W publikacjach naukowych czyta się, że próżnia nie jest
pusta. Już Arystoteles (384–322 przed Chr.) uznawał, że próżnia nie jest
możliwa. Próżnia jest równoważna z
pojęciem pustej przestrzeni. Czy pusta
przestrzeń jest możliwa? Pod koniec XIX wieku powstała hipoteza, że przestrzeń
wypełniona jest eterem jako nośnika fal elektromagnetycznych. Teza ta została
obalona doświadczalnie.
W Mechanice klasycznej próżnia oznacza przestrzeń, w
którym nie ma ciał. W XX wieku zmieniła się definicja przestrzeni, łącząc ją z
istnieniem ciał materialnych i oddziaływaniem grawitacyjnym. Wg teorii
względności absolutna próżnia nie istnieje, gdyż cała przestrzeń wypełniona
jest oddziaływaniem grawitacyjnym. W ujęciu kwantowym próżnia jest stanem
najniższej energii. Dlaczego więc pojawiają się w niej i znikają cząstki
wirtualne. W fizyce współczesnej
(zarówno ogólnej teorii względności, jak i w modelu standardowym) pojęcie próżni
absolutnej jest pozbawione jakiegokolwiek konkretnego, fizykalnego
znaczenia. Próżnia absolutna jest stanem czysto abstrakcyjnym i nie
tylko niemożliwym do uzyskania w praktyce, lecz nieistniejącym w sensie
fizycznym. W sensie technicznym próżnia jest stanem wysokiego rozrzedzenia
gazu.
Przez okrojoną przestrzeń np. kosmiczną, przepływa
wiele oddziaływań, jak oddziaływania grawitacyjne, elektrostatyczne i inne.
Pomiędzy punktami przestrzeni pojawiają się napięcia, które mogą skutkować
wzbudzaniem innych pól oddziaływań (np. pola Higgsa), albo wirtualnych cząstek, które nie mając oparcia w
rzeczywistości, po krótkim czasie, znikają. Powstające pole oddziaływań, które
drga, cząstki wirtualne być może stanowią podłoże nośne dla np. fal
elektromagnetycznych. Podobnie jak fala elektryczna biegnąca wzdłuż przewodu
wzbudza ruch elektronów tworząc prąd elektryczny.
Takie rozumowanie można poddać badaniom, bo w dalekich przestrzeniach wzbudzanie oddziaływań może słabnąć i bieg fal elektromagnetycznych może podlegać innym uwarunkowaniom słabszych. Być może informacje z dalekich obszarów kosmosu zostają zniekształcone w trakcie swej podróży przez przestrzeń międzygwiezdną.
Szkoda, że ubywa autorytetów na świecie. Ostatnie
informacje o ojcu Macieju Ziębie mną wstrząsnęły. Szanowałem go przez jego
znajomość fizyki i duchowe nastawienie. Okazuje się, że był to człowiek, który
cenił sobie używki tego świata i dążył do władzy. Prysnął czar. Została niechęć
do kleru, braci zakonnych. Świat chrześcijański wali się na naszych oczach. Jak
czytam: “Po nowicjacie w Poznaniu Zięba trafił pod skrzydła Aleksandra
Hauke-Ligowskiego, znanego wychowawcy (magistra) dominikańskich kleryków.
Śmiano się, że Zięba robi za wicemagistra. Dla młodych, którzy przyszli do
zakonu tuż po maturze, szybko stawał się autorytetem. “Opozycyjna przeszłość,
magisterium z fizyki, kontakty z Mazowieckim, wizja rozwoju zakonu – to nas
oczarowywało” – wspomina jeden z braci. Zięba dbał o kontakty, wiązał
duchowo młodych.”, to chciałoby się podążyć za taką osobą. Jak łatwo się
pomylić.
Myślę sobie, że tylko wymiana całej polskiej hierarchii
kościelnej, kościelnej celebry mogłoby
dać asumpt do powołania nowych, młodych, o szerokich horyzontach reprezentantów
Kościoła.
Wierzę w doskonałość Kościoła Chrystusowego, ale brakuje
godnych Jego przedstawicieli. Od III/IV wieku instytucja kościelna pogrążą się
w mroki ciemności.
W 2016 roku, przed udarem zapisałem się na spotkania
akademickie przy Seminarium w Kielcach.
Przerwałem mój udział po kilku spotkaniach. Poziom spotkania był żałosny.
Wdałem się w dyskusjez wykładowcami, całkiem niepotrzebnie. Nie miałem
partnerów do rzeczowej dyskusji.
