Czas, niezwykły fenomen i tajemnica

          Czas od zawsze towarzyszy człowiekowi, a jednocześnie pozostaje niepojętą tajemnicą. Doświadczamy go w codziennym rytmie dnia i nocy, w ulotności chwil, w starzeniu się ciała i narodzinach nowych pokoleń. Każdy z nas wie, czym jest czas, dopóki nie zostanie o to zapytany. Wówczas wymyka się definicjom, pozostawiając jedynie poczucie, że przenika całe nasze życie, a zarazem nie daje się uchwycić.

          Filozofowie od wieków starali się zmierzyć z tą nieuchwytnością. Arystoteles nazywał czas „liczbą ruchu w odniesieniu do przed i po”, traktując go jako sposób porządkowania następujących po sobie zdarzeń. Święty Augustyn zauważył paradoks: przeszłość już nie istnieje, przyszłość jeszcze nie nadeszła, a teraźniejszość nieustannie wymyka się świadomości. Może więc czas nie istnieje sam w sobie, lecz powstaje w naszym umyśle, jako narzędzie porządkowania przeżyć.

          Refleksja nad czasem przeniosła się z filozofii do nauki. Newton widział czas jako absolutny strumień, niezależny od wszystkiego, co się dzieje – scenę, na której rozgrywa się świat. Einstein odarł nas z tego złudzenia, pokazując w teorii względności, że czas splata się z przestrzenią i może płynąć różnie dla różnych obserwatorów. To, co wydawało się najbardziej stabilnym fundamentem rzeczywistości, okazało się względne. Fizyka kwantowa idzie jeszcze dalej: czas być może nie jest elementem pierwotnym, lecz wtórnym efektem relacji między zjawiskami.

          Mimo tych naukowych i filozoficznych teorii człowiek doświadcza czasu jako niepodważalnej realności. W jego rytmie mierzymy życie, zapisujemy wspomnienia, budujemy nadzieje. Czas jest nicią spajającą naszą tożsamość: bez niego nie moglibyśmy pamiętać ani planować, a życie traciłoby sens. Myśl o świecie „bez czasu” jest niemal nie do przyjęcia – rzeczywistość pozbawiona „wczoraj” i „jutra” pozbawiona byłaby historii, ciągu i celu. Być może właśnie dlatego czas, choć nieuchwytny, wydaje się najpewniejszym z doświadczeń.

          Fenomen czasu jest więc podwójny. Budzi wątpliwości co do swego istnienia, a jednocześnie warunkuje życie i świadomość. Wymyka się definicjom, a jednocześnie nie pozwala o sobie zapomnieć. Tajemnica i codzienność przenikają się w nim, czyniąc go zarówno w nas, jak i poza nami, nadając światu porządek, a zarazem pozostając największą zagadką ludzkiego doświadczenia.

          Nauka wskazuje, że czas można mierzyć od momentu powstania Wszechświata, kiedy zaczął podlegać prawom przyrody i przemianom. W tym sensie jest miarą ruchu i kolejności zdarzeń w świecie materialnym. Teologia zaś pokazuje, że w przestrzeni nadprzyrodzonej czas przestaje istnieć; Bóg i rzeczywistość wieczna nie podlegają jego ograniczeniom. To rodzi odwieczne pytanie: jak pojąć wieczność wobec czasu ziemskiego życia? Jak czas oczyszczenia, pokuty czy zadośćuczynienia odnosi się do rzeczywistości poza jego granicami?

          Zderzenie tych dwóch perspektyw ujawnia głęboką tajemnicę czasu. Z jednej strony mierzymy go zegarem i ruchem planet, z drugiej – staje się przestrzenią refleksji nad wiecznością, moralnością i sensem duchowym. W świecie duchowym czas przybiera wymiar jakościowy, a nie ilościowy – liczą się nie chwile same w sobie, lecz ich znaczenie.

          Można wówczas rozważać, że dusza po śmierci pozostaje w pewnej „przestrzeni realnej”, zawieszonej między ziemskim czasem a wiecznością, by móc przejść proces oczyszczenia i uporządkować to, czego nie zdążyła wypełnić za życia. W tym kontekście czas staje się narzędziem duchowego dojrzewania – mostem między przemijaniem a wiecznością, doświadczeniem człowieka a porządkiem boskim.

          Może sugestia Einsteina, że miara czasu zależy od układu odniesienia, jest w pewnym sensie pozorna. Matematycznie teoria względności jest bez zarzutu – precyzyjnie opisuje, jak czas rozciąga się lub kurczy w zależności od prędkości czy grawitacji. Jednak egzystencjalnie czas płynie dla nas rytmicznie i nieprzerwanie. Matematyczna poprawność nie zawsze pokrywa się z doświadczeniem życia, a prawdziwa natura czasu wciąż wymyka się zarówno zegarom, jak i wzorom fizyki.

          Czas pozostaje zatem fenomenem niezwykłym: nieuchwytnym, a zarazem fundamentalnym; tajemnicą, która daje sens codzienności, i codziennością, która jest największą z tajemnic.

Fenomen życia ze świadomością

          Moje poszukiwania doprowadziły mnie do wniosku, że sam fenomen życia jest zjawiskiem podlegającym prawom podobnym do ogólnie znanych praw przyrody  fizycznych i chemicznych. Podziw nad tym skomplikowanym procesem rodzi się z towarzyszącą niektórym stworzeniom świadomością istnienia.

          Takie podejście uwalnia mnie od zniesmaczenia związanego z nieustannym zanikiem życia, obumieraniem komórek czy wzajemnym pożeraniem się organizmów. Każda istota żywa ma swój czas i spełnia określoną rolę. Na przykład, nie ma powodu, by żałować męskich plemników, które żyją zaledwie kilka dni.

          Owszem, bardziej rozwinięte organizmy, takie jak np owady, posiadają instynkt samozachowawczy i unikają zagrożenia, lecz nie mają świadomości własnego istnienia. Im wyżej dany organizm znajduje się w rozwoju ewolucyjnym, tym większą wykazuje orientację i przejawy zwierzęcej świadomości. Zwierzęta takie jak psy, koty, konie, słonie, delfiny i wiele innych wykazują rozwinięte odruchy, które człowiek interpretuje jako czułość czy emocjonalne przywiązanie.

