Wyprowadzenie formuły Einsteina E = mc²

          Wzór Einsteina E=m*c² znają wszyscy. Przedstawię wyprowadzenie tej formuły opisanej w książce: “Elementy Teorii Względności” Mieczysław Sawicki WSiP Warszawa 1975 r. 

          W tym celu skorzystamy z rysunku na którym znajdują się dwa identyczne ciała A i B. Załóżmy, że ciało A posiada pewien nadmiar energii w stosunku o ciał B. Energię tę ciało A emituje w postaci promieniowania  wyłącznie w kierunku ciała B. Wskutek tego następuje “odrzut”  i ciało A uzyskuje pęd w wielkości:

p = E/c

Jeżeli jest ono związane z rurą o masie M, to rura uzyskuje prędkość v według wzoru:

Mv = E/c   wzór na pęd ciała M o prędkości v

stąd

v = E/Mc

i zwróconą w stronę przeciwną. Ruch rury trwa do momentu pochłonięcia  energii przez ciało B.  A więc w czasie

 t = l/c

rura doznała przemieszczenia

x = vt 

Po podstawieniu za t i v uzyskuje się

x = El/ Mc² (1)

Następnie przedstawiany ciało A na miejsce B i odwrotnie. Żadne siły zewnętrzne przy tym nie działają na układ A, B, M, wobec tego układ jako całość  nie doznał przemieszczenia. Powtarzając ten proces moglibyśmy więc, bez udziału sił zewnętrznych, zmienić położenie środka masy układu ciał A,B M. Stałoby to w sprzeczności z podstawowymi prawami mechaniki. Wyjście z tej sytuacji jest jedno: przypuścić mianowicie, że obydwa ciała A i B po akcie emisji i absorpcji energii promieniowania nie są mechanicznie równoważne. Na przykład masa ciała B jest większa o wartość m od masy ciała A. W tym przypadku przy zamianie miejscami ciał masa m przesunie się o odcinek l. Stosując zasadę zachowania pędu twierdzimy, że pęd całkowity składający się z pędu rury

Mx/t

oraz pędu masy m

ml/t

jest równy zero

Mx/t – ml/t = 0

stąd x= ml/M (2)

Porównując związki (1) i (2) dostajemy

ml/M = lE/Mc²

skąd

m = E/c²

czyli                                          E = m*c²

W tłumaczeniu własnym uproszczonym:

Pęd rury M (odrzut) = pęd nadmiaru masy (pęd emitowanej fali)

M * v = m * c

Pęd w zależności od fali

M * v = E/c

stąd  E/c = m* c

czyli                                          E = m*c²

Co było do wyprowadzenia.

Doświadczenie Michelsona – Morleya rozszyfrowane

          Powrócę do słynnego doświadczenia Michelsona – Morleya wykonanego w 1881 roku, który zasłynął tym, że nie można było zrozumieć dlaczego otrzymany obraz światła w detektorze nie jest przesunięty w fazie. Wnioski z tłumaczenia tego doświadczenia i mnie nie dawały spokoju przez lata. W książce Rzeczywistość w świetle nauki, filozofii i wiary JEDNOŚĆ 2008 roku opisałem to doświadczenie bazując na tłumaczeniu A. Einsteina, który skorzystał ze skrócenia długości FitzGeralda i transformacji Lorentza. Jak pisałem:

Doświadczenie polegało na tym, że puszczano promienie światła w dwóch kierunkach – wzdłuż kierunku ruchu przyrządu i prostopadle do ruchu. Według fizyki klasycznej wyprowadzono dwa wzory na czas powrotu promieni odbitych. Były one różne, bo po podstawieniu wartości dawały różne wyniki. Spodziewano się więc, że w czasie doświadczenia przyrząd potwierdzi wyliczone różnice czasowe tych dwóch promieni. A tu niespodzianka. Czasy były takie same. Wynik doświadczenia M-M był bardzo zagadkowy i w najwyższym stopniu zaskakujący.

          Czasy obu promieni były różne, bo drogi przyjęto różne. W tym tkwiła pomyłka. Ona spowodowała, że wysunięto zbyt pochopne wnioski.

          Na rysunku linią przerywaną pokazana jest droga promienia prostopadłego do ruchu aparatury. Na rysunku nakreślono drogę promienia po trójkącie. Wszelakie obliczenia i wnioski bazowały na przyjętej tezie. Tymczasem promień prostopadły do ruchu utrzymuje cały czas drogę prostopadłą do ruchu urządzenia. Promień odbija się od lustra już przesuniętego, i wraca pionowo do samego detektora również przesuniętego. Kwant promienia przebywa drogę 2L, a nie jak w oficjalnym tłumaczeniu po ramionach trójkąta (dłuższa droga).  Promień biegnący równolegle przebywa tę samą drogę 2L (tam i z powrotem) w tym samym czasie, ze średnią prędkością (pozorną) równą c, bo prędkość urządzenia się znosi (+u, -u) w drodze powrotnej.  Równe czasy przebiegu, z tą samą prędkością, na podobnej drodze nie może powodować niezgodności w fazie. Zagadka jest rozwiązana. Tłumaczenie powyższe bardzo dobrze można udowodnić animacją filmową, na którym pokazano by drogą zaznaczonego kwantu.  Pomijam tu sprawę, wówczas bardzo ważną, tzw. eteru, ale w podanym tłumaczeniu nie odgrywa on żadnej roli.