15 września 2021 r. miała miejsce premiera książki
“Gomora” Artura Nowaka i Stanisława Obirka. To przede wszystkim
książka o hipokryzji. Autorzy opisują nieznane wcześniej skandale, tłumaczą
kulturową odrębność polskiego katolicyzmu i odczarowują mit krystalicznego Jana
Pawła II.
Ubolewam, że jestem świadkiem upadku instytucji, którą
miałem, od młodości w swoim sercu. Światopogląd swój zachowuję w sercu.
Niektóre aspekty
ujawniam na blogach internetowych, pozostając w smutku.
W XIX wieku Stwórca zezwolił, aby człowiek zapoznał się z
sekretem tkwiącym głęboko w materii. W 1896 roku fizycy odkryli promieniowanie
rentgenowskie (zwane X). Było to promieniowanie elektromagnetyczne generowane
podczas hamowania elektronów. W
widmie fal elektromagnetycznych promieniowanie rentgenowskie znajduje się za nadfioletem,
pokrywając się z zakresem promieniowania gamma. Podczas badań wykryto
zjawisko fluorescencji, którym zajął się Henry Becquerel (1852 –1908).
Fluorescencja powstaje przez pobudzenie ciał naświetlaniem z zewnątrz. W tym
czasie kryształ siarczanu uranowo-potasowego (był on zupełnie zwyczajnym
minerałem). Na kliszy powstawały odbicia prześwietlanych przedmiotów. Becquerel
stwierdził, że sam uran jest źródłem promieniowania. Zjawisko to, nazwane
zostało promieniotwórczością naturalną, Tajemnica natury została udostępniona.
Badacze postawili sobie za cel odkrycie, czym jest owa tajemnicza
promieniotwórczość i jakie ma cechy. Dwa lata po odkryciu Becquerela Maria
Skłodowska-Curie wraz z mężem Piotrem, odkryła substancje, które są znacznie
silniejszym źródłem promieniowania niż uran. Substancje te okazały się zawierać
zupełnie nowe pierwiastki. Pierwsza z nich została nazwana radem, druga polonem
na cześć ojczyzny Marii. Odkrycia te poruszyło świat naukowy. Wkrótce
naukowcy badający uran, rad, polon zaobserwowali, iż promieniowanie nie ma
natury jednorodnej i w przyrodzie występują trzy rodzaje promieniowania, nazwane:
alfa, beta oraz gamma. Promieniowanie alfa jest najmniej przenikliwe i łatwo
podlega absorpcji, mając trudności z przeniknięciem nawet przez cienką kartkę
papieru. Drugi rodzaj, promieniowanie beta, z łatwością przenika nawet przez
grubą gazetę lecz centymetrowej grubości płyta aluminiowa stanowi dla niego
przeszkodę nie do pokonania. Najbardziej przenikliwe, promieniowanie gamma,
jest zatrzymywane dopiero przez dość grube warstwy ołowiu. Przenikliwość
jednakże to nie jedyna cecha rozróżniająca trzy rodzaje promieniowania. Obiekty
obdarzone ładunkiem elektrycznym przechodząc przez obszar pola magnetycznego
zakrzywiają tor swego ruchu, przy czym kierunek owego zakrzywienia jest różny w
zależności od znaku ładunku. Otóż po przepuszczeniu promieniowania przez obszar
pola magnetycznego okazało się, że promieniowanie typu alfa zakrzywiane jest w
stronę, w którą zakrzywiane powinny być obiekty obdarzone ładunkiem dodatnim,
promieniowanie beta w stronę przeciwną, zaś promieniowanie gamma nie jest
zakrzywiane wcale. Wniosek – cząstki alfa, czymkolwiek by nie były muszą nieść
dodatni ładunek elektryczny, cząstki beta muszą nieść ujemny ładunek
elektryczny, zaś promieniowanie gamma nie jest obdarzone ładunkiem
elektrycznym. Na przełomie wieków fizycy mieli opanowaną umiejętność pomiaru
stosunku ładunku do masy dla różnych cząstek materii. Robili to wykorzystując
pole magnetyczne oraz pole elektryczne, które to pola wpływają na tor
poruszających się w ich zasięgu naładowanych cząstek materii. Po odpowiednim
wykorzystaniu obu pól oraz prostych przekształceniach wzorów z zakresu szkoły
średniej udaje się wyznaczyć ów stosunek. Po przeprowadzeniu doświadczenia,
okazało się iż cząstka promieniowania alfa ma stosunek ładunku do masy dwa razy
mniejszy niż cząstka zjonizowanego wodoru (zjonizowany wodór to jądro wodoru, a