           Oskarżanie Stwórcę, że nie zabezpieczył skutecznie życia swoich stworzeniom jst nieuprawnione.

            Człowiek, będący najwyżej rozwiniętym organizmem na Ziemi, osiągnął poziom świadomości, który pozwala mu nie tylko postrzegać świat, lecz także zastanawiać się nad samym sobą i sensem istnienia. Ta zdolność do autorefleksji, do zadawania pytań o cel życia, o dobro i zło, odróżnia go od innych istot. Dzięki niej człowiek potrafi tworzyć kulturę, sztukę, naukę — wszystko to, co wykracza poza biologiczną konieczność przetrwania.

          Jednocześnie właśnie ta świadomość czyni go istotą tragiczną. Z jednej strony rozumie on, że życie jest ulotne i podporządkowane prawom przyrody, z drugiej zaś – buntuje się przeciwko temu porządkowi, pragnąc nieśmiertelności i sensu wykraczającego poza materię. W tym napięciu między wiedzą a pragnieniem rodzi się duchowość, religia, filozofia i sztuka — ludzkie próby oswojenia nieuchronności przemijania.

          Można więc powiedzieć, że człowiek jest częścią natury, ale też jej świadkiem i komentatorem. Żyje w świecie fizycznym, a jednocześnie nosi w sobie świat myśli, idei i uczuć. Ta dwoistość sprawia, że jest zarówno uczestnikiem, jak i obserwatorem wielkiego procesu życia.

          Życie z samoswiadomościa istnienia jest darem, i należy pod tym kątem rozważać swoją obecność w świecie. Z tym wiąże się radość z każdej chwili istnienia, bo każda chwila jest darem. Niektórzy odczuwają różne cierpienia i niedogonności życiowe, ale na to trzeba spojrzeć z punktu danej człowiekowi obietnicy zbawienia. “Finis coronat opus” – Koniec wieńczy dzieło (Heroides, „Listy bohaterek”, (Publiusz Owidiusz Naso, 43 przed Chr – 17). Trudy hartują człowieka. Człowiek cierpiący zna lepiej życie.  Ostateczny rezultat, sposób zakończenia życia, przesądza o jego wartości. Nie można osądzić życia, dopóki się ono nie skończy. Dopiero koniec, śmierć, zamknięcie drogi, pozwala ocenić, jak człowiek żył.  Czyny i intencje człowieka są w pełni oceniane dopiero po zakończeniu jego życia. Stąd przysłowie: jak sobie pościelesz , tak się wyśpisz.

          Człowiek — istota rozumna — powinien nieustannie zgłębiać sens swojego istnienia. Świadomość własnych czynów i ich konsekwencji stanowi prawdziwą miarę jego intelektu oraz duchowej dojrzałości.

          Ten, kto ogranicza się jedynie do biernego konsumowania tego, co przynosi mu los, zniża się do poziomu niegodnego miana «Homo sapiens». Bycie człowiekiem rozumnym wymaga czegoś więcej niż tylko zaspokajania potrzeb — wymaga refleksji, samopoznania i świadomego udziału w procesie życia.

          Dopiero wtedy człowiek staje się twórcą, a nie tylko uczestnikiem świata. W akcie poznania i odpowiedzialności za własne decyzje wypełnia się jego prawdziwe człowieczeństwo.

Fenomen życia

          Życie to jedno z najbardziej fascynujących pojęć, ponieważ można je rozpatrywać na wielu poziomach: biologicznym, filozoficznym, duchowym i psychologicznym. Biologicznie ujmując, życie to stan, w którym organizmy mogą rosnąć, rozwijać się, przyjmować energię oraz substancje odżywcze, reagować na bodźce, rozmnażać się i ewoluować, a także utrzymywać homeostazę – delikatną równowagę wewnętrzną, dzięki której przetrwanie staje się możliwe. Życie jawi się jako fenomen, który zdaje się przeciwstawiać prawom entropii – nieubłaganej tendencji wszechświata do wzrostu chaosu. W świecie, w którym wszystko dąży do rozproszenia i rozpadu, życie pozostaje oazą porządku (entropia maleje), zdolną do samopodtrzymywania i regeneracji. Do tej pory nikomu się nie udało ożywić materię, bo kto ma zdolność przeciwstawić się wzrostu entropii?

          Jednak życie nie ogranicza się wyłącznie do biologii. To również proces świadomości, dar duchowy i doświadczenie egzystencjalne. W jego ramach materia, energia i świadomość współistnieją, tworząc złożoną sieć zależności, dzięki której powstaje nasz świat. Każde doświadczenie, każda chwila istnienia, jawi się jako niepowtarzalny fragment tego wielkiego, niepojętego procesu.

          A co z sensem życia? To pytanie od wieków fascynuje zarówno myślicieli, jak i zwykłych ludzi. Czy jest to tajemnica, której rozwiązanie pozostaje poza zasięgiem ludzkiego poznania? Czy może jedynie kaprys Stwórcy, ukryty w tkance wszechświata, pozwalający nam doświadczać, poszukiwać i pytać, nie dając nam pełnej odpowiedzi? W tej niepewności tkwi jednak niezwykłe piękno życia – w jego ulotności, w zagadkowości każdego momentu i w nieustannej zdolności do zadziwiania nas samych i otaczającego świata.

          Dla mnie brak życia w innych zakątkach Wszechświata, poza Ziemią, jest dowodem na wyjątkowość Bożej koncepcji. To jakby Wszechświat sam w sobie był sceną, na której życie pojawia się jedynie tam, gdzie miało rozbłysnąć w pełnej harmonii i doskonałości. Każda istota żywa, każdy oddech, każdy moment istnienia – wszystko to staje się wtedy cennym, niemal świętym doświadczeniem, wyjątkowym w skali całego kosmosu.

