Podaje Pan przykłady dowodzące o wyższości miłości nad logiką w chrześcijańskiej moralności. Pisze Pan o miłowaniu nieprzyjaciół, nadstawianiu drugiego policzka, oddawaniu płaszcza itd. Przyznaję –
gdyby traktować te zalecenia w 100% dosłownie to faktycznie byłyby nielogiczne. Gdybym miał się do nich tak stosować, to chyba nigdy nie zrobiłbym zakupów, bo zawsze musiałbym oddawać całą zawartość portfela żebrakowi, który zaczepia mnie niemal za każdym razem na parkingu pod miejscowym supermarketem. W efekcie niechybnie umarłbym z głodu. Czy
sądzi Pan, że Jezus właśnie to miał na myśli? Ja myślę, że chodziło mu raczej o ogólną postawę nastawienia się na potrzeby drugiego człowieka, kosztem własnych wygód i przyjemności -rzecz w moim rozumieniu całkowicie logiczna. “Niestawianie oporu złemu” w
rozumieniu dosłownym oznaczałoby wypuszczenie wszystkich więźniów z więzień i likwidację sądów. Czy nie chodzi tu jednak o to, żeby po prostu ludziom wybaczać ich winy wobec nas? Żeby być tą stroną, która zawsze dąży do zgody, nawet jeśli nie jest się winnym początku konfliktu? Żeby dawać ludziom szansę poprawy? Myślę, że traktowanie
przytoczonych przez Pana słów w pełni dosłownie oznaczałoby rezygnację z dążenia do jakichkolwiek życiowych celów. Również tych najbardziej
wspaniałomyślnych. Bo żeby coś zrobić (na przykład zostać lekarzem) to trzeba jeść, spać, odpoczywać i robić wiele innych rzeczy dla własnego dobra. Trzeba “dbać o swoje interesy” kolokwialnie rzecz ujmując. A to wymaga pewnej dozy “twardości” wobec innych ludzi, również tych będących w jakiejś potrzebie. Myślę, że czasem warto jest odmówić pomocy 100 ludziom, żeby potem móc pomóc 10000 ludzi. I to również wydaje mi się w pełni logiczne z punktu widzenia dobra społecznego. Przyznaję – nadal nie widzę sprzeczności pomiędzy miłością bliźniego,
a logiką. Wręcz przeciwnie. Nielogicznym wydawałoby mi się okazywanie bezgranicznego miłosierdzia każdemu i w każdej chwili.
Pisze Pan, że moralność chrześcijańską trzeba “uznać, popierać i propagować”. Ale czy koniecznie podając za argument perspektywę kary/nagrody po śmierci, skoro są inne, łatwiejsze do udowodnienia
powody? Chodzi mi głównie o wychowywanie dzieci. Proszę tylko o potwierdzenie Pana poglądu – Czy jest Pan przekonany, że dzieciom, niezdolnym do posiadania własnych niezależnych poglądów, należy
“wbijać do głowy”, że są pod stałą obserwacją Boga, który później je wynagrodzi, lub nie? (celowo przedstawiam to tak, jak sam widziałem to oczami dziecka).
I jeszcze chciałbym, zmieniając temat, zapytać Pana o pewną rzecz: Z punktu widzenia chrześcijańskiej moralności zabicie nienarodzonego dziecka jest bezwzględnym złem. Nie przeczę tej opinii, ale przyznam, że do końca nie jej rozumiem. Dlaczego po stwierdzeniu u płodu wad rozwojowych, których wynikiem będzie np., +/- 20 lat życia w cierpieniu, aborcja jest czymś złym? Powtarzam – nie kwestionuję, że jest. Chciałbym tylko poznać dokładne wytłumaczenie takiego podejścia z punktu widzenia wiary w Boga.
Pozdrawiam, Tomasz K.
Panie Tomaszu
Dywagując, doszedł Pan sam do wniosku, że we wszystkich działaniach trzeba zachować zdrowy rozsądek. Oczywiście podzielam Pańskie stanowisko.
Nigdzie nie znajdzie Pan tekst, w którym propagowałbym kary po śmierci lub brak wynagrodzenia za życie. Nie bardzo też podoba mi się sformułowanie: wbijać do głowy dzieciom naukę o Bogu. Przekaz o Bogu dostrzegam jako czynność dobrą, pożyteczną, pouczającą, mówiącą o prawdziwie.
Do tej pory unikałem tematu aborcji ponieważ nie jest on jednoznaczny w ocenie i jest powodem konfliktów i kłótni. No cóż wywołał Pan temat, więc przedstawię swój punkt widzenia.
Każde nowe istnienie zaznaczone jest znakiem Bożym (przez naturę duchową). Zygota od samego początku jest ludzkim istnieniem. Nowe życie nie należy już do jego nosicielki, choć w czasie połogu jest związane z procesami życiowymi matki. Dopóki dziecko jest w łonie matki, ona ma większe prawa od dziecka jeszcze nienarodzonego. Świecka ochrona prawna życia powinna zaczynać się od dnia porodu, a nie zapłodnienia.
W czasie połogu obowiązuje matkę prawo naturalne, instynkt i miłość do własnego dziecka. Zdarzają się przypadki, że matka oddaję swoje życie na rzecz ratowania życia dziecka jeszcze nienarodzonego. Najczęściej heroizm matki jest wysoko ceniony. Nie każdą jednak matkę na to stać i nie należy matki za to potępiać. Dopóki dziecko jest w łonie matki, matka panuje nad nowym życiem w ramach własnego sumienia. Jeżeli matka nienawidzi własnego dziecka znajdzie sposób, aby się jego pozbyć (np. przez samookaleczenie).
Czym innym jest prawo wykonywania aborcji. Lekarze mają leczyć, a nie rozwiązywać problemy życiowe niechcianych ciąż. Lekarze mogą dokonywać aborcji jedynie w przypadku zagrożenia zdrowia matki i to po konsultacji z gremium lekarskim. Każdy przypadek musi być pisemnie uzasadniony. Ciąża wynikająca z gwałtu nie jest podstawą do jej usunięcia. Dramat matki nie powinien być dramatem dziecka.
Bezzasadne decyzje matki o aborcji winne trafiać na bariery prawne ustanowione dla lekarzy. Kontroli winni podlegać lekarze, a nie matki.
Jeżeli matka decyduje się na samookaleczenie (stosowanie różnych sztuczek poronieniowych), wtedy ryzykuje własnym życiem. Szanse są niejako wyrównane.
Istniejące prawo do aborcji, to polityczny kompromis dla tych matek, które nie dostrzegają Bożego pochodzenia dziecka. Kobiety są przede wszystkim istotami macierzyńskimi, powołane do dawania nowego życia. Często kobiety o tym zapominają. Wygody i inne racje życiowe przeważają nad ich powołaniem. Szkoda.