Człowiek z okresu Neolitu – początek cywilizacji

          Neolit, czyli młodsza epoka kamienia, obejmująca okres od około 9000 do 3400 roku przed Chr., stanowi przełomowy moment w dziejach ludzkości. To właśnie wtedy Homo sapiens, już w pełni ukształtowany intelektualnie, zaczął dokonywać zmian, które na zawsze odmieniły sposób życia człowieka i ukształtowały fundamenty przyszłych cywilizacji.

          Najważniejszym osiągnięciem tego okresu było przejście od koczowniczego trybu życia, opartego na łowiectwie i zbieractwie, do osiadłego modelu funkcjonowania, związanego z uprawą ziemi i hodowlą zwierząt. Ludzie zaczęli zakładać stałe osady, budując trwałe domy z drewna, gliny i kamienia. Powstawały pierwsze wspólnoty wiejskie, takie jak Çatalhöyük w Anatolii czy Jerycho w Palestynie, które stanowiły zalążki życia społecznego i gospodarczego. To zjawisko określane jest mianem rewolucji neolitycznej, ponieważ przekształciło człowieka z wędrowca w rolnika i osadnika.

          W tym czasie rozwinięto wiele technologii, które umożliwiły stabilizację życia. Udomowiono pierwsze zwierzęta, takie jak owce, kozy, bydło i świnie, które zapewniały nie tylko pożywienie, ale i surowce – skóry, mleko, a później także siłę roboczą. Równolegle zaczęto uprawiać podstawowe rośliny – zboża (pszenicę, jęczmień) oraz rośliny strączkowe. Znaczącym wynalazkiem było garncarstwo – wypalana glina umożliwiła tworzenie naczyń do przechowywania żywności i wody, ale miało to również znaczenie rytualne i estetyczne. Rozwinęła się także produkcja tkanin z lnu i wełny, co zaowocowało wynalezieniem prymitywnych igieł i krosien. Narzędzia stawały się coraz bardziej zaawansowane – gładzone siekiery, sierpy i motyki z kamienia, a nawet precyzyjne ostrza z obsydianu.

          Neolit to również czas, gdy zaczęto stawiać monumentalne budowle megalityczne, takie jak dolmeny (grobowce), menhiry (głazy), czy kromlechy (kręgi kamienne). Najsłynniejszym przykładem tej architektury jest Stonehenge w Anglii. Te konstrukcje, występujące na wielu kontynentach, wciąż budzą podziw i pytania o ich przeznaczenie oraz technikę wykonania. Uważa się, że miały one charakter religijny, rytualny, a także astronomiczny – wykorzystywano je m.in. do wyznaczania przesileń słonecznych.

          W społeczeństwach neolitycznych zaczęły kształtować się pierwsze formy wierzeń religijnych. Były to religie oparte na kulcie sił natury, płodności i cykliczności życia. Kobieta jako dawczyni życia była szczególnie czczona – świadczą o tym choćby figurki bogiń-matek, jak słynna Wenus z Willendorfu. Wierzono w duchy przyrody, bóstwa opiekuńcze oraz stosowano praktyki magiczne: amulety, rytuały ochronne i zaklęcia. Obecność darów w grobach świadczy o wierze w życie pozagrobowe. Funkcje religijne mogły pełnić osoby przypominające szamanów – pośredników między światem ludzi i duchów. Religia w tym okresie była więc głęboko zrośnięta z codziennością, intuicyjna i niesformalizowana – oparta bardziej na rytuale niż doktrynie.

          Społeczności neolityczne zaczęły również wykazywać pewne struktury społeczne. Z badań genetycznych wynika, że mężczyźni często pozostawali w miejscu urodzenia, natomiast kobiety przybywały z zewnątrz. Sugeruje to istnienie naturalnego mechanizmu zapewniającego różnorodność genetyczną. W początkowym okresie dominowała monogamia, natomiast poligamia mogła pojawić się później jako konsekwencja wojen, w których ginęli mężczyźni.

          W późnym neolicie pojawiły się pierwsze próby tworzenia pisma – piktogramy w Mezopotamii stanowiły pierwowzór pisma klinowego. Równocześnie rozwijano technologie, takie jak koło garncarskie i koło transportowe, które choć szeroko wykorzystywane dopiero w epoce brązu, miały swoje początki właśnie w neolicie.

          Podsumowując, człowiek neolitu był twórcą fundamentów cywilizacji. To on przekształcił środowisko naturalne w przestrzeń użytkową, stworzył trwałe formy osadnictwa, nowe technologie oraz kultury duchowe. Wynalazki i zmiany tego okresu nie tylko zapewniły przetrwanie, ale i umożliwiły dalszy rozwój społeczeństw, który doprowadził do powstania wielkich cywilizacji starożytności. Neolit był początkiem drogi, którą ludzkość podąża do dziś.