Energia, wielka tajemnica

          Wyjaśnienie natury energii jest równie trudne jak pytanie o naturę Boga. Energia przejawia się w wielu postaciach – mechanicznej, cieplnej, chemicznej, elektrycznej czy jądrowej – jednak taki opis nie odsłania jej istoty, a jedynie ukazuje sposoby, w jakie objawia się w świecie. Można wyróżnić energię aktualną, wyrażoną w działaniu, oraz potencjalną – uśpioną, oczekującą urzeczywistnienia. Sama jednak natura energii pozostaje zagadką, niedostępną prostemu opisowi.

          Z perspektywy kosmologii pytanie o energię nabiera jeszcze głębszego znaczenia. Według współczesnej nauki Wszechświat powstał w wyniku Wielkiego Wybuchu, kiedy niewyobrażalna ilość energii skupiła się w jednym punkcie, a następnie część przekształciła się w materię. Ponad trzynaście miliardów lat później ślady tej pierwotnej energii trwają w postaci mikrofalowego promieniowania tła, rejestrowanego przez teleskopy. Co więcej, współczesna fizyka odkrywa istnienie tajemniczej „ciemnej energii”, odpowiedzialnej za przyspieszone rozszerzanie się wszechświata. Stanowi ona około siedemdziesięciu procent całkowitej zawartości kosmosu, a mimo to jej istota pozostaje nieznana. W tym ujęciu energia staje się nie tylko narzędziem opisu, lecz także samą zagadką, której rozwiązanie mogłoby odsłonić sens i strukturę całego bytu.

          W perspektywie teologicznej energia bywa pojmowana jako przejaw boskiej mocy – „tchnienia” Stwórcy obecnego w świecie. W tradycjach mistycznych i filozoficznych od wieków mówi się o sile życia, o „iskrze boskości”, która podtrzymuje istnienie wszystkiego, co jest. W chrześcijaństwie Bóg określany jest mianem *Actus purus* – czystego Aktu, czystej energii istnienia, z której wszystko bierze początek. W filozofii Wschodu natomiast pojawia się pojęcie *prany* lub *chi* – wszechobecnej energii, której przepływ wyznacza rytm życia i harmonię wszechświata. Choć język nauki i język religii różnią się zasadniczo, oba wskazują na tę samą tajemniczą rzeczywistość, bez której świat nie mógłby istnieć i rozwijać się.

          Pytanie o energię prowadzi zatem na granicę między nauką a metafizyką. Nauka opisuje, jak energia działa i w jaki sposób się przekształca, natomiast filozofia i teologia poszukują odpowiedzi na pytanie, czym ona jest i dlaczego w ogóle istnieje. Być może jej istota nigdy nie zostanie w pełni poznana, jednak samo dążenie do zrozumienia czyni człowieka uczestnikiem wielkiego poszukiwania sensu – poszukiwania, które łączy fizyków, filozofów i mistyków we wspólnej drodze poznania.

          Opis świata wydaje się prosty, gdy człowiek posługuje się pojęciami i modelami pozwalającymi porządkować zjawiska. Jednak jego istota pozostaje nieuchwytna, a cała tajemnica bytu ukrywa się przed ludzkim rozumem. Abstrakcyjne myślenie nie nadąża za rzeczywistością, która wciąż wymyka się poznaniu. Nie jest to zaskakujące – świat nie jest bowiem jedynie układem mechanicznych zależności, lecz fenomenem stwórczym, za którym kryje się nieuchwytna moc. Wobec tej mocy człowiek staje w zadumie – jako badacz, filozof i człowiek wiary.

          Energia jawi się jako boskie „tchnienie”, jednocześnie nieuchwytne i mierzalne. Z jednej strony pozostaje niewidzialna, z drugiej – podlega ścisłym regułom matematycznym. Jest abstrakcyjna, a zarazem konkretna; stanowi niezwykły mechanizm twórczy, narzędzie działania i samą esencję dynamizmu. Może być fundamentem materii i istnieć we wszystkich stanach skupienia. Choć niewidzialna, potrafi przybierać formy wizualne, budząc podziw i świadcząc o wielkości oraz niezwykłości Stwórcy.

          Energia wywodzi się z najdrobniejszych zakamarków przestrzeni. Posiada moc niewyobrażalną, a jednocześnie przenika wszystko, stanowiąc tło całego kosmosu. Potrafi ujawniać się w postaci wirtualnej, choćby na ułamek chwili, zawieszając w tym krótkim momencie prawo zachowania energii.

          Kto dostrzega te zjawiska, nie może uwolnić się od ich uroku ani od poczucia piękna aktu stwórczego.

          W debacie publicznej funkcjonują pojęcia, które nie mają wizualnego odpowiednika, a mimo to objawiają swoją skuteczność w świecie. Są niewidzialne, lecz realne w działaniu – ich obecność można dostrzec poprzez skutki, jakie wywołują. Tego rodzaju pojęcia można określić mianem «funkcjonałów» – bytów po jęciowych, które przejawiają się poprzez swoje działanie, a nie poprzez formę. Do takich funkcjonałów należą, obok energii, także miłość i dobroć – «siły» zdolne przemieniać rzeczywistość, kształtować ludzkie postawy i tworzyć porządek świata. Podobnie jak energia, stanowią one niewidzialny, lecz fundamentalny wymiar istnienia, bez którego żadne życie, wspólnota ani cywilizacja nie mogłyby trwać.

          Współczesny człowiek osiągnął poziom intelektualny, który pozwala mu zrozumieć, że świat to nie tylko materia i prawa przyrody. Istota rzeczywistości tkwi w relacjach pomiędzy wciąż niepojętą transcendencją a prozą codziennego życia. Dotychczasowe wartości moralne współistnieją z wartościami duchowymi, tworząc nowy wymiar odpowiedzialności za sens istnienia oraz kierunek rozwoju ludzkości. Powszechnie aprobowana konsumpcja jest jedynie wycinkiem ludzkiej egzystencji. Znacznie ważniejsze są odczucia, przeżycia duchowe i wszystkie imponderabilia, które nadają życiu głębię i sens. Miłość nie ogranicza się jedynie do relacji między ludźmi – obejmuje wszystko, co jest dziełem Stwórcy.

          Być może postawa Michała Szpaka, polskiego artysty często określanego mianem ekscentryka, wcale nie jest tak kontrowersyjna, jak się wydaje. Jego poglądy panseksualne mogą być próbą wyrażenia przekonania, że wszystko, co stworzone przez Boga, zasługuje na miłość i szacunek.

