera drogę do odnowy. W ten sposób dynamika stworzenia przygotowuje nas do przyjęcia daru nowego stworzenia — rzeczywistości, w której życie osiągnie swoją pełnię w zjednoczeniu z Bogiem.

Próżnia nie jest pusta cd.

          Gdyby zawiesić prawa fizyki, to co można by zobaczyć we wnętrzu najmniejszej cząstki? Mam na myśli cząstki elementarne – kwarki, leptony, bozony. Według Modelu Standardowego są one punktowe i pozbawione struktury wewnętrznej. Nie kryje się w nich nic, co przypomina materię. To, co się tam ujawnia, opisują jedynie matematyczne funkcje falowe i układy oddziaływań. Nauka mówi jasno: nie zobaczymy „rdzenia”, lecz co najwyżej rozmytą chmurę prawdopodobieństwa. W fizyce kwantowej sama obserwacja zmienia obiekt, a uchwytna rzeczywistość wymyka się definicjom. To czysty paradoks – logika, która staje się nierzeczywista.

          A jednak wyobraźnia dopowiada. Gdy zanurzy się wzrok w taką cząstkę, jak w kroplę nieskończonego oceanu, najpierw pojawia się migotanie – nie światło, lecz pulsujące punkty energii, iskry pojawiające się i znikające. Głębiej widać fale – drgania przypominające napięte struny, których rytmu nie uchwyci żaden instrument. Jeszcze dalej wyłaniają się fraktalne (porównaj z budową kalafiora, brokuły, drzewa) wzory – spirale, symetrie, geometryczne formy, odsłaniające kolejne detale w nieskończonym odbiciu. W samym centrum zamiast twardego jądra jawi się «pustka». Nie zimna i martwa, lecz czysta możliwość – przestrzeń, w której może zaistnieć wszystko. To z niej wyłaniają się drgania, światło, znikające cząstki wirtualne.

          Patrząc w najmniejszą cząstkę, odnosi się wrażenie, że ogląda się cały kosmos. Jakby we wnętrzu tego, co najmniejsze, odbijał się wszechświat – w formie czystego potencjału.

          Czy «pustka» jest boskim tworem pełnym treści? Można odnieść takie wrażenie. «Pustka» niesie ze sobą potencjał – energię w stanie utajonym, albo funkcjonał w dynamicznej strukturze (możność, tchnienie boskie). Być może to właśnie ten «eter» (środowisko dla rozchodzenia się fał elektromagnetycznycj), którego poszukiwał Albert Einstein? Pustka nie znaczy próżnia. Cokolwiek to jest – nosi w sobie boski przymiot: wieczność istnienia. Energię można przekształcać, lecz nie unicestwić. Ona jest wieczna, jak wieczna jest struktura dynamiczna – boska moc, tchnienie, możliwość działania. Akt Stwórcy powołał świat do istnienia i od razu wpisał w niego wieczność.

          W Apokalipsie Jana czytamy: „I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły” (Ap 21,1). Mowa tu de facto o odnowieniu aktu stworzenia. Zmienia się jedynie forma istnienia, sama jego istota pozostaje nienaruszona.

          Ta myśl przynosi ukojenie wobec wizji totalnego kataklizmu. Ostateczna odnowa nie musi być łagodna, lecz prawa przyrody – jak grawitacja – pozostaną w swej niezmiennej istocie. Wniosek: obiecane zmartwychwstanie jest powrotem do rzeczywistości już stworzonej. Człowiek, powołany do życia w ciele, znów otrzyma ludzką powłokę – bo jako byt czysto duchowy nie czułby się w pełni sobą.

          To spojrzenie jest optymistyczne – daje nadzieję, że człowiek powróci do postaci, w której czuje się zakorzeniony. Otrzyma nowe zadania i obowiązki. Świat pełen cierpienia i zła stanie się jedynie bladym wspomnieniem.

          A może jest tak, że ludzkość musi doświadczyć zła, aby w pełni poznać dobro – a w nim samego Boga?

Próżnia nie jest pusta

          Jeżeli przed punktem zero nie było nic, jeżeli Świat nie istniał, to nie istniała również przestrzeń ani czas. Nie istniała nawet próżnia, w której dzisiaj nauka dostrzega cząstki wirtualne. Była to absolutna nicość – niemająca ani wymiarów, ani kierunków, niebędąca pustką, w której coś mogłoby się pojawić, lecz całkowitym brakiem możliwości istnienia. Dopiero z chwilą narodzin Wszechświata rozciągnęła się przestrzeń, a wraz z nią popłynął czas, tworząc ramy, w których mogło cokolwiek zaistnieć. Narodziny te nie były więc zwykłym początkiem, lecz aktem ustanowienia samej sceny, na której dopiero później pojawiły się gwiazdy, planety i w końcu my sami.