Człowiek, który wie, że wie

          Moje zainteresowania i praca intelektualna są dla mnie źródłem zarówno radości, jak i momentów zadumy. Radość odnajduję przede wszystkim w publikowaniu własnych przemyśleń, które wymagają ode mnie zachowania odpowiedniego poziomu przekazu, a zarazem stanowią doskonałą okazję do ciągłego poszerzania wiedzy. Przez lata udało mi się wypracować solidny warsztat epistemologiczny, który okazał się nieoceniony w kolejnych etapach mojego rozwoju poznawczego.

          Choć z czasem ulatują ze mnie szczegóły faktograficzne, to wciąż pozostaje silny i spójny trzon światopoglądowy. Pozwolę sobie nieskromnie zauważyć, że osiągnąłem taki poziom refleksji, który sprawia, iż trudno mnie czymkolwiek zaskoczyć – szczególnie teologom i duchownym. W trakcie swojej pracy wprowadziłem do dyskursu kilka autorskich pojęć, takich jak: filozoteizm, funkcjonał, stany Prawdy i Dobra Najwyższego, czy natura dynamiczna. Choć wiele z tych koncepcji to kompilacje myśli wybitnych filozofów i uczonych, cieszę się, że udało mi się nadać im nowy kontekst i spójną strukturę.

          Jedna z tez, którą sformułowałem, daje mi szczególną satysfakcję, choć podejrzewam, że jej znaczenie może umykać części moich czytelników. Chodzi o pytanie fundamentalne: kiedy właściwie pojawił się człowiek inteligentny na miarę współczesnego Homo sapiens? W toku analiz ewolucji człowieka łatwo popaść w rozterkę: czy istniał moment, w którym obok istot już rozwiniętych umysłowo żyły osobniki człekokształtne, lecz jeszcze nie w pełni ukształtowane?

          Zaproponowałem odpowiedź, która z czasem stała się dla mnie kluczowa: człowiekiem w pełni inteligentnym staje się ten, kto uświadamia sobie własny rozwój – kto po raz pierwszy wie, że wie. Być może był to szaman w pierwotnym plemieniu, który zyskał samoświadomość swojej odrębności i wiedzy. Ten akt samopoznania, ta chwila wewnętrznego „przebudzenia”, była prawdziwym początkiem człowieczeństwa w sensie, który dziś rozumiemy jako „Homo sapiens”.

          Takie ujęcie pozwala spojrzeć na ewolucję nie jako na nagły cud – jak chce kreacjonizm – lecz jako na proces duchowego i intelektualnego dojrzewania jednostek w obrębie wspólnot. Różnice w rozwoju świadomości nie są niczym zaskakującym – występowały (i wciąż występują) w każdej populacji. Pojawienie się człowieka nie było jednorazowym aktem, lecz serią przebudzeń, które prowadziły ku wyższym formom samoświadomości.

          Ta – wydawać by się mogło – prosta teza okazuje się niezwykle przydatna w rozważaniach nad duchowością, świadomością i edukacją człowieka. Odkryłem, że w podobnym duchu pisał Karl Jaspers, rozwijając pojęcie „osi czasu” – przełomowego okresu w historii ludzkości, gdy w różnych częściach świata niemal równocześnie nastąpił duchowy i intelektualny przełom.

          Zbieżne z moim podejściem są także refleksje Pierre’a Teilharda de Chardina – jezuity, paleontologa, mistyka i filozofa, który próbował zintegrować naukę z wiarą, ewolucję biologiczną z rozwojem duchowym, a chrześcijaństwo z kosmologią. Jego myśl głęboko rezonuje z moimi rozważaniami o pochodzeniu człowieka i przełomie samopoznania.

          Teilhard twierdził, że ewolucja – zarówno biologiczna, jak i duchowa – zmierza ku tzw. Punktowi Omega: ostatecznemu zjednoczeniu świadomości, osobowości i boskości. Chrystus w jego ujęciu nie jest jedynie postacią historyczną, lecz kosmicznym celem ewolucji, miejscem, w którym materia, umysł i duch osiągają pełnię jedności.

          Zgadzam się z tą wizją. W moim przekonaniu przejście od «bios» do «noos» – od życia biologicznego do życia refleksyjnego, duchowego – stanowi najważniejszy moment w historii człowieka. To właśnie samoświadomość jest tym, co czyni nas istotami duchowymi i kieruje nas ku wyższym formom istnienia.

          Ewolucja – w rozumieniu Teilharda i moim – nie kończy się na Homo sapiens. Człowiek nie jest celem samym w sobie, lecz przejściowym stadium ku doskonałej świadomości, zintegrowanej z Bogiem. Nie chodzi już o doskonałe ciało, lecz o duchową pełnię – świadome uczestnictwo w misterium istnienia.

          Dlatego właśnie uważam, że najważniejszy moment w historii ludzkości nie miał charakteru materialnego, lecz duchowy. Był to moment, w którym człowiek po raz pierwszy spojrzał w siebie – i zrozumiał, że „wie, że wie”.