          Miłość to nie tylko uczucie – to jedna z postaci energii, która przenika wszechświat, kształtuje jego formę i nadaje mu sens.

Osobista refleksja religijna

          Pragnę podzielić się osobistą refleksją. Zdobyta przeze mnie wiedza na temat całego entourage’u biblijnego nie zachwiała mojej akceptacji istnienia Boga – Stwórcy Wszechświata. Celowo nie używam tutaj słowa „wiara”, ponieważ przekonanie o istnieniu Przyczyny Sprawczej, którą nazywamy Bogiem, jest głęboko zakorzenione w moim sercu i umyśle. Wiedza, którą zdobyłem, nie odebrała mi tej pewności – przeciwnie, dała mi głębsze zrozumienie, w jaki sposób kształtowała się religia chrześcijańska.

          Największym zaskoczeniem było dla mnie odkrycie, że prawda obiektywna – faktograficzna i historyczna – różni się od tej, której uczono mnie zarówno na katechezie parafialnej, jak i na studiach teologicznych. Zadaję sobie pytanie: dlaczego twórcy religijnych narracji tak nisko oceniali zdolności poznawcze ludzkości? Dlaczego zamiast mówić otwarcie i wprost, posługiwali się metaforami, uproszczeniami i środkami mnemotechnicznymi, które z biegiem czasu zaczęto traktować dosłownie – jakby były literalną prawdą?

          Być może wynikało to z pragnienia, by przekaz uczynić bardziej przystępnym dla prostych ludzi tamtej epoki. A może była to świadoma strategia budowania autorytetu i umacniania struktur władzy. Tak czy inaczej – im więcej odkrywam, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że kluczowe jest rozróżnienie pomiędzy Bogiem jako transcendentną Przyczyną a instytucjonalną religią. To pierwsze pozostaje we mnie nienaruszone, drugie zaś poddaję refleksji i krytycznemu oglądowi.

          Do moich ugruntowanych przekonań dodaję jeszcze jedno: Objawienie Boga dokonuje się w sercu i sumieniu każdego człowieka, które jest Jego najtajniejszym sanktuarium – prawdziwym Kościołem. Każdy doświadcza Jego obecności inaczej, dlatego wszelkie opisy Jego natury mogą być dla jednych trafne, a dla innych nieprzekonujące. Kult, jako wspólnotowe czczenie Boga, powinien opierać się na wolnym i autentycznym przeżyciu, a nie na nakazach instytucji, które w naszych czasach utraciły część swojego autorytetu.

          Osobiście ubolewam nad tym faktem, ponieważ wciąż zachowuję w sercu młodzieńczą fascynację tajemnicą wiary. Mam jednak nadzieję, że kiedyś doczekam się aggiornamento instytucji religijnej – odnowy na miarę współczesnych oczekiwań i duchowych potrzeb człowieka.

Doskonałość i prawda to drogowskazy

          Doskonałość to pojęcie, które od wieków fascynuje filozofów, artystów, teologów i naukowców. Można je rozumieć na różne sposoby, w zależności od przyjętej perspektywy.

Filozoficznie – doskonałość bywa pojmowana jako stan pełnej zgodności z własną naturą albo jako realizacja pełni możliwości.

Religijnie – w wielu tradycjach (np. chrześcijaństwie) doskonałość wiąże się z ideą świętości, moralnej bezbłędności albo upodobnienia się do Boga.

Estetycznie – to harmonia, proporcja i piękno, które zdają się nie mieć braków.

Praktycznie – często mówimy o „doskonałości” w odniesieniu do mistrzostwa w jakiejś dziedzinie, czyli osiągnięcia najwyższego poziomu umiejętności czy jakości.

Psychologicznie – można widzieć ją jako ideał, do którego dążymy, choć w praktyce zawsze pozostaje nieosiągalna w pełni, bo rzeczywistość jest zmienna i niedoskonała.

          Można więc powiedzieć, że „doskonałość” to raczej kierunek i ideał, a nie absolutny stan – inspiracja do rozwoju, ale też coś, co nieustannie wymyka się ostatecznemu osiągnięciu.

          Od dawna ludzkość dochodzi do wniosku, że doskonałość jest przede wszystkim celem teoretycznym, do którego można jedynie się przybliżać, ale którego nie sposób osiągnąć w sposób absolutny. W praktyce więc mówimy o stopniach doskonałości, o jej przybliżeniach i dążeniach ku niej.

          Z pojęciem doskonałości ściśle wiąże się pojęcie prawdy. Podobnie jak doskonałość, prawda ma charakter idealny i teoretyczny. W życiu codziennym możemy jedynie odkrywać jej aspekty i przybliżać się do niej, lecz nigdy nie posiądziemy jej w pełni i ostatecznie. Oba te ideały – doskonałość i prawda – działają jak drogowskazy, nadając sens ludzkiemu poznaniu, twórczości i moralnemu rozwojowi. Były one poszukiwane przez:

Platona – uważał, że prawdziwa doskonałość istnieje tylko w świecie idei — to, co widzimy w świecie materialnym, jest jedynie jej odbiciem.

Arystotelesa–widział doskonałość jako urzeczywistnienie potencjału «entelecheia». Człowiek może zbliżać się do doskonałości, ale niekoniecznie ją w pełni osiągnie, bo zawsze pozostaje istotą niedoskonałą.

Stoicy poszukiwali doskonałości moralnej i wewnętrznego spokoju w zgodzie z rozumem i naturą.

Chrześcijaństwo – idea doskonałości i prawdy łączy się z Bogiem – Absolutem, który jest pełnią Dobra i Prawdy. Św. Augustyn i św. Tomasz z Akwinu widzieli w Bogu najwyższą doskonałość, do której człowiek może się jedynie zbliżać.

Buddyzm – doskonałość pojawia się w formie oświecenia – całkowitego zrozumienia natury rzeczywistości i wyzwolenia od złudzeń.

Islam – prawda jest jednym z imion Boga, a doskonałość polega na całkowitym poddaniu się Jego woli.

