O szatanie uzupełnienie

Fragment listu do przyjaciela o szatanie.

          Wracając do tematu szatana – sam również przechodzę nieustanną metamorfozę poglądów. Niektóre z nich stają się na tyle śmiałe, że aż trudno o nich mówić otwarcie. Aby nie popaść w chaos, chronię się wypracowanym podejściem, które koi emocje i pozwala spojrzeć na sprawy z większym dystansem oraz obiektywizmem.

          Brak osobistych doświadczeń ezoterycznych sprawia, że pozostawiam tę sferę w obszarze wierzeń – nie negując samych zjawisk, ale podchodząc do nich z dużą ostrożnością i krytycyzmem. Gdy sam wprowadzam pojęcie «rzeczywistości dynamicznej», sięgam po kategorie, które mogą wydawać się nieuchwytne dla osób kierujących się zdrowym rozsądkiem. Być może to właśnie w tej koncepcji można odnaleźć uzasadnienie dla istnienia sił sprawczych, które prowadzą do realnych zjawisk fizycznych.

          Jak wielokrotnie pisałem, korzystam z pojęcia «funkcjonału», do którego zaliczam również zło. Funkcjonał rozumiem jako «nie-byt» – coś, co nie istnieje poprzez własną substancję, lecz poprzez swoje przymioty (np. zło jako przymiot). Być może sam zaszufladkowałem w tym pojęciu szatana, którego Ty postrzegasz jako istotę bytową. Ja w swoich rozważaniach odrzucam jego ontologiczną postać – nie traktuję go jako realnego bytu, ale pozostawiam miejsce dla jego obecności jako nie-bytu.

          Jeśli uwzględnimy dynamiczną naturę rzeczywistości oraz pojęcie funkcjonałów, pojawia się przestrzeń, by mówić o szatanie w innym, nieco bardziej abstrakcyjnym wymiarze. W tym duchu zgadzam się z tezą, że Stwórca dopuścił zło, ale go nie stworzył!

          To właśnie na tej subtelnej różnicy rozchodzą się – jak sądzę – nasze spojrzenia na naturę szatana.

Pozdrawiam serdecznie, pozostając w szacunku. Paweł

Władza Ziemska – czas na globalną odpowiedzialność

          Świat, w którym żyjemy, coraz bardziej przypomina jeden wielki organizm – połączony siecią zależności ekonomicznych, technologicznych i klimatycznych. Mimo to wciąż funkcjonujemy w ramach podzielonej mozaiki narodów, państw i interesów, które nie zawsze grają do jednej bramki. W obliczu wyzwań globalnych – jak zmiany klimatyczne, migracje, konflikty zbrojne czy katastrofy humanitarne – coraz częściej powraca pytanie: czy nadszedł już czas, by powołać wspólną władzę o zasięgu planetarnym?

          Nie chodzi tu o stworzenie kolejnej organizacji, ale o realną strukturę decyzyjną, która miałaby mandat do działania w imię dobra całej ludzkości. Władza ta musiałaby opierać się na szerokim konsensusie – państw, wspólnot plemiennych, narodów bezpaństwowych i mniejszych społeczności – i nie mogłaby być jedynie elitarnym klubem silniejszych. Jej siłą byłaby reprezentatywność, a nie dominacja.

          Nie bez znaczenia pozostaje kwestia wynagrodzeń osób zaangażowanych w pracę tej instytucji. Pensje powinny być godne, ale nie wygórowane – tak, aby nie stały się magnesem dla oportunistów, lecz wyróżnieniem dla tych, którzy kierują się etyką, misją i odpowiedzialnością. Ranga pracy dla ludzkości powinna być wartością samą w sobie.

          Każdy kraj – niezależnie od wielkości czy zamożności – miałby obowiązek uczestniczyć w finansowaniu takiej struktury, proporcjonalnie do osiąganych dochodów. Wspólna odpowiedzialność oznacza również wspólne inwestycje – nie tylko finansowe, ale i moralne.

          W praktyce globalna władza nie oznaczałaby ujednolicenia kultur (religii) ani unifikacji systemów politycznych. Wręcz przeciwnie – jej zadaniem byłoby tworzenie wspólnego prawa, które uwzględnia lokalne tradycje, tożsamość i suwerenność, o ile nie naruszają one uniwersalnych praw człowieka. Instytucja weta – choć często obecna w systemach międzynarodowych – musiałaby zostać przemyślana. Nie jako blokada postępu, lecz sygnał do analizy, refleksji i konstruktywnego dialogu.