Szamanka z Bad Dürrenberg z epoki mezolitu

          Lubię wracać myślami do pradawnych epok i rozpoznawać momenty, w których człowiek rozpoczynał swoją historię na Ziemi. Im starszy okres, tym trudniej o zachowane artefakty. Dziś sięgam do mezolitu – środkowej epoki kamienia, datowanej na lata 10–5 tysięcy przed Chrystusem.

          W tym czasie ludzie zamieszkiwali głównie tereny leśne wzdłuż rzek, jezior i wybrzeży morskich. Rzadziej korzystali z jaskiń, jak miało to miejsce w paleolicie. Budowali domostwa z drewna i gliny. Używali prymitywnych narzędzi wykonanych z mikrolitów – małych, ostrych fragmentów kamienia. Zaczęli również udomawiać zwierzęta i uprawiać rośliny, co było zapowiedzią nadchodzącej rewolucji neolitycznej.

          W 1934 roku, na terenie Saksonii-Anhalt w Niemczech, odkryto grób kobiety z okresu mezolitu. Odkrycie to dostarczyło wielu cennych informacji o życiu ludzi z tamtego czasu. Szczegółowe badania szkieletu i towarzyszących mu artefaktów sugerują, że pochowana kobieta mogła pełnić ważną rolę w swojej społeczności – być szamanką lub duchową przewodniczką. W grobie znaleziono m.in. amulety, ozdoby z muszli, kamienne narzędzia i roślinne pozostałości.

          Współczesne metody badawcze, takie jak datowanie radiowęglowe, tomografia komputerowa czy analiza izotopowa, pozwoliły ustalić, że kobieta cierpiała na deformacje kręgosłupa i czaszki, co mogło wpływać na jej postrzeganie jako osoby wyjątkowej. Prawdopodobnie wprowadzała się w stany transu i ekstazy, w których łączyła się z rzeczywistością metafizyczną. Czerpała z niej wiedzę i energię, aby leczyć oraz pomagać innym.

          Dzięki tym odkryciom badacze doszli do wniosku, że w mezolicie kobiety mogły odgrywać istotne role społeczne i cieszyć się szacunkiem, szczególnie w kontekście wierzeń i rytuałów.

          Coraz więcej znalezisk z tego okresu – jak osady w Star Carr w Anglii czy w Lepenski Vir w Serbii – pokazuje, że społeczności mezolityczne były znacznie bardziej rozwinięte, niż wcześniej sądzono. Budowano nie tylko tymczasowe szałasy, ale i trwałe domostwa z paleniskami, jamami magazynowymi i miejscami kultu. Ślady rytualnych praktyk, ozdoby z zębów i kości, maski z poroży oraz symboliczne rzeźby świadczą o bogatym świecie duchowym i religijnym.

          Dzięki współczesnej nauce odkrywamy coraz więcej fascynujących faktów o ludziach sprzed tysięcy lat – o ich życiu, wierzeniach i relacjach społecznych. Mezolit przestaje być anonimową epoką przejściową, a zaczyna jawić się jako barwny i złożony etap rozwoju człowieka.

          W czasach mezolitu duchowość człowieka opierała się na bezpośrednim doświadczaniu sił przyrody i świata niewidzialnego. Nie była jeszcze ograniczana przez doktryny religijne, które w późniejszych epokach zaczęły kształtować, a czasem wypaczać, pierwotną więź z metafizycznym wymiarem rzeczywistości.

Świat nadprzyrodzony to inny sposób istnienia

          Czy może istnieć coś, co nie ma swojego obrazu medialnego, grafiki, postaci, wyglądu? Na przykład pola oddziaływania: grawitacyjne, elektryczne, magnetyczne. Choć są one niewidzialne, nie znaczy to, że nie istnieją. Ich obecność można ukazać za pomocą wizualizacji — np. przy użyciu opiłków żelaza, które tworzą charakterystyczne linie, obrazujące strukturę pola. Tym samym potwierdzają one istnienie niewidocznych sił. Oddziałują, więc są. Podobne rozumowanie można zastosować do zjawisk takich jak: energia, siły, Bóg, duch, emocje, uczucia i inne byty niematerialne. Struktura Świata jest zatem znacznie bogatsza niż tylko to, co materialne i wizualnie dostępne.

          Stwórca, powołując Świat do istnienia, stworzył rzeczywistość zarówno zmysłową (realną), jak i duchową (nadprzyrodzoną), odbieraną sercem i duszą. Obie te sfery współistnieją i wzajemnie na siebie oddziałują, choć wymagają różnych narzędzi poznania i funkcjonowania.