Naukowców – poszukują prawdy o świecie poprzez badania i doświadczenia, wiedząc, że ich wiedza zawsze będzie przybliżeniem.

Filozofów nowożytnych – (np. Kartezjusz, Kant) pytali o możliwość poznania prawdy i doskonałości rozumu.

Myślicieli XX i XXI wieku – zamiast absolutnej doskonałości, często mówią o procesie doskonalenia się, o „drodze”, a nie „celu”.

          Można więc powiedzieć, że prawdy i doskonałości poszukiwali wszyscy – filozofowie, teologowie, artyści, mistycy i naukowcy. To są dwa ideały, które wciąż napędzają rozwój kultury i ludzkiego ducha.

          Czy prawda i doskonałość jest osiągalna? Można powiedzieć, że prawda i doskonałość są nieosiągalne w sensie absolutnym, ale osiągalne w sensie przybliżonym – jako proces, droga, nie stan końcowy. Dążenie do nich ma wartość samo w sobie, bo rozwija człowieka, jego świadomość i zdolność rozumienia świata. Prawda bywa względna – zależna od kontekstu, perspektywy, języka, a nawet kultury. Doskonałość natomiast jest ruchomym celem – im bardziej się do niej zbliżamy, tym wyraźniej widzimy własne ograniczenia.

          Skoro doskonałość i prawda w sensie absolutnym są poza naszym zasięgiem, to sens życia nie polega na ich osiągnięciu, lecz na dążeniu do nich w sposób, który daje poczucie sensu i spełnienia.

          Człowiek nigdy nie będzie idealny — i to dobrze. Niedoskonałość czyni nas autentycznymi, wrażliwymi, zdolnymi do empatii. Poczucie spełnienia rodzi się nie z bycia „bezbłędnym”, ale z akceptacji siebie takim, jakim się jest, przy jednoczesnym pragnieniu rozwoju: “Nie dąż do bycia doskonałym, dąż do bycia prawdziwym” (Carl Jung).

          Nie istnieje jedna prawda dostępna wszystkim w taki sam sposób. Można więc szukać swojej prawdy – tego, co jest zgodne z Twoimi wartościami, intuicją i doświadczeniem. To wymaga odwagi, refleksji i gotowości, by przyznać, że możesz się mylić — ale właśnie w tym procesie tkwi głębia człowieczeństwa.

          Ludzie są istotami relacyjnymi — potrzebujemy drugiego człowieka, by poczuć się spełnionymi. Bliskość, przyjaźń, wspólnota, troska o innych — to często bardziej realne źródła szczęścia niż pogoń za abstrakcyjnymi ideałami.

          Poczucie sensu i spełnienia pojawia się, gdy tworzysz coś, co ma dla Ciebie znaczenie — niezależnie, czy to dzieło sztuki, ogród, relacja czy mały gest dobra. Nie trzeba być doskonały — wystarczy, że jesteś autentycznie zaangażowany.

          Życie nie jest egzaminem, który trzeba zdać, tylko procesem stawania się. Możesz czuć się spełniony, jeśli patrzysz na siebie jak na człowieka w drodze — nie „skończonego”, ale rozwijającego się: “Nie chodzi o to, by być lepszym od innych, ale by być lepszym od wczorajszego siebie.”

Źródła i początki Ewangelii

          Okres pomiędzy zmartwychwstaniem Jezusa a powstaniem pierwszej literatury ewangelicznej jest jednym z najbardziej fascynujących i zarazem trudnych do uchwycenia etapów w historii chrześcijaństwa.

          Po ukrzyżowaniu Jezusa (ok. 30 r.) uczniowie doświadczyli wydarzeń Jego zmartwychwstanie i spotkania ze Zmartwychwstałym. Ten okres nie był jeszcze czasem spisywania tradycji – wiara przekazywana była przede wszystkim ustnie (tzw. tradycja ustna). Apostołowie i pierwsi uczniowie głosili tzw. kerygmat (krótkie wyznania wiary): że Jezus umarł „za nasze grzechy” i został wskrzeszony przez Boga, a Jego powrót jest bliski.

          Uczniowie gromadzili się w Jerozolimie, tworząc pierwszą wspólnotę (tzw. Kościół jerozolimski). Rozwijały się pierwsze formy liturgii (np. łamanie chleba), hymnów i modlitw. Ewangeliczne tradycje o cudach, przypowieściach i słowach Jezusa zaczęto zapamiętywać i przekazywać ustnie, czasem w krótkich zbiorach.

          Paweł z Tarsu, nawrócony faryzeusz, rozpoczął podróże misyjne (ok. 50–60). Jego listy (np. 1 Tesaloniczan – ok. 50 r.) są najstarszymi zachowanymi pismami Nowego Testamentu. W listach nie znajdziemy jeszcze narracyjnej Ewangelii, lecz teologię krzyża i zmartwychwstania, wskazówki dla wspólnot, a czasem cytaty z tradycji ustnej o Jezusie.

          Dopiero kilkadziesiąt lat po wydarzeniach paschalnych uczniowie i ich następcy zaczęli spisywać opowieści o Jezusie. Najstarszą większość uczonych uznaje Ewangelię Marka (ok. 65–70 r.), powstałą prawdopodobnie w Rzymie lub Syrii. Potem powstają Ewangelie Mateusza i Łukasza (ok. 80–90), a najpóźniej Jana (ok. 90–100).

          Okres między zmartwychwstaniem a pierwszymi Ewangeliami to czas przejścia: od żywej pamięci i ustnej tradycji wspólnoty, przez pierwsze pisma listowe, aż do narracyjnych dzieł ewangelicznych.

          Najstarszym zachowanym tekstem chrześcijańskim jest 1 List do Tesaloniczan, napisany ok. 50 roku, a więc około 20 lat po zmartwychwstaniu. Nie oznacza to jednak, że w tym wcześniejszym okresie nie powstawały żadne materiały pisemne dotyczące nauki Jezusa. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że funkcjonowały krótkie zbiory wypowiedzi (tzw. logia Jezusa) oraz zapisy hymnów, wyznań wiary i formuł liturgicznych, które były później wykorzystywane przez autorów Nowego Testamentu. To one mogły stanowić pomost między ustną tradycją a redakcją pierwszych Ewangelii.

