Na Facebooku przeczytałem niedawno zdanie, które mocno mnie poruszyło: „Kościół katolicki w ciągu dziewięciu lat stracił zaufanie prawie jednej czwartej społeczeństwa”. To nie jest tylko statystyka – to znak czasu, którego nie można zlekceważyć. Zastanawiam się, dlaczego tak się stało. Kościół od dziecka był mi bliski, towarzyszył mi w dojrzewaniu duchowym, stanowił punkt odniesienia. Nie przypuszczałem, że w dorosłym życiu mój pogląd na tę instytucję może tak zasadniczo się zmienić. A jednak.
Przyczyna leży głębiej, niż mogłoby się wydawać. W samych fundamentach Kościoła od początku obecny był swoisty „wirus rozkładu”. Doktryna oparta nie na prawdzie, lecz na interpretacjach dostosowywanych do potrzeb instytucji, prędzej czy później musiała się osłabić. Kościół zdawał się nie przewidywać, że społeczeństwo nie stoi w miejscu. Nauka rozwija się w tempie wykładniczym, ludzie poszukują odpowiedzi, które wytrzymują próbę logiki i doświadczenia. Nauczanie oparte na obrazach, symbolach czy strachu staje się coraz mniej przekonujące. Jak mówi Ewangelia Jana: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” {J 8,32). Tyle że tę prawdę Kościół zbyt często przygłuszał.
Nie brakowało w historii prób odnowy, lecz kończyły się one kolejnymi podziałami i jeszcze większym zamętem. Protestantyzm narodził się z chęci naprawy Kościoła, ale sam szybko ugrzązł w problemach teologicznych. Jezus pragnął odnowić obraz Boga, ukazać Jego bliskość i miłosierdzie – lecz wkrótce jego naukę przykryto nakazami, zakazami i lękiem przed wiecznym potępieniem. Święte księgi były przez stulecia interpretowane na nowo, aby dopasować je do doktryny posłuszeństwa.
Z czasem pojawiły się kolejne pęknięcia. Celibat, wprowadzony wbrew ludzkiej naturze, rodził hipokryzję i prowadził do nadużyć, o których dziś mówi się głośno. Inkwizycja – symboliczny cień średniowiecza – przeczyła samej Ewangelii. Pogarda wobec nauki i niski poziom wykształcenia duchowieństwa sprawiły, że Kościół przez wieki powtarzał tezy oderwane od rzeczywistości. Do tego wszystkiego dochodziła pazerność na bogactwa, które stały się bardziej widoczne niż idea służby i ubóstwa.
Nawet wielkie postacie, które miały być wzorem, dziś budzą mieszane uczucia. Jan Paweł II, tak kochany przez naród i ogłoszony świętym, okazuje się dziś raczej symbolem utraconej szansy na reformę. Jego centralistyczne zarządzanie i przywiązanie do struktur przypominających feudalizm sprawiły, że Kościół wciąż tkwił w starych schematach.
Największym błędem było jednak związanie się z polityką. Zamiast być świadectwem Ewangelii, Kościół zbyt często stawał się sojusznikiem władzy, tracąc wiarygodność. Historia pokazuje jasno: kiedy Kościół był ubogi i prześladowany, był jednocześnie najsilniejszym świadectwem Królestwa Bożego.
Dziś zadaję sobie pytanie: czy Kościół może się odrodzić? Wierzę, że tak, ale tylko wtedy, gdy wróci do swoich źródeł – do prostoty, służby i prawdy, a nie do gry o wpływy. Historia uczy, że czasem trzeba umrzeć, by narodzić się na nowo. Być może właśnie przed takim doświadczeniem stoi dziś Kościół. I być może to właśnie kryzys jest jedyną drogą do odrodzenia.
Z moją opinią zgadza sie większość wiernych (na podstawie wielu rozmów z różnymi środowiskami społecznymi). Pozostali tkwią w fałszywym zauroczeniu i fundamentalnym podejściu do Kościoła. Rozmowa z nimi nie ma większego sensu. Być może utożsamiają swoje słabości z działalnością instytucji kościelnej i odczuwają satysfakcję, że nie są sami.