         Zachodzi pytanie, dlaczego Einstein nie poszedł podobną ścieżką rozumowania? Jest ona klarowna i prosta.  Można pomyśleć, że Einstein się pomylił. Ryzykowna teza, ale wszystko wskazuje, że jest słuszna.

          W książce Filozofia w Fizyce Jarosława Kukowskiego  WU Kardynała Wyszyńskiego Warszawa 2000 r. (s. 71) autor powołuje się na publikację Turzynieckiego z 1993 roku. W niej znalazłem podobny wniosek, choć Turzyniecki poprowadził obliczenia, tak samo po trójkącie, rezygnując z postulatu Einsteina, że prędkość światła jest stała i niezmienna . Wiele lat temu odrzuciłem rozumowanie Turzynieckiego, bo postulat Einsteina uważałem i nadal uważam za słuszny. Ja go tylko inaczej opisuję, a mianowicie, światło gdy opuszcza swoje źródło ma zawsze tę samą prędkość < c > względem każdego układu inercjalnego i jest niezależny od prędkości źródła. Światło nie zachowuje prędkości źródła. Dla układów w ruchu przyjmuje prędkość pozorną. Ona może być różna od prędkości < c > Dopuszczalne jest więc założenie, że c’ = c + u. Taki wzór przyjął w swej książce Turzyniecki.

          Podejście Turzynieckiego i tu zaprezentowane skutkuje, że nie trzeba angażować do wyjaśnienia negatywnego doświadczenia transformacji Lorentza, a co za tym idzie, wnioski wysuwane o kontrakcji długości FitzGeralda  i dylatacji czasu są mylące. Jak pisze autor książki (J. Kukowski): “idea skrócenia autorstwa FitzGeralda0 LOrentza była hipotezą ratunkową w obliczu nieoczekiwanych wyników doświadczenia Michelsona- Morleya” (s 73).

          Wniosek ten nie obala teorii względności Einsteina, ale usuwa z niej niezrozumiałe zjawisko skracania długości. Problem pozostaje z dylatacją czasu, bo inne doświadczenia potwierdzają to zjawisko i póki co, wydaje się, że teza jest słuszna.           

Request, demande

I have a request to my foreign readers.
Please send me any text to my e-mail address. In this way, I will check if it is possible. I have fears that there is an obstacle.
Thank you in advance.

p.porebski@onet.pl

J’ai une demande à mes lecteurs étrangers.
S’il vous plaît envoyez-moi un texte à mon adresse e-mail. De cette façon, je vérifierai si c’est possible. Je crains qu’il y ait un obstacle.
Merci d’avance.

Gdyby człowiek był stwórcą

          Dla udowodnienia tezy, że dobro jest autorstwa tylko Stwórcy można skorzystać z pewnej koncepcji myślowej. Człowiek rysując na papierze człowieka (lub inną istotę), tym samym przywołuje ją w wymiarze dwuwymiarowym do istnienia. Stawiam pytanie. Czy powołana istota może uczynić coś dobrego? Sama nie, ale człowiek za pomocą ołówka może dorysowywać jej wszelakie paradygmaty. Może sporządzić film kreskowy pokazując jego zalety i dobre uczynki. Na ekranie przywołany do istnienia bohater może czynić dobro. To co zostaje pokazane na filmie pochodzi z zamysłu rysownika. Podobnie jest w świecie rzeczywistym. Człowiek stworzony nic nie może uczynić bez pomocy i ingerencji Stwórcy. Dobro jest wartością samo w sobie. To funkcjonał, który skutkuje. Gdyby narysowanej istocie dać wolną wolę, to ona może poprosić rysownika, aby jej dorysował. Podobnie jest w świecie rzeczywistym. Człowiek wyraża wolę, a Stwórca jest Wykonawcą tej woli. Bóg uczestniczy w czynnościach złych, gdy taka jest wola człowieka. Uczestniczy, to nie znaczy, że akceptuje. Człowiek jest sprawcą cierpienia nałożonego na Stwórcę. Każdy ludzki grzech rani Boga.