          Co więcej, taka władza powinna posiadać instrumenty egzekucyjne – jak choćby wspólna armia lub siły pokojowe, które mogłyby interweniować w sytuacjach łamania prawa międzynarodowego czy aktów agresji. Nie po to, by okupować, lecz by chronić pokój i stabilność.

          Brzmi to jak utopia? Być może. Ale jeszcze bardziej utopijne wydaje się oczekiwanie, że świat sam z siebie uporządkuje się w duchu pokoju, solidarności i sprawiedliwości bez wspólnego wysiłku. Władza Ziemska to nie pomysł na dominację – to pomysł na odpowiedzialność. I choć jej stworzenie wymagałoby odwagi, kompromisów i zaufania, to być może właśnie to jest kierunek, który może nas ocalić jako gatunek.

          Jednak marzenie o globalnej strukturze władzy nie może pomijać jednego kluczowego czynnika: zaufania. W świecie, w którym dominują interesy narodowe, a geopolityczne napięcia przybierają na sile, stworzenie jednej wspólnej instytucji może budzić uzasadnione obawy – o utratę suwerenności, o instrumentalizację, o możliwość nadużyć. Dlatego pierwszym krokiem powinno być nie narzucenie, lecz wypracowanie tej władzy oddolnie – poprzez stopniowe zbliżanie systemów prawnych, budowanie wspólnych mechanizmów kontroli i przejrzystości, rozwijanie edukacji opartej na wartościach wspólnotowych, a nie tylko narodowych.

         Nie można też zapominać o roli, jaką odgrywają dziś ponadnarodowe korporacje. W rzeczywistości, to nie tylko państwa tworzą architekturę globalną. To także giganci technologiczni, instytucje finansowe, platformy informacyjne. Dlatego każda przyszła forma globalnej władzy musiałaby posiadać zdolność do regulowania również tych aktorów, w trosce o interes ogólnoludzki, a nie jedynie ekonomiczny.

          Ostatecznie, Władza Ziemska nie byłaby tylko projektem politycznym. Byłaby projektem cywilizacyjnym. Odważną próbą przejścia z epoki rywalizacji do epoki współodpowiedzialności. To nie utopia – to kierunek, który musimy poważnie rozważyć, jeśli chcemy uniknąć realnej czarnej wizji przyszłości (dystopii).

Humanizacji prawa penitencjarnego

Humanizacji prawa penitencjarnego

          Z mojego życiowego punktu widzenia prawo penitencjarne jest przestarzałe. Sama izolacja skazanych to marnowanie ludzkiego potencjału do czynienia dobra i działań pożytecznych dla społeczeństwa. Należy zawsze pamiętać, że każdy człowiek to potencjalne źródło dobra, które mogło przejść w życiu przez trudny moment. W każdym człowieku tkwią pierwiastki dobra, których nie wolno marnować.

          Specjaliści – w szczególności psycholodzy – powinni poszukiwać sposobów, aby to dobro wydobywać. Resocjalizacja powinna polegać nie tylko na zadośćuczynieniu za wyrządzone zło, ale również na umożliwieniu powrotu do normalnego życia społecznego. Dobre uczynki powinny służyć zarówno spłacie zaciągniętego długu, jak i budowaniu fundamentów pod dalsze, wartościowe życie.

          W prawie penitencjarnym powinien zostać uwzględniony tzw. „immunitet kobiet ciężarnych”, aby matki miały możliwość wychowywania swoich dzieci – niewinnych istot, które nie ponoszą winy za czyny swoich rodziców.