          Do niewidzialnych aspektów istnienia należą również stany Prawdy i Dobra Najwyższego. Można je metaforycznie określić jako „miejsca” gromadzenia informacji — swoiste „fotograficzne” zapisy wszystkiego, co się wydarzyło. Odczytywane mogą być przez istoty inteligentne, które dysponują odpowiednimi zdolnościami. Człowiek posiada narząd (mózg), który umożliwia dostęp do tych zasobów, ich przetwarzanie i uświadamianie sobie ich znaczenia — w procesie zwanym świadomością.

          Sam Stwórca wykorzystuje te stany do nawiązywania relacji z człowiekiem. Człowiek również ma możliwość sięgania do tych wymiarów. Czasem wspiera się w tym środkami zmieniającymi świadomość — jak czynili to plemienni szamani — jednak niektórzy posiadają zdolność komunikacji duchowej w sposób naturalny. Byli to prorocy, Jezus, Budda, Czyngis-chan, mistycy.

          Dawni przodkowie często posiadali te zdolności w większym stopniu niż współczesny człowiek. Wraz ze zmianą stylu życia — często biernego duchowo, zmysłowego, konsumpcyjnego, infantylnego — umiejętności te stopniowo zanikają. Można jednak je pielęgnować i rozwijać poprzez odpowiednie praktyki: medytację, jogę, właściwe oddychanie, modlitwę. Kto podejmuje trud komunikacji ze światem duchowym, może już za życia doświadczać tego, co stanie się udziałem każdego po śmierci — powrotu do pierwotnej, dynamicznej, duchowej natury istnienia.

          Nie dziwi więc, że kontakt z istotami duchowymi czy zmarłymi jest trudny, zamazany, niejednoznaczny. Podlegają one innym prawom bytu. Dla nas, żyjących, mogą być ważne takie kwestie jak płeć Boga, miłość, relacje — lecz w tamtym wymiarze znaczenie mają inne wartości, inne sposoby istnienia. Tam nie zadaje się pytań, które nurtują nas tutaj.

          Pamięć o przodkach i emocjonalna więź z nimi są potrzebne nam – żyjącym – do życia na Ziemi. Niech zmarli spoczywają w spokoju. Świat nadprzyrodzony to po prostu inny wymiar — inny sposób istnienia.

Grzeszność

          Człowiek potrafi być zarówno podły, jak i wspaniały. Jest w nim potencjał do czynienia zła, ale też ogromna zdolność do empatii, współczucia, miłości i poświęcenia. Jednak jeśli spojrzeć na ludzkość jako całość — zrezygnować z uogólnień i sensacyjnych skrajności — dostrzeżemy miliardy zwyczajnych ludzi. To osoby, które dzień po dniu zmagają się z codziennymi troskami, podejmują moralne wybory, często drobne, lecz istotne, i starają się żyć przyzwoicie, mimo różnych słabości i ograniczeń.

          W tej powszedniej rzeczywistości wielkie grzechy są rzadkością. A jednak grzeszność – w rozumieniu religijnym – nie schodzi z kazalnic. Stała się centralnym punktem wielu doktryn. Religie często zaczynają swoją narrację od potępienia: potępienia dotychczasowego życia, grzesznej natury człowieka, jego niedoskonałości. Pierwszym krokiem w inicjacji duchowej staje się wyznanie winy i prośba o przebaczenie. Wierni biją się w piersi, klękają, pokornie przyjmując swoją rzekomą winę. Taki człowiek zostaje „postawiony do pionu” – złamany duchowo, by mógł być później „odbudowany” przez instytucję religijną.

          Ten proces dotyka również dzieci. Już najmłodsi uczą się, że są grzeszni, że zło mieszka w ich sercach. Nie rozumieją jeszcze, czym jest moralna odpowiedzialność, a już zostają wprowadzeni w świat winy, pokuty i kary. Zamiast odkrywać w sobie dobro i naturalne współczucie, uczą się lęku i niepewności wobec własnych myśli i pragnień.

          Święte księgi – Biblia, katechizm, inne teksty religijne – są nasycone obrazami grzechu, karą, potępieniem, pokusą. Kazania w wielu kościołach nadal koncentrują się głównie na winie człowieka. Słuchacz wychodzi z nich przygnębiony, z poczuciem moralnego zagrożenia. Religia, zamiast przynosić otuchę, coraz częściej budzi lęk.

          Tymczasem świat, choć nieidealny, oferuje także drugą stronę rzeczywistości – pełną piękna, dobra, relacji i duchowego wzrostu. Dobro nie jest wyłącznie nagrodą za przestrzeganie zasad, ale naturalną siłą, którą człowiek może w sobie pielęgnować. Świat jest miejscem, gdzie miłość, przyjaźń, twórczość i współczucie mają realną moc. To także duchowa droga – choć niekoniecznie ta oparta na dogmacie i kulcie winy.