          Przed Ewangeliami powstały inne listy Pawła (Galatów, 1 i 2 Koryntian, Rzymian itd.). Zawierają już cytaty z ustnych formuł wiary, hymny i wyznania, które prawdopodobnie funkcjonowały wcześniej jako niezależne teksty liturgiczne.

         Paweł cytuje fragmenty starszej tradycji, które najpewniej istniały przed jego listami:

1 Kor 15,3–5 – krótkie wyznanie o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa:  „Chrystus umarł za nasze grzechy zgodnie z Pismem, został pogrzebany, zmartwychwstał trzeciego dnia i ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu.” Uczeni uważają to za bardzo starą formułę, sięgającą lat 30. Flp 2,6–11 – tzw. „hymn chrystologiczny”, mówiący o uniżeniu i wywyższeniu Jezusa. Większość badaczy uznaje go za wczesny hymn używany w liturgii. Rz 10,9 – „Jeśli ustami wyznasz, że Jezus jest Panem, a w sercu uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – będziesz zbawiony.

          Według hipotezy „dwóch źródeł” powstałych w okresie 40–60 roku można wymienić źródło Q – pisemny zbiór wypowiedzi Jezusa (kazania, przypowieści, aforyzmy moralne), bez narracji o cudach czy męce. Choć dokument sam się nie zachował, jego istnienie rekonstruuje się z porównań Mateusza i Łukasza. Z tego źródła Ewangelie Mateusza i Łukasza One to korzystały również z Ewangelii Marka,   

Możliwe są jeszcze materiały takie jak  Zbiory cudów – istnieją przypuszczenia, że powstawały krótkie notatki opisujące konkretne uzdrowienia czy znaki Jezusa. Tradycje pasyjne – wielu biblistów uważa, że opowiadanie o męce Jezusa (Pasja) istniało jako spójna narracja już we wczesnych latach 40–50, zanim Marek je spisał.

Ponadto zapisy liturgiczne – formuły eucharystyczne (np. 1 Kor 11,23–26: „To jest Ciało moje…”) mogły być utrwalone na piśmie w ramach użytku wspólnot.

          Ewangeliści – Marek, Mateusz, Łukasz i Jan – nie byli neutralnymi kronikarzami, lecz świadkami wiary i głosicielami Dobrej Nowiny. Każdy z nich pisał Ewangelię z określonym celem i dla konkretnego odbiorcy. Można wyróżnić kilka głównych intencji:

1. Głoszenie Dobrej Nowiny (kerygmat)

Ewangelie są przede wszystkim świadectwem o Jezusie Chrystusie – Jego życiu, śmierci i zmartwychwstaniu. Ich celem było umocnienie wiary we wspólnotach chrześcijańskich i ukazanie, że Jezus jest Mesjaszem i Synem Bożym.

2. Utrwalenie tradycji ustnej

Pierwotnie nauczanie o Jezusie było przekazywane ustnie w Kościołach. Z czasem, gdy zaczęli odchodzić pierwsi świadkowie, uczniowie postanowili spisać to, co zapamiętali, aby uchronić przekaz przed zniekształceniem i zachować go dla przyszłych pokoleń.

3. Odpowiedź na potrzeby wspólnot

Każdy ewangelista dostosował przekaz do swojej wspólnoty:

Marek pisał dla chrześcijan prześladowanych w Rzymie – ukazał Jezusa jako cierpiącego Syna Bożego, który daje przykład wierności aż do końca.

Mateusz kierował Ewangelię głównie do Żydów – stąd wiele odniesień do Starego Testamentu, aby pokazać, że Jezus wypełnia proroctwa.

Jego Ewangelia jest najmniej skazona koncepcjami ewangelistów.

Łukasz pisał dla pogan – akcentował powszechność zbawienia i miłosierdzie Boga wobec wszystkich.

Jan pisał najpóźniej – podkreślał boskość Jezusa, aby pogłębić wiarę uczniów i bronić jej przed błędnymi naukami.

Narodziny idei chrześcijańskiej

          Po lekturze Starego Testamentu można zaryzykować tezę, że Bóg nie do końca osiągnął zamierzony cel swojego Objawienia. Został bowiem ukazany w świetle zafałszowanym – nie jako Ojciec pełen Miłości i Miłosierdzia, lecz raczej na wzór ludzkiego króla, który nagradza posłusznych i surowo karze nieposłusznych. Może obraz ten był jedynie etapem w procesie, który miał doprowadzić człowieka do pełniejszego poznania prawdziwego oblicza Boga.

          Można przypuszczać, że Bóg zapragnął ukazać się ludziom w sposób bardziej bezpośredni, a zarazem niezwykle spektakularny. W tym celu, wykorzystując jedność natury boskiej i ludzkiej, postanowił objawić się w ludzkim ciele. Wybrał więc Człowieka – Jezusa z Nazaretu – i obdarzył Go szczególnymi prerogatywami, zdolnością głębokiej więzi ze Stwórcą oraz misją głoszenia prawdy o Bogu. Jezus, w pełni otwarty na głos swojego sumienia, odczytał w nim Boży zamysł i całkowicie poddał się woli Ojca.

          Koncepcja ta mogła wydawać się paradoksalna, a nawet kuriozalna. Z perspektywy ludzkiej była mało prawdopodobna, dlatego też wymagała potwierdzenia w znakach, które przekraczały naturalne możliwości człowieka. Cudowne uzdrowienia, słowa pełne mocy oraz niepowtarzalna siła Jego nauki były tylko zapowiedzią tego, co miało nastąpić. Ostatecznym znakiem prawdy o Jezusie stało się jednak zmartwychwstanie – wydarzenie, które miało być nie tylko dowodem Jego jedności z Bogiem, ale również zapowiedzią powszechnego zmartwychwstania całej ludzkości.

          Chrześcijańska idea Objawienia polega więc na przejściu od wizji Boga jako sprawiedliwego Sędziego do doświadczenia Boga-Ojca, który przez Jezusa Chrystusa objawił się jako Miłość. To właśnie w Nim Bóg odsłonił ostateczny sens swojego planu: nie jest nim kara ani nagroda w doczesności, lecz wieczne życie w zjednoczeniu ze Stwórcą.