          Każda próba wyobrażenia sobie tego, co było «przedtem», skazana jest na niepowodzenie, ponieważ słowo «przed» zakłada istnienie czasu, którego jeszcze nie było. Dlatego początek Wszechświata pozostaje dla nas nie tylko zagadką naukową, ale i wyzwaniem dla samego sposobu myślenia. Fizyka próbuje uchwycić ten moment, posługując się pojęciami osobliwości, kwantowych fluktuacji próżni czy wieloświata. Filozofia zaś pyta, czy z nicości mogło powstać coś, czy też samo to «nic» było w istocie czymś ukrytym, niepoznawalnym, nieprzekraczalnym dla naszego rozumu.

          Człowiek staje tu wobec granicy poznania – miejsca, w którym kończy się język i logiczne kategorie, a zaczyna cisza, w której zaledwie przeczuwamy odpowiedź. Być może nigdy nie dowiemy się, jak powstało wszystko, co istnieje, ale sama świadomość tej tajemnicy jest już częścią naszego doświadczenia: uczy nas pokory wobec nieskończoności i zachwytu wobec faktu, że w ogóle jest coś, a nie nic.

          W tym wszystkim mowa o Stwórcy wydaje się nieuzasadniona. A jednak Przyczyna Sprawcza istniała od zawsze. Był to Absolut – byt posiadający możność działania i, co najważniejsze, wolę. Słowa te mogą brzmieć jak paradoks, lecz Świat powstał i stał się faktem: namacalnym w doświadczeniu, uchwytnym w rozumie, choć niepojętym w swej istocie.

          Na początku jednak nie było nikogo, kto mógłby to ogarnąć rozumem. Wszechświat rozwijał się w milczeniu, pozbawiony świadka, który nadałby sens jego istnieniu. Dopiero z czasem, gdy pojawiło się życie, a wraz z nim świadomość, pojawiło się również pytanie: «dlaczego coś istnieje, zamiast nie istnieć?» To pytanie stało się jednym z najgłębszych doświadczeń człowieka – doświadczeniem, które łączy nas z początkiem wszystkiego i sprawia, że choć jesteśmy cząstką kosmicznego pyłu, potrafimy pytać o nieskończoność.

          Być może właśnie w tym pytaniu – w nieugaszonej tęsknocie za zrozumieniem – ukryty jest najprawdziwszy ślad Absolutu. Bo skoro Wszechświat jest faktem, to i my, zrodzeni w nim, jesteśmy powołani do tego, by go rozumieć, choćby fragmentarycznie. A każde nasze «dlaczego» staje się nie tylko aktem poznania, lecz także modlitwą rozumu, który poszukuje swego źródła.”

          Jeżeli człowiek jest jedynym świadkiem kosmosu, to właśnie na jego barkach spoczywa odpowiedzialność za pytanie o sens istnienia. Gwiazdy świeciłyby równie jasno, galaktyki zderzałyby się w odległych przestrzeniach, a prawa fizyki działałyby z tą samą precyzją – lecz bez świadomości nikt nie mógłby się nad tym zadziwić. To człowiek wniósł w bezkres materii zdolność do refleksji, a wraz z nią pewien rodzaj duchowej obecności, której sam Wszechświat zdaje się potrzebować, aby być naprawdę zrozumiany.

          Można więc powiedzieć, że świadomość stała się lustrem, w którym kosmos po raz pierwszy mógł się przejrzeć. Lecz lustro to nie jest obojętne: w pytaniach, które stawiamy, i w odpowiedziach, których poszukujemy, tkwi pragnienie dotarcia do czegoś więcej niż tylko opisu praw natury. Człowiek, pytając o początek, pyta w istocie o swoje własne źródło.

          I tu pojawia się pojęcie Absolutu – nie jako dodatkowej hipotezy, którą można zastąpić inną, lecz jako konieczność myśli, która próbuje zrozumieć, dlaczego istnieje coś, a nie nic. Nauka opisuje mechanizmy, filozofia stawia pytania o granice, ale dopiero wiara, rozumiana szeroko jako otwarcie na tajemnicę, daje przestrzeń na odpowiedź, której rozum nie potrafi udzielić do końca.