           Warto skorzystać z doświadczeń i rozwiązań z resocjalizacji funkcjonującej w krajach skandynawskich (głównie w Norwegii, Szwecji i Finlandii). Opiera się ona na humanistycznym podejściu do kary, którego celem jest reintegracja społeczna, a nie tylko ukaranie sprawcy. System ten znany jest z wysokiej skuteczności – niskiego wskaźnika recydywy (ponownego popełnienia przestępstwa). Więźniowie zachowują wiele praw obywatelskich – mogą głosować, studiować, korzystać z opieki zdrowotnej na równi z obywatelami poza więzieniem. Celem nie jest «ukarzenie», lecz naprawienie więzi społecznych i przygotowanie do normalnego życia po odbyciu kary. W wielu zakładach nie ma krat w oknach, a cele przypominają pokoje w akademikach (np. więzienie Halden w Norwegii). Więźniowie mogą pracować, uczyć się, korzystać z zajęć sportowych, rozwijać hobby. Często mają kontakt z rodziną i mogą pracować poza murami więzienia w ciągu dnia. Więźniowie mają dostęp do kursów zawodowych, szkół i studiów. Nauka i praca są obowiązkowe lub silnie zalecane – nie jako kara, lecz jako szansa na rozwój osobisty. Przygotowuje się ich do życia po wyjściu – np. przez naukę zarządzania budżetem czy rozmowy kwalifikacyjne. Strażnicy więzienni są szkoleni nie tylko w zakresie bezpieczeństwa, ale też w psychologii i komunikacji. W relacjach dominuje szacunek, rozmowa i wsparcie. Personel jest często mentorem i pomocnikiem w procesie zmiany, nie tylko „pilnującym”. w efekcie uzyskano się niski wskaźnik recydywy: np. w Norwegii to ok. 20%, w porównaniu do 60–70% w USA czy w wielu krajach Europy Środkowej. Wyższa skuteczność reintegracji skazanych. Mniejsze obciążenie systemu penitencjarnego i lepsze bezpieczeństwo społeczne długofalowo.

          Społeczeństwo «poprawne» powinno na wzór Chrystusa być przykładem dobrego życia, miłości społecznej i miłosierdzia. Karanie nie może być odwetem i zemstą. To nie licuje ani z człowieczeństwem, ani z istotami stworzonymi na podobieństwo Pana.

Seksualność w wierze

          Nawiązując do poprzedniego wpisu, zastanawiam się, dlaczego Kościół nie dba o prawdę w przekazie depozytu wiary. Nie trzeba być teologiem, by dostrzec niespójność między katechezą a wewnętrznymi odczuciami człowieka. Człowiek bowiem jest wyposażony w pewną wiedzę wrodzoną (wlaną) oraz podstawowe zasady moralne. Ta łaska, którą Stwórca obdarzył istoty rozumne, jest wielkim darem – i zakłada, że człowiek ma prawo z niej korzystać.

          Kierując się tą łaską, mam prawo pytać: dlaczego naturalne prawo, jakim jest seksualność, bywa sprowadzane do pojęcia „grzesznego seksu”? Temat ten, w większym lub mniejszym stopniu, towarzyszy człowiekowi przez całe życie. Seksualność jest motorem nie tylko prokreacji, ale też odgrywa istotną rolę w fizjologii, metabolizmie i rozwoju psychicznym człowieka. Tak ważne aspekty ludzkiej natury powinny być jasno i uczciwie omawiane, wyjaśniane i przekazywane społeczeństwu. Seksualność to fenomen natury, którym należy się szczycić, a nie wykorzystywać do realizacji ideologicznych celów.

          Kobieta, która podejmuje trud macierzyństwa i połogu, powinna zajmować szczególne miejsce w świadomości społecznej. Tymczasem niemal od zarania dziejów była spychana na pozycję podrzędną.

          Zamiast traktować seksualność jako coś naturalnego i godnego, religie nierzadko czyniły z niej przedmiot manipulacji. Karlheinz Deschner (ur. 1924) pisze o rytualnej defloracji przedmałżeńskiej w świątyniach, gdzie żadna kobieta nie mogła wyjść za mąż, dopóki nie została pozbawiona dziewictwa przez przypadkowego mężczyznę. W chrześcijaństwie natomiast św. Paweł ujmował seksualność jako żądzę, którą należy poskramiać. Ojcowie Kościoła – Ambroży, Augustyn, Jan Chryzostom – głosili, że kobieta nie została stworzona na podobieństwo Boga, że jest istotą niższą, przeznaczoną do służenia mężczyźnie. Tomasz z Akwinu uważał kobietę za istotę niepełnowartościową – zarówno fizycznie, jak i duchowo. Marcin Luter, choć zniósł celibat, mówił o kobietach jako o dzikich zwierzętach, których największą zasługą jest to, że nas rodzą. Kościół nigdy nie rozliczył się z tych błędnych i krzywdzących opinii. W Polsce kobiety wciąż nie mają prawa decydować o losie własnych płodów. To nie tylko oburzające – to zwyczajnie nieprzystające do cywilizacyjnego rozwoju świata.