          Oczywiście, zło istnieje. Przemoc, chciwość, zdrada – to wszystko są realne problemy. Ale samo istnienie zła nie usprawiedliwia jego dominacji w narracji religijnej. Przesadne skupianie się na grzechu zniekształca obraz człowieka i świata. Powstaje duchowość oparta na lęku, ciągłym samooskarżaniu się, czujności wobec własnych myśli i obsesji na punkcie czystości moralnej. Wierni nie żyją w nadziei, lecz w napięciu. Zamiast pokoju serca – pojawia się nieustanna potrzeba zadośćuczynienia.

          Takie podejście wpływa także na obraz Boga. Przedstawiany jest nie jako kochający Ojciec, ale jako sędzia, który w każdej chwili może ukarać. Ludzie zaczynają wierzyć w obecność demonów, opętania, boskie kary i „znaki gniewu”. Tworzą się mity, które bardziej przypominają folklor niż duchową głębię. W ten sposób to, co boskie, traci swoją pierwotną czystość — zostaje zmaterializowane, spłycone, wypaczone.

          W tym kontekście warto zadać pytanie: komu potrzebna jest taka grzeszność? Odpowiedź bywa niewygodna. Wiele wspólnot religijnych zbudowało swoją potęgę na bazie poczucia winy. Im więcej grzechów, tym większa potrzeba ich odpuszczenia – a to często wiąże się z rytuałem, opłatą, ofiarą, lojalnością wobec instytucji. Grzech stał się walutą duchowego rynku.

          Ale czy duchowość naprawdę musi opierać się na winie? Czy nie lepiej budować relację z Bogiem – lub z tym, co święte – na miłości, zaufaniu i radości? Duchowość może być przestrzenią, w której człowiek odkrywa w sobie dobro, rozwija wrażliwość, buduje relacje z innymi, dba o świat. To życie, które emanuje światłem, a nie lękiem przed ciemnością.

          Grzeszność istnieje, ale nie musi być centrum ludzkiego życia. Można ją uznać, przepracować, ale nie czynić z niej fundamentu tożsamości. Człowiek nie jest z natury winny – jest z natury wolny, zdolny do wyboru, do przemiany, do dobra. Duchowość, która to rozumie, jest zdrowsza, głębsza i bliższa prawdziwemu doświadczeniu życia.

Jak uchronić wiarę w Boga

          Wiara to przekonanie, że istnieje Przyczyna Sprawcza Wszechświata i całej otaczającej nas rzeczywistości. Opieram je na logicznym założeniu, że każdy skutek ma swoją przyczynę. Przekazy historyczne nie mają już dla mnie decydującego znaczenia.

          Wierzę, że Stwórca obdarzył człowieka pragnieniem poznania Go i umożliwia odkrywanie śladów swojego istnienia – przede wszystkim na płaszczyźnie duchowej. Dopuszczam możliwość Jego nadzwyczajnego działania, objawiającego się m.in. w natchnieniach hagiografów, ewangelistów oraz wszystkich, którzy zagłębiają się w zakamarki własnej duchowości i potrafią rozpoznać głos Stwórcy.

          Poza tym, co napisałem, całą religijną oprawę traktuję jako ludzką próbę zobrazowania Boga, Jego Objawienia, pragnień i oczekiwań. Widzę w tym wyraz ludzkich tęsknot, pomysłowości i twórczej wyobraźni. Niemniej jednak ten „religijny entourage” ma poważną wadę – każdy człowiek inaczej wyobraża sobie Boga i Jego działanie. Dlatego też należy każdemu pozostawić wolność w kształtowaniu swojej duchowej wizji rzeczywistości nadprzyrodzonej. Takie podejście znajduje uzasadnienie w analizie dotychczasowych przesłanek religijnych. Biorąc pod uwagę tajemniczość, ezoteryczny charakter, niedopowiedzenia i liczne przypuszczenia, można wysnuć wniosek, że Stwórca nie objawia się bezpośrednio, lecz w sposób duchowy – skłaniając człowieka do poszukiwań, często niemal po omacku.

          Do zachowania depozytu wiary powołane zostały instytucje: kościoły, zbory, świątynie, prorocy, kapłani i różni głosiciele religijni. Problem polega jednak na tym, że tysiącletnie doświadczenia historyczne pokazują wyraźnie, iż ludzie często wykorzystywali religijne pragnienia w sposób partykularny, wypaczając autentyczne przesłania głosicieli wiary. Kościoły chrześcijańskie są jednym z przykładów tego zjawiska.

          Już od zarania ich dziejów można dostrzec działania fałszujące, wewnętrznie sprzeczne, a niekiedy wręcz niedorzeczne. Co więcej, jak pokazują źródła historyczne, kościoły chrześcijańskie mają na swoim koncie śmierć milionów ludzi – ofiar prześladowań, wojen religijnych czy przymusowych misji (np. wojny krzyżowe, inkwizycja, kolonializm misyjny). Mordowano w imię Boga, twierdząc, że to On sam daje na to przyzwolenie. Zarówno w tekstach religijnych, jak i historycznych można znaleźć liczne przykłady takiego rozumowania. Ich zestawienie budzi przerażenie – zarówno pod względem liczby ofiar, jak i skali zbrodni. Tę trudną prawdę ignorują często fanatyczni wierni.