          Bóg stwarzając świat i wolnego człowieka sam oddał się na służbę jego widzi mi się, jego grzechów i wszystkiego co uczyni, zamierza. W tym paradoksie ukazana jest Miłość Boga do swojego stworzenia. Jeżeli tego nie zauważa się jest się ślepcem. Bóg zjednoczył siebie ze swoim stworzeniem. Powstał jeden organizm stwórczy. Człowiek w Nim, a On we wszystkim.

           Koncepcja jedynego autorstwa dobra jest trudna do przyjęcia. Pycha ludzka ujawnia, że człowiek myśli, że sam może wszystko czynić. To błąd.

           Dobre uczynki interferują (wynika to z natury funkcjonału) ze sobą i dobro staje się większe. Dobrą energie Bóg wykorzystuje do neutralizowania panującego zła (funkcjonał zła). Dobro ze złem wzajemnie się znoszą. Ludzkie intencje liczą się w bilansie dobra i zła we wszechświecie. Trzeba o tym pamiętać. Przyjmując rolę sługi spełnia się główny zamysł Boga – ludzkiego podobieństwa do Boga. Świat jest jednością. Taki obraz świata preferują religie Wschodu.

Chora religia

          Łatwo zarzucić mi, że jestem antyklerykałem, ale nie jest to prawdą. Chcę dziś zwrócić uwagę tylko na zjawiska negatywne które towarzyszyły powstawaniu doktryny chrześcijańskiej i działalności instytucji kościelnej, bazując na zdobytej wiedzy, własnych obserwacji i doświadczeniach  To co mam zamiar napisać nie dotyczy wszystkim kapłanów. W Kościele, zwłaszcza na niskich szczeblach hierarchii można spotkać wspaniałych kapłanów i sługi Boże. Tym poświęcę inny wykład.

          Przez lata głoszenia religii ujawniła się nie do końca zrozumiana koncepcja Stwórcy dotycząca symetrii dobra i zła. Tam gdzie zaistniało zło, tam pojawia się dobro i odwrotnie. Nauka Kościoła tłumaczy konieczność istnienia zła, aby dobro zostało uwypuklone na zasadzie kontrastu. Podobnie jak bez cienia nie można opisać światła. Nie do końca jest to dla wszystkich przekonywujące.

         Kiedy Jezus głosił swoją naukę (powstawało dobro, sacrum), równolegle, jego uczniowie walczyli o zajęcie najlepszego stanowiska przy boku Ojca. Jakub i Jan byli pod wpływem marzeń o mesjaszu politycznym, do którego chcieli się przyłączyć przez udział w jego rządach (profanum). Zwrócili się oni do Jezusa słowami: Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twojej stronie (Mk 10,37).   

          Po śmierci Jezusa ewangeliści opisali działalność Jezusa i Jego naukę, pisząc ewangelie. Do swoich tekstów wprowadzili własne koncepcje teologiczne (głównie Mateusz, Łukasz). Nauka Jezusa został skażona ludzkim oglądem boskich spraw. W Ewangelii Jana zakotwiczyła się panująca gnoza. Z samego początku chrześcijaństwa wkradał się ludzki interes i ludzki zamysł. Doskonała idea chrystianizmu – sacrum  szła w parze z profanum ludzkich pragnień.

        Do gwałcicieli nauki Jezusa można zaliczyć również św. Pawła i wczesnych teologów i ojców Kościoła. Św. Paweł, który z pewnością zasłużył się w formułowaniu doktryny chrześcijańskiej popełnił szereg błędów (opisałem to w książce pt. Listy Pawła Apostoła w wierze rozmnej świeckiego teologa, Coriolanus 2010). Jezus głosił równość pomiędzy kobietą a mężczyzną. Traktował ich jako dzieci Boże. Paweł pod wpływem faktów historycznych, tradycji nie był do końca przychylny kobietom. Nie miał do nich zaufania. Ograniczał ich statut względem mężczyzn. Narzucał kobietom konieczność odpowiedniego stroju i nakrycie głowy (1 Kor 11,1–16; 1 Tm 2,9).  kobietom nie wolno było pokazywać się w miejscach publicznych z odkrytą głową: Każda zaś kobieta, modląc się lub prorokując z odkrytą głową, hańbi swoją głowę; wygląda bowiem tak, jakby była ogolona (1 Kor 11,4–5); Nie wypada bowiem kobiecie przemawiać na zgromadzeniu (1 Kor 14,35).  Paweł podtrzymał historyczną dyskryminację kobiet. Nauczać zaś kobiecie nie pozwalam ani też przewodzić nad mężem, lecz [chcę, by] trwała w cichości. Albowiem Adam został pierwszy ukształtowany, potem – Ewa.  I nie Adam został zwiedziony, lecz zwiedziona kobieta popadła w przestępstwo.  Zbawiona zaś zostanie przez rodzenie dzieci; [będą zbawione wszystkie], jeśli wytrwają w wierze i miłości, i uświęceniu – z umiarem (1 Kor 2,12–15). Według jego poglądu; Podobnie i kobieta: niezamężna i dziewica troszczy się o sprawy Pana, o to, by była święta i ciałem, i duchem. Ta zaś, która wyszła za mąż, zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać mężowi (1 Kor 7,32–34).