          Do dziś antykoncepcja pozostaje tematem spornym. Jednocześnie już od zarania chrześcijaństwa pojawiały się nadużycia seksualne. Homoseksualizm kwitł w klasztorach niemal od ich powstania. Papież Jan Paweł II był krytykowany za opieszałość w reagowaniu na przypadki pedofilii i innych przestępstw duchownych. Być może wiedział, że walka z tymi patologiami to jak walka z wiatrakami. Wolał ratować to, co – w jego przekonaniu – dało się jeszcze ocalić.

Niepodobny jest brak  naukowego oglądu

          Psychologia koncentruje się na ludzkiej psychice oraz wpływie czynników zewnętrznych na jednostkę, umożliwiając zrozumienie jej indywidualnych cech. Z kolei socjologia bada zjawiska zachodzące w społeczeństwach — w mniejszym stopniu zależne od pojedynczych osób. Społeczne mechanizmy często okazują się zaskakujące, a ich przebieg bywa trudny do przewidzenia.

          Bywa, że myśl społeczna rozmija się z indywidualnym spojrzeniem. Ta rozbieżność może prowadzić do stresu i frustracji. Przykładem jest kwestia wiary. Z socjologicznego punktu widzenia wiara jest zjawiskiem niezbędnym — wypełnia ona istotną funkcję w strukturze społecznej. Bez niej społeczeństwa nie potrafią sprawnie funkcjonować. Jednak na poziomie jednostkowym może ona nie odgrywać większej roli.

          Kościół jako instytucja odpowiada na społeczne zapotrzebowanie. Jego brak tworzyłby pustkę, która — prędzej czy później — zostałaby wypełniona. Niestety, w takich sytuacjach często pojawiają się ideologie wątpliwe moralnie. Co jednak robić, gdy sam Kościół zmaga się z poważnymi problemami wewnętrznymi?

          Logicznym rozwiązaniem byłoby domaganie się od Kościoła reform, przejrzystości i odpowiedzialności. Szkodliwa jest postawa wyczekiwania i tłumaczenie się, że „kościelne młyny mielą powoli”. Dzisiejszy świat nie daje czasu na takie zwlekanie — tempo zmian wymusza szybką reakcję. Najlepiej byłoby, gdyby impuls do przemian wyszedł z samego Kościoła, jednak obecnie nie widać po jego stronie takiego zainteresowania. Alternatywą pozostaje dialog społeczny, który pomoże określić, jaką rolę religia powinna pełnić w nowoczesnym społeczeństwie.

          Nie jest tajemnicą, że nauka Kościoła nie opiera się wyłącznie na czystym przesłaniu Chrystusa. Przez wieki była ona przekształcana i dostosowywana do aktualnych potrzeb politycznych i społecznych (jak np. w czasie krucjat). Fundament wiary opiera się w znacznej mierze na starotestamentowych ideach, często nieprzystających do współczesnej wiedzy i wrażliwości moralnej.

          Dla mnie — wobec oczywistego istnienia Przyczyny Stwórczej — niezrozumiały jest brak naukowego podejścia do idei, która towarzyszy ludzkości od zarania dziejów, jest obecna i aktywna w naszym świecie.

          Nie chodzi tu o próbę zgłębiania samej natury Stwórcy, co może wykraczać poza możliwości ludzkiego umysłu. Chodzi o naukową analizę realnych procesów i zjawisk, które dotyczą nas na co dzień — zarówno w wymiarze moralnym, jak i praktycznym.

Bez większej filozofii

          Świat został stworzony. To przekonanie wynika z logicznego rozumowania: każdy skutek ma swoją przyczynę. Człowiek odczytał tę prawdę w głębi własnego sumienia, przypisując Stwórcy cechy doskonałe — co jest logicznie uzasadnione. Jednak z biegiem dziejów ludzkość zaczęła wykorzystywać pojęcie Boga do realizacji partykularnych interesów.

          Naród żydowski przypisał sobie uprzywilejowaną rolę jako odbiorca Objawienia Bożego. Czerpiąc z wierzeń dawnych plemion, nadano Bogu cechy antropomorficzne, co zostało zapisane w świętych księgach, które później złożyły się na Stary Testament. Niestety, przypisanie Bogu ludzkich cech było błędem – profanacją Absolutu.