jądro wodoru to zwyczajny pojedynczy proton). Niedługo później w sąsiedztwie
substancji promieniotwórczej odkryto cząstki helu. I wszystko ułożyło się w
spójną całość. Okazuje się, że tajemnicze cząstki promieniowania alfa to nic
innego jak jądra helu, które są cztery razy cięższe od jądra wodoru i obdarzone
dwa razy większym ładunkiem (stąd stosunek ładunku do masy dwa razy mniejszy
niż dla wodoru). Jądro substancji promieniotwórczej emituje jądro helu (cząstkę
alfa). Po emisji jądro ma ładunek mniejszy o dwa ładunki protonu (dwa protony
zostały wysłane wraz z jądrem helu). Jądro po emisji jest więc innego rodzaju
niż przed emisją. Podobne badania
przeprowadzono dla promieniowania beta. W tym wypadku okazało się, że stosunek
ładunku do masy cząstki beta jest identyczny z owym stosunkiem wyznaczonym dla
elektronu (który sam został odkryty zaledwie rok przed odkryciem
promieniowania). Cząstka beta jest więc elektronem emitowanym przez jądro
atomowe. W wyniku emisji jądro atomowe zwiększa swój ładunek o jeden (aby
zgodnie z zasadą zachowania ładunku elektrycznego ładunek całego układu nowe
jądro – elektron pozostał równy ładunkowi jądra z przed rozpadu) i staje się
jądrem innego rodzaju. Skąd w jądrze był elektron i w jaki sposób jądro
zwiększa swój ładunek? Dziś już wiemy, że rozpad ten tak naprawdę jest
przemianą jednego z neutronów siedzących w jądrze w elektron, proton. Elektron
z rozpadu neutronu opuszcza jądro, zaś proton w nim zostaje zwiększając jego ładunek
o jeden ładunek protonu.
Początkowo nie zdawano sobie sprawy z rewolucyjnego charakteru tych odkryć. Jak przekazuje historia niektórzy wykorzystali nową wiedzę dla swoich szkodliwych zamiarów.
W XIX wieku uczeni zajmowali się promieniowanie ciał
stałych. Słynne są badania nad ciałem doskonale czarnym. Dlaczego czarnym? Aby
wyeliminować wszelakie zakłócenia (odbicia). Ciało doskonale czarne jest ciałem
wyidealizowanym, dobrym modelem. Nazwa taka
wydaje się bardzo odpowiednia, ponieważ ciała te nie odbijają światła i wobec
tego można je uznać za czarne (nie należy mylić z ciałami o kolorze czarnym).
Nauka klasyczna ujmowała to zagadnieniem w sposób mechaniczny. Im więcej
ogrzeje się ciało czarne, tym więcej światła (w sensie natężenia) on
wypromieniowuje. Eksperymenty wskazywały co innego. Rozkład natężenia w zależności od
częstotliwości emitowanego promieniowania zależą tylko od temperatury
ciała Widmo, które jest emitowane przez ciało stałe jest widmem ciągłym.
Charakterystyczne jest to, że w dużym stopniu zależy
od temperatury. Większa
część tego emitowanego promieniowania przypada na zakres podczerwieni
i dlatego przedmioty takie są niewidoczne jeśli nie zostaną
oświetlone. Widmo promieniowania ciała doskonale czarnego jest widmem ciągłym.
Dopiero ciała o bardzo wysokich temperaturach emitują fale z zakresu
widzialnego i są widoczne w ciemności. Przy wysokich temperaturach
nie wzrasta natężenie, ale energia. Nie ma ona rozkładu ciągłego, ale jest
skwantowana.
Próby wyjaśnienia rozkładu promieniowania ciała doskonale czarnego na gruncie termodynamiki klasycznej doprowadziły do sformułowania przez Rayleigha i Jeansa prawa że zdolność emisyjna ciała doskonale czarnego powinna być proporcjonalna do kwadratu częstości promieniowania, a to oznaczało, że w każdej temperaturze ciało powinno promieniować najwięcej energii w paśmie ultrafioletu, a znikomo w zakresie światła widzialnego.
Gdy przeglądam
publikowane słupki popularności polskich polityków (wrzesień 2021) to nie mogę
pozbyć się zadziwienia. Staram się zachować obiektywizm w oglądzie wydarzeń.
Nie potrafię pojąć kto zajmuje pierwsze miejsce? Ten człowiek każdym gestem, słowem
ujawnia kim jest naprawdę. Dla mnie to aktor ze spalonego teatru. Jest w tym
dobry, bo wywołuje emocje widza i słuchacza, ale nie tego oczekuję.