           Stanowisko Pawła było ortodoksyjne w sprawie wiary: “Gdyby wam kto głosił Ewangelię różną od tej, którą [od nas] otrzymaliście – niech będzie przeklęty!”  (Ga 1,9); “nie wolno wykraczać ponad to, co zostało napisane (1 Kor 4,6). Przyczynił się do dogmatyzacji wiary. Paweł silnie akcentował ontologiczne istnienie aniołów i szatana.  Był zwolennikiem dyscyplinowania wiernych: “Dlatego też karć ich surowo, aby wytrwali w zdrowej wierze (Tt 1,13). Niewolnictwo uważał za coś normalnego. Paweł głosił konieczność opłacania kapłanów za ich prace duszpasterską i misyjną, tym samym dał przyzwolenie dla koncepcji  opłacania pracowników Kościoła, czyli kapłanów.

          Doktryna chrześcijańska ulegała dogmatyzacji. Wprowadzenie celibatu wprowadziło zagrożenie dla normalności ludzkiego życia. Nie łatwo jest panować nad popędem seksualnym. Pojawiło się źródło przyszłych wypaczeń. Apogeum nieczystości pojawiło się ok. X/XI wieku. Z zasady wspomnianej już symetrii dobra i zła powstał zakon cluniacki, a potem zakony żebracze. One to w zasadzie uratowały Kościół. Zło które zakorzeniło się w środku Kościoła, chwilowo zostało pokonane, ale nie na długo. Pojawiła się inkwizycja, która w całości zaprzeczała idei Kościoła Chrystusowego (nie zabijaj). Kościół wprowadził zakazy i nakazy. Sam zajął się działalnością państwową, komercyjną, wojskową. Misyjny charakter Kościoła pozostał w jego tle. Pojawił się obowiązek spowiedzi i inne nakazy, np. bezwzględne posłuszeństwo względem hierarchii kościelnej. Kościół nie tylko oddziaływał na zewnątrz swoich murów, ale oddziaływał w środku na swoich kapłanów. System hierarchiczny podzielił sługi Boże. W większości dobro pozostało w niższych stanach, a zło panoszyło się na jego szczytach. Celibat, sprzeczny z ludzką naturą, doprowadził niektórych do dewiacji. Obecnie  ujawniły się tego skutki. Ludzkość nie dorosła do wyrzeczeń. Nie udźwignęła nałożonego  krzyża. Pokazała swoją niedoskonałość. Dla wielu, instytucja kościelna jest synonimem zła, miejscem piekła na ziemi. Wykształceni kapłani, którzy przynajmniej rozumowo winni  spełniać swoje nałożone obowiązki, sami dają przykład zgorszenia. Co mogą powiedzieć zwykli śmiertelnicy małej wiedzy. Zamiast głoszenia idei doskonałości Boga i wiary z instytucji kościelnych wypływa zło. Ujawniona pedofilia nie jest ostatnim grzechem kapłanów. Ujawniono praktyki gwałcenia i molestowania zakonnic. W Afryce panowała epidemia HIV. Zainteresowanie przeszło na zakonnice, które były “czyste”. Praktyka aborcji ciężarnych zakonnic stała się normą. Kapłani co innego głoszą, a co innego czynią. Pozbawieni normalnego życia erotycznego są nieprzyjemni, niedostępni, wyobcowani. Ciężko integrują się z wiernymi.

          Przyszłość szykuje się w nie najlepszych kolorach. Nadzieją są ludzkie sumienia, w których przechowywany jest idea Kościoła Chrystusowego. Kościół nie zniknie, bo wierni z potrzeby serca będą próbowali go reaktywować. Przywrócenie prawdziwej nauki Chrystusowej będzie trwać latami. Kościół sam musi się oczyścić, likwidując błędy popełnione od samego początku powstania swojej doktryny. 

Mój sceptycyzm

       W ostatnich postach prezentowałem badania prowadzone w tematyce antygrawitacyjnej. Czego ja się nauczyłem? Przekonało mnie stwierdzenie, że zjawiska grawitacyjne są skutkiem, a nie przyczyną. Prezentowane zjawiska elektromagnetyczne są innej natury niż zjawisko grawitacji. Jeżeli można mówić o antygrawitacji to prawdziwe jest stwierdzenie, że jest to raczej wytwarzanie sił przeciwnych do grawitacji (siły nośne), a nie znoszenie grawitację (wyciszanie). Zjawiska elektromagnetyczne rządzą się swoimi prawami i nie są kompatybilne z siłami grawitacyjnymi. Owszem pola te oddziałują na siebie, ale dzieli ich skala sił oddziaływań.