          Jezus był pierwszym człowiekiem, który podjął próbę przywrócenia właściwego obrazu Boga. Przypisał Mu cechy zgodne z Jego naturą — duchową, nieprzemijającą, pełną miłości. Jezus sam stał się znakiem obecności Boga — żywym Sakramentem, fundamentem Kościoła Chrystusowego. Niestety, Kościół instytucjonalny, powołany do strzeżenia depozytu wiary, z czasem uległ wypaczeniom. Ludzka ułomność, interesy i konserwatyzm przyczyniły się do zniekształcenia pierwotnej nauki Jezusa.

          Poważnym błędem było także pomniejszenie roli kobiety, sprowadzenie jej do roli podrzędnej względem mężczyzny. Zamiast autentycznych, ludzkich odruchów — takich jak współczucie, równość i wolność — zaczęła dominować ideologia służąca silniejszym. W ten sposób Kościół instytucjonalny zaczął oddalać się od swojej duchowej misji, wkraczając na drogę profanacji.

          Historia jasno pokazuje grzeszność Kościoła jako instytucji. Tysiące przykładów świadczą o nadużyciach, które miały miejsce na przestrzeni wieków. Ludzkość — często w dobrej wierze — powierzyła tej instytucji swoją duchowość. Niestety, w umysłach wiernych utrwaliły się doktryny, które nie zawsze odpowiadają prawdziwej nauce o Bogu.

          Parafialna codzienność często pozbawia wiernych czystości myślenia i krytycznej refleksji nad istotą stworzenia i naturą Stwórcy. A to, co raz zostało głęboko zakorzenione w ludzkiej świadomości, trudno zmienić. Aby naprawić ten stan rzeczy, potrzebna jest wola poznania prawdy. Człowiek jednak z natury jest zachowawczy i niechętny zmianom.

          Nadzieja leży w nauce — w pracy teologów i badaczy, którzy szczerze poszukują prawdy. Trzeba zdobyć się na trud ponownego odczytania nauki Jezusa — w świetle dostępnych tekstów, odkryć archeologicznych i zdrowego rozsądku. Tylko wtedy wiara może zostać oczyszczona, a Bóg – ukazany takim, jakim jest naprawdę.

Przestrzeń rzeczywista, duchowa

          Gdyby można było ujrzeć przestrzeń fizyczną nie oczami zmysłów, lecz za pomocą wyobraźni wspieranej wiedzą naukową, nie jawiłaby się ona jako pusta, statyczna otchłań, lecz jako dynamiczna, trójwymiarowa struktura przeniknięta niewidzialną aktywnością. Przestrzeń, według ogólnej teorii względności Einsteina, nie jest biernym tłem wydarzeń – stanowi elastyczne kontinuum, które ulega zakrzywieniu pod wpływem obecności masy i energii.

         To zakrzywienie nie jest abstrakcją: determinuje trajektorie ruchu ciał niebieskich, prowadząc planety i gwiazdy po krzywiznach czasoprzestrzeni. Tym samym, to nie siła grawitacji w klasycznym sensie, lecz geometria przestrzeni dyktuje dynamikę Wszechświata. Matematycznie opisują ją tensory i równania pola, a współczesna fizyka wykorzystuje do jej badania narzędzia geometrii różniczkowej oraz precyzyjne instrumenty pomiarowe, takie jak interferometry fal grawitacyjnych.

          Przestrzeń fizyczna ta nie jest jednak statyczna ani pusta. Jest areną ciągłych procesów kwantowych – nieustannie powstają i zanikają cząstki wirtualne, a przez jej struktury przemieszczają się fale elektromagnetyczne i inne formy energii. W tym ujęciu przestrzeń to dynamiczne pole, w którym zachodzi nieustanna fluktuacja i wymiana informacji – swoisty „kwantowy bulion”, będący fundamentem całej rzeczywistości materialnej.

          Przestrzeń duchowa nie jest zdefiniowana wymiarami czy współrzędnymi, nie podlega metrycznym pomiarom ani prawom fizyki klasycznej. Jest to przestrzeń symboliczna i egzystencjalna, konstytuowana przez świadomość, emocje, myśli, relacje i metafizyczne intuicje człowieka.