Zadziwia mnie jego pierwsze miejsce w sondażach. Czy moje
spostrzeżenia są takie nietrafne? Czy nie jestem zdolny dostrzec pozytywnych
walorów “męża stanu”? Czy brak mi obiektywizmu? Jeżeli to ja mam
racje, to powinien innych uznać za niepoważnych. Czuję się jakbym żył w świecie
mnie niesprzyjającym, obcym. Może ja się mylę? Jeżeli tak, to tracę własną
twarz i szacunek do siebie samego. Przez całe życie szukam prawdy. Czy racje ma
głos ludu (vox populi). Historia wielokrotnie podważyła tę maksymę.
Drugie miejsce także mnie przeraża. Czy tak trudno
odczytać prawdę z gestów i wypowiadanych słów? Czy tylko nieliczni mają tę
zdolność? Bronię się od pychy, ale tak odbieram rzeczywistość.
Z tych powodów odczuwam wielkie rozczarowanie do
własnego narodu. Do jakiego punktu trzeba dojść, aby naród zrozumiał, że
idziemy w nie-byt polityczny? Czy marne darowizny rządowe zadziałały jak
narkotyk i skrzywiły zdolność obiektywnego rozumowania? Boże, może to ja na
starość okazałem się głupcem?
Nie wiem, i bardzo mnie to boli. Pozostaję przy swoim i odcinam się od motłochu politycznego. Wybieram samotność.
W połowie lat dwudziestych XIX wieku wielu fizyków
zajmowało się obrazowym przedstawieniem atomu.
Ich wysiłki okazały się mało skuteczne.
Model atomu zaproponowany przez Ernesta Rutheforda i Nielsa Bohra,
według którego elektrony krążą wokół jądra na orbitach okazał się niewystarczający. Nie tłumaczył
wiele towarzyszących zjawisk. Werner Hiesenberg (1901–1976) po ogłoszenie
zasady nieoznaczoności wyraźnie wskazywał, że na skutek ograniczonej ludzkiej
percepcji, normalny język nie nadaje się do opisu atomu. Atom można opisać wyłącznie pojęciami
matematycznymi. Zmieniono proste w odbiorze orbity elektronów na orbitale (funkcję falową będącą rozwiązaniem równania
Schrodingera). Pojęcie orbitala jest
często utożsamiane z kształtem chmury elektronowej. Matematycznie jest to
gęstość prawdopodobieństwa napotkania elektronu i jest bliskie 1 (0.9).
Heisenberg udowodnił, że człowiek ma ograniczone poznanie. Są prawdy, które
człowiek nie zgłębi.
Podobnie jest z trzema największymi cudami Stwórcy. Akt
stworzenia Świata, ożywienie materii martwej i powstanie istoty rozumnej stały
się na skutek boskiego tchnienia.
Wszystkie te akty zostały opisane w Piśmie świętym: “wtedy to Pan Bóg
ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia” (Rdz
2,7). Wymienione boskie akty są również poza zasięgiem ludzkiego rozpoznania.
Problem w tym, że nawet obszerny opis tych aktów, wprowadzenie nowych pojęć
językowych nie pozwolą ogarnąć je ludzkim umysłem.
Mam świadomość, że propagowana przeze mnie teoria
dynamiczna Świata nie jest strawna dla przeciętnego czytelnika, mimo, że wiele
tłumaczy (w tym istnienie wieloświatów). Prawda, że nasz Świat jest ułudą nie
daje jej walorów sprzyjających, ale nie znaczy to, że on nie istnieje. Jest
tylko taką formą istnienia (energetyczną).
W przypadku wątpliwości pozostaje człowiekowi odbierać Świat sercem, metafizycznie.
Pomimo, że dopuszczam metafizykę w życiu człowieka,
równocześnie odrzucam: ufo, opętania, diabła, aniołów. Na temat tych dwóch
ostatnich dużo pisałem. Świat jest pełen niewyjaśnionych tajemnic, które od
wieków pobudzają wyobraźnię badaczy, poszukiwaczy skarbów, pisarzy,
dziennikarzy, podróżników i turystów. Zagadkowe są legendarne postacie,
przedmioty, zjawiska, które w dalszym ciągu są tematem spekulacji. Czy klątwa
Tutanchamona to tylko mit? Czy Dracula był wampirem? Co wywołało katastrofę
tunguską? Co kryje się za Trójkątem Bermudzkim? Wokół wielu zjawisk narosły mity i legendy.
Jestem im przeciwny.