          Jak zatem ocalić wiarę i przynależność religijną w świecie pełnym zróżnicowanych interpretacji, ludzkiej twórczości religijnej i coraz bardziej świeckiego stylu życia?

          Na szybką zmianę w instytucjach religijnych nie ma co liczyć. Pozostaje nam zaufać własnemu sumieniu i osobistej relacji ze Stwórcą – poprzez modlitwę, duchowy dialog, intuicję. Gdy nadarzy się odpowiednia okazja i sprzyjające okoliczności, warto zaangażować się aktywnie w odbudowę tego, co pokochaliśmy i co stanowi dla wierzących depozyt tradycji oraz duchowego dziedzictwa.

O szatanie uzupełnienie

Fragment listu do przyjaciela o szatanie.

          Wracając do tematu szatana – sam również przechodzę nieustanną metamorfozę poglądów. Niektóre z nich stają się na tyle śmiałe, że aż trudno o nich mówić otwarcie. Aby nie popaść w chaos, chronię się wypracowanym podejściem, które koi emocje i pozwala spojrzeć na sprawy z większym dystansem oraz obiektywizmem.

          Brak osobistych doświadczeń ezoterycznych sprawia, że pozostawiam tę sferę w obszarze wierzeń – nie negując samych zjawisk, ale podchodząc do nich z dużą ostrożnością i krytycyzmem. Gdy sam wprowadzam pojęcie «rzeczywistości dynamicznej», sięgam po kategorie, które mogą wydawać się nieuchwytne dla osób kierujących się zdrowym rozsądkiem. Być może to właśnie w tej koncepcji można odnaleźć uzasadnienie dla istnienia sił sprawczych, które prowadzą do realnych zjawisk fizycznych.

          Jak wielokrotnie pisałem, korzystam z pojęcia «funkcjonału», do którego zaliczam również zło. Funkcjonał rozumiem jako «nie-byt» – coś, co nie istnieje poprzez własną substancję, lecz poprzez swoje przymioty (np. zło jako przymiot). Być może sam zaszufladkowałem w tym pojęciu szatana, którego Ty postrzegasz jako istotę bytową. Ja w swoich rozważaniach odrzucam jego ontologiczną postać – nie traktuję go jako realnego bytu, ale pozostawiam miejsce dla jego obecności jako nie-bytu.

          Jeśli uwzględnimy dynamiczną naturę rzeczywistości oraz pojęcie funkcjonałów, pojawia się przestrzeń, by mówić o szatanie w innym, nieco bardziej abstrakcyjnym wymiarze. W tym duchu zgadzam się z tezą, że Stwórca dopuścił zło, ale go nie stworzył!

          To właśnie na tej subtelnej różnicy rozchodzą się – jak sądzę – nasze spojrzenia na naturę szatana.

Pozdrawiam serdecznie, pozostając w szacunku. Paweł

Władza Ziemska – czas na globalną odpowiedzialność

          Świat, w którym żyjemy, coraz bardziej przypomina jeden wielki organizm – połączony siecią zależności ekonomicznych, technologicznych i klimatycznych. Mimo to wciąż funkcjonujemy w ramach podzielonej mozaiki narodów, państw i interesów, które nie zawsze grają do jednej bramki. W obliczu wyzwań globalnych – jak zmiany klimatyczne, migracje, konflikty zbrojne czy katastrofy humanitarne – coraz częściej powraca pytanie: czy nadszedł już czas, by powołać wspólną władzę o zasięgu planetarnym?

          Nie chodzi tu o stworzenie kolejnej organizacji, ale o realną strukturę decyzyjną, która miałaby mandat do działania w imię dobra całej ludzkości. Władza ta musiałaby opierać się na szerokim konsensusie – państw, wspólnot plemiennych, narodów bezpaństwowych i mniejszych społeczności – i nie mogłaby być jedynie elitarnym klubem silniejszych. Jej siłą byłaby reprezentatywność, a nie dominacja.

          Nie bez znaczenia pozostaje kwestia wynagrodzeń osób zaangażowanych w pracę tej instytucji. Pensje powinny być godne, ale nie wygórowane – tak, aby nie stały się magnesem dla oportunistów, lecz wyróżnieniem dla tych, którzy kierują się etyką, misją i odpowiedzialnością. Ranga pracy dla ludzkości powinna być wartością samą w sobie.

          Każdy kraj – niezależnie od wielkości czy zamożności – miałby obowiązek uczestniczyć w finansowaniu takiej struktury, proporcjonalnie do osiąganych dochodów. Wspólna odpowiedzialność oznacza również wspólne inwestycje – nie tylko finansowe, ale i moralne.