          Można ją opisać jako wewnętrzny wymiar istnienia – subiektywny, a jednak realny, dla wielu równie fundamentalny jak rzeczywistość materialna. W tym ujęciu, duchowość nie jest zbiorem wierzeń, lecz dynamiczną strukturą przeżycia, w której zachodzą procesy takie jak refleksja, doświadczenie sacrum, transformacja tożsamości czy przeżywanie miłości, nadziei i cierpienia.

          Przestrzeń duchowa nie zna czasu w linearnym sensie. W niej przeszłość, teraźniejszość i przyszłość mogą się na siebie nakładać – wspomnienie może być równie żywe jak aktualne przeżycie. Jest to wymiar relacyjny: obejmuje nie tylko relacje między jednostkami, ale także relację z tym, co przekracza człowieka – w tradycji teistycznej: ze Stwórcą.

          Z perspektywy religijno-filozoficznej, przestrzeń duchowa wiąże się z koncepcją Nieba jako obietnicy i celu, ale również jako obecnej rzeczywistości dostępnej w akcie modlitwy, kontemplacji czy miłości bliźniego. Fundamentem tej przestrzeni jest energia niematerialna – nie fizyczna, lecz ontologiczna – będąca przejawem Boskiego tchnienia, które ożywia duchowe byty, takie jak dusze ludzkie. W tym sensie, energia duchowa pełni funkcję nośnika intencji, znaczeń i celów, a nie tylko oddziaływań fizycznych.

          Choć przestrzenie fizyczna i duchowa operują w różnych rejestrach rzeczywistości – empirycznym i egzystencjalnym – łączy je pojęcie struktury, energii i relacji. Obie są dynamiczne, obie noszą ślady porządku i sensu, a ich wzajemna relacja staje się przedmiotem refleksji filozofii nauki, teologii i fenomenologii ducha. U podstaw obu – według wielu tradycji – znajduje się akt stwórczy, który nadaje im nie tylko istnienie, lecz i celowość.

Soczewkowanie grawitacyjne

          Zjawisko soczewkowania grawitacyjnego jest efektem zakrzywienia czasoprzestrzeni przez masywne obiekty – zgodnie z ogólną teorią względności Einsteina. Promienie świetlne nie są odchylane w sensie klasycznym (jak np. w pryzmacie), lecz podążają po zakrzywionych trajektoriach w zakrzywionej czasoprzestrzeni. Zjawisko to pozwala obserwować bardzo odległe obiekty we Wszechświecie i jest wykorzystywane m.in. w astrofizyce do wykrywania ciemnej materii i egzoplanet. Jak wyjaśnić to zjawisko?

          Światło z bardzo odległej gwiazdy lub galaktyki leci w stronę Ziemi. Po drodze to światło napotyka bardzo masywny obiekt, np. inną galaktykę lub czarną dziurę. Zgodnie z teorią Einsteina, taka masa zakrzywia czasoprzestrzeń – czyli można powiedzieć, że „ugina” przestrzeń wokół siebie.

          Światło, które normalnie leciałoby po linii prostej, zostaje zakrzywione – tak jakby „skręcało” wokół tej masy. Dla obserwatora na Ziemi wygląda to tak, jakby światło przyszło z innego kierunku albo jakbyśmy widzieli kilka obrazów tej samej galaktyki naraz. To przypomina działanie soczewki – dlatego zjawisko nazwano soczewkowaniem grawitacyjnym. Masa działa jak soczewka, ale zamiast szkła działa… grawitacja.

          Soczewkowanie grawitacyjne zostało przewidziane teoretycznie przez Einsteina w ramach ogólnej teorii względności w 1915 roku, ale przez długi czas uważano je za zbyt trudne do zaobserwowania. Pierwsze wykrycie zostało dokonane w 1919 roku. Podczas zaćmienia Słońca brytyjski astronom Arthur Eddington potwierdził, że światło gwiazd przechodzące blisko Słońca jest zakrzywiane – to było pierwsze eksperymentalne potwierdzenie ogólnej teorii względności. W 1979 – pierwsze prawdziwe soczewkowanie grawitacyjne: Odkryto obiekt nazwany «Q0957+561» – kwazar, który wydawał się być podwojony. W rzeczywistości był to jeden kwazar, którego światło zostało zakrzywione przez galaktykę leżącą po drodze.To był pierwszy potwierdzony przypadek silnego soczewkowania grawitacyjnego.