Nawet Objawienie się Boga interpretuję jako odczytanie
Prawdy we własnym sumieniu. Biblię traktuję jako dzieło ludzkie, pisarzy
będących pod natchnieniem. Wiele modeli koncepcyjnych uważam tylko za narzędzia
tłumaczące a nie jako opis zjawisk rzeczywistych.
Sama jednak przyroda dba o to, aby mój realizm został
zaburzony. Niezgłębione tajemnice przyrody ujawniają magię Świata. Widać to
wyraźnie penetrując Świat subatomowy. Tam rządzi rachunek prawdopodobieństwa.
Max Born napisał: “Elektronem rządzi prawdopodobieństwo“. Nie wszystkie zjawiska można opierać na
zdrowych zasadach nauki. Jak zrozumieć naturalną promieniotwórczość? Prawo
połowicznego rozpadu jest dowodem tej tezy. Kto rządzi, że jeden atom się
rozpada w tej chwili, a drugi za wiele lat?
Czy zasadę nieoznaczoności można przyjąć bez pytań szczegółowych? Wielki
fizyk Planck ją nie trawił. Wśród wierzących stałe jest pytanie, czy Bóg jest
panteistyczną zapisaną kartą prawd absolutnych, czy ma osobowość na
podobieństwo ludzkie? Czy życie jest tylko zjawiskiem, jak każde inne
przyrodnicze, czy jest niezwykłym wydarzeniem szczególnie chronionym i
poważanym. Na co dzień nie jest ono tak jednoznaczne. Czy energia jest tylko
funkcją działania, czy skrywa w sobie większe treści?
Na wiele pytań próbuję odpowiedzieć, ale granica mojego poznania jest ograniczona. Geniusz ludzki rozwiązuje zagadnienia, które nie były dostępne naszym przodkom. Np. podwyższenie temperatury jest procesem łatwym, ale obniżanie jej w sposób gospodarczy zadziwiło Świat. Jednak udało się. Udało się lądowanie na księżycu i wysłanie łazików na marsa. Czy są granice ludzkiej penetracji – nie ma.
Świat ujawnia jeszcze inne walory. Świat otoczony jest
aurą metafizyczną. Zjawiska w niej występujące nie można wytłumaczyć za pomocą
praw przyrody. Od czasu do czasu pojawiają się sygnały które zaskakują,
zadziwiają i wprowadzają w niepokój poznawczy. Takim sygnałami są pojawiające
się u ludzi stygmaty, całun toruński, dziwne zachowania się ludzi, przeczucia,
przekazy prorocze i objawienia prywatne. Ich ilość jest na tyle duża, że
zasługują na badania.
W zasadzie Dowodów namacalnych,
bezpośrednich brakuje, ale są przesłanki. W dużej masie przypadków ilość
zwiększa prawdopodobieństwo realności zjawisk. Najlepszym dowodem są stworzone
przez tysiące lat pojęcia, które o nich świadczą. Tajemniczość zjawisk powoduje, że są one interpretowane według z
góry przyjętych koncepcji, co zamazuje, zniekształca prawdziwy obraz. Cudowne
zjawiska są obiektem sztuczek magicznych, które je ironizują. To sprawia, że
osoby z dużym poczuciem realności je całkowicie odrzucają. Problem jednak dalej
istnieje i warto się nim zająć.
Całun Turyński z odbiciem Jezusa jest tego
przykładem. Badania prowadzone wskazują na czas powstania XIII wiek, ale
tradycja mówi inaczej.
Wierzący katolicy wierzą, że
Całun Turyński to płótno, na którym potwierdzają się w sposób dosłowny słowa
zapisane na kartach Pisma Świętego. Ten
długi na około 4 metry materiał miałby przedstawiać autentyczne odbicie
wizerunku samego Jezusa Chrystusa, bo to nim miałby być owinięty Syn Boży po
swojej śmierci na krzyżu.W roku 1898 Secondo Pia otrzymał zgodę na
zrobienie zdjęcia słynnego płótna. W ciemni zanurzył szklaną kliszę w
wywoływaczu. Kilka minut potem pojawiła się… twarz Chrystusa. Na obu stronach
i na całej długości Całunu widać odbicie nagiego mężczyzny. Na tle płótna
rysuje się twarz z tajemniczymi oczami o zagadkowym obliczu. Po dziś dzień
trwają badania nad autentycznością Całunu. Powstała nawet odrębna nauka,
syndonologia, zajmująca się wyłącznie analizą tej relikwii.