         Zasada entropiczna jest ciekawa, ale dla mnie zbyt teoretyczna.

         Z przykrością stwierdzam, że nie daje wiary wnioskom prezentowanych badań i efektom lewitacji. Nie zaprzeczam, że zjawiska lewitacji (unoszenia) nie miały miejsca, ale jak wyżej napisałem nie są one antygrawitacyjne. Samoloty też “lewitują” bazując na wytworzonej sile nośnej.

        Przedstawiłem badania by rozbudzić ciekawość i zachęcić do dalszych poszukiwań. Może jedna nieopatrznie rzucona myśl stanie się wielkim odkryciem i przełomem w nauce, czego życzę sobie i Wam drodzy czytelnicy.

Efekt Hutchinsona

       John Hutchinson (ur. 1939) Kanadyjczyk  jest wynalazcą, który pracuje nad polem energii punktu zerowego., kontynuował prace Nikli Tesli.  John chciał zgłębić tajniki pracy słynnego naukowca i przynajmniej częściowo odtworzyć badania przeprowadzane tuż przed jego śmiercią. W kręgu zainteresowań Hutchisona leżały przede wszystkim cewki Tesli oraz aparatura do generowania silnego pola elektromagnetycznego. Któregoś dnia, podczas jednego z eksperymentów, John poczuł uderzenie w ramię. Okazało się, że trafił go niewielki kawałek metalu. Po odłożeniu go na miejsce fragment ponownie poszybował w kierunku Johna. To był początek przedziwnej kariery “nawiedzonego” Kanadyjczyka. John Hutchison odkrył, że jego aparatura (cewki Tesli, generatory etc.) wytworzyła szczególne pole elektromagnetyczne, które zniosło grawitację na pewnym obszarze w określonym czasie. John doszedł do wniosku, że chodzi tu o konkretną częstotliwość, która wydaje się oddziaływać z grawitacją i stanowić dla niej przeciwwagę.

          Od tego momentu rozpoczęła się seria eksperymentów; ciężkie kawałki metalu unosiły się w powietrzu, klucze francuskie uderzały z łomotem o sufit, a metalowe sztaby kruszyły się w zadziwiający sposób. John nie krył się ze swoim wynalazkiem. Zaprosił do siebie dwóch obserwatorów, sąsiadów z tego samego budynku. Jednym z nich był Mark Murphy z Canadian Pacific Air. Obaj w szoku obserwowali latające obiekty i wyginający się metal. Wtedy też po raz pierwszy John zaobserwował inne bardzo dziwne efekty działania swojej maszynerii. W szkle wystawionym na jej działanie pojawiały się otwory, metal i guma łączyły się w jedno, aluminium ulegało sproszkowaniu, a chromowanie odpadało z sykiem od powierzchni nią pokrytej. Wszystkie wyżej wymienione obserwacje dokonane zostały podczas pracy maszyny z poborem mocy w granicach 75–4000 W i napięciu 110 V. Co ciekawe, efekty oddziaływania maszynerii nie ograniczały się wyłącznie do laboratorium. Lewitacje obiektów i wibracje metalowych przedmiotów dawało się zaobserwować w całym budynku.

          W 1980 r. Johna odwiedza naukowiec, dr Mel Winfield. Po wielu dniach obserwacji i serii zdjęć, Winfield zdumiony opuszcza laboratorium Johna. Pozostaje z naukowcem w stałym kontakcie. Po kilku latach dr Mel publikuje swoje wspomnienia z eksperymentów w książce “The Science of Actuality“. Winfield potwierdza odkrycia Johna i dokładnie opisuje lewitację przedmiotów oraz zmianę stanu ich skupienia. Informacje o niezwykłym naukowcy docierają do samej góry. Alex Pezarro, przyjaciel Johna, spotyka się z urzędnikami federalnymi w Waszyngtonie i uzyskuje obietnicę wsparcia ze strony rządu amerykańskiego. Niedługo później Hutchison zmienia miejsce zamieszkania i przenosi się do północnego Vancouver.

          W 1983 r. następuje przełom. Do Johna zgłasza się wojskowa jednostka naukowo-badawcza Los Alamos National Laboratories i wspólnie z wynalazcą podejmuje się przeprowadzenia serii eksperymentów. Efekty są szokujące, przedmioty lewitują, woda w kranach się pieni, a w laboratorium pojawia się dziwna mgła i utrzymuje do końca badań. I choć wszystko zostaje nagrane kamerą wideo, to materiały te nigdy nie ujrzały światła dziennego. John wielokrotnie domagał się ich upublicznienia, ale jego starania spełzły na niczym. Ekipa z Los Alamos odchodzi z laboratorium Johna i więcej się nie pojawia. Szczęście na chwilę opuszcza Hutchisona, a wkrada się niepokój i strach. John dostaje pierwsze anonimowe listy z pogróżkami, a próby uzyskania dofinansowania na badania są blokowane przez członków grupy z Los Alamos.