          W tej perspektywie Bóg nie jawi się jako konkurent nauki, lecz jako fundament, bez którego pytanie o początek w ogóle nie miałoby sensu. To On jest Tym, który «był», zanim zaistniało cokolwiek, i Tym, który wciąż podtrzymuje istnienie w każdym momencie. A człowiek, choć zagubiony w ogromie kosmosu, jest zarazem uprzywilejowanym uczestnikiem tej tajemnicy: zdolnym nie tylko do poznania, lecz także do zachwytu, wdzięczności i wiary.

          Może właśnie w tym kryje się największy paradoks – że w oceanie miliardów galaktyk świadomość jednego człowieka ma wartość większą niż cała martwa materia, bo w niej objawia się to, co niewidzialne: pragnienie prawdy i tęsknota za wiecznością.

          Aby dalej podejmować myśl, może trzeba zmienić sposób spostrzegania i rozumowania. Świat, który odczuwany jest zmysłowo, de facto w swej naturze jest dynamiczny. On się dzieje, płynie, a nasze spostrzeganie stanowi jedynie wtórną iluzję stawania się. To, co nazywamy rzeczywistością, jest w gruncie rzeczy tylko obrazem uchwyconym przez nasze zmysły i utrwalonym przez pamięć, podczas gdy sam proces istnienia nie zatrzymuje się ani na chwilę.

          Widzimy zatem nie samą rzeczywistość, lecz jej odbicie – niczym cienie na ścianie platońskiej jaskini. Utożsamiamy obraz ze światem, choć w istocie mamy dostęp jedynie do jego fragmentu, ułamka wiecznego ruchu. A jednak to złudzenie pozwala nam żyć, pozwala nam budować poczucie ciągłości i sensu.

          Może właśnie w tym paradoksie kryje się tajemnica: świat nie jest martwą konstrukcją złożoną z rzeczy, lecz żywym procesem, którego częścią jesteśmy również my sami. Heraklit miał rację, mówiąc, że niepodobna wejść dwa razy do tej samej rzeki – bo zarówno rzeka, jak i człowiek, który do niej wchodzi, są już inni. Wszystko dzieje się w ciągłym przepływie, a my, próbując uchwycić ten ruch, tworzymy kategorie, definicje, pojęcia.

          Ale te pojęcia nie sięgają istoty bytu. Aby naprawdę zobaczyć świat, trzeba nauczyć się patrzeć nie oczami, które zatrzymują obraz, lecz sercem i umysłem otwartym na proces. Wtedy dostrzegamy, że rzeczywistość jest bardziej podobna do melodii niż do rzeźby – istnieje tylko wtedy, gdy się rozbrzmiewa, w nieustannym trwaniu, które przekracza każdą chwilę.

          I być może właśnie w tej dynamicznej naturze wszechświata ukrywa się ślad Absolutu. To On jest źródłem strumienia, tym, co sprawia, że wydarzenie stawania się nigdy nie gaśnie. Jeśli więc świat jawi się nam jako płynna iluzja, to być może jest to iluzja konieczna – znak, że prawdziwa Rzeczywistość, trwała i niezmienna, znajduje się poza tym, co zmysłowe. A nasze życie, z całym jego przemijaniem, jest zaproszeniem, by spojrzeć głębiej, poza powierzchnię rzeczy, ku Temu, który sprawia, że w ogóle «jest».

         Fenomen istnienia można ująć w modlitwie:

Panie,

który byłeś, gdy nie istniało nic – ani czas, ani przestrzeń, ani próżnia,

Ty, który z nicości uczyniłeś scenę dla wszystkiego, co powstało.

Pomóż mi przyjąć tajemnicę początku,

który wymyka się słowom i pojęciom,

a jednak stał się rzeczywistością, w której żyję.

Dziękuję, że moja świadomość może pytać:

„Dlaczego coś istnieje, zamiast nie istnieć?”

Niech to pytanie będzie dla mnie modlitwą,

a każdy akt poznania – aktem uwielbienia Twojej mądrości.

Naucz mnie patrzeć na świat sercem i umysłem otwartym,

aby dostrzegać w jego przepływie Twoją obecność,

której nic zmysłowego nie może w pełni uchwycić.

Niech moje życie stanie się lustrem dla Twojej wiecznej obecności,

świadkiem piękna, które objawia się w ruchu gwiazd i w ciszy mojego serca.

Niech każdy mój oddech przypomina, że istnieję dzięki Tobie,

i że w tej nieskończonej tajemnicy odnajduję sens i zachwyt.

Panie, który jesteś źródłem bytu,

spraw, aby moje pytania i tęsknota prowadziły mnie ku Tobie,

a moja wdzięczność niech nigdy nie zgaśnie,

bo w Tobie jest wszystko, co kiedykolwiek istnieje i będzie istnieć.

Amen.