Jeśli chodzi o sekrety świataz motywem
religijnym, to jest ich całkiem sporo. Do najciekawszych należą stygmaty,
czyli niewytłumaczalne nadnaturalne znaki, pojawiające się na ciele
“wybrańców”. Te tajemnicze rany miałyby świadczyć i przypominać
o męce Chrystusa na krzyżu. Stygmaty pojawiają się najczęściej w tych miejscach
ciała, które np. przybijano gwoździami do krzyża. Pojawiają się również
krwawienia z głowy, przypominające o cierpieniu zadawanemu przez koronę
cierniową. Takie rany mogą się samoistnie otwierać się i zamykać. Nie ropieją i
nie wywołują infekcji, za to wydobywa się z nich piękna woń kwiatów.
Stygmatykami było wielu świętych, m.in. Ojciec Pio. Ale wśród przykładów
trafiają się fałszerstwa, które osłabiają wiarę w ich realność.
Bóg odpowiada na czyjeś modlitwy
rękami wybrańców. Dla wybrańców to
święte zatrudnienie, to posłanie (anielskie). Ujawniają zamysł powołania
aniołów, nie tych biblijnych, ale rzeczywistych.
Nie broniłbym świętych znaków, gdyby sam nie doznawał zdarzeń niewytłumaczalnych. Niestety, są one dla mnie bardzo ważne, przekonywujące i dlatego nie mogę o nich mówić i ujawniać. Naraziłbym własne sacrum na ewentualną krytykę i profanację. Cudowne znaki pozostawiają realne ślady. Do nich zaliczam sytuacje, relacje które mają miejsca. Jak sądzę nie tylko ja mam takie odczucia i doświadczenia.
W przyrodzie mają miejsce przemiany, które
podporządkowane są regule ciągu
matematycznego, zwanego ciągiem Fibonacciego. Ciąg ten powstaje jako suma dwóch
poprzednich, czyli 1 + 1= 2; 1 + 2 = 3; 2 +3 = 5 itd, a więc ciąg składa się z
liczb: 1,1,2,3,5,6,13,21,34,55,89,144,233,610,987 itd. Przykładów wykorzystania
ciągu jest wiele: w przyrodzie, w architekturze, inżynierii, sztuce, fizyce, a
nawet w anatomii ludzkiego ciała.
Leonardo Fibonacci żył w latach
1175-1250, był włoskim matematykiem pochodzącym z Pizy.
Jeżeli podzielimy
przez siebie dowolne, kolejne dwa wyrazy ciągu Fibonacciego, np. 987 : 610; 89
: 55 to stosunek tych liczb będzie równy zawsze tej samej liczbie, równej w
przybliżeniu 1.618 (liczba fi). Im większe wyrazy ciągu podzielimy, tym
dokładniejsze przybliżenie tej liczby uzyskamy. Liczbę tę nazywa się
“złotą liczbą” i oznacza grecką literą φ. Stosunek tego podziału
określa się również mianem “złotego podziału” lub “Boskiej
proporcji”.
Można spytać o pochodzenie tej liczby? Przyroda sama
reguluje swój rozwój w myśl zasady wykorzystania jak najmniejszej energii, przy
osiąganiu pożądanych sukcesów. W przyrodzie zapisane są algorytmy, które nas
zachwycają.
Warto również wspomnieć o spirali Fibonacciego,
szczególnym przypadku tzw. złotej spirali, której szerokość zwiększa się (lub
zmniejsza) o 90° dokładnie φ razy (czyli o “złotą liczbę”). W
przyrodzie rozwinięty kwiat bez mutacji i deformacji, zawsze ma liczbę płatków będącą liczbą Fibonacciego (np. 1 płatek
– lilia calla, 2 – wiloczmlecz, 3 – irys, 5 – dzika róża, 8 – ostróżka, 13 –
nagietek, 21 – stokrotki, 34 – złocień). Według zasad złotej proporcji odbywa
się także cały proces wzrostu rośliny. Bez większego problemu złotą spiralę
odnajdziemy w zdecydowanej większości roślin: w słonecznikach, w szyszkach,
stokrotkach, ananasach, brokułach, kalafiorach, kapuście itd. Zjawisko zwane
spiralną filotaksją (ulistnieniem) cechuje bardzo wiele gatunków drzew. Myślimy
tutaj o strukturze gałęzi układających się spiralnie wokół pnia. Gdybyśmy
ponumerowali gałęzie zgodnie z wysokością, na jakiej wyrastały to okaże się, że
liczba gałęzi sąsiadujących pionowo jest liczbą Fibonacciego, a ponadto liczba
gałęzi pomiędzy gałęziami sąsiadującymi pionowo również jest tą liczbą. Zasada
spiralnej filotaksji ma również swoje miejsce w świecie roślin, gdzie
wyrastające liście wzajemnie się nie przysłaniają. Co to daje? W ten sposób
rośliny mogą maksymalnie wykorzystywać posiadane miejsce, energię słoneczną
oraz zebrać jak największą ilość deszczu.