Niezrażony niepowodzeniami John urządza kolejną prezentację, tym razem dla przedstawiciela koncernu McDonnell Douglas. Zaraz potem w laboratorium Hutchisona pojawiają się naukowcy z NASA (Dennis Edmonson) oraz kolejna ekipa telewizyjna CKVU T.V., której udaje się nagrać niesamowite zjawiska.

          W 1986 r. Instytut Maxa Plancka otrzymuje stopione kawałki metalu do ekspertyzy. Jej wynik był zaskakujący. W strukturze wykryto anomalie i stwierdzono niezwykle gwałtowne zmiany na poziomie molekularnym. Z finansową pomocą przychodzi Boeing i ofiarowuje 80 000 dol. na dalsze badania.

          W 1989 r. wszystko wydaje się iść po myśli wynalazcy. John uradowany planuje wyjazd do Niemiec w celu przeniesienia laboratorium do Instytutu Maxa Plancka. Tuż przed odlotem sprzęt zostaje zatrzymany przez nieokreślone służby i wysłany w nieznane miejsce. John nie odzyskuje go już nigdy, a powód zatrzymania jest prozaiczny: maszyneria stanowiła zagrożenie dla otoczenia, a część podzespołów była w posiadaniu Johna nielegalnie. Od tego czasu przez kilka następnych lat John nie jest w stanie prowadzić dalszych badań. Dopiero w 1996 r. wynalazca skompletował nowy zestaw urządzeń (wiele z nich to oprzyrządowanie ze statków wojennych) i próbował odtworzyć zjawiska, które przyniosły mu sławę. Efekt był bardzo marny. Sława Johna Hutchisona blednie, gdy pojawiają się pierwsze zarzuty o fabrykowanie dowodów (nieudolne) i rozsiewanie absurdalnych teorii spiskowych.

          John Hutchison sprzedał swoje mieszkanie wraz z zawartością i zamieszkał z żoną w minivanie wypełnionym po brzegi pozostałościami z laboratorium. Sponsorowany przez niemieckich naukowców, jeździ po USA, uciekając przed agendami rządowymi (lub demonami własnego umysłu) i wciąż głosi szalone tezy o antygrawitacji.

          Fale elektromagnetyczne o określonej częstotliwości mogą generować stan w której nie istnieje grawitacja. Przestrzeń zmienia swoje właściwości.

          Ile są warte badania Johna Hutchisona – nie wiem, ale podziwiam jego pasję szukania odpowiedzi. Nauka jeszcze nie raz nas zaskoczy. Otworzyliśmy puszkę Pandory i wkroczyliśmy w Świat bajkowy.

Grawitoplan Grebiennikowa na cenzurowanym

          Od wielu lat największym marzeniem fizyków jest odkrycie tajemnicy antygrawitacji.  Ostatnio ukazały się materiały Wiktora Grebiennikowa (1927-2001) rosyjskiego entomologa, który ponoć skonstruował platformę lewitacyjną

pokonującą siłę grawitacji. Od razu zaznaczę, że jego odkrycia są podejrzane i niewiarygodne, ale jak ktoś ujął to ciekawie:  dla naukowców to brednie, a dla młodych są inspiracją. Niosą w sobie ładunek  emocjonalny i twórczy. Grebiennikow opisał szczegółowo swój wynalazek w wydanej w 1988 roku książce “Moj mir” (Mój świat). W książce opisał szczegółowo poczynione odkrycia oraz wrażenia z lotu nad okolicą, w której znajdowało się jego laboratorium.

         W 1981 roku Wiktor Grebiennikow prowadził w okolicach Nowosybirska badania owadów żerujących w uprawach lucerny. Przeczesując pole lucerny z siatką na motyle w dłoni, wyłapywał owady, liście i kwiaty, po czym zamykał je w szklanym słoju. W słoiku zauważył zachowania lewitujące owada. Obserwując owada pod mikroskopem obserwował trójwymiarową chitynową  strukturę  jego skrzydeł. Wyciągnął wniosek, że tak struktura jest  emiterem efektu struktury jamy (zwany również efektem struktur porowatych. Powstająca jama zasysa pole grawitacyjne, powstają siły  antygrawitacyjnych EPS (z rosyjskiego: effiekt połostnych struktur).