           Na tej podstawie miała narodzić się nowa religia, dostosowana do etapu dojrzewania ludzkości do Prawdy nadprzyrodzonej. Niestety, w jej kształtowaniu posłużono się metodami i wzorcami już znanymi, przez co popełniono wiele błędów. Wiedza naukowa – szczególnie przyrodnicza – znajdowała się wówczas jeszcze w powijakach, dlatego nie potrafiono jej odpowiednio wykorzystać. Zamiast tego bazowano na dotychczasowych praktykach przekazywania i utrwalania w świadomości ludzi wiedzy o charakterze ezoterycznym, często posługując się indoktrynacją i wymagając bezwzględnego posłuszeństwa wierze.

          Takie podejście miało swoje konsekwencje. Z jednej strony pozwoliło ukształtować silne struktury wspólnotowe i zapewnić szybkie rozprzestrzenienie się nauki Chrystusa, z drugiej jednak przyczyniło się do powstania wielu wypaczeń, sporów doktrynalnych i nadużyć. Objawienie, które miało być przede wszystkim doświadczeniem miłości i wolności, zbyt często przedstawiano w kategoriach przymusu, lęku i kontroli. W ten sposób duchowa nowość przesłania Chrystusa została częściowo przykryta przez schematy myślenia epoki, które opierały się na autorytecie i podporządkowaniu.

          Historia pokazuje jednak, że wraz z rozwojem świadomości, wiedzy i kultury, chrześcijaństwo stale powracało do swego źródła – do prawdy o Bogu jako Miłości. W kolejnych epokach coraz wyraźniej dostrzegano, że religia nie powinna być narzędziem zniewolenia, lecz drogą do wolności wewnętrznej, odpowiedzią człowieka na zaproszenie do życia w komunii ze Stwórcą. Objawienie nie przestaje być aktualne, ale wymaga ciągłego odczytywania w świetle nowych doświadczeń i odkryć ludzkości.

           Na początku chrześcijanie opierali się przede wszystkim na ustnym przekazywaniu doktryny wiary. Proces utrwalania jej w formie pisanej dopiero się rozpoczynał. Powstawały pierwsze zapiski słów Jezusa w tzw. logiach – krótkich sentencjach i naukach przypisywanych Nauczycielowi.

          W badaniach biblijnych rekonstruuje się także tzw. źródło Q (od niem. «Quelle» – „źródło”), hipotetyczny zbiór wypowiedzi Jezusa, który mógł stanowić podstawę dla redakcji Ewangelii Mateusza i Łukasza. Jako pierwszy wysunął tę teorię P. Wernle (1899). Nie zachowała się jednak żadna materialna kopia tego dokumentu – jego istnienie wnioskuje się z porównań tekstów ewangelicznych.

          Do najstarszych pism chrześcijańskich należy «Didache» („Nauka Dwunastu Apostołów”), powstała ok. 90–100 r., zawierająca wskazania liturgiczne i moralne, dotyczące chrztu, Eucharystii i życia wspólnoty. Równolegle rozwijała się korespondencja apostolska, adresowana do pierwszych wspólnot. Najstarszym znanym tekstem Nowego Testamentu jest 1 List do Tesaloniczan św. Pawła, datowany na ok. 50 r.

            Pierwsza z Ewangelii – Ewangelia Marka – została spisana ok. 65–70 r., a więc 30–40 lat po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. To czas na tyle odległy, że świadkowie naocznych wydarzeń stopniowo odchodzili, a tradycja ustna zaczęła się kształtować w formę literacką. Z tego względu badacze zwracają uwagę, że Ewangelie nie są stenograficznym zapisem słów Jezusa, lecz redakcją kerygmatu – czyli wiary Kościoła w świetle zmartwychwstania. Narracja ewangelistów była kształtowana zarówno przez pamięć wspólnoty, jak i przez ich własne spojrzenie teologiczne. Ewangelia Marka, która wyróżnia się prostotą i zwięzłością, uchodzi dziś za najstarszą i najbliższą pierwotnej tradycji. To właśnie z niej korzystali – i rozwijali ją – Mateusz i Łukasz, tworząc swoje Ewangelie.

             W moje ocenie, przekaz ewangeliczny jest skażony i wymaga ponownej gruntownej reinterpretacji dostosowanej do poziomu intelektualnego obecnych czasów.

Sztuczna inteligencja na cenzurowanym

          Przestrzegam, że ci, którzy korzystają ze sztucznej inteligencji, muszą mieć świadomość, iż dostarcza ona informacji zgodnych ze stanem wiedzy na dziś. W przypadku śmiałych projektów i zupełnie nowych idei często zawodzi. Jest to poniekąd zrozumiałe – skąd bowiem miałaby czerpać wiedzę o tym, co dopiero powstaje w umysłach twórców? Użytkownicy AI powinni więc liczyć się z koniecznością krytycznego podejścia do uzyskiwanych treści i ich późniejszej korekty.

          Z moich doświadczeń wynika, że AI jest bardzo dobrym narzędziem we wszystkim, co można opisać algorytmicznie, uporządkować i ująć w schematy. Gorzej sprawdza się w sytuacjach wymagających świeżej inspiracji, nieszablonowych pomysłów czy przekraczania utartych ram.