          Od tego czasu zaobserwowano tysiące takich przypadków, a zjawisko soczewkowania stało się bardzo ważnym narzędziem w kosmologii i astrofizyce. Dzięki temu możemy widzieć bardzo odległe obiekty, których inaczej byśmy nie dostrzegli. Możemy badać ciemną materię, bo ona też soczewkuje światło, mimo że jej nie widać. Pomaga też w odkrywaniu planet poza Układem Słonecznym.

         Jeżeli pomiary potwierdzają istnienie  zjawisk soczewkowania, to Einstein miał rację suponując, że przestrzeń się zakrzywia. Czym zatem jest przestrzeń?

         Przestrzeń (dokładniej czasoprzestrzeń) to dynamiczna, elastyczna struktura, która może być odkształcana przez masę i energię. Soczewkowanie grawitacyjne to jedno z jej najbardziej spektakularnych objawów. Pokazuje, że światło nie biegnie „po linii prostej w pustce”, tylko po zakrzywionej drodze w zmienionej geometrii Wszechświata. Aby to zrozumieć, trzeba porzucić dotychczasowe, kartezjańskie myślenie i otworzyć się na abstrakcyjne idee pełne zakrzywień i zawiłości. Takie nadeszły czasy!?

Nie przypuszczałem

          Nie przypuszczałem, że ludzka wiedza rozwinie się do tego stopnia, iż zmusi mnie do ponownego przemyślenia fundamentów egzystencji. Choć często wybiegałem myślami w przyszłość, nie sądziłem, że u schyłku życia przyjdzie mi zrewidować to, co uważałem za niepodważalne: światopogląd, wiedzę przyrodniczą, prawa natury, duchowość, kanony wiary, a nawet zasady moralne.

          W trakcie moich poszukiwań natrafiałem na myśli mądrych ludzi, które głęboko mnie poruszały i skłaniały do refleksji. Do dziś pamiętam, jak wstrząsnęły mną słowa Schopenhauera: „świat jest ułudą”, czy też myśl Kanta: „nie ma możliwości poznania istoty rzeczy”. Uświadomiłem sobie wówczas, jak ograniczone są nasze zmysły i narzędzia poznawcze. To, co uznajemy za oczywiste, może być jedynie cieniem prawdy – odbiciem rzeczywistości, której nigdy w pełni nie pojmiemy.

          Najtrudniej było mi zakwestionować kanony wiary. Religia przyjęta w młodości głęboko się zakorzenia i trudno ją poddać rewizji. A jednak konieczność poszukiwania prawdy i przewartościowania własnych przekonań stała się dla mnie siłą napędową.

          Okazuje się, że świat materialny zajmuje jedynie pośrednie miejsce. Cała rzeczywistość wywodzi się z duchowości – to ona nadaje kształt temu, co widzialne. Te prawdy były już wielokrotnie przybliżane, ale przez długi czas nie traktowano ich poważnie. Dziś nauka zaczyna potwierdzać, że mieli rację. Warto podkreślić: nie chodzi tu o negację tradycji, lecz o gotowość do jej ponownego, głębszego przemyślenia.

          Poszukiwania u kresu życia bywają trudne – chociażby ze względu na różne dolegliwości, jak częściowa utrata wzroku – ale z drugiej strony wypełniają wolny czas i zachęcają do aktywności intelektualnej.

          Współczuję tym, którzy nie doznali jeszcze impulsu do duchowego odrodzenia. Jak mówi przysłowie: „Głupi się rodzisz, głupi umrzesz”.

Dwie wersje śmierci Judasza

          W Nowym Testamencie znajdujemy dwa różne opisy śmierci Judasza. W Ewangelii Mateusza czytamy: „Rzuciwszy srebrniki ku przybytkowi, oddalił się, potem poszedł i powiesił się” (Mt 27,5). Natomiast w Dziejach Apostolskich: „Za pieniądze, niegodziwie zdobyte, nabył ziemię i spadłszy głową na dół, pękł na pół i wypłynęły wszystkie jego wnętrzności” (Dz 1,18).

          Rozbieżność między tymi relacjami bywa wykorzystywana przez krytyków jako argument podważający wiarygodność przekazu ewangelicznego. W rzeczywistości jednak nie musi ona świadczyć o sprzeczności, lecz o różnicy perspektyw redakcyjnych i teologicznych intencji autorów.