      Z podobnym efektem struktury jamy zetknął się  nad wyschniętym jeziorem na Syberii. Odpowiedź przyszła wiele lat później, gdy Grebiennikow wybrał się w to miejsce ponownie i ujrzał osuniętą skarpę. Tu i ówdzie znalazł walające się szczątki pszczelich gniazd (dokładnie były to gniazda smuklika – pszczoły ziemnej) z komórkami lęgowymi – malutkimi “dzbanuszkami”, których szyjki stopniowo się zwężały. Grebiennikow pozbierał resztki owych dzbanuszków, zawiózł je do laboratorium i umieścił na stole. W pewnym momencie, chcąc po coś sięgnąć, przesunął ręką nad szkłem i poczuł ciepło. Dzbanuszki były jednak zimne. Ponad nimi odczuwało się jednak wyraźny wzrost temperatury.

       Jak stwierdził, przyczyną jego dziwnych odczuć była konfiguracja były rozmiary, ilość, kształt i wzajemna konfiguracja otworków komórek wytworzonych z dowolnego ciała stałego. Grebiennikowowi udało się sztucznie wywołać podobne efekty – układał z różnych materiałów pęki rurek o średnicy ołówka, za każdym razem uzyskując takie same efekty. Grebiennikow wykonał później cały zestaw przyrządów z plastiku, papieru, metalu i drewna. Uzyskaną siłę EPS mógł wykorzystywać do lewitacji, telekinezy i do urządzenia likwidującą bóle głowy. Takie urządzenie pracowało w szpitalu rosyjskim.

        Plonem późniejszych prób Grebiennikowa było latadło (Grawitoplan)- platforma antygrawitacyjna wykorzystująca do działania pewien określony wzór owadzich mikrostruktur. Urządzenie poruszało się bezgłośnie, a jego działaniu towarzyszyły różne ciekawe efekty. Na przykład latadło momentami było praktycznie niewidzialne i nie rzucało cienia, zaś eksperymentom z latadłem towarzyszyły zakłócenia w upływie czasu – na początku lotu zegarek Grebiennikowa spieszył się, pod koniec zaś pokazywał godzinę prawidłowo. Grebiennikow używał grawitoplan głównie w celach entomologicznych, żeby szybko się przemieszczać pomiędzy stworzonymi przez siebie rezerwatami.

       Ponoć jego obiekt latający obserwowała wielu świadków.

Historia ta ujawnia ludzkie marzenia. Czas pokaże, że jest coś na rzeczy.

Entropiczna teoria grawitacji

          Pogląd na temat grawitacji nadal pozostaje otwarty. Einstein zbudował model oddziaływania grawitacyjnego jako zakrzywienie przestrzeni. Ten model nie odpowiada na wszystkie pytania. Obecnie pojawiła się entropiczna teoria grawitacji bazująca na pojęciu entropii w powiązaniu z termodynamiką.

          W 2009 Erik Verlinde odsłonił model konceptualny, opisujący grawitację jako siłę entropiczną. 6 stycznia 2010 opublikował on przeddruk w 29-stronnicowej pracy, zatytułowanej Pochodzenie grawitacji i praw Newtona[. Praca została opublikowana w Journal of High Energy Physics w kwietniu 2011 Odwracając logikę trwającą od 300 lat, argumentował, że grawitacja jest konsekwencją „informacji związanej z pozycją ciał materialnych”. Model ten łączy termodynamiczne podejście do grawitacji z zasadą holograficzną Gerardusa’t Hoofta. Oznacza ona, że grawitacja nie jest oddziaływaniem podstawowym, lecz zjawiskiem emergentnym, wynikającym ze statystycznego zachowania mikroskopijnych stopni swobody, zakodowanych na holograficznym ekranie. Publikacja wywołała szeroki odzew w środowisku naukowym. Andrew Strominger, teoretyk teorii strun z Harvardu, powiedział: „Niektórzy mówią, że to nie może być prawda, inni, że to prawda, a my już to wiemy − jest to prawdziwe i głębokie, prawdziwe i banalne.”

          Entropiczna grawitacja, w formie zaproponowanej przez Verlinde’a w jego oryginalnej publikacji, reprodukuje równania pola Einsteina, a w przybliżeniu newtonowskim odtwarza potencjał pola sił grawitacyjnych, 1/r2. Ponieważ nie wprowadza żadnych nowych przewidywań, nie można jej sfalsyfikować obecnymi metodami eksperymentalnymi.