          Przykładem może być pytanie: „Czy fizyka kwantowa jest poprawna?”. Odpowiedź AI bywa w tym miejscu niejednoznaczna. Najpierw pojawia się entuzjastyczne potwierdzenie: „Tak – fizyka kwantowa (mechanika kwantowa) jest obecnie jednym z najlepiej potwierdzonych empirycznie opisów rzeczywistości. Jej przewidywania były wielokrotnie testowane w eksperymentach (np. interferencja elektronów, efekt tunelowy, nadprzewodnictwo, półprzewodniki, lasery). Stanowi podstawę nowoczesnych technologii – tranzystorów, chipów komputerowych, MRI, GPS czy komputerów kwantowych. W skali mikroskopowej (cząstki elementarne, atomy, molekuły) żadna inna teoria nie daje tak dokładnych wyników.” Następnie AI dodaje jednak zastrzeżenie: „Mechanika kwantowa jest doskonale zgodna z teorią względności szczególnej (w ramach kwantowej teorii pola), lecz wciąż nie posiadamy spójnej teorii kwantowej grawitacji, czyli ujednolicenia jej z ogólną teorią względności. Istnieje też wiele interpretacji formalizmu (np. kopenhaska, wieloświatów, de Broglie-Bohm), które różnią się filozoficznym rozumieniem zjawisk, lecz wszystkie prowadzą do identycznych wyników eksperymentalnych. Można więc powiedzieć, że fizyka kwantowa jest poprawnym opisem natury w zakresie, w którym obowiązuje, ale nie jest jeszcze teorią ostateczną. Wciąż poszukujemy głębszej ramy, która połączy ją z grawitacją i umożliwi pełniejsze zrozumienie rzeczywistości.”

          Na pytanie o egzegezę biblijną sztuczna inteligencja najczęściej odpowiada, powtarzając utarte wykładnie Kościoła lub oficjalne interpretacje teologiczne. Nie potrafi twórczo zmierzyć się z nowymi ideami, nie wykracza poza to, co zostało już skodyfikowane i szeroko przyjęte. Wynika to z samej jej konstrukcji – AI opiera się na istniejących tekstach i dostępnych komentarzach, a więc powiela dominujące ujęcia. Dlatego w obszarze nowych, nieszablonowych odczytań, które wymagają refleksji, odwagi i głębokiej intuicji hermeneutycznej, okazuje się narzędziem ograniczonym.

          Powyższe przykłady dobrze ilustruje dwoistość odpowiedzi AI: z jednej strony trafne, solidnie udokumentowane informacje, z drugiej – brak pełnej jasności i ryzyko pomieszania różnych poziomów interpretacji. Dlatego właśnie tak ważna jest rola człowieka, który potrafi ocenić i poprawić otrzymane treści, zachowując krytyczne spojrzenie i własne nowatorskie idee.

Proces nieustannego zadawania pytań

          Skrybowie to nie tylko przepisywacze tekstów biblijnych, lecz w pewnym sensie także ich współtwórcy. Proces kopiowania nie ograniczał się bowiem do wiernego odtwarzania istniejących manuskryptów. Bardzo często podczas przepisywania dodawano własne komentarze, uzupełnienia, a niekiedy także interpretacyjne sugestie, które stopniowo przenikały do głównego tekstu. W ten sposób dzieła, które miały być niezmienne i święte, podlegały nieustannej ewolucji. Z biegiem stuleci dopiski, poprawki i różnice w tłumaczeniach powodowały, że pierwotny przekaz ulegał rozszerzeniu, zniekształceniu, a czasami nawet całkowitej reinterpretacji. Niekiedy prowadziło to do wzbogacenia tekstu, ale częściej osłabiało jego autentyczność i podważało wiarygodność źródła. Można więc powiedzieć, że Biblia – w swojej materialnej postaci – była nie tylko dziełem natchnienia, lecz także efektem niekończącej się pracy i twórczej ingerencji kolejnych pokoleń skrybów.

          W tym kontekście nachodzi mnie refleksja, czy w tych tekstach rzeczywiście obecna jest prawdziwa wiedza o Bogu, czy może jedynie twórcza projekcja ludzkiej wyobraźni. Każdy dopisek, każda zmiana, każde tłumaczenie wydaje się być nie tyle odsłanianiem tajemnicy boskości, ile jej reinterpretacją dokonywaną w granicach ludzkich możliwości pojmowania. Być może właśnie dlatego należałoby na nowo zdefiniować teologię – nie jako naukę o Bogu samym w sobie, lecz raczej jako naukę o tym, jak człowiek wyobraża sobie Boga i jak tę wyobraźnię przelewa na papier. W takim ujęciu teologia jawi się nie tyle jako system odkrywania obiektywnej prawdy, ile jako świadectwo dziejów ludzkiej myśli, marzeń i prób zrozumienia tego, co nieskończone.

          O tyle jest to słuszne, że człowiek nie może w pełni poznać Istoty stojącej wyżej w hierarchii wartości i wymykającej się wszelkim kategoriom ludzkiego rozumu. Możemy jedynie opisywać Ją poprzez metafory, symbole i porównania, które są odbiciem naszej własnej kondycji i ograniczeń. Dlatego każda teologiczna definicja jest bardziej świadectwem tego, kim jesteśmy my – ludzie – niż tego, kim naprawdę jest Bóg. Nasze słowa i pojęcia przypominają szkło, przez które spoglądamy w stronę boskości: zawsze częściowo zniekształcone, nigdy przejrzyste do końca. Być może to właśnie w tej niedoskonałości kryje się jednak wartość – pokazuje ona, że poszukiwanie Boga jest procesem nieustannego zadawania pytań, a nie osiągnięciem ostatecznej i niepodważalnej wiedzy.

          Dobrze, że oprócz nauki człowiek ma możliwość poznawania Boga sercem i własną świadomością. Na tej niwie istnieje znacznie mniej ograniczeń i uwarunkowań logicznych, które często wiążą nasz umysł. Dzięki temu nawet prości ludzie, pozbawieni wykształcenia teologicznego, mogą zachwycać się Bogiem równie głęboko jak najwięksi znawcy i uczeni. W duszy bowiem Bóg jest dostępny dla każdego, niezależnie od poziomu wiedzy czy pozycji społecznej. Trzeba tylko nastroić się na duchową komunikację – otworzyć się na ciszę, wewnętrzne wyczulenie i gotowość przyjęcia tego, co niewidzialne, a jednak odczuwalne.

          Można powiedzieć, że poznanie sercem jest bardziej uniwersalne i pierwotne niż wszelkie systemy teologiczne. Nie wymaga skomplikowanych pojęć ani intelektualnych konstrukcji, lecz prostoty, ufności i wewnętrznej uważności. To właśnie w tym wymiarze człowiek doświadcza obecności Boga najbardziej autentycznie – nie poprzez definicje i doktryny, ale przez spotkanie, które przemienia wnętrze i kształtuje życie.