          W praktyce globalna władza nie oznaczałaby ujednolicenia kultur (religii) ani unifikacji systemów politycznych. Wręcz przeciwnie – jej zadaniem byłoby tworzenie wspólnego prawa, które uwzględnia lokalne tradycje, tożsamość i suwerenność, o ile nie naruszają one uniwersalnych praw człowieka. Instytucja weta – choć często obecna w systemach międzynarodowych – musiałaby zostać przemyślana. Nie jako blokada postępu, lecz sygnał do analizy, refleksji i konstruktywnego dialogu.

          Co więcej, taka władza powinna posiadać instrumenty egzekucyjne – jak choćby wspólna armia lub siły pokojowe, które mogłyby interweniować w sytuacjach łamania prawa międzynarodowego czy aktów agresji. Nie po to, by okupować, lecz by chronić pokój i stabilność.

          Brzmi to jak utopia? Być może. Ale jeszcze bardziej utopijne wydaje się oczekiwanie, że świat sam z siebie uporządkuje się w duchu pokoju, solidarności i sprawiedliwości bez wspólnego wysiłku. Władza Ziemska to nie pomysł na dominację – to pomysł na odpowiedzialność. I choć jej stworzenie wymagałoby odwagi, kompromisów i zaufania, to być może właśnie to jest kierunek, który może nas ocalić jako gatunek.

          Jednak marzenie o globalnej strukturze władzy nie może pomijać jednego kluczowego czynnika: zaufania. W świecie, w którym dominują interesy narodowe, a geopolityczne napięcia przybierają na sile, stworzenie jednej wspólnej instytucji może budzić uzasadnione obawy – o utratę suwerenności, o instrumentalizację, o możliwość nadużyć. Dlatego pierwszym krokiem powinno być nie narzucenie, lecz wypracowanie tej władzy oddolnie – poprzez stopniowe zbliżanie systemów prawnych, budowanie wspólnych mechanizmów kontroli i przejrzystości, rozwijanie edukacji opartej na wartościach wspólnotowych, a nie tylko narodowych.

         Nie można też zapominać o roli, jaką odgrywają dziś ponadnarodowe korporacje. W rzeczywistości, to nie tylko państwa tworzą architekturę globalną. To także giganci technologiczni, instytucje finansowe, platformy informacyjne. Dlatego każda przyszła forma globalnej władzy musiałaby posiadać zdolność do regulowania również tych aktorów, w trosce o interes ogólnoludzki, a nie jedynie ekonomiczny.

          Ostatecznie, Władza Ziemska nie byłaby tylko projektem politycznym. Byłaby projektem cywilizacyjnym. Odważną próbą przejścia z epoki rywalizacji do epoki współodpowiedzialności. To nie utopia – to kierunek, który musimy poważnie rozważyć, jeśli chcemy uniknąć realnej czarnej wizji przyszłości (dystopii).

Humanizacji prawa penitencjarnego

Humanizacji prawa penitencjarnego

          Z mojego życiowego punktu widzenia prawo penitencjarne jest przestarzałe. Sama izolacja skazanych to marnowanie ludzkiego potencjału do czynienia dobra i działań pożytecznych dla społeczeństwa. Należy zawsze pamiętać, że każdy człowiek to potencjalne źródło dobra, które mogło przejść w życiu przez trudny moment. W każdym człowieku tkwią pierwiastki dobra, których nie wolno marnować.

          Specjaliści – w szczególności psycholodzy – powinni poszukiwać sposobów, aby to dobro wydobywać. Resocjalizacja powinna polegać nie tylko na zadośćuczynieniu za wyrządzone zło, ale również na umożliwieniu powrotu do normalnego życia społecznego. Dobre uczynki powinny służyć zarówno spłacie zaciągniętego długu, jak i budowaniu fundamentów pod dalsze, wartościowe życie.

          W prawie penitencjarnym powinien zostać uwzględniony tzw. „immunitet kobiet ciężarnych”, aby matki miały możliwość wychowywania swoich dzieci – niewinnych istot, które nie ponoszą winy za czyny swoich rodziców.