Najlepszym przykładem spirali Fibonacciego w
przyrodzie są muszle. Gdyby spojrzeć na muszlę łodzika (morskiego
mięczaka) w przekroju, to można zauważyć, że ułożona jest spiralnie i zbudowana
z szeregu komór, z których każda następna jest większa od poprzedniej
dokładnie o tyle, ile wynosi wielkość tej poprzedniej. Wynika to
z faktu, że im są większe, tym szybciej rosną. Ciąg Fibonacciego
odnajdziemy także np. w budowie delfina. Poszczególne części jego ciała (oczy,
płetwy, ogon) znajdują się w odległościach zgodnych z kolejnymi liczbami
zbioru. Dodatkowo średnica części ogonowej delfina znajduje się w złotej
proporcji wobec jego górnej połowy ciała. W świecie przyrody zgodnie ze złotą
proporcją formują się również huragany i galaktyki spiralne.
Najbliższe
organizmowi ludzkiemu liczby ciągu Fibonacciego to 1,2 i 5. Mamy dwie kończyny
górne i dwie dolne, pięć zmysłów, trzy wypustki głowy (dwoje uszu i nos), trzy
otwory głowy (dwoje oczu i usta) i pojedyncze organy. Złoty podział i liczbę fi
znajdziemy również w proporcjach naszego ciała. Co prawda proporcje te nie są
tak idealnie i dokładnie zachowane, ale są na pewno bardzo zbliżone. Dowód?
Weźmy na przykład stosunek wzrostu człowieka do odległości od stóp do pępka,
który wynosi fi (1,618). Te same stosunki odległości równe liczbie fi,
znajdziemy także w odległości np. od koniuszków palców do łokci – do odległości
od łokcia do nadgarstka; od ramion do czubka głowy – do odległości od brody do
czubka głowy; od pępka do czubka głowy – do odległości ramion do czubka głowy;
od kolana do pępka – do odległości od kolana do stopy.
Mało? Idźmy dalej: mamy 2 ręce, z
których każda składa się z 5 palców. 8 palców składa się z 3 paliczków, a 2
kciuki składają się z 2 paliczków. Stosunek długości środkowego palca do małego
równa się liczbie fi. Liczbę tę znajdziemy również w wyglądzie naszej twarzy.
Przykładowo ma to miejsce w stosunku szerokości dwóch przednich zębów do ich
wysokości; wysokości twarzy do jej szerokości, wysokości twarzy do odległości
od brwi do podbródka; szerokości ust do szerokości podstawy nosa.
Złote proporcje zachowują nawet spirale naszego DNA.
Cząsteczka DNA mierzy 34 jednostki długości na 21 jednostek szerokości dla
każdego odcinka podwójnej spirali. Liczby te są oczywiście elementami ciągu
Fibonacciego, a zależność między nimi jest równa liczbie fi.
Z przykładów wziętych z przyrody
ludzkość wykorzystuje ciąg Fibonacciego w architekturze, inżynierii,
sztuce.
Zasady ciągu Fibonacciego i złotej liczby możemy odnaleźć także
w świecie muzyki. Zależności pomiędzy poszczególnymi dźwiękami w muzyce
opierają się właśnie na matematycznych prawach harmonii, a dokładniej właśnie
na liczbie fi. Zakres dźwięków słyszalnych rozciąga się od 32 (największe
piszczałki w organach) do 73700 (granie cykad) drgań na sekundę. Dźwięki
zawarte w przedziale 60-33000 drgań mają charakter muzyczny. Odległości
pomiędzy dwoma dźwiękami nazywane są interwałami. Te najprzyjemniej brzmiące
dla ucha powstają na podstawie liczby fi.
Zapis nutowy znanego kanonu D-Dur Pachelbela skonstruowany
jest według liczb Fibonacciego a jego odzwierciedlenie można znaleźć w wielu
współczesnych utworach muzycznych (np. Green Day – Basket Case, U2 – With or Without You, Bob Marley – Woman No
Cry, The Beatles – Let It Be). Ponadto większość z sonat Amadeusza
Mozarta podzielona była na dwie części dokładnie z zachowaniem złotego
podziału. Z zasady tej korzystał również Antonio Stradivarius podczas
konstruowania swoich najlepszych wiolonczeli.