          Co więcej, entropicznej grawitacji w jej obecnej formie rzucono wiele wyzwań na gruncie formalnym. Matt Visser, profesor matematyki na University of Wellington, NZ, w „Conservative Entropic Forces” wykazał, że próby modelowania konserwatywnych sił w ogólnym przypadku newtonowskim (czyli arbitranych potencjałów i nieograniczonej ilości mas dyskretnych) prowadzi do niefizycznych wymagań dla potrzebnej entropii, i wprowadza nienaturalne liczby [temperature baths] o różnych temperaturach. Napisał:  Nie ma uzasadnionej wątpliwości co do fizycznej realności sił entropicznych, nie ma też wątpliwości, że klasyczna (i pół-klasyczna) ogólna teoria względności jest blisko związana z termodynamiką. Bazując na pracy Jacobsona, Thanu Padmanabhan oraz innych, istnieją dobre powody do przypuszczeń, że jest możliwa w termodynamiczna interpretacja w pełni relatywistycznych równań Einsteina. Czy szczególne propozycje Verlinde’a  są bliskie takiej fundamentalności – czas pokaże. Raczej barokowa konstrukcja, potrzebna do odtworzenia newtonowskiej grawitacji n-ciał, w wydaniu Verlinde’a, z pewnością wymaga zastanowienia.

          W kontekście wyprowadzenia równań Einsteina z perspektywy termodynamicznej, Tower Wang wykazał, że inkluzja zachowania energii i pędu, homogeniczności kosmologicznej oraz izotropii silnie ogranicza szeroką klasę modyfikacji potencjałów entropicznej grawitacji, z których niektórych używa się do uogólnienia entropicznej grawitacji poza pojedynczy przypadek entropicznego modelu równań Einsteina. Wang zastrzegł, że  Kolejną dziedziną krytyki entropicznej grawitacji jest łamanie przez nią koherencji kwantowej. Eksperymenty z ultra zimnymi neutronami w polu grawitacyjnym Ziemi pokazują, że neutrony leżą na poziomach dyskretnych, jak przewiduje równanie Schrödingera, według którego grawitacja ma być konserwatywnym polem potencjału, bez czynników dekoherencyjnych. Archil Kobakhidze twierdzi, że wyniki te obalają entropiczną grawitację.

Efekt Casimira

          Wkraczamy w świat bajkowy, w dzisiejszą rzeczywistość.  Pisałem, że próżnia nie do końca jest pusta. W próżni powstają wirtualne cząstki, które niemal natychmiast znikają dzięki fluktuacjom kwantowych. Mówiąc o cząstkach trzeba mieć na myśli ich strukturę falową o konkretnych długościach fal. W tej przestrzeni mówiąc o cząstkach materialnych jest nieporozumieniem. Powstające cząstki wywierają ciśnienie. Obecna technika pozwala na robienie pomiarów bardzo małych oddziaływań. Jeżeli do  próżni wprowadzi się dwie płytki  przewodzące, pozbawione ładunku, o idealnej powierzchni, w odległości bardzo małej < d >, to pomiędzy nimi też powstają cząstki wirtualne, ale o długościach kolejnych fal harmonicznych np. d/2, d/3. Fale o innych długościach będą bardzo silnie tłumione. Powstałe cząstki również wywierają ciśnienie na płytki ale od wewnątrz. To zjawisko przewidział w roku 1948 holenderski fizyk Hendrik Casimir. Różnica ciśnień zaowocuje powstaniem siły zwanej Casimira którą można  obecnie mierzyć. Wykonane badania laboratoryjne w 1997 roku potwierdziły zjawisko. Próżnia nie do końca jest pusta.

          Nauka wkroczyła na teren do tej pory  niedostępny dla człowieka. Tajemnica boskiej koncepcji struktury świata została odkryta. Co się z tym wiąże nauka pokaże w przyszłości. Dziś wiadomo, że w głębinach wiedzy o materii jako takiej trzeba zapomnieć. Materia jest wytworem, a nie istnieniem samym w sobie. To stwierdzenie burzy dotychczasowym ogląd świata. Trzeba zrewidować całkowicie wiele dziedzin życia w tym filozofię (np. ontologię nauka o bytach) i teologię (powstanie świata, tchnienie boskiej mocy itd. ). O takim stanie nauki powinni dowiedzieć się biskpi, kapłani, katecheci którzy głoszą, wobec obecnej wiedzy – nie prawdę. Nauczyciele religii muszą wyprzedzać inne dziedziny, bo głoszą fundamenty wiedzy. Na ich naukach młode pokolenia budują sobie obraz świata. Gdyby Kościół skorzystałby z tej mądrości, to jakby wzrósłby jego autorytet? 

          Przed nami pojawiają się nowe wyzwania. Terenem niezbadanym do końca jest pochodzenie sił grawitacyjnych. Jeżeli podważa się istnienie materii jako takiej, to wiedza na temat grawitacji staje się niepewna, niewystarczająca. Gdyby nauka znała by  odpowiedzi na stawiane pytania to można by pomyśleć o uwolnieniu się od niej. W przestrzeni naukowej pojawiają się teorie i nowe hipotezy ja: energia punkt zerowego,  hipoteza grawitacji Verlinde, Efekt Hutchinsona, czy grawitoplan Grebiennikowa.  Przyszłość rysuje się bardzo ciekawie.