           Warto skorzystać z doświadczeń i rozwiązań z resocjalizacji funkcjonującej w krajach skandynawskich (głównie w Norwegii, Szwecji i Finlandii). Opiera się ona na humanistycznym podejściu do kary, którego celem jest reintegracja społeczna, a nie tylko ukaranie sprawcy. System ten znany jest z wysokiej skuteczności – niskiego wskaźnika recydywy (ponownego popełnienia przestępstwa). Więźniowie zachowują wiele praw obywatelskich – mogą głosować, studiować, korzystać z opieki zdrowotnej na równi z obywatelami poza więzieniem. Celem nie jest «ukarzenie», lecz naprawienie więzi społecznych i przygotowanie do normalnego życia po odbyciu kary. W wielu zakładach nie ma krat w oknach, a cele przypominają pokoje w akademikach (np. więzienie Halden w Norwegii). Więźniowie mogą pracować, uczyć się, korzystać z zajęć sportowych, rozwijać hobby. Często mają kontakt z rodziną i mogą pracować poza murami więzienia w ciągu dnia. Więźniowie mają dostęp do kursów zawodowych, szkół i studiów. Nauka i praca są obowiązkowe lub silnie zalecane – nie jako kara, lecz jako szansa na rozwój osobisty. Przygotowuje się ich do życia po wyjściu – np. przez naukę zarządzania budżetem czy rozmowy kwalifikacyjne. Strażnicy więzienni są szkoleni nie tylko w zakresie bezpieczeństwa, ale też w psychologii i komunikacji. W relacjach dominuje szacunek, rozmowa i wsparcie. Personel jest często mentorem i pomocnikiem w procesie zmiany, nie tylko „pilnującym”. w efekcie uzyskano się niski wskaźnik recydywy: np. w Norwegii to ok. 20%, w porównaniu do 60–70% w USA czy w wielu krajach Europy Środkowej. Wyższa skuteczność reintegracji skazanych. Mniejsze obciążenie systemu penitencjarnego i lepsze bezpieczeństwo społeczne długofalowo.

          Społeczeństwo «poprawne» powinno na wzór Chrystusa być przykładem dobrego życia, miłości społecznej i miłosierdzia. Karanie nie może być odwetem i zemstą. To nie licuje ani z człowieczeństwem, ani z istotami stworzonymi na podobieństwo Pana.

Seksualność w wierze

          Nawiązując do poprzedniego wpisu, zastanawiam się, dlaczego Kościół nie dba o prawdę w przekazie depozytu wiary. Nie trzeba być teologiem, by dostrzec niespójność między katechezą a wewnętrznymi odczuciami człowieka. Człowiek bowiem jest wyposażony w pewną wiedzę wrodzoną (wlaną) oraz podstawowe zasady moralne. Ta łaska, którą Stwórca obdarzył istoty rozumne, jest wielkim darem – i zakłada, że człowiek ma prawo z niej korzystać.

          Kierując się tą łaską, mam prawo pytać: dlaczego naturalne prawo, jakim jest seksualność, bywa sprowadzane do pojęcia „grzesznego seksu”? Temat ten, w większym lub mniejszym stopniu, towarzyszy człowiekowi przez całe życie. Seksualność jest motorem nie tylko prokreacji, ale też odgrywa istotną rolę w fizjologii, metabolizmie i rozwoju psychicznym człowieka. Tak ważne aspekty ludzkiej natury powinny być jasno i uczciwie omawiane, wyjaśniane i przekazywane społeczeństwu. Seksualność to fenomen natury, którym należy się szczycić, a nie wykorzystywać do realizacji ideologicznych celów.

          Kobieta, która podejmuje trud macierzyństwa i połogu, powinna zajmować szczególne miejsce w świadomości społecznej. Tymczasem niemal od zarania dziejów była spychana na pozycję podrzędną.

          Zamiast traktować seksualność jako coś naturalnego i godnego, religie nierzadko czyniły z niej przedmiot manipulacji. Karlheinz Deschner (ur. 1924) pisze o rytualnej defloracji przedmałżeńskiej w świątyniach, gdzie żadna kobieta nie mogła wyjść za mąż, dopóki nie została pozbawiona dziewictwa przez przypadkowego mężczyznę. W chrześcijaństwie natomiast św. Paweł ujmował seksualność jako żądzę, którą należy poskramiać. Ojcowie Kościoła – Ambroży, Augustyn, Jan Chryzostom – głosili, że kobieta nie została stworzona na podobieństwo Boga, że jest istotą niższą, przeznaczoną do służenia mężczyźnie. Tomasz z Akwinu uważał kobietę za istotę niepełnowartościową – zarówno fizycznie, jak i duchowo. Marcin Luter, choć zniósł celibat, mówił o kobietach jako o dzikich zwierzętach, których największą zasługą jest to, że nas rodzą. Kościół nigdy nie rozliczył się z tych błędnych i krzywdzących opinii. W Polsce kobiety wciąż nie mają prawa decydować o losie własnych płodów. To nie tylko oburzające – to zwyczajnie nieprzystające do cywilizacyjnego rozwoju świata.

          Do dziś antykoncepcja pozostaje tematem spornym. Jednocześnie już od zarania chrześcijaństwa pojawiały się nadużycia seksualne. Homoseksualizm kwitł w klasztorach niemal od ich powstania. Papież Jan Paweł II był krytykowany za opieszałość w reagowaniu na przypadki pedofilii i innych przestępstw duchownych. Być może wiedział, że walka z tymi patologiami to jak walka z wiatrakami. Wolał ratować to, co – w jego przekonaniu – dało się jeszcze ocalić.