Mimo, że Fibonacci zauważył pewną
prawidłowość dopiero w XIII w. to o złotej proporcji wiedzieli już w
starożytnej Grecy. W oparciu o nią powstał ateński Partenon. Zasadę tę
wykorzystali również Egipcjanie przy tworzeniu piramid. Boczna ściana piramidy
podzielona przez połowę podstawy daje nam w przybliżeniu liczbę fi. Do tego
dochodzi mnóstwo różnych przykładów ze sztuki m.in. obrazy: Mona Lisa, Ostatnia
Wieczerza, Narodziny Wenus czy marmurowa rzeźba Wenus z Milo. Współcześnie
zależności te można odnaleźć w logach znanych marek, jak np. logo Apple,
Toyoty, Pepsi, Google, BP, czy National Geographic.
Niektórzy
doszukują się występowania ciągu Fibonacciego również w kontekstach
religijnych, chociaż wiele osób twierdzi, że są to poszukiwania wymuszone,
działania na tzw. siłę. Jednak mimo wszystko przytoczmy kilka przykładów:
· W mistycyzmie judaizmu, każdej literze w
Biblii odpowiada cyfra, zatem istnieje możliwość
· Zsumowania wartości odpowiednich wyrazów.
Słowo “Ogród Eden” (qadam) po zamianie na cyfry daje 144;
“Drzewo życia w ogrodzie Eden” (etz ha'chaim) – 233. Są to
liczbyFibonacciego, które podzielone przez siebie dają fi.
· Arka przymierza zrobiona z drzewa
akacjowego. Jej długość miała wynosić 2,5 łokcia, a wysokość i szerokość 1,5
łokcia. Te liczby podzielone przez siebie dają przybliżenie fi.
· Arka Noego – 50 łokci szerokości i 30 łokci wysokości, podzielone przez siebie również dają liczbę fi. · Pokoleń Izraela jest w Biblii 12. 12 podniesione do potęgi drugiej daje wynik 144 (liczbę Fibonacciego).
To co przeciętny umysł ludzki nie ogarnia, to dualistyczna
natura materii. Zaskakujące jest to, że w fizyce klasycznej materii nie można
jej przypisać jednej natury. Jej natura uzewnętrznia się w procesach ich
badania. W opisie dynamicznym Świata problem ten wskazuje, że materia ma jedna
naturę – energetyczną. Jej postać zmysłowa (badana przez zmysły dotyku,
wzroku), widzialna, zwana materią, jest produktem energetycznym. O tym wiedzą
już fizycy.
Ogląd dynamiczny Świata pozbawia ją realności. Przy tym
pozbawia ją walorów estetycznych. Dlatego ogląd dynamiczny nie jest popularny.
W zasadzie mówi on, że Wszechświat jest ułudą. Jest niewidzialny,
przeźroczysty. Istnieje tylko przez świadomość jego istnienia. Świat taki nie
jest obrazkowy. Taki pogląd pozwala na istnienie wiele światów wzajemnie
nachodzących na siebie. Jedne drugiemu nie przeszkadzają.
Jestem wielkim zwolennikiem teorii dynamicznego świata,
bo dostrzegam w tym Prawdę obiektywną. Teoria ta wiele tłumaczy, choć w
konsekwencji jest smutna, bezbarwna. Świat jest w zasadzie pusty.
Wiadomość o dualistycznej naturze materii w XIX wieku
zaskoczyła wielu uczonych. Stwierdzono jej dualistyczną naturę, nie wyjaśniając
obiektywnej prawdy.
Na szczęście jej
podwójna natura ujawnia się na poziomie subatomowym. Do tego poziomu człowiek
nie ma wglądu zmysłowego. I dobrze, bo smutek byłby jeszcze większy.
Dualistyczna natura materii ujawnia z jednej strony
jej pochodzenie (energetyczne), a z drugiej strony jej walory do badań za
pomocą zmysłów. Przez to Świat jest widzialny, fizyczny, namacalny i cieszy
nasze zmysły. Dla mnie to
majstersztik projektu Świata i
świadczy o Stwórcy. Nie umiem wytłumaczyć sobie, że Świat jest przypadkiem
losowym. Za nim kryje się potęga wiedzy, logiki, pomysłowości. Sam Świat jest najlepszym dowodem na
istnienie Stwórcy.
Energia sama w sobie ma tendencje do wzrostu entropii – do nieuporządkowania, a istnienie Świata (uporządkowanie) temu przeczy.