          Mateusz koncentruje się na dramatycznym akcie skruchy Judasza – jego wyrzutach sumienia, odrzuceniu srebrników i samobójstwie. To opis wewnętrznego kryzysu i desperacji. Z kolei Łukasz, autor Dziejów Apostolskich, akcentuje tragiczny finał życia Judasza jako wyraz Bożego sądu – śmierć staje się znakiem kary i skażenia.

          Te dwie wersje nie muszą się wzajemnie wykluczać. Można je zsyntetyzować, uznając, że Judasz najpierw się powiesił (jak pisze Mateusz), a jego ciało – w wyniku rozkładu, upadku lub zerwania liny – później pękło i rozpadło się (jak opisują Dzieje). Takie rozumienie obecne jest w tradycji chrześcijańskiej, m.in. u św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu.

          Styl semicki, charakterystyczny dla obu ksiąg, nie kładzie nacisku na precyzyjne, kronikarskie ujęcie wydarzeń, lecz na przesłanie teologiczne:

Mateusz: skrucha Judasza i odrzucenie nieuczciwego zysku.

Dzieje Apostolskie: los grzesznika i miejsce Judasza w Bożym planie.

          Rozbieżność między Mt 27,5 a Dz 1,18 nie stanowi błędu, lecz wynika z odmiennych celów teologicznych i literackich. Oba opisy można zharmonizować – Judasz się powiesił, a później jego ciało uległo rozkładowi lub upadkowi. Obie wersje ukazują tragizm zdrady i jej konsekwencje.

Interpretacje Ojców Kościoła

          Św. Augustyn (IV–V w.) nie widział sprzeczności między Ewangelią a Dziejami. Uważał, że Judasz najpierw się powiesił (Mt 27,5), a następnie jego ciało rozpadło się (Dz 1,18) w wyniku upadku lub rozkładu. Podkreślał duchowy wymiar wydarzenia: Judasz popełnił grzech, ale nie zaufał Bożemu miłosierdziu – uległ rozpaczy, która zamknęła go na przebaczenie.

          Św. Hieronim próbował pogodzić oba opisy, sugerując, że Judasz powiesił się w miejscu niestabilnym, np. na pochyłości, a potem jego ciało spadło i uległo rozkładowi. Jako znawca języków wskazywał, że różnice wynikają także z odmiennych form wyrazu literackiego.

          Św. Tomasz z Akwinu (XIII w.), w Summa Theologiae, określił grzech Judasza jako podwójnie tragiczny – nie tylko zdradził Chrystusa, ale też utracił nadzieję na zbawienie. Według Tomasza rozpacz Judasza była grzechem przeciw Duchowi Świętemu, ponieważ zamykała go na możliwość nawrócenia.

          W tradycji żydowskiej zdrada bliskiego, a zwłaszcza mistrza duchowego, była jednym z najcięższych przewinień. „Trzydzieści srebrników” to suma odpowiadająca cenie niewolnika (Wj 21,32) – symbolizuje to haniebną wartość, jaką Judasz przypisał Jezusowi.

          Dzieje Apostolskie wspominają, że za pieniądze Judasza nabyto pole, które nazwano „Pole Krwi” (hebr. *Hakeldamach*). W żydowskiej tradycji ziemia splamiona niewinnie przelaną krwią była uznawana za nieczystą i przeklętą. Śmierć Judasza dodatkowo symbolicznie „zanieczyściła” to miejsce, ukazując Boży sąd nad grzechem.

          W II wieku po Chrystusie powstał gnostycki apokryf znany jako «Ewangelia Judasza». Przedstawia on Judasza nie jako zdrajcę, lecz wykonawcę boskiego planu – „bohatera” posłusznego Jezusowi. Kościół odrzucił ten tekst jako heretycki, jednak jego istnienie świadczy o tym, że postać Judasza już w starożytności była przedmiotem kontrowersji i refleksji teologicznej.

          Ojcowie Kościoła nie interpretowali śmierci Judasza wyłącznie literalnie. Dla nich był to teologiczny znak – los człowieka, który utracił nadzieję i nie zaufał Bożemu miłosierdziu. Historia Judasza jest przestrogą, że grzech może prowadzić nie tylko do śmierci fizycznej, lecz